23. Błysk i Grzmot – Część III – BiG // Rozdział III

Obudziło nas ćwierkanie ptaków. W innych okolicznościach powiedziałabym, że przyjemnie budzić się w ich otoczeniu. Teraz miałam jednak ochotę wszystkie rozstrzelać. Żeby chociaż były to delikatne, subtelne, radosne trele… Oczywiście, że nie! Ptaszyska zawodziły jakby ktoś smażył je na patelni. Rozumiem, że poranne słońce mogło być milutkie, gdy ogrzewało ich małe ciałka, jednak nie wierzyłam, że do tego stopnia. Albo im się nudziło, albo naprawdę miały jakieś ptasie powody do radości.

Początkowo udawałam, że twardo śpię. Ignorowałam hałas i delektowałam się tym, że słońce rozgrzało namiot i w środku było cudownie ciepło. Potem jednak poczułam ruch za swoimi plecami. Adam obudził się i próbował wygramolić ręce spod koca. Zastanawiało mnie, czy zawinął się w ten kokon ze względu na zimno, czy też, by nie kusiło go do objęcia mnie. W nocy kilka razy się przebudziłam i czułam, że nie śpi. Uparcie spałam jednak w tej samej pozycji, co było niewygodne, jednak nie chciałam odwracać się do niego przodem. Nie wiem dlaczego. Po prostu nie byłam gotowa na taką bliskość.

Teraz jednak uznałam, że jest wystarczająco widno, by nie czuć się skrępowaną. Udałam więc teatralne przebudzenie. Przeciągnęłam się i przetarłam oczy:

– Witaj. – Uśmiechnął się do mnie, gdy tylko odwróciłam głowę. – Dobrze spałaś?

– Nie najgorzej – odpowiedziałam, kłamiąc mu w żywe oczy. – A ty?

– Całkiem nieźle. Miło jest się przy tobie budzić.

– Aha. – Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Mi też dobrze było mieć go przy sobie, ale chyba nie oznaczało to dla nas tego samego. – Wstajemy?

Zanim zdążył odpowiedzieć skotłowałam śpiwór i wychyliłam się z namiotu. Było chłodno, ale znośnie. Słońce niedawno wzeszło. Faktycznie mocno grzało. Ptaki wiedziały co dobre.

– Czy ty przypadkiem przede mną nie uciekasz?

Nie odpuszczał… To było więcej niż pewne, że tak się stanie. Muszę w końcu podnieść rzuconą mi rękawicę. Odwróciłam się więc z westchnieniem i odparłam:

– Adamie, proszę… – zabrakło mi odpowiednich słów – czy nie jest za wcześnie na takie pytania?

– Za wcześnie bo jest ranek, czy w ogóle? – drążył. Siedział, opierając ręce za sobą. Nogi nadal miał przykryte kocem.

– I jedno i drugie – stwierdziłam, siadając przy wejściu. – Nie wiem co się dzieje. Boję się siebie samej. Ufam ci, ale nie ufam sobie. Próbuję to wszystko ogarnąć. Po prostu nie jestem gotowa na bycie z kimś tak blisko. Chcę się teraz skupić na celu podróży, pobyć z tobą, poznać cię bliżej. Dopiero potem może odważę się na coś więcej. Zapewne jest to niedorzeczne, bo czuję się jakbym znała cię od zawsze. Ale taka już jestem. Skomplikowana. Pewnie uznasz to za głupie, jednak…

– Nieprawda. – Przerwał mi. Podszedł do mnie na czworakach i uklęknął obok. – Myślisz, że dlaczego to robię?

– Co dokładnie? – Nie rozumiałam.

– Ciągle się do ciebie zbliżam. Wierz mi, nie narzucam się po to, by cię onieśmielać, tylko dla przezwyciężenia własnego lęku.

– Nie narzucasz się i tym bardziej nie powinieneś się mnie bać. Nie ma przecież czego.

– A ty nie powinnaś bać się mnie, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że tak jest. – Uśmiechnął się smutno. – Rozumiem cię, lepiej niż myślisz. Możemy jednak zawrzeć pakt. Mówisz, że chcesz ze mną być. To już coś. Poznać mnie… na to też przyjdzie czas. Pamiętaj, że nic nie stanie się bez twojego pozwolenia. Skupimy się na dotarciu do „domu”. Reszta przyjdzie sama. Co ty na to? Zgoda? – zapytał, po czym wyciągnął dłoń w moim kierunku.  

– Zgoda. – Uścisnęłam ją po chwili pełnej wahania i zdobyłam się na delikatny uśmiech. – Zjedzmy coś i ruszajmy.

