16. Błysk i Grzmot – Część II – MROK // Rozdział V

Kiedy byłam mała oglądałam dużo różnych bajek. W nich wszystko zawsze było takie proste. Dobro zwyciężało zło, piękno miało przewagę nad brzydotą, prawda nad kłamstwem, a światło nad ciemnością. Jako mała dziewczynka wierzyłam więc, że wszyscy ludzie są dobrzy, a życie składa się z serii szczęśliwych przypadków. Byłam taka naiwna… Gdy dorosłam zrozumiałam się, że każde z tych przekonań było chybione. Jedyne, co mogłam zrobić, to pozwolić całemu mojemu światopoglądowi legnąć w guzach.

Jak więc powinnam potraktować ponowne spotkanie Adama? Jako łut szczęścia? Przypadek? Zbieg okoliczności? Nie wiedziałam. Pomimo, że byłam okropną gadułą, po raz pierwszy w życiu zabrakło mi słów. Ale nie tylko dlatego zaniemówiłam. Ulga jaką poczułam na jego widok była nie do opisania. Czemu? Chociaż nie rozumiałam tej reakcji, instynktownie przestałam się bać. Nie znałam go, to fakt, jednak już dwa razy miał okazję mnie skrzywdzić i tego nie zrobił. To już coś znaczyło. Zasłużył sobie na kredyt zaufania. No i miał rację, jeśli chodziło o władze. Nie chronili nas. Wykorzystywali. Krzywdzili. Gdyby nie Adam być może nadal ślepo bym w nich wierzyła. Otworzył mi oczy. Musiałam mu zaufać.

Nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł. Dopiero, gdy przysłonił sobą promienie słoneczne spostrzegłam, że stoi obok mnie:

– O czym myślisz? – zapytał.

– Ja… eee… o niczym – wydukałam.

– Nie da się myśleć o niczym. – Ton jego głosu był pogodniejszy. Taka niespodziewana odmiana po braku okazywania emocji. – Chyba, że nie żyjesz, wtedy faktycznie możesz sobie pozwolić na taki luksus.

– Czyli skończyliśmy już z panem i panią? – W końcu udało mi się zebrać myśli. – Ile ty masz właściwie lat, jeśli wolno spytać? Żeby cię nie krępować od razu powiem, że ja mam prawie dwadzieścia…

– Czyli jeszcze dziewiętnaście. – Uśmiechnął się nieznacznie. – No, to ja nadal mogę być przez ciebie nazywany szanownym panem. Mam dwadzieścia cztery lata.

– Aha – bąknęłam. Czy on naprawdę mówił serio z tym panem? Dzisiaj już raz słyszałam to określenie. Nie było zbyt przyjemne dla ucha. – Wiesz, jeśli chcesz możemy nie przechodzić na „ty” – zasugerowałam i podniosłam na niego wzrok. Patrzył na mnie surowo. Pewny siebie i poważny. Nie wróżyło to nic dobrego. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech:
  
– Łatwo można cię wybić z rytmu – stwierdził. – Żartowałem z tym panem. Na pana trzeba mieć wygląd i pieniądze. Tak zawsze mawiała moja matka…

Przez jego twarz przemknął cień. Posmutniał, zamilknął i stanął niezdecydowany. To musiał być dla niego drażliwy temat. Wolałam więc nie nawiązywać do jego bezdomności. Niestety bez zastanowienia palnęłam:

– Twoja mama musi być bardzo mądrą osobą.

Przerażona zobaczyłam, jak jego twarz tężeje. Oczy straciły wcześniejszy blask, gdy powiedział:

– Była. Nie żyje.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Chcąc uniknąć jednego zła wybrałam to drugie – większe. Gorsze. Na stałe powinnam nosić przydomek „Nietaktowna”.

– Przepraszam, ja nie… – zaczęłam, ale wszedł mi w słowo:

– Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Nie rozumiem tego, jak można przepraszać za coś czego się nie zrobiło, bądź nie miało na coś wpływu. Dobrze, że mówisz, co myślisz. To jest sprawiedliwe. Tak, jak wtedy na tyłach kuchni. Wtedy sam bym od siebie uciekał. Miałaś prawo zmieszać mnie z błotem. Nie liczę więc na to, że teraz zasługuje na lepsze traktowanie.

– Nie, to nie tak. Ja wcale tak nie myślałam i nie myślę…

Uniósł dłoń na wysokość mojej twarzy na znak bym przestała:

– Nie ważne. Dajmy temu spokój. Musimy iść dalej. – Ominął mnie i zaczął maszerować naprzód. Poszłam za nim. – A wracając do twojego pytania – rzucił przez ramię – pod halami wyglądałaś znacznie lepiej. Może nie jest to totalne pobojowisko, ale coś gorszego od małej wichury. Muszę przyznać, że gość miał szczęście, że się pohamowałem. Żaden ze mnie mięśniak, ale ten kawałek drewna miał całkiem niezły potencjał.

– Dziękuję ci za to. Gdybyś się nie pojawił mogłoby być ze mną bardzo źle.

– Nie ma za co – odpowiedział. – Mama nauczyła mnie, że kobieta to istota ludzka, a nie jakiś przedmiot, który można wziąć w posiadanie. Najwyraźniej twój znajomy nie dostał takiej lekcji.

– Najwyraźniej – odparłam cicho i zakończyłam temat.

Znowu dopadło mnie zmęczenie. Nie szliśmy szybko, jednak i tak odczuwałam oznaki niewyspania i nocnej szamotaniny. Adam musiał się jednak mylić, co do wstrząśnienia mózgu. Mocno bolała mnie twarz, trochę brzuch i głowa. Nie jakoś straszliwie, czułam jedynie, jakby co jakiś czas przepływał przez nią impuls i coś mnie kłuło. Dało się wytrzymać, jednak nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Adam musiał to zauważyć, bo powiedział:

– Wyglądasz jakbyś zaraz miała paść ze zmęczenia. Jest koło szóstej. Myślę, że dopiero za jakieś sześć do ośmiu godzin będziemy na miejscu. Dasz radę tyle przejść?

– A mam jakiś wybór? – zapytałam, ziewając.

– Masz. Możemy tutaj zostać i odpocząć oraz narazić się na pościg. Możemy też iść dalej obecnym tempem – zaczął wyliczać – mogę również wziąć cię na ręce, by pozwolić ci odsapnąć…

– Oj, nie, nie, nie, nie, nie – zaprotestowałam błyskawicznie, nie mogąc sobie tego nawet wyobrazić. – Dam jednak radę maszerować te sześć godzin.

– A osiem?

Machnęłam ręką.

– Też dam, chodźmy już.

– Zuch dziewczynka – odwrócił się i szliśmy dalej. A raczej on szedł. Ja bardziej się wlokłam. Ewentualnie sunęłam, jak ślimak, co chwila potykając o wystające korzenie. Ale przynajmniej z każdym krokiem byliśmy bliżej celu. Czymkolwiek on był.

Chatka ukazała się naszym oczom, kiedy słońce było w zenicie. Z początku myślałam, że to tylko jakiś opuszczony szałas, ale gdy zbliżyliśmy się do niej byłam ogromnie zaskoczona jakością jej wykonania. Ten kto ją zbudował musiał się na tym znać. Była niewielka, w całości zrobiona z połączonych ze sobą grubych gałęzi. W miejsce dwóch małych okienek powstawiano kawałki szyb. Za pomocą gałęzi umiejscowiono je i nadano im kwadratowy kształt. Drzwi również zrobiono z gałęzi, tyle, że z drobniejszych. Wszystko musiało wymagać ogromu pracy.

Przez chwilę stałam zafascynowana jej widokiem. To było coś wspaniałego. Skarb pośrodku niczego. W nocy las przypominał mi ten ze snu, gdy biegłam w podartej koszulce. Teraz wszystko się zmieniło. Rozejrzałam się wokoło. Wszędzie gęsto rosły drzewa i krzaki. Były one tak rozłożyste, że z daleka chatka stawała się zupełnie niewidoczna. W oddali słychać było szum strumyka lub potoku. Dookoła ćwierkały ptaki. Tylko Adam stał jakiś taki dziwnie cichy.

– To twoje dzieło? – zapytałam. Miałam wrażenie, że się zawstydził. Podrapał się nerwowo po głowie i powiedział:

– No, domem tego nazwać nie można, ale przynajmniej nie leje się na głowę…

– Żartujesz! – wykrzyknęłam. – Ona jest cudowna, musiała kosztować cię wiele pracy.

– Eee tam, to nic takiego. – Wzruszył ramionami. – Czasu miałem akurat pod dostatkiem.

Zignorowałam tę uwagę. Naprawdę, nawet jeśli robił ją całymi dniami, to budowa musiała zająć kilka ładnych miesięcy. Nie mówiąc już o materiałach, które skądś musiał przecież wytrzasnąć. Nie to nie – stwierdziłam w myślach. – Skoro nie chce się tym teraz chwalić, to kiedy indziej go o wszystko wypytam. Aktualnie marzyłam wyłącznie o śnie. Jakby siedząc w mojej głowie zaproponował:

– Chcesz wejść?

– No jasne – odparłam. – Prawdę mówiąc, nawet gdybyś powiedział mi, że mam spać tu, gdzie stoję, nie zawahałabym się przyłożyć głowy do tego – Wskazałam na leżący obok mnie głaz.

– To nie będzie konieczne – powiedział i podszedł do drzwiczek. Zaryglowane były na kłódkę. Podejrzewałam jednak, że raczej nie byłoby trudno wejść do środka, gdyby tylko mocno je popchnąć. Ku mojemu zdziwieniu drzwi otworzyły się, jak każde inne i zobaczyłam, że od wewnątrz nie pokrywa ich wcale warstwa gałązek, ponieważ były to dobrej jakości drzwi antywłamaniowe. Musiały być ocieplone i odpowiednio uzbrojone. Gałązki były więc zbędne i stanowiły raczej element dekoracji lub kamuflażu. Miałam ochotę zagwizdać z uznaniem, ale się powstrzymałam. Ponownie odnotowałam w głowie, by wypytać go o wszystko, jak tylko się już wyśpię.

Adam otworzył drzwi na oścież i gestem zaprosił mnie do środka. Gdy tylko przekroczyłam próg, westchnęłam.

To, co zobaczyłam wewnątrz przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 1573 słów i 9037 znaków, zaktualizowała 5 cze 2020. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Brawo.
    Dobrze napisane!  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    29 maj 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję i pozdrawiam :)

    29 maj 2020