2. Błysk i Grzmot – Część I – GRUZ // Rozdział I

"Czyste niebo jest raczej rzadkością."

***

– Lilianno! Szybciej, bo się spóźnimy! – kobiecy głos po raz kolejny dociera do moich uszu. To moja mama popędza mnie z podwórza. Znowu użyła mojego pełnego imienia. Nie lubię go, ale nigdy jej tego nie powiem. Nie chcę jej zranić. Dobrze wiem, że za samo wytrzymywanie ze mną powinna dostać medal.     

Biorę głęboki wdech i zerkam na swoje odbicie w lustrze. „Okropieństwo”. – Tylko to określenie przychodzi mi do głowy. Nienawidzę się stroić. Nienawidzę swojej szkoły. Ogólnie to nienawidzę całego Czwartego Przedmieścia. Na szczęście moje męczarnie zaraz się skończą. Za dwa miesiące wyjadę na stypendium do Stolicy i wreszcie będę mogła odciąć się od tych wszystkich beznadziejnych ludzi, którzy tutaj mieszkają. Może tam ktoś mnie w końcu zrozumie? Polubi? Nie, no nie musi jakoś tak bardzo, no ale chociaż trochę...

– Ach te marzenia – jedyny miły akcent na jaki mogę sobie pozwolić w tym dniu pełnym sztuczności.

Wiem, co się dzisiaj wydarzy i już na samą myśl o tym robi mi się słabo – rozdanie dyplomów, zdjęcia, uściski i pożegnania przyjaciółek, co to są przecież „na całe życie”: „Och, uwielbiam cię najdroższa”; „Jak ja sobie bez ciebie poradzę?”; „Przecież umrę tam z tęsknoty za tobą”, i inne, tym podobne bzdury. Czas w końcu spojrzeć prawdzie w oczy – ja nie mam przyjaciół. I choć na co dzień mnie to martwi, dzisiaj chwalę niebiosa za ten wyjątkowy przywilej. Przynajmniej nie muszę słuchać tych wszystkich idiotyzmów...

– Lilianno, skarbie, pospiesz się proszę. Tata czeka już w samochodzie.

Nie zauważyłam, kiedy mama stanęła w drzwiach, badawczo przyglądając się mojej minie.

– Och, kochanie... – westchnęła i podeszła do mnie, by pogładzić moje policzki. – Zdaję sobie sprawę z tego, że nie lubisz takich dni, ale nic nie poradzę na to, że mnie one uszczęśliwiają. W końcu będę mogła zobaczyć, jak moja córeczka otrzymuje dyplom ukończenia szkoły średniej. Jestem taka podekscytowana! I cóż to będzie za dyplom! Założę się, że wszystkie dziewczyny z klasy zielenieją z zazdrości na widok twoich stopni. No już, uśmiechnij się... jeśli nie robisz tego dla siebie, zrób to chociaż dla mnie i dla taty.

Uśmiechnęłam się, ale jakoś bez przekonania. Ramię w ramię podążyłyśmy w kierunku drzwi wejściowych. Samochód stał już na chodniku przed domem. Usiadłam na tylnym siedzeniu naszego auta i obserwowałam otoczenie. Mama paplała jak najęta, a tata cierpliwie odpowiadał na wszystkie jej „ochy” i „achy”. Zaczęłam rozmyślać. Rodzice – tak, oni na pewno stanowią dobry powód do radości. Byli i są przy mnie zawsze, kiedy ich potrzebuję. Kocham ich bezgranicznie. Może dlatego, że jestem jedynaczką, a może przez to, że nigdy nie próbowali na siłę przekonywać mnie do ludzi czy zabaw i szanowali to, że wolę książki od uganiania się za chłopakami.                                   