Reszta ranka minęła w przyjemnej atmosferze. Byliśmy zgrani. Jedno przygotowywało posiłek, drugie pakowało ekwipunek. Nie muszę chyba tłumaczyć, kto za co był odpowiedzialny.

Maszerowaliśmy zgodnym rytmem i w południe wiedzieliśmy, że przeszliśmy tyle, ile w trzy czwarte poprzedniego dnia. Tym razem cały czas rozmawialiśmy. W gruncie rzeczy, to mi ciągle nie zamykała się buzia. Miałam świadomość, że Adama coś blokowało. Gdy rano wspomniałam o wzajemnym poznaniu, to na chwilę znieruchomiał. Później odparł, że przyjdzie na to czas. Skoro tak powiedział, to musiałam być cierpliwa. Póki co wyraźnie go cieszyło, że to ja przejęłam pałeczkę. Nie wnosiłam sprzeciwu. Lubiłam mówić i z natury mówiłam dużo.

Ani się obejrzeliśmy wyszliśmy z lasu na główną drogę, która choć była długa, bezpośrednio prowadziła do mojego głównego miasta. Ucieszyłam się szczerze, bo to oznaczało, że za około dwa dni powinnam stanąć na swoim „podwórku”. Miałam ochotę pędzić nią ile sił w nogach. Ciekawe, czy gdybyśmy się mocno sprężyli doszlibyśmy tam jutro? Adam był jednak sceptyczny. Ugasił mój entuzjazm i powiedział, że nie jest do końca bezpiecznie iść tą drogą, bo przecież mnie ścigano i na pewno zwrócimy na siebie uwagę. Miał rację, ale i tak byłam niezadowolona, że będziemy zmuszeni do maszerowania obrzeżem lasu, co nas na pewno spowolni. Pomimo to, musiałam się z nim zgodzić.

Wędrówka dłużyła się niemiłosiernie. Aby ją „osłodzić” zaczęłam opowiadać Adamowi wspomnienia z dzieciństwa. Między innymi mówiłam mu o bójkach z chłopakami. Nie takich na żarty, ale prawdziwych. W podstawówce każda dziewczyna była dla chłopaka wrogiem numer jeden. Nie miałam w gruncie rzeczy koleżanek, ale najistotniejsze było to, że byłam odrębnej płci. Prawda była taka, że im lepiej się biłam tym większe uznanie zdobywałam wśród rówieśników. Zawsze miałam „mocne nogi”. Gdy chłopaki przypuszczali szturm skopałam każdego, który się mi natrafił. Dziwnie to zabrzmi, ale wszystko dzięki mamie. Kiedyś, gdy wróciłam do domu z brwią rozciętą o wieszak na ubrania, powiedziała mi bym „nie dała sobie dmuchać w kaszę”. Posłuchałam jej rady.

Oczywiście nauczyciele nie wiedzieli o tej naszej „wojnie”. Nie było to coś czym dzieciaki się chwaliły. Zresztą belfrów interesowało tylko byśmy odrabiali prace domowe. Cała reszta była nieistotna. Dopóki miałam rozwiązane zadania, nie wnosili skarg. Rodzice powiedzieli mi później, że tak było od zawsze. Odwieczna walka o terytorium i władzę. Dorośli i dzieci. Wiadome było, że nie chcieliśmy się wzajemnie skrzywdzić, ale tylko tak można było udowodnić swoją wartość.

– I udowodniłam. – Uśmiechnęłam się do Adama. Z czasem żaden mi nie podskoczył. Oczywiście dziewczyny uznały mnie za dziwoląga. Ale przynajmniej miałam spokój. Nikt mnie nie zaczepiał.

– No proszę, kto by pomyślał, że z ciebie taka waleczna dziewucha. – Adam posłał mi oczko. – Wiedziałem, że masz w sobie coś drapieżnego, ale nie miałem pojęcia, że jesteś prawdziwą tygrysicą!

Roześmiałam się. Na moment. Chwilę później uśmiech zamarł na mojej twarzy:

– To było dawno temu. Teraz nie jestem w stanie dać sobie rady z żadnym mężczyzną. Jestem słaba do bólu...

Zrozumiał aluzję. Wiedział, że mówiłam o Radku. Nie miałam z nim żadnych szans, ale się nie poddawałam. Ani razu nie poszło mu ze mną łatwo.

– Jesteś niesłychanie dzielna. Przede wszystkim zwinna, sprytna i odważna. Może brak ci techniki, ale i tak myślę, że twoje kopnięcie zabolałoby wystarczająco gdybyś mogła precyzyjnie zadać cios.

– Umiem też nieźle udawać i manipulować ludźmi, by osiągnąć swój cel. – Rozchmurzyłam się. – Kiedyś pewien chłopak przewrócił mnie na lód i chociaż nic mi się nie stało, poskarżyłam się tacie i na niego nakrzyczał.

