51. Błysk i Grzmot – Część VI – Burza // Rozdział VI

51

     „Świetnie!” – zapiszczałam w duszy. – „Nareszcie coś szło po mojej myśli”.
   – Wygląda na to, że Tomek się jednak spisał. – Wstałam z klęczek i otrzepałam spodnie. – Są związani. W tej szatni około dwudziestu.
   – Żartujesz! – wykrzyknęła Paulina. – Strażnicy?
   – No, a kto inny? – Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. – Sprawdzamy kolejne pokoje, czy idziemy dalej?
    Paulina wyglądała na zmartwioną.
   – Nie wiem, gdzie iść. Powinniśmy zaczekać.
   – Nie możemy tutaj zostać – wtrącił Edek. – Skoro nie ma ich do tej pory, coś im przeszkodziło. A tutaj jesteśmy jak na widelcu.
   – Racja – odparłam. – No to na lewo czy w prawo?
   – Chodźmy tam. – Paula wskazała na wschód i szereg pokoi biegnących wzdłuż korytarza. – To chyba sale wykładowe? Dobrze widzę?
   – Na to wygląda. – Pokiwałam z kwaśną miną. – Pralnie mózgów…
     Podczas gdy my wymieniałyśmy uwagi, Edek cofnął się do pozostałych, by omówić plan. Czułam się trochę jakbyśmy im matkowali, a to przecież nie tak miało być. Być może przerazili się białymi salami? No, cóż… nie mogłam się zbytnio dziwić.
Ruszyłyśmy z Pauliną przodem. Po kilku minutach dogonił nas Edward.
   – Będą szli za nami – oświadczył. – Ale jeśli mam być szczery, wątpię, by byli zdolni osłonić nasze tyły.
   – Zauważyłam – stwierdziłam. – Andrzej też?
   – Nie – zmarszczył czoło. – Prawdę mówiąc chciał mnie z nimi zostawić i iść z wami. Trochę się posprzeczaliśmy.
   – Kłótnia w rodzinie? – Paula uśmiechnęła się ironicznie. – Coś strasznie strachliwe te wasze potomstwo.
   – Ej, to nie tak – żachnął się Edek. – Wy zdążyłyście przywyknąć, my z Andrzejem też dostaliśmy od życia niełatwą lekcję, ale oni – poczochrał nerwowo włosy – nigdy nie stanęli ze śmiercią twarzą w twarz. Są młodzi, ambitni, chcieliby pomóc, jednak chyba ich to po prostu przerosło.
   – No to równie dobrze mogą rzucić się na pożarcie – skwitowała Paula. – Nie potrzeba nam maminsynków i tępych panienek. – Nie stać nas teraz na ich niańczenie. To strata czasu.
   – Wyluzuj – odparłam. – Może nabiorą odwagi. Andrzej na pewno ich zmotywuje. Myślę, że jeszcze się nam przydadzą.
   – Tak. – Przewróciła oczami. – Z pewnością. Chyba jako mięso armatnie.
    Westchnęłam i podniosłam wzrok na sufit. Nie było sensu się kłócić. Najwyraźniej nie pamiętała o tym, że dziesięć minut temu wariowała, iż jej mąż nas wystawił. Cóż… zapomniał wół, jak cielęciem był.
     Posuwaliśmy się powoli do przodu. Co jakiś czas sprawdzałam, czy Andrzej i reszta trzyma tyłki wystarczająco blisko, byśmy w razie potrzeby mogli rzucić się sobie na pomoc. Chociaż wiedziałam, że na nich nie ma zbytnio co liczyć.
   – Może powinniśmy się rozdzielić – rzucił Edward po kwadransie. – Ten korytarz zdaje się nie mieć końca, a minęliśmy już kilka rozwidleń.
   – Nie – ucięłam stanowczo – Musimy trzymać się razem.
   – Albo wysłać dzieci do kuchni, jak tylko będziemy wracać – dodała Paulina. Spiorunowałam ją wzrokiem. – No co? Źle mówię?
    Pokręciłam głową. Korytarz faktycznie był coraz ciemniejszy. Okazało się jednak, że to złudzenie optyczne, gdyż po paru metrach skręcał raptownie w prawo, a tam naszym oczom ukazały się masywne drzwi z napisem „JADALNIA”. W skrzydle zaś znajdował się świetlik z mlecznego szkła. Za nim ktoś stał. Zdając sobie z tego sprawę, w jednej chwili stanęliśmy we trójkę na baczność.
   – Żadnych gwałtownych ruchów – szepnęła Paula, rozkładając ręce na boki. – Edek wycofaj się i powiedz reszcie, by przystanęli i byli cicho. Weź od Andrzeja jego chochlę. A potem natychmiast tu wracaj. Lilu, ty leć na drugą stronę.
     Edward odszedł najciszej, jak umiał. Paulina przylgnęła do jednej ściany, ja natomiast do drugiej. Idąc jej śladem, posuwałam się w stronę drzwi w kompletnej ciszy. Chwilę późnej powrócił Edek. Paula przywołała go gestem do siebie. Gdy już podszedł szepnęła mu kilka słów na ucho. Potem spojrzała na mnie i zrobiła rękami coś na kształt kołyski. Pokręciłam głową, nic nie rozumiejąc. Edward podszedł do drzwi i zapukał, po czym natychmiastowo przylgnął do ściany, zaraz obok mnie:
   – Ja pieszczę prądem. – Puścił oczko. – Wy go łapiecie.
     Cień za drzwiami przesunął się bliżej świetlika. Ktoś próbował dojrzeć, co się dzieje po naszej stronie, ale mleczny kolor szkła całkowicie wykluczał taką możliwość. Po chwili, która trwała wieczność, zasuwa została odsunięta i klamka opadła. Moje serce waliło jak oszalałe. Przeniosło lokum chyba do gardła.
     Najpierw pojawiła się stopa, potem czapka moro i mundur w tym samym kolorze. Zanim jednak facet zdołał dokończyć swoje: „co do cholery?”, Edek przesunął paralizatorem po męskiej szyi, a my z Paulą rzuciłyśmy się, by pochwycić wiotkie już ciało. Był ciężki jak niedźwiedź. Próbowałyśmy szybko położyć go na ziemi i pociągnąć w naszą stronę, ale buty zaklinowały się o próg. Podeszwy z metalowymi wstawkami uderzyły głucho o żelazną powierzchnię. W tym samym momencie zdarzyły się dwie rzeczy – grad kul uderzył w drzwi, a Paulina krzycząc złapała się za bark.
   – Dostałam – syknęła i niemal nadludzką siłą pociągnęła strażnika pod pachami, podczas gdy ja podniosłam jego łydki. Drzwi się zatrzasnęły. Edek błyskawicznie wpakował pomiędzy uchwyty obydwie chochle:
   – To ich na chwilę zatrzyma – rzuciła Paula na bezdechu.  
– Szybko, wycofujemy się póki są jeszcze daleko.
   Biegiem ruszyliśmy z powrotem, zgarniając po drodze przerażonych współtowarzyszy.
   – Ilu? – krzyknęłam do Pauli. – Widzieli cię?
   – Tak – wydarła się w odpowiedzi. – Dwóch.
   – Tylko?
   – Tylu widziałam przez szparę…
     Za nami rozległ się huk. Nie wiedziałam czym został spowodowany, ale nie miałam odwagi odwrócić się, żeby to sprawdzić.
   – Chyba wysadzili drzwi – krzyknął Andrzej. – Debile...
    Pędziliśmy ile sił w nogach. Coś mi wypadło na podłogę. Pomacałam dłonią po kieszeni bluzy. „No jasne, zgubiłam gaz”. Na całe szczęście paralizator wciąż trzymałam w ręce.
     Nie wiem ile tak gnaliśmy. Powoli dostawałam już zadyszki, jednak wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać. Gdy byliśmy na wysokości korytarza z szatniami, usłyszeliśmy głośną komendę:
   – Stać!
     Paulina skręciła i pędem poleciała w ramiona ubranego w moro strażnika. Tomek gładził żonę po włosach.
   – Nic ci nie jest? – Odsunął ją od siebie. – Psiakrew, dostałaś! Gdzie? Ilu? Kiedy?
   – W waszej jadalni, przynajmniej dwóch, mają karabiny.
   – Po co tam poleźliście? Co wyście sobie wszyscy myśleli! Mieliście tu na nas zaczekać!
   – Wiem. – Paula zaczęła kwilić niczym dziecko. – Wiem, przecież…
     Westchnął i przytulił ją bez słowa. Nadal trzymając żonę przy piersi, zaczął wydawać rozkazy:
   – Dobra. Paula i te tutaj siusiumajtki wracają do kuchni. – Pokazał na naszych rozdygotanych towarzyszy. – Wy troje idziecie z nami. Wracamy do więzienia uwalniać kolejnych…
   – Ale ja chcę pomóc – przerwała mu Paulina, wycierając łzy. – Przecież jeszcze…
   – I pomożesz – uciął Tomasz. – Premier i główny sędzia muszą dostać ochronę. Zabierz ich do kuchni. Szymon, Tadek, Rufus. – Pokiwał do pobratymców. – Idźcie z moją żoną. Powinno być w miarę czysto, ale miejcie broń w pogotowiu.
   – Premier? Sędzia? – spytałam bez ładu. – Żyją?
     Tomek odsunął się i wskazał dłonią na dwie postacie, siedzące na schodach prowadzących na górę.
   – Są wstrząśnięci, głodni i odwodnieni, ale daleko im do umarlaków. Paula. – Spojrzał ukochaną. – Wiesz co robić?
    Pokiwała posłusznie głową, odsunęła się i pomaszerowała w kierunku byłych więźniów. Koledzy Tomasza zgarnęli resztę naszej grupy i podążyli jej śladem. Pomyślałam, iż jeśli tak wygląda ich małżeństwo, to tkwiąc w nim Paulina musi być strasznie nieszczęśliwa. Tomasz odprowadził żonę wzrokiem, podczas gdy inny jego znajomy, kierował naszych na zachód. Zaczęłam powoli iść, jednak instynktownie spowolniłam kroki, oczekując na przyjaciela. Odwróciłam się tuż przed zakrętem, by być świadkiem czegoś niezwykłego.
   – Szlag, by to trafił! – Tomek walnął pięścią w udo i przebijając się przez bezdomnych, dopadł do Pauli. Porwał ją w ramiona i pocałował na oczach wszystkich zebranych. Był to prawdziwy pocałunek, w pełnym tego słowa znaczeniu. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy odsunęli się od siebie, łapiąc oddechy. Tomasz przesunął palcem wzdłuż grzbietu jej nosa, a potem lekko nacisnął na czubek. Widziałam, jak uśmiech zagościł na twarzy przyjaciółki. Po tym geście zerwał się i w biegu pociągnął mnie za sobą w kierunku więzienia. Nie mogłam ukryć rozbawienia.
   – Ani słowa! – uprzedził, zerkając na moją twarz i mrużąc w biegu oczy. – Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia. Sekretarz premiera nie żyje. Zagłodzili go na śmierć. Znaleźliśmy za to waszego kumpla, Roberta.
   – Przecież rozstrzelali go dzisiaj rano?!
   – Najwyraźniej nie. Ma dwa lima pod oczami, ale z całą pewnością żyje. No i jest wściekły na tych, co go tak załatwili. Chce im się z nawiązką odwdzięczyć.
   – Wściekłość jest, jak najbardziej na miejscu – rzuciłam, gdy dotarliśmy na tyły naszego oddziału. – Gdzie on jest?
   – O tutaj za rogiem. Twoi towarzysze już go dopadli.
     Faktycznie, mijając zakręt ujrzałam, jak wszyscy trzej – Edek, Andrzej i Robert przyjacielsko poklepują się po plecach.
   – No i jest nasza wisienka na torcie! – odparł rozbawiony Robert, tuląc mnie w uścisku jak w imadle. – Słyszałam, że Adam z małą powędrował do siebie. To dobrze, bardzo dobrze. Tak będzie lepiej. Niech chociaż jeden normalny wyjdzie z tego zamieszania bez szwanku…
   – Koniec czułości, moi państwo – przerwał Tomek, pokazując wszystkim plany podziemi. – Na najwyższej kondygnacji powsadzaliśmy do cel wszystkich, których zastaliśmy w więzieniu. W szatni zaś są związani zmiennicy i patrolujący korytarze. Goniec zdał mi raport, iż na ulicach wybuchło małe zamieszanie i jest kilka ofiar wśród cywilów. Zdołaliśmy to już opanować, ale zwróciliśmy tym samym na siebie uwagę. W blokach panuje względny spokój. Mieszkańcy unieruchomili i rozbroili część strażników. Było parę spięć, jednak działając z zaskoczenia udało się ich obezwładnić. Problem w tym, że nie mamy pojęcia, jak wiele wiedzą o naszej akcji i jak szybko uda im się przerzucić oddziały z pobliskich lokalizacji…
   – Część wysłali patrolami na Przedmieścia – wtrąciłam. – Nie są chyba w stanie zbyt prędko zareagować.
   – Dlatego musimy uwijać się maksymalnie szybko. Plan jest taki, iż część odpiera  
ewentualne ataki, a reszta leci w kierunku cel uwalniać więźniów. Kilku chłopaków już to robi, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo rozległy to obszar. Tak więc, Andrzej z Edkiem i wy tam z boku. – Podał moim współtowarzyszom i kilku innym bardziej rosłym mężczyznom łomy i pilarki do metalu, leżące dotychczas pod ścianą. – Ratujcie kogo się da, w możliwie jak najszybszym czasie. Radziłbym jednak zacząć od żołnierzy. Potrzeba nam kogoś, znającego się na robocie. Chłopaki na górze mają dostęp do składu broni i przekażą ją każdemu, kto będzie potrafił strzelać. Reszta – tu spojrzał na mnie i pozostałych, rozkładając przed nami walizkę pełną karabinów, pistoletów i rzeczy, których nie potrafię nawet nazwać – oto wasza broń, niech każdy weźmie, co mu najbardziej pasuje i rusza za mną. Zaraz upuścimy tym skurwielom nieco krwi…
     Przełknęłam nerwowo ślinę, gdy pomyślałam: „albo my im, albo oni nam”.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Łał. Brawo!
    Ale się dzieje. Świetnie napisane.
    Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    22 mar 2021

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap, teraz już akcja będzie gonić akcję :) Niewiele zostało. Dziękuję za dobre słowo i trwanie przy mojej opowieści :)

    22 mar 2021