Prychnęłam pod nosem na samą myśl o tym. Może i nie jestem brzydka, ale w moim przypadku nie ma to najmniejszego znaczenia. Odstraszam facetów na kilometr. Zupełnie nie wiem, jak się przy nich zachować. To całe trzymanie się za ręce i całowanie po krzakach. Te ich uśmieszki, głupie gadki i upijanie na umór – to zupełnie nie mój świat. Tak samo sport. Nie mam bladego pojęcia na czym polega ta czy inna dyscyplina. A książki? Mogłabym o nich opowiadać godzinami, jednak połowa kolesi, która już odważyła się do mnie podejść, nie przeczytała nawet lektur szkolnych. Co najwyżej mogliśmy porozmawiać o grach komputerowych, ale jeśli żaden nie znał tych, które mnie interesowały, to naprawdę nie sposób było znaleźć wspólnego tematu.

Z tego samego powodu nie mam koleżanek. Mój ubiór stanowią w głównej mierze bluzy sportowe, jeansy i adidasy. Nie lubię tych wszystkich sukieneczek, tuniczek, wstążeczek i tym podobnych babskich fatałaszków. Dlatego właśnie czuję się dzisiaj jak kompletna idiotka – oliwkowa spódnica do kolan, cieliste rajstopy, kremowa bluzka koszulowa i pasujące do niej pantofle na obcasie. Długie i pokręcone ciemnorude włosy, wymodelowane i rozpuszczone. No i ten makijaż w wykonaniu mamy – choć i tak część od razu starłam, kiedy się tylko odwróciła. Nie powiem, pewnie większość dziewczyn będzie uważała, że wyglądam dzisiaj ładnie i kobieco, ale ja każdą cząstką mojego ciała wołałam: „Pomocy, zdejmijcie to ze mnie!”. Tak, wiem – jestem odludkiem, jestem dziwna, inna, niezrozumiała, uparta, stanowcza, szczera ponad wszystko i zrzędzę. Oj zrzędzę. To fakt – uśmiechnęłam się do siebie, poprawiając sobie w ten sposób humor. Nie uszło to uwadze mamy i taty:

– I jak, córeczko? Gotowa na wielki dzień? – Ojciec puścił do mnie oko we wstecznym lusterku.

– Tato, proszę, nie przypominaj mi. Na samą myśl o tym, że muszę wyjść na podwyższenie, czuję się, jakbym miała zaraz zwymiotować.     

– Nie będzie tak źle, skarbie. – Mama odwróciła się i złapała mnie za kolano. – Wyjdziesz tam tak, jak wszyscy inni, odbierzesz dyplom, uściśniesz dłonie pani dyrektor i wychowawczyni, po czym staniesz w szeregu z resztą absolwentów. A my... – wyjęła aparat i cyknęła mi lampą błyskową po oczach – zrobimy ci pamiątkowe zdjęcie. Ot, cała filozofia. Rozluźnij się proszę, oddychaj, a wszystko będzie dobrze.

– Łatwo ci mówić – mruknęłam pod nosem. – A będzie na mnie patrzeć tylko jakieś hmm... niech pomyślę... tysiąc trzysta osób!?

– Dasz sobie radę, Lilu. – Tata był pełen entuzjazmu. – Zawsze dajesz radę. Jesteś twarda i brniesz do celu. Pomyśl, że to kolejne zadanie na klasówce i od tego zależy twoja ocena końcowa. I jak? – Uniósł brwi i uśmiechnął się zawadiacko. – Przecież jesteś moją perfekcyjną córeczką. Nie motywuje cię to?

– No wiesz... – cmoknęłam, chcąc stłumić śmiech. – Żaden ze mnie ideał, ale faktycznie takie słowa jakoś bardziej do mnie przemawiają…

Niewiele minut później zaparkowaliśmy na podjeździe. Otworzyłam drzwi i wyszłam na powietrze.

– Trzymajcie za mnie kciuki! – rzuciłam dziarsko przez ramię chociaż w głębi duszy wyłam z rozpaczy. Przełykając głośno ślinę ruszyłam chodnikiem w kierunku auli, gdzie słychać było już rozmowy poubieranych odświętnie absolwentów. Stanęłam razem z osobami z mojej klasy i ustawiliśmy się w kolejności alfabetycznej. „Dasz radę, Lilu, dasz radę, to dla ciebie pestka” – powtarzałam sobie w duchu, głośno oddychając. I tak czekałam, aż w końcu wyczytano moje imię i nazwisko:

Zapraszamy do nas pannę Liliannę Błysk!

Instynktownie wyprostowałam się i poprawiłam spódnicę. Ruszyłam przed siebie w skupieniu, nie rozglądając się na boki. I choć słyszałam, że jest nienaturalnie cicho, uparcie starałam się tym nie przejmować. Robiłam wszystko tak, jak mówiła mi mama – bez zastanowienia. Jak automat. Weszłam po schodkach i delikatnie ścisnęłam dłonie obu pań. Odebrałam dyplom i lekko się uśmiechnęłam. Wiedziałam, że moje policzki zdradzają zdenerwowanie, ale nie mogłam nic na to poradzić. Słyszałam, jak w ogólnie panującej ciszy mama zrobiła mi pamiątkowe zdjęcie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wszyscy na mnie patrzą. Domyślałam się, w jakim byli szoku: „To ona?”, „Jak to możliwe?”, „Przecież ona nie jest taka ładna”; albo coś w stylu: „Że też wcześniej tego nie zauważyłem...”.

Stanęłam koło chłopaka z mojej klasy, który również przyglądał mi się z niedowierzaniem. Bóg mi świadkiem, naprawdę próbowałam nie zwracać na niego uwagi, ale patrzył na mnie tak nachalnie, że zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. „Och, mamo...” – jęczałam w myślach, zaciskając zęby. „Dlaczego namówiłaś mnie na ten strój? Dlaczego mnie tak umalowałaś? Wiedziałam, że tak będzie...”.

Przez dobre dwie minuty zagłębiałam się w wewnętrzne rozważania na temat: „Czy ze wstydu można się spalić?”. Z góry założyłam, że tak, jednak ciekawiło mnie, co działo się potem. Należało zadać sobie pytanie: jak człowiek właściwie się spala? Czy na węgiel? A co, jeśli jednak na popiół? Albo jak skwarka? Czy możliwe jest aż tak się zawstydzić, by zaczerwienić się, rozżarzyć, spłonąć i zniknąć? Żywiłam głęboką nadzieję, iż mój obecny stan jest ostatnim stadium tego procesu. Daję słowo, że zrobiłabym wszystko, byleby tylko zapaść się pod ziemię...

Po dłuższej chwili podjęto jednak bestialsko zaniechane wyczytywanie osób i zainteresowanie mną stopniowo malało. Nareszcie udało mi się rozluźnić. Rozejrzałam się dyskretnie po sali i odszukałam wzrokiem rodziców. Jak się domyślałam pękali z dumy. To było do przewidzenia. Ich córeczka w końcu wyszła z cienia i lśniła tak, jak według nich od zawsze powinna. Nie mogłam ich za to winić. Zasługiwali na tę chwilę bardziej niż ja. W końcu byłam z rodziny Państwa Błysk. No i dzisiaj dla nich „błyszczałam”. Tyle im mogłam dać i wiem, że jeśli byłoby trzeba, zniosłabym jeszcze więcej. No... może bez zbytniej przesady.                                   

Ceremonia dłużyła się w nieskończoność. Miałam wrażenie, że moje nogi za chwilę odpadną. Buty były niewygodne, spódnica wbijała się w talię, a koszula przyklejała do pleców. Potem oczywiście nastąpiły uściski i gratulacje, pytania o studia i kierunki. Paru chłopaków chciało zaprosić mnie na piwo, ale grzecznie odmówiłam. A o grzeczność naprawdę nie było tego dnia u mnie łatwo. Od razu wyobraziłam sobie te pseudorozmowy. Tego bym już dzisiaj nie zniosła. Oni pewnie także. Skierowałam się, więc do drzwi, gdy tylko spuszczono mnie z oczu. Miałam gdzieś, czy ludzie odbiorą to za ucieczkę. Definitywnie zakończyłam ten etap życia.

Wyszłam na dwór i głośno odetchnęłam. Pozwoliłam, by promienie słońca rozlały się po mojej twarzy. Rodzice czekali na mnie w samochodzie. Wsiadłam i pokazałam im dyplom. Dla takiej chwili warto było się pomęczyć te kilka godzin. Dawno nie widziałam ich tak szczęśliwych.

Niecałe trzydzieści minut później byłam już w swoim pokoju. Rodzice poszli na górę, żeby znaleźć ramkę na dyplom. Gdy tylko przekroczyłam próg, od razu zaczęłam ściągać z siebie ubranie. Powiesiłam je na wieszakach w szafie i w samej bieliźnie skierowałam się do łazienki. Zmyłam, a wręcz zdarłam z twarzy cały makijaż i zawiązałam włosy w pokręcony koński ogon. „Och, tak” – czułam się o wiele lepiej.

Dochodziła godzina osiemnasta, więc ubrałam się w moją ulubioną bluzę i spodnie dresowe, po czym popędziłam na górę, by pomóc mamie przygotować kolację. Dzisiaj była odświętna, chociaż obowiązywały stroje domowe. Zapach pieczonego schabu ze śliwką rozchodził się po całym piętrze. Musiałam przyznać, że bardzo lubiłam gotować, niesamowicie mnie to odprężało. Mogłam zająć czymś ręce, a to, co nimi robiłam zajmowało moją głowę. Uciekałam od swoich problemów, odreagowywałam stres lub się po prostu wyciszałam. Łączyłam więc przyjemne z pożytecznym. Szczerze mówiąc, gdybym miała drugie życie i mogłabym dokonać innych wyborów, to zamiast ruszyć ścieżką literatury i poezji, skierowałabym swoje kroki właśnie ku doskonaleniu technik kulinarnych. Uwielbiałam te dni, gdy z rodzicami siadaliśmy razem przy stole i jedliśmy moje potrawy. Ich smak sprawiał, że polepszał nam się humor. Nasze oczy błyszczały od śmiechu, a rozmowy były pełne radości. Tak działo się niestety tylko w domu, nigdzie indziej nie czułam się tak bezpiecznie i swobodnie. Jedynie w naszych czterech ścianach nikt mnie nie oceniał. No chyba, że coś przypaliłam...     

Kolacja przebiegała w atmosferze podniecenia. Mama nie mogła nachwalić mnie, jak pięknie wyglądałam i jakie przecudne zdjęcie będzie mogła postawić w salonie. Tata pokazywał mi, jakie miny mieli chłopcy, którzy mi się przyglądali. Śmieliśmy się od ucha do ucha i przedrzeźnialiśmy ich. Około dwudziestej emocje opadły i zachciało mi się zwyczajnie spać. Wiedziałam, że jeszcze przez kilka najbliższych dni zakończenie szkoły będzie tematem numer jeden w naszym domu. Nic nie mogło mnie ominąć, zatem życzyłam rodzicom dobrej nocy i zostawiłam ich w salonie pochłoniętych rozmową.     

Zbiegłam na dół, położyłam się na łóżku i rozmyślałam. Szczerze powiedziawszy nigdy nie lubiłam być w centrum zainteresowania, ale zrobiło mi się miło na myśl o tym, że komuś mogłam się dzisiaj spodobać. Choć nic to nie znaczyło, bo przecież i tak widzieli tylko to, co było, że tak powiem „podrasowane”. Mój charakter, moja osobowość się nie liczyły. Fakt, wcale nie zabiegałam o niczyje względy, niemniej przykra była dla mnie świadomość bycia osiemnastolatką, której nigdy żaden facet ani trochę nie zaintrygował. Wiedziałam, że kurczowo trzymam się tej myśli, ale miałam nadzieję, że w nowym miejscu, z nowymi ludźmi, coś się w końcu zmieni. Może będę mieć przyjaciółkę i się przed nią otworzę? Może zdobędę nowe zainteresowania i moje życie w końcu będzie ciekawsze? Może to, może tamto... Ech, nie ma sensu dalej gdybać, nadszedł czas, by się umyć i w końcu iść spać.

Wzięłam prysznic i zmyłam z siebie ciężar całego dnia. Przebrałam się w koszulkę nocną, którą dostałam od rodziców rano z okazji, jak to tata powiedział: „stania się dorosłą kobietą”. Chciało mi się śmiać na myśl o tym, że według rodziców zakończenie szkoły średniej to był jakiś wyznacznik. Dla mnie osobiście nic a nic się nie zmieniło, byłam tą samą Lilą, co wczoraj wieczorem.

Koszulka od razu mnie zaciekawiła, ze względu na swoją niebanalność. Miała kolor ciemnej zieleni z dodatkiem czarnych paseczków. Na obramowaniach ozdobiono ją dodatkowo czarną koronką. Chcąc nie chcąc, podkreślała kolor moich włosów i nie opinała się tam, gdzie nie powinna – czyli była lekko rozkloszowana na biodrach, za to uwydatniała moje jakże „wybujałe” piersi w rozmiarze B. Ogólnie prezentowałam się w niej całkiem nieźle, a co najważniejsze – miała długość do kolan i do tego było mi w niej ciepło. Ktoś dobrze pomyślał i podszył ją delikatnym meszkiem. Choć zwykle nie interesowały mnie takie ciuszki, polubiłam ją od pierwszego wejrzenia… albo raczej dotknięcia. A może jednak założenia? Nieistotne. Sama jednak nie odważyłabym się na jej zakup.                              

Na ramiona zarzuciłam gruby i długi czarny szlafrok frotte. Psuł nieco efekt, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Sen wołał mnie do łóżka. Ziewnęłam i przeciągnęłam się, a następnie wskoczyłam pod kołdrę. „To był ciężki dzień” – powiedziałam sama do siebie. Patrzyłam na ciemny sufit i nasłuchiwałam. Rodzice chyba też już poszli do sypialni, bo w uszach dzwoniła mi jedynie cisza. Zamknęłam oczy i powoli zapadłam w sen. Ostatnie, co zarejestrował mój mózg to fakt, że spałam w szlafroku, ale byłam zbyt zmęczona by go zdjąć.          

Dałam radę jedynie położyć dłonie na pasku, po czym odpłynęłam w niebyt.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2792 słów i 15533 znaków, zaktualizowała 9 maj 2020. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AnonimS

    Czytam od początku. Zaciekawił mnie ten tekst.

    9 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @AnonimS miło mi to słyszeć :) Dziękuję za odwiedziny i zapraszam do lektury :)

    9 sie 2020

  • shakadap

    Brawo, fajnie napisane.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    1 maj 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję, mam nadzieję, że nie zawiodę:)

    1 maj 2020

  • agnes1709

    Bardzo przyzwoicie, choć mała korekta przecinków by nie zaszkodziła. ;) Ale to przyjdzie z czasem.

    30 kwi 2020

  • Kocwiaczek

    @agnes1709 jeśli gdzieś konkretnie masz na myśli, daj proszę znać. Tyle razy poprawiałam, że już nic nie widzę :(

    30 kwi 2020

  • agnes1709

    @Kocwiaczek Nie jest tego zbyt dużo, ale np: "Byli i są przy mnie zawsze <przecinek> kiedy ich potrzebuję. Masz tu trzy czasowniki, potrzebują ogona :D

    30 kwi 2020

  • Kocwiaczek

    @agnes1709 dziękuję, poprawione :D Interpunkcja od zawsze u mnie leży :/

    30 kwi 2020

  • agnes1709

    @Kocwiaczek Przecinki to zmora, ale z czasem ogarniesz. Ja nadal na 100 nie umiem, nie idzie powstawiać prawidłowo.

    30 kwi 2020

  • Kocwiaczek

    @agnes1709 oj to będę miała poprawiania przy kolejnych rozdziałach ;) pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie :)

    30 kwi 2020