24. Błysk i Grzmot – Część III – BiG // Rozdział IV

Ta noc nie należała do spokojnych. Po tym, co usłyszałam nie mogłam zasnąć i przez długie godziny zastanawiałam się, co tak naprawdę czuję do Adama. Oscylowałam pomiędzy przywiązaniem, miłością, a wdzięcznością. Od razu stwierdziłam, że przyjaźń jest zbyt płytkim słowem i nie oddaje pełni tego, co Adam dla mnie znaczy. Złapałam się na tym, że im dłużej rozmyślałam, tym bardziej próbowałam odepchnąć od siebie określenie miłości. Wiedziałam dlaczego. Zwyczajnie się jej bałam. Z ulgą jednak uświadomiłam sobie, że mam jeszcze dużo czasu na podjęcie jakichkolwiek decyzji.

Postanowiłam jednak przestać być taką chłodną i niedostępną. Nie muszę przecież ukrywać, że jest dla mnie ważny. Gdy tylko to przyznałam, od razu poczułam się lepiej. Byłam taka jakby… lżejsza. Pomogło mi to zasnąć. Zanim jednak odpłynęłam, wtuliłam się w jego pierś, a on, śpiąc przyciągnął mnie do siebie. Sen czający się w każdej komórce mojego ciała, w końcu pokonał opór i szczęśliwa zasnęłam w ramionach mężczyzny, który mnie kochał.

Ranek również nie był pozbawiony emocji. Przebudziłam się pierwsza i bez zastanowienia wyjęłam dłoń spod mojego policzka, by zacząć błądzić nią po jego bluzie. Gołym okiem widać było, że jest dobrze zbudowany, jednak patrzenie nie oddawało całej prawdy o tym, czego właśnie dotykałam. Myślałam, że robię to delikatnie jednak, gdy odezwał się w trakcie tych eksploracji, aż podskoczyłam:

– Co robisz? – zapytał nieco zachrypniętym głosem.

Instynktownie cofnęłam dłoń, jednak po chwili przypomniałam sobie swoje postanowienie i położyłam ją z powrotem w to samo miejsce. Zapanowałam nad emocjami i odparłam:

– Sprawdzam, czy jesteś prawdziwy. – Podniosłam na niego wzrok. Jego oczy miały nieodgadniony wyraz. Obserwował mnie, chyba nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Nie mogłam go winić. Dla mnie też nie był to chleb powszedni. – Masz coś przeciwko temu?

– Nie – powiedział. – Dlaczego nie masz pewności, co do tego, że jestem prawdziwy?

– Bo nigdy w życiu nie spotkałam kogoś, kto byłby taki jak ty. – Uśmiechnęłam się. – Dobry, czuły i troskliwy. Sam musisz przyznać, że połączenie takich cech w jednej osobie nie jest do końca realne.
Uniósł jeden z kącików ust:

– Nie wydaje mi się bym był taki, jakim mnie sobie wyobrażasz. Nie jestem dobry, mam w sobie wiele złych cech i nawet nie masz pojęcia jaki potrafię być…

– Jesteś dobry – przerwałam mu. – Dla mnie. Tak bardzo dobry, że aż trudno uwierzyć.
Ledwo skończyłam mówić, a przybliżył twarz do mojej. Spojrzał mi prosto w oczy i niemalże dotykając mnie czołem powiedział:

– Bo cię kocham. – Potarł koniuszkiem swojego nosa o mój. – A teraz pozwól proszę, udowodnić mi jak bardzo prawdziwe jest moje uczucie.
  
Pocałował mnie. Delikatnie musnął moje usta, a one jakby zaciekawione tą całą sytuacją rozchyliły się w oczekiwaniu na dalszy ciąg wydarzeń. Czułam, jak całe moje ciało zaczyna się budzić. Nigdy tak naprawdę z nikim się nie całowałam. Bo Radek mnie przecież nie całował tylko miażdżył. Adam zaś prosił mnie ustami o pozwolenie. Dałam mu je. Gdy tylko to zrozumiał pocałował mnie śmielej, tak że dotknął językiem mojego języka. Zaskoczyła mnie zmysłowość tego pocałunku. Polizałam wnętrze jego policzka, jednocześnie czując, jak napięły się mięśnie męskich ramion. Przekręcił się i objął mnie, wplatając jedną dłoń w moje włosy. Po chwili przesunęłam swoje obie dłonie na jego plecy, by dotknąć ramion. Przez moment zaczęłam się bać, czy będziemy umieli nad tym zapanować. Gdy tylko oderwał się od moich ust, zaczął całować mnie w szyję tuż za uchem. Czułam, że płonę żywym ogniem. Zacisnęłam dłonie na jego barkach. Tak mocno, że pomimo bluzy musiał poczuć moje wbijające się paznokcie. Zatrzymał się z ustami przy mojej brodzie. Oddychał tak samo ciężko jak ja. Wtulił twarz w moje włosy i oparł brodę o obojczyk. Przytulił mnie mocno i szepnął:

– Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo cię pragnę… – głośno wciągnął powietrze i dodał – i jak bardzo mam ochotę całować każdy skrawek twojego ciała… – czułam, że się uśmiecha – i wiem doskonale, że rzeczy, które chciałbym z tobą robić nie można określić jako "dobre".

Oderwał twarz, by mi się przyjrzeć. Myślę, że szukał przygany w moich oczach. Chyba sądził, że po tym wszystkim, co mi się przytrafiło nie będę zdolna uważać spraw damsko-męskich za normalne. Ja też wcześniej sądziłam, że bliskość skojarzę tylko z lękiem. Byłam pewna, że będę dygotać w oczekiwaniu na ból. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Nie teraz. Nie z nim. Spojrzałam więc pewnie w zielone oczy. W ciemności namiotu błyszczały z pożądania. Wiedziałam, że moje też musiały podobnie wyglądać.

– Myślę, że wszystko jest dobre, dopóki obie strony uznają to za poprawne – powiedziałam cicho. Tym razem ja przesunęłam się wyżej i delikatnie go pocałowałam. – Dziękuję ci…

– Za co? – odezwał się z wargami przyciśniętymi do moich ust.

– Za to, że uczysz mnie chcieć więcej – skwitowałam i oddałam pocałunek po raz ostatni. Pochylił się ponownie lecz położyłam mu palec na ustach. – Zostawmy to, tak jak jest teraz. Nie psujmy tego, nie komentujmy. Przed nami ciężki dzień.

Zsunęłam z nas koc i rozpięłam śpiwór. Wypuścił mnie z objęć i pozwolił mi wstać. Po chwili oboje wyszliśmy na dwór. Zrobiło się strasznie zimno. Było to bardziej odczuwalne teraz ponieważ nie oplatały mnie już jego gorące ramiona. Szybko ubrałam się więc w kurtkę i starałam się nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Adam nie wnosił sprzeciwu. Zachowywaliśmy się normalnie. Pakowaliśmy plecaki, robiliśmy śniadanie i rozmawialiśmy. Kilka razy, gdy na niego spojrzałam zauważyłam, jak uśmiecha się delikatnie pod nosem. Nic dziwnego. Ja też czułam się jakoś inaczej. Lepiej.

Wszystko przełożyło się na wędrówkę. Szliśmy równie szybko, co wczoraj. Nawet zimny wiatr nie popsuł nam humoru. Było kilka postojów, kilka ucieczek przed samochodami, kilka niezręcznych spojrzeń w oczy, jednak nic zachwiało naszymi planami. Uparłam się, że dzisiaj dojdziemy do szkoły, nawet, gdy zajdzie już słońce.

Zmierzchało, gdy doszliśmy do budynku. O dziwo w szkole, która powinna być zamknięta, cały czas paliło się światło. "Pewnie budowniczy pracują do późna" – pomyślałam. – "Uprzątnięcie zniszczeń na pewno zajmuje dużo czasu".

Stwierdziliśmy, że podejdziemy tak blisko jak tylko możliwe, bez ryzyka zobaczenia przez kogokolwiek. Gdy tylko udało mi się podejrzeć, co dzieje się w środku znieruchomiałam.

To nie była już szkoła, ani nawet budynek przeznaczony dla robotników. Z zewnątrz gmach nie uległ wielkim przekształceniom, natomiast w środku był nie do poznania. Ze zgrozą patrzyłam na najbardziej profesjonalny szpital jaki kiedykolwiek widziałam.

Nie to było jednak powodem mojego zaniepokojenia. W środku roiło się od obcokrajowców. Wszyscy byli pełni dostojeństwa, kobiety i mężczyźni kapali wręcz od złota i kosztowności. Nosili turbany, wymyślne kapelusze i inne nieznane mi szaty, których nie tylko nie potrafiłam nazwać, ale nie wiedziałabym nawet jak je założyć.

Personel natomiast przypominał najzwyklejszych mieszkańców naszego kraju. Byli bladzi, widać było, że nie śpią dobrze i nie dojadają. Nosili medyczne uniformy, smutny uśmiech przyklejony do twarzy oraz... nadajniki przy kostkach. Nic z tego nie rozumiałam. Chociaż nie… jedna myśl przychodziła mi do głowy. To, że coś tutaj było wyraźnie nie tak.

– Adamie – zaczęłam, sama nie wiedząc, co właściwie chciałam powiedzieć – czy widzisz to, co ja?

– Tak – przyznał. – Jesteś pewna, że tutaj była twoja szkoła?

– Nie mam co do tego wątpliwości – odparłam. – Ale to coś… – wskazałam palcem za szybę – na pewno nie jest szkołą i na pewno jest podejrzane. Skąd u licha wzięło się tutaj tylu zagranicznych? Przecież nasz kraj nie jest żadną atrakcją turystyczną, a już na pewno nie teren mojego przedmieścia.

– Chodź, sprawdzimy co się dzieje w innych pokojach. Ten tutaj to chyba jakaś rejestracja, czy inne pomieszczenie ogólne. Może rzut oka na pozostałe sale pozwoli nam bardziej rozeznać się w sytuacji.

Poszliśmy na tyły niedaleko parkingu, gdzie pochowano moich rodziców. To był jeden z celów mojej podróży niemniej teraz wolałam w pierwszej kolejności zobaczyć, co się właściwie dzieje w tym miejscu.

Zajrzeliśmy do pierwszego pokoju. Naszym oczom ukazały się rzędy inkubatorów. Mnóstwo noworodków, które wyglądały jak wszystkie inne dzieci znane mi ze zdjęć z dzieciństwa. Tyle, że były mniejsze. Miały jednak naszą karnację – zdecydowanie nie było to więc potomstwo cudzoziemców z recepcji.

Kolejne pomieszczenie także pełne było niemowląt. Nie ułożono ich w inkubatorach, pewnie urodziły się na czas. Te również były takie jak dzieci moich sąsiadów. I to właśnie było najdziwniejsze.

Przeszliśmy wzdłuż całej ściany, która jak się okazało nie była w żaden sposób strzeżona. Wszędzie widzieliśmy niemowlęta. Każda sala wypełniona była maleńkimi istotkami, które płakały, spały lub wierciły się w łóżeczkach. Od tego wszystkiego dostałam zawrotu głowy.

Kiedy więc dotarliśmy do parkingu, gdzie spodziewałam się ujrzeć rządy krzyży lub inne oznaczenie świadczące o pochowaniu ciał i niczego takiego nie odnalazłam poczułam się nie mniej, nie więcej – oszukana. Zła i oszukana. Tak zła, że patrząc na zwykły piaskowy parking, gdzie nie parkował żaden samochód postanowiłam zrobić coś, na co nigdy bym się wcześniej nie zdecydowała. Narastał we mnie tak ogromny niepokój, tak wielka niepewność, że nie potrafiłam tego zignorować. Podeszłam w miejsce, gdzie jedna obok drugiej złożone były trumny mamy i taty i powiedziałam:

– Tutaj.

Adam spojrzał na mnie, nie rozumiejąc. Nikłe światło ze szpitalnych okien oświetlało jego twarz:

– Twoi rodzice? Tu zostali pochowani?

Kiwnęłam głową. Chciałam wymówić słowo „tak”, ale jakoś przestałam być tego pewna. Powiedziałam zatem coś, na co byłam już zdecydowana:

– Tutaj zaczniemy kopać. – Wskazałam na mały składzik, gdzie kiedyś szatniarki trzymały szczotki. – Widzę łopaty. Myślę, że latarki też się tam znajdą.

Adam był oszołomiony:

– Co chcesz zrobić? Przecież chyba nie…

Spojrzałam w jego przerażone oczy. Wiedziałam, że moje są teraz twarde i zimne, pełne stanowczości, nieustępliwe:

– Tak, właśnie to zamierzam. Chcę odkopać groby moich rodziców. Bo po wszystkim, co dziś zobaczyłam i czego doświadczyłam już praktycznie niczego nie mogę być pewna – przerwałam i spojrzałam na niego wymownie. – Chcę być jednak pewna, że mogę teraz na ciebie liczyć. Chyba nie powiesz mi, że się mylę?

Przez dłuższą chwilę patrzył na mnie urażonym wzrokiem i mogę przyrzec, że ujrzałam błysk bólu, który pojawił się na jego twarzy. Wiedziałam, że to, co powiedziałam zabrzmiało okrutnie. Wystawiałam go na próbę. Stał kilka kroków ode mnie. Kroków, które teraz przemierzył w sekundę, by złapać mnie z tyłu głowy, przyciągnąć do siebie i mocno pocałować. To była kara i wiedziałam, że na nią zasłużyłam. Przyjęłam ją więc bez protestu i odpowiedziałam na ten pocałunek z taką samą intensywnością.

Oderwał jednak usta od moich warg, gdy wszystko powinno jeszcze trwać, by powiedzieć niskim i stanowczym głosem:

– Nigdy, przenigdy we mnie nie wątp, rozumiesz? – W świetle księżyca jego oczy były niczym płynna stal. – Nie pozwolę ci na to. Nie dałem ci ku temu żadnego powodu i nigdy nie dam.

Przez chwilę nasze twarze były tak blisko siebie, że chyba ani ja, ani on nie wiedzieliśmy, co zrobi to drugie. Wpatrywaliśmy się w siebie tak intensywnie, że aż bolało. Wtedy zrozumiałam, że mój towarzysz ma w sobie więcej pasji i zdecydowania niż dało się wcześniej zauważyć. On natomiast musiał pojąć, że ma do czynienia nie z małą dziewczynką, ale z twardą kobietą, która samej siebie nigdy nie podejrzewała o to, że zdolna jest rozpalić do białości serce mężczyzny. Jego serce. Oboje pojęliśmy zatem, że nie do końca znamy siebie nawzajem. Ja jednak wiedziałam, że ta wersja Adama bardziej mnie intryguje. Nie miałam jednak pewności, czy po tym, co się właśnie stało on nie zechce wziąć nóg za pas i zwiać, gdzie pieprz rośnie.

Mierzyliśmy się wzrokiem jeszcze parę sekund. Wydawało mi się, że trwało to w nieskończoność. W końcu twarz Adama przybrała łagodniejszy wyraz i dotknął pasma moich włosów:

– No dobra. – Sięgnął po moją dłoń i ją pocałował. – Gdzie są te łopaty?

Roześmiałam się cicho. Wiedziałam, że nikt nie może nas tutaj zauważyć, byliśmy w martwym punkcie, nigdzie nie zamontowano kamer, ale nie chciałam, by ktoś nas usłyszał. Przytrzymałam jego dłoń i pociągnęłam go w kierunku składziku. Furtka była otwarta. Przez chwilę pomyślałam, że jesteśmy na innej planecie, gdzie wszyscy sobie ufają i nie boją się kradzieży. Gdy już jednak znaleźliśmy wszystko czego potrzebowaliśmy i wyszliśmy na zewnątrz, oprzytomniałam.

Byliśmy w tym samym miejscu i na tej samej planecie. Jedyne, co uległo zmianie, to sposób postrzegania przeze mnie świata. Przestałam być ślepa i głucha. Nie byłam już dzieckiem. Nie byłam już naiwna. Definitywnie nie byłam też głupia.

Zaczęliśmy kopać.

Kocwiaczek

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 2516 słów i 14020 znaków, zaktualizowała 8 sie 2020. Tagi: #katastrofa #tajemnica #przemoc #miłość #strata

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • shakadap

    Łał, ciekawie się robi, zwłaszcza dla tych co lubią teorie spiskowe.
    Brawo.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    3 sie 2020

  • Kocwiaczek

    @shakadap historia dopiero się rozkręca :) cieszę się, że ci się podobało.

    3 sie 2020