– Osz ty złośnico! Jak mogłaś?

– Jestem tylko kobietą. – Posłałam mu niewinny uśmiech. – Potrzebujemy rycerza na białym koniu i obrońcy uciśnionych. Lubimy, gdy się o nas dba i skutecznie wykorzystujemy nasz urok, by osiągać to czego chcemy. W moim wypadku mogłam liczyć jedynie na ojca. On był moim sir Tomaszem, a ja jego księżną Lilian.

– Muszę to sobie zanotować – odparł rozbawiony. – Byliście z ojcem bardzo blisko, prawda?

– Niesłychanie. Był moim jedynym przyjacielem. Mama też była cudowna, ale to z ojcem miałam lepszy kontakt. Gdy zgubiłam klucze do domu i szukaliśmy ich w szuwarach mama mnie zbeształa, a ojciec jedynie wzruszył ramionami i stwierdził że się w końcu znajdą. Znalazły się, co prawda, miesiąc później, gdy już wymieniliśmy wszystkie zamki, ale było dokładnie tak jak powiedział. Wiesz jak to bywa z małymi dziećmi. Uwielbiają obietnice. Ja też byłam na nie łasa. A gdy ojciec coś mi przyrzekł, zawsze tak było.

– Miło jest tak na kimś polegać – powiedział, patrząc przed siebie nieprzeniknionym wzrokiem i od razu zmienił temat. – Było w twoim dzieciństwie coś niecodziennego? Coś, czego żaden inny dzieciak nie przeżył?

Zastanowiłam się. Nic takiego sobie nie przypominałam.

– Chyba nie, ale oczywiście nie mogę być pewna, bo nie mam do kogo porównać swojego dzieciństwa. Jak mówiłam tworzyłam je tylko ja i rodzice. Szkoła i inne dzieciaki były albo przykrym obowiązkiem albo dodatkiem do mojego życia. Z dziwniejszych rzeczy udawałam, że w rowie koło domu pływają ryby, ja byłam wędkarzem i łowiłam je za pomocą trzcinowej tyczki. Faktycznie był to zielony szlam, ale i tak było fajnie. A! Jeszcze gotowałam zupki z błota. Serwowałam potem takie „dania” rodzicom. Im bardziej śmierdzące dodatki znalazłam tym potrawa powinna zostać uznana za smaczniejszą. Rodzice ze stoickim spokojem znosili wiecznie brudne ubrania i upaćkaną domową zastawę. Udawali, że wszystko zjadają, by nie zrobić mi przykrości. Czasem, gdy potrawa była szczególnie cuchnąca, próbowali ją we drzwiach i z przykrością mówili na przykład: „Błyszczku tym razem przesoliłaś” albo „Lilianko ta pieczeń jest przypalona, musisz się bardziej postarać”. Oczywiście pędziłam wtedy do mojej „kuchni”, za którą służył mi metalowy stół, trzepak, na którym wieszałam zamówienia i takie dziwne drzwiczki w podmurówce jako piekarnik. Kiedyś chyba służyły do wentylacji domu, ale nie jestem pewna.

Spostrzegłam, że oczy Adama błyszczą niepohamowaną radością. Na ustach błąkał mu się ten nieprzenikniony uśmieszek:

– Wiesz, mogłabyś być Szeherezadą. Przyjemnie się ciebie słucha.

– Tą królową od baśni?

Pokiwał głową:

– Tą samą.

– A ty chciałbyś być szejkiem?

– Żeby ciebie słuchać? Oczywiście. Myślę, że ja też nie potrafiłbym zrobić ci krzywdy. A wierz mi, bywam porywczy.

– To dobrze.

– Dlaczego?

– Bo ja też bywam. Nie oznacza to, że postępuję pochopnie. Czasem palnę coś bez sensu, jak wiesz, ale trochę jednak myślę. Generalnie ludzie zawsze spokojni są śmiertelnie nudni, nie uważasz?

– Owszem. Lepiej żyć pełnią życia i popełniać błędy niż tylko starać się przeżyć każdy dzień.

– Coś w tym jest. – Pokiwałam głową.

– Tak. Coś w tym jest. – Przytaknął.

Przeszliśmy naprawdę duży odcinek trasy. Tak nas zagadałam, że nie zrobiliśmy postoju na obiad i gdy się ściemniało musieliśmy zadowolić się resztkami zimnego pieczonego zająca i owocami. Nie chcieliśmy rozpalać ogniska tak blisko drogi, by nie zostać zauważonymi. Parę razy mijały nas samochody i za każdym razem chowaliśmy się głębiej w las. Przy którejś z takich akcji Adamowi udało się wypatrzeć bardzo płytki strumyk. Gdyby nie zwrócił mi na niego uwagi, pomyślałabym, że to tylko wąska kałuża, ciągnąca się wzdłuż skarp. Woda w nim była nagrzana od ciepła słonecznego, więc korzystając z ostatnich jego promieni wykąpaliśmy się bez konieczności grzania wody w garnuszku. Każdy osobno, rzecz jasna. Bez podglądania. Przynajmniej ja tego nie robiłam. Mydło i woda naprawdę potrafiły zdziałać cuda. Czułam się jak nowo narodzona.

Korzystając z okazji wypraliśmy też bieliznę i jeszcze kilka kilometrów przebyliśmy z przyczepioną na plecakach. Śmiesznie to wyglądało, ale słońce i wiatr niemal całkiem ją wysuszyły. Postanowiliśmy dosuszyć resztę następnego dnia. Nie zanosiło się na deszcz. Przy Adamie nawet pogoda się nie psuła. Samodzielnie non stop walczyłam z wilgocią.

Tym razem noc spędziliśmy na niskim wzniesieniu, które oświetlało światło księżyca. Na niebie świeciły miliony gwiazd, co podpowiadało nam, że rano ściśnie mróz. Postanowiliśmy wcześniej położyć się spać, bo naprawdę byliśmy zmęczeni. Usnęliśmy prawie natychmiast.

Niestety noc była tak mroźna, że przebudziłam się zziębnięta na kość. Od ziemi ciągnęło chłodem i nawet karimata na nic się nam zdawała. Adam spał, a z jego ust wydobywały się kłęby pary. Zaczęłam grzebać w plecaku, szukając czegoś, czym dałoby się dodatkowo przykryć. Wyciągnęłam ręczniki. Były prawie suche. Zaczęłam się nimi owijać, a wtedy obudził się Adam:

– Zimno ci?

– Jak diabli – szepnęłam.

– To nie pomoże. – Wskazał na ręczniki. – Są wilgotne. Jeszcze bardziej przemarzniesz. Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy ci się spodoba…

– To znaczy?

– Przytul się do mnie.

Zamrugałam. Faktycznie, to była całkiem niezła myśl. Ale, czy powinnam? A niech to szlag! Lepsze to niż zamarznięcie na śmierć. Nie miałam innego wyjścia.

Widać było, iż Adam nastawił się na odmowę, bo kiedy przez moment zwlekałam, zaczął mówić, że gdy oboje wejdziemy do śpiwora i przykryjemy się kocem będzie nam dostatecznie ciepło.

– Wiem – odparłam zrezygnowana i weszłam z powrotem do śpiwora. – Chodź tutaj.

Wiedziałam, jak to zabrzmiało. Jak jakaś przykra konieczność. Dla nas obojga było to coś nieplanowanego. Niemniej po chwili Adam wszedł do śpiwora przodem do mnie i przykrył nas kocem. Przysunął swój plecak pod głowę. Byłam od niego niższa, więc twarz miałam na wysokości jego torsu. Przytulił mnie delikatnie, kładąc rękę pod moją głową, a drugą na plecach. Ja objęłam go jedną ręką w pasie, a drugą położyłam sobie przy policzku i wtuliłam twarz w jego bluzę. Czułam jego przyspieszony oddech na swoich włosach. Na zewnątrz okazywał spokój, ale serce biło mu jak oszalałe. Odnieśliśmy jednak zamierzony skutek. Było ciasno, ale wyraźnie cieplej.

Ciężko było mi zasnąć, gdy go dotykałam. W końcu jednak się rozluźniłam i czekałam na upragniony sen, wsłuchując się w rytm jego serca. Z czasem się uspokoiło. „Zasnął”. – Pomyślałam. Chwilę później sama odpłynęłam w niebyt.

Myliłam się jednak. Nie spał. Przynajmniej jeszcze nie wtedy. Cząstka mojej świadomości zarejestrowała, jak składa pocałunek w moich włosach. Subtelnie i delikatnie, by mnie nie zbudzić. Wymówił przy tym jedno słowo. Cicho, tak jakby chciał je tylko wypróbować:  

– Kocham...

Szept. Ciepło jego ciała. Czułość w głosie. Wszystko to sprawiło, że spod moich powiek popłynęły pojedyncze łzy. Płakałam ze szczęścia. Po raz pierwszy od bardzo dawna znowu czułam się kochana. Byłam tego świadoma. I chociaż mnie to przerażało... pragnęłam więcej.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2758 słów i 15559 znaków, zaktualizowała 25 lip 2020. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Świetnie napisane, wciągające.  
    Fenomenalne opisy.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    26 lip 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję:)

    26 lip 2020