27. Błysk i Grzmot – Część III – BiG // Rozdział VII

Co robią chłopak i dziewczyna, którzy odkryli coś dziwnego i nikomu nie mogą o tym powiedzieć? Obserwują zjawisko i wyciągają wnioski. Obraliśmy zatem najbardziej wysunięty punkt i leżąc na karimacie patrzyliśmy na willę, która znajdowała się tam, gdzie kiedyś moje podwórko.

Rezydencja ta, jak i pozostałe była niezwykle bogato urządzona. Pora roku odejmowała jej nieco dostojeństwa, jednak gołym okiem widać było, że nie szczędzono kosztowności na całe wyposażenie. Miała kryty basen, przeszklone tarasy, piękne fontanny i bujny ogród. Właścicieli stać było także na służbę. Zauważyłam kobietę w średnim wieku, która przecierała stoły na tarasie. Bez wątpienia nie czuła się najlepiej. Zanosiła się kaszlem tak głośnym, że był doskonale przez nas słyszalny. Ledwo stała na nogach jednak uparcie czyściła przeszklony blat, tak jakby od tego zależało jej życie.

Po pewnym czasie pojawili się właściciele. Ona – ponętna około czterdziestoletnia blondynka ze śniadą cerą, perfekcyjnie upiętym kokiem i nienagannym makijażem. Ubrana była w kremowy kostium, perły i szpilki. On – pan po pięćdziesiątce z ciemnymi włosami przyprószonymi siwizną, w stalowym garniturze i błyszczących czarnych butach. Równie śniady jak kobieta. Ich rysy twarzy były twarde i ostre – bez wątpienia nietutejsze.

Rozsiedli się, gwarząc w nieznanym mi języku, śmiejąc się i popijając napoje przyniesione przez chorą służącą. Kobieta cały czas wpatrzona była w podłogę, nie spoglądała na szefostwo wcale, bądź unikała kontaktu wzrokowego, gdy już niewiele do niego brakowało. Domyśliłam się dlaczego. Całe jej ciało sztywniało, kiedy wydawano jej polecenia. Bała się. Można było to poznać po ruchach i zlęknionym głosie. Głosie, który musiał pochodzić stąd. Wytężałam pamięć, jednak nic nie znalazłam. Nie znałam jej.

Obserwowaliśmy wszystko przez kilka godzin, jednak niewiele się zmieniało. Raz widać było parę w oknach na pierwszym piętrze, raz na parterze, innym razem na drugim piętrze lub ganku. Tak samo służącą – pojawiała się i znikała.

Dopiero późnym popołudniem naszym oczom ukazał się inny mężczyzna. Był przygarbiony. W ręku trzymał sekator i przycinał drzewka owocowe. Widziałam, jak z trudem zaciska dłonie, by wyciąć suche gałęzie. Musiał być równie słaby jak służąca, kaszlał i wyraźnie nie dojadał. Czerwono-czarna flanelowa koszula w kratę i brudne szare ogrodniczki wisiały na nim niczym u stracha na wróble. W pewnym momencie zaniósł się tak gwałtownym kaszlem, że słomkowy kapelusz, który miał na głowie spadł na ziemię i rozwiał jego włosy. Ujrzałam nieco już posiwiałe, ale nadal ciemno rude pasma…

Moje serce stanęło w piersi. Zamrugałam kilka razy: Czy to się działo naprawdę? Biłam się z myślami i wytężałam wzrok, aby całkowicie utwierdzić się w przekonaniu, że ten schorowany mężczyzna, jest nikim innym, jak moim ojcem: Tomaszem Błysk.

– O mój Boże… – Westchnęłam i chaotycznie pokręciłam głową. – Jakim cudem? – Nie rozumiałam. – To przecież zupełnie bez sensu.

Adam, który dotychczas bez słowa przyglądał się wszystkiemu, co nie było dla niego znane spojrzał na moją wyciągniętą i drżącą dłoń.

– Liliano, co się dzieje?
  
Po moich policzkach raz po raz spływały łzy. Nie mogłam nad nimi zapanować. Zaczęłam szczękać zębami. Z wyraźnym trudem powiedziałam:

– Spójrz…

Wskazałam na mężczyznę. Głos zaczął mi się łamać. Bo, co powiedzieć w takiej chwili?

– To on, ten ogrodnik... – przerwałam i spojrzałam na twarz Adama. – To jest mój ojciec…  

Trzęsłam się na całym ciele, jednak nic nie przeszkodziło mi zerwać się na równe nogi, bo tak bardzo pragnęłam pobiec wprost w ojcowskie ramiona. Znów być małą dziewczynką. Małą księżną Lilian…

– Tato… – zaczęłam i już miałam postawić pierwszy krok, ale Adam mnie zatrzymał i pociągnął za ramię.

