41. Błysk i Grzmot – Część V – Grom // Rozdział V

Przedostanie się pomiędzy krążącymi ludźmi, nie okazało się rzeczą prostą do wykonania. Oczywiście ciemność pozwalała skutecznie ukryć naszą tożsamość, jednak w magiczny sposób nie mogła sprawić żebyśmy stali się niewidoczni.

Wbrew pozorom późna pora nie skłaniała ludzi do odpoczynku na ulicach miasta. Nawet ci, którzy spędzili ostatnie godziny w różnych zamkniętych pomieszczeniach, spieszyli się do domów, zupełnie jakby gonił ich jakiś niewidzialny przeciwnik. Poruszaliśmy się więc wokół pojedynczych osób, dopasowując do ich rytmu, coraz szybciej przebierając nogami, aby nie tylko nie wzbudzać podejrzeń, ale też zejść z oczu strażnikom, którzy gdzieniegdzie patrolowali drogi. Czasami musieliśmy ukryć się w zakamarkach murów i ruin, innym razem podbiec w kierunku jakiejś wnęki. Nie była to dla nas komfortowa podróż, dlatego z ulgą odetchnęliśmy, gdy około pół godziny później staliśmy pod klatką mieszkania Pauliny.

Nie znaliśmy kodu do wejścia, więc udając żegnającą się parę, spleceni w uścisku i zatraceni w pocałunkach, czekaliśmy aż ktoś będzie wchodził do budynku. Zadziwiające, że tandetne rzeczy, które pokazują w filmach, mogą okazać się przydatne. Staliśmy dostatecznie blisko, aby dosięgnąć klamki, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, Adam szybko przytrzymał drzwi. Poczekaliśmy aż mężczyzna wejdzie z zakupami do windy, po czym szybko wspięliśmy się po schodach na piętro Pauliny. Po krótkiej wymianie zdań ustaliliśmy, że lepiej będzie, gdy to Adam podejdzie i zadzwoni do drzwi. Nikt nie mógł go przecież tutaj rozpoznać. Wcześniej sprawdziliśmy, czy nigdzie w budynku nie było kamer. Poza czujnikiem światła nic nie zauważyliśmy.

Z zapartym tchem, chowając się na schodach, nasłuchiwałam dźwięku dzwonka u drzwi przyjaciółki. Z początku nie słyszałam nic poza przeciągłym brzęczykiem, jednak po chwili mój słuch zarejestrował jeszcze jeden odgłos. Coś jakby piski. Stłumione, krótkie i niewyraźne. Nie rozumiałam, co to takiego. Może jakiś szczeniak błąkający się pod drzwiami? Mogli przecