18. Błysk i Grzmot – Część II – MROK // Rozdział VII

Chleb nie był pierwszej świeżości, ale kanapki zniknęły w ciągu kilku minut. W międzyczasie Adam podgrzał dla nas wodę w znalezionym przeze mnie garnuszku, wrzucił do szklanek kilka listków suszonej mięty i zalał je wrzątkiem. Piliśmy więc gorący napar, który rozgrzewał nasze wnętrza. Niestety atmosfera panująca w chatce była odmienna i nieznośnie chłodna.

Nie chodziło o to, że się nie odzywaliśmy. Wymienialiśmy słowa: „poproszę”, „dziękuję” i „nie ma za co”, ale poza tym było dość drętwo. Nie rozumiałam, co takiego wydarzyło się, że straciłam chęć do mówienia, a on wcale mnie do tego nie nakłaniał. W końcu, gdy już myślałam, czy by nie zacząć paplać o czymkolwiek, byleby tylko przerwać ciszę, Adam niepewnie rozpoczął:

– Lilianno… Lilu… Czy mogę tak do ciebie mówić?

Spojrzałam na niego i pokiwałam głową:

– Już raz mnie tak nazwałeś. Nie pytałeś wtedy o zgodę. – Uśmiechnęłam się delikatnie. – Teraz też nie musisz. Możesz mnie tak nazywać. Jak najbardziej.

– Powiedz mi szczerze, jak się czujesz? Nie tylko teraz, ale tak ogólnie. W skali od jeden do dziesięciu, jak odnajdujesz się tutaj, poza murami Stolicy?

– Nie najgorzej – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Jakoś sobie radzę. Ale jeśli mam być szczera, to zanim cię spotkałam oceniłabym swoje położenie jako mocną trójkę. Z tobą, jeśli chodzi o skalę, plasuję się gdzieś na siódmym miejscu.

– Czemu? Dlaczego myślisz, że teraz jest lepiej?

– Szczerze? – Spojrzałam prosto w jego niespotykanie zielone oczy. – Ponieważ czuję się z tobą bezpiecznie.

Zaniemówił. Patrzył na mnie jakbym powiedziała coś, czego nie potrafił do końca zrozumieć. Milczał, więc kontynuowałam:

– Słuchaj. Wiem, że chcesz wiedzieć, czemu jestem tutaj, a nie tam. Dlaczego uciekłam… – przerwałam, aby zebrać myśli. Chyba pomyślał, że się zawahałam:

– Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz… – Cały czas patrzył prosto w moje oczy. Tym razem to ja ciągle uciekałam wzrokiem na boki.

– Sęk w tym, że bardzo chce powiedzieć – odparłam. – Nie jest to jednak takie proste. Musiałabym zacząć wszystko od początku. Od samej katastrofy, albo jeszcze wcześniej. A to nie jest ani miłe, ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne. Te wspomnienia, to wszystko nadal jest świeże. I boli. Nawet nie wiesz, jak bardzo…

W moich oczach zaszkliły się łzy. Opanował mnie gniew na samą siebie. Zawsze byłam pewna stałości swoich uczuć, nie pozwalałam sobie na wzruszenie. Byłam silna, twarda. Tak, jak mnie nauczono. Tata wbił we mnie przekonanie, że tylko człowieka słabego można skrzywdzić, że nawet jeśli czujesz się niepewnie, to nie możesz tego dać po sobie poznać. No i na co teraz to się zdało? Psu na budę… Byłam słaba, miękka. I chociaż chciałam temu zaprzeczyć, musiałam przyznać się sama przed sobą, że mnie złamano. Tak, jak potłuczony wazon. Można było go ponownie skleić. Nigdy jednak nie mógł odzyskać swojego wcześniejszego wyglądu. Byłam taka sama. Przybierałam maskę, pozę, ale w środku… kuliłam się jak zranione pisklę.

Poczułam na sobie jego dłonie. Nie spostrzegłam, że się zbliżył, ponieważ łzy zamazały mi cały widok. Wcześniej widziałam, że niepewnie na mnie spoglądał, a potem była tylko jedna wielka, mokra plama. Przytulił mnie jak przyjaciel, otoczył ramieniem i oparł dłoń na moim barku. Bał się mojej reakcji. Nic nie powiedział. W końcu cała fala wstrzymywanej rozpaczy wylała się ze mnie. Zaczęłam się trząść i z całej siły próbowałam opanować emocje. Ale nie mogłam. Łzy sięgnęły dalej, do gardła. Wydałam z siebie wysoki pisk. Nie potrafiłam przestać. Nie zważając na to, co robię przytuliłam się do Adama i zaczęłam płakać w jego sweter.

Był taki ciepły. Rzeczywisty. Namacalny. Pachniał mydłem i palonymi liśćmi. Nie wiem, czy to jego bliskość dodała mi otuchy, czy po prostu nie potrafiłam dłużej znieść tych wszystkich myśli kłębiących się w mojej głowie. Z jednej strony wstydziłam się o tym mówić, z drugiej, trzymając to w sobie czułam się bardzo nieszczęśliwa. Wszystko sprawiło, że zanim się spostrzegłam, słowa same zaczęły wydobywać się z moich ust. Lunęły niczym deszcz.

Mówiłam. Przez łzy, tłumiąc szloch, jąkając się i krztusząc powietrzem. O wszystkim. O zakończeniu roku szkolnego, o planach na przyszłość, o braku znajomych, o utraconych nadziejach na lepsze jutro. O rodzicach, których nigdy już nie zobaczę, o szoku, stracie, bezsilności i braku chęci do życia. O pogrzebie, Pauli, kuchni, o nim. O staruszce, którą uratował, o ślubie Pauliny, o koszmarze w nocy. Potem głos się mi załamał:

– Wtedy… wtedy stało się najgorsze.

Poczułam, jak jego mięśnie się napinają. Siedzieliśmy na dywanie. Jedną ręką gładził mnie po plecach, a drugą przytrzymywał moje bezradnie zaciskające się pięści. Jego policzek był zaledwie kilka centymetrów od mojego. Czułam, jak mocno bije męskie serce. Przestałam płakać. Teraz przyszedł czas na wściekłość.

Odsunęłam się i przyjrzałam jego twarzy. Emocje grały na niej jak na instrumencie. Oczy były pełne mieszanych uczuć. Wstrzymał oddech. Wiedziałam, że muszę wyglądać strasznie, że nie dość, iż mam siniaki, to jeszcze ślady po łzach. Ale miałam to gdzieś. Stanowczo spojrzałam w jego oczy. Sięgnęłam po opuszczoną dłoń i splotłam z moją własną. Nie bałam się, że teraz zrobię coś nie tak. Czułam, że otwierając się na niego zyskałam przyjaciela. Mogłam mu powiedzieć to i jeszcze więcej. Chciałam, by ktoś wiedział. Chroniąc Paulę, nie powiedziałam jej o tym wszystkim. Ale jemu mogłam. Nie tylko, by zaspokoić męską ciekawość, ale aby uwolnić się od tajemnicy. Aby nie być dłużej z tym wszystkim sama.

– Adamie – zaczęłam – ten mężczyzna, którego pozbawiłeś wczoraj przytomności… – zatrzymałam się – ten, którego odciągnąłeś ode mnie. On miał zostać moim mężem, nie z mojej woli rzecz jasna, ale decyzją władz. Oni pozwalali mu na wszystko. Mógł robić ze mną, co tylko chciał. Miałam być jego własnością…

– Dlatego uciekłaś? – zapytał cicho. Przyjrzałam się mu uważniej: silił się na łagodny ton, ale widać było, że walczy z samym sobą.

– Tak – odparłam. – Uciekłam, bo mnie pobił i zgwałcił. Gdybym tam została już zawsze byłabym skazana na takie traktowanie. Zostając jego żoną, stałabym się tylko zabawką. Taką, której mógłby urwać głowę, gdyby zechciał. Wczoraj chyba to właśnie miał zamiar zrobić. Zabić mnie, albo skatować tak, bym już mu nie mogła uciec. Wierz mi, nikt by go nie ukarał. To potwór… Dlatego nie mogłam do tego dopuścić. Z tego właśnie powodu jestem tutaj. Z tobą. A nie tam, z nim.

Krew odpłynęła z jego twarzy. Najpierw zaniemówił, a potem pokręcił głową pełen niedowierzania. Patrzył na mnie jakbym powiedziała coś zupełnie nieprawdopodobnego. Najgorsze było jednak, że się naprawdę wydarzyło.

– Kiedy to się stało? – zapytał po dłuższej chwili. – Wiesz, ten…

– Gwałt? – Bardziej stwierdziłam niż zadałam pytanie. – Nie bój się tego słowa. Jeśli mówisz je wprost, to się z nim oswajasz. – Siliłam się na spokojny ton, ale przemawiała przeze mnie tylko gorycz. – To było dokładnie sześć dni temu. Uciekłam w zeszłą niedzielę, nazajutrz po całym zajściu.

– Czy on… – widziałam, jak starał się dobierać odpowiednie słowa, jak niezręcznie było mu o tym wszystkim mówić – bardzo cię skrzywdził?

Prychnęłam lekko pod nosem i zagryzłam dolną wargę, ponieważ zaczęła drżeć. Targały mną tak sprzeczne emocje, że zupełnie nie wiedziałam, jak mam się zachować. Ból, gorycz, smutek, złość – każde uczucie walczyło o pierwsze miejsce na podium, ale żadnemu nie udało się tam wdrapać. Wszystkie naraz i z osobna stanowiły jeden wielki zlepek. Jedną ogromną mieszaninę, składającą się na mój obecny stan. Załamywanie się nie leżało w mojej naturze, jednak tak się właśnie teraz czułam –pokonana.

Spojrzałam na nasze splecione dłonie. W ogóle nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak intymna była owa sytuacja. To o czym rozmawialiśmy niektórzy uważali za temat tabu. Ale ja, w tej chwili czułam się tak jakby jakiś niewidzialny ciężar spadał z mojego serca.

– Skrzywdził, to nie jest odpowiednie słowo – powiedziałam, nadal patrząc w dół – Bił mnie i zmuszał do sprawiania mu przyjemności pomimo tego, że nigdy wcześniej nie byłam z żadnym chłopakiem. Brutalnie wtargnął w moje ciało, wszędzie gdzie tylko przyszła mu ochota. Wszystko mnie bolało. – Mój głos stawał się wyższy. – Krwawiłam, traciłam przytomność, miałam mdłości, darłam się wniebogłosy, starając się przy tym walczyć o odrobinę godności – mówiąc to przechodziłam niemal do histerycznego krzyku. – Nazwij to jak chcesz, ale nie krzywdą. – Po moich policzkach popłynęły kolejne łzy. Z bólem w sercu, oczach i głosie spojrzałam na jego twarz. Słowa, które powiedziałam wcześniej sprawiły, że wyglądał na udręczonego, ale musiałam dokończyć to, co zaczęłam:

– Ja tam umarłam – powiedziałam drżącym głosem. – Odebrał mi wszystko. Ta ucieczka, możliwe, że jest bezsensowna, bo na co uciekać komuś, kto jest tylko cieniem? Jestem pusta, bez wartości. Nie rozumiem, po co mnie nadal gonił przez te wertepy. Równie dobrze mógł ścigać ducha. Nie mam w sobie nic, co mogłoby być cenne. Nic, rozumiesz? – krzyknęłam, po czym zniechęcona pokręciłam głową. – Jestem… nikim.

Puściłam męskie dłonie. Nie mogłam dłużej znieść jego wzroku. Patrzył na mnie, jak na zranione zwierzę. A ja nie chciałam litości. Nie potrzebowałam jej. Pragnęłam się tylko zapaść pod ziemię. Każdy narząd w moim ciele wstydził się tego kim jestem. Kim się stałam. Nie mogłam oddychać. Nie chciałam tam zostać. Wstałam na równe nogi i jak wystrzelona z procy wybiegłam na dwór. Słyszałam za swoimi plecami jego nawoływania, ale się nie zatrzymywałam.

Dopiero, gdy przebiegłam około trzystu metrów zauważyłam, że mrok nieubłaganie wkrada się pomiędzy konary drzew. Musieliśmy rozmawiać kilka godzin. Zaczęłam żałować tego, że wybiegłam bez przemyślenia. Przystanęłam koło wielkiego dębu, głośno łapiąc powietrze. Zimna para wydobywa się z moich ust. Noc niechybnie niosła ze sobą mróz.

Ciemność spowiła drogę do chatki. Nie widziałam światła z latarenki, które powinno delikatnie odbijać się w szybach. Strach chwycił mnie za gardło. Przykleiłam się plecami do drzewa.

– Ty głupia dziewucho – skarciłam się w duszy. Znowu rozmawiałam sama ze sobą. Uświadomiłam sobie, że naprawdę nie jest dobrze. Naraz usłyszałam kroki. Adama? Kogoś innego? Nie wiedziałam czyje i nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Moja reakcja była więc taka jak zwykle. Ostatnio zdarzało mi się to prawie cały czas.

Znowu zaczęłam się bać.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Brawo.  
    Bardzo dobrze i ciekawie napisane.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    6 cze 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję za ciągłe wsparcie:) To naprawdę wiele dla mnie znaczy! Pozdrowienia!

    6 cze 2020