– Lilianno, stój! – wskazał w kierunku domu. – Zobacz…

Na dworze pojawił się wzburzony właściciel, który z wrzaskiem popchnął mojego ojca na kolana i elegancką laseczką, którą trzymał w dłoni, zaczął go okładać, krzycząc coś w nieznanym języku. Słyszałam, jak mój tata, który nigdy nie płakał, kuli się i żałośnie jęczy z bólu. Chciałam do niego pobiec i przegonić intruza, ale Adam mocno mnie trzymał. Nie pozwolił mi się wyrwać.
  
Czułam się podle. Ból rozdzierał moje serce. Powinnam bronić ojca, przytulić go, powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że żyje, że tęskniłam i go tak strasznie kocham. Ale Adam mi nie pozwalał. Byłam tak bardzo wściekła, iż miałam ochotę na niego nakrzyczeć, a nawet uderzyć.

Gdy tylko o tym pomyślałam i zaczęłam mocniej wyrywać przedramię z jego uścisku, zasłonił mi usta i obrócił ku sobie. Złapał moje dłonie w swoją i powiedział:

– Uspokój się wreszcie! – Potrząsnął mną. – Czy naprawdę nie widzisz, że nie jesteś w stanie mu teraz pomóc?

Wyrwałam się w końcu i obejrzałam za siebie. Właściciel po raz ostatni uderzył mojego tatę w bok i mówiąc coś cicho pod nosem, wyraźnie z siebie zadowolony, pomaszerował w kierunku willi.

– Widzisz? – Adam stanął za mną i delikatnie dotknął moich ramion. – Wiesz co by było, gdybyś tam pobiegła? Nie dość, że naraziłabyś siebie na niebezpieczeństwo, to jeszcze na pewno nie ochroniłabyś swojego ojca.

Przypominałam sobie, jak bardzo przed chwilą byłam na niego zła. Chociaż tak naprawdę wściekałam się nie na niego, ale na siebie i na swoją własną bezsilność. W końcu jednak wyglądało, że będę mogła zbliżyć się do taty. Leżał bez ruchu. Modliłam się w duchu o jego życie. Właściciel zaś zniknął w domu, by po chwili pojawić się z partnerką na ganku. Wsiedli do limuzyny, która prowadzona przez szofera podjechała pod bramę. Zabrali ze sobą służącą. Zniknęli z pola widzenia szybciej niż się spostrzegłam.
  
Nie mogłam już dłużej czekać. Jak można zostawić kogoś w takim stanie i po prostu sobie gdzieś pojechać? Ile mój tata dla nich znaczył? Czy był czymś więcej niż tylko bezużytecznym przedmiotem? Kimś więcej? Czy może porównywali go do starego mebla – niewygodnego i zużytego. Chyba woleli się go pozbyć, skoro pozostawili ojca bez pomocy. Liczyli na to, że umrze i problem rozwiąże się sam…

Żółć podpłynęła mi do gardła. Pociągnęłam Adama za sobą i pobiegliśmy do ogrodzenia. Nie było pod napięciem, ani nigdzie nie ustawiono znaków, że jest strzeżone. Widocznie nikogo się nie obawiano. W innej sytuacji, by mnie to rozśmieszyło. Ta cała idyllowa, sielankowa atmosfera – wszyscy są bezpieczni, prawi i dobrzy – skrzywiłam się. Jakże ogromnie kontrastowało z tym, co widziałam jeszcze parę minut temu. Nie było mi jednak teraz do śmiechu.

Adam podsadził mnie na najbliższe z drzew przy płocie. Jako mała dziewczynka właziłam na nie bez trudu, jednak teraz brakowało mi wprawy. Nie wiem więc jakim sposobem tak szybko wdrapałam się na pierwszą lepszą gałąź i bez zastanowienia zeskoczyłam po drugiej stronie ogrodzenia. Zabolało mnie w kostce, ale to zignorowałam. Rozejrzałam się dookoła i nasłuchiwałam, czy aby nigdzie nie ma żadnego wściekłego psa, który będzie miał ochotę skoczyć mi do gardła. Nic na to nie wskazywało. Spojrzałam zatem w górę i gdy tylko upewniłam się, że Adam idzie moim śladem, ile sił w nogach pobiegłam przez podwórze.

Chciałam jak najszybciej być obok ojca.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 1401 słów i 7747 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Nooo, dzieje się!
    Brawo. Świetnie napisane, świetne budowanie napięcia.  
    Czekam dalszego ciągu!  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    13 wrz 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję za dobre słowo i twoją stałą obecność:) to ogromnie budujące:D

    13 wrz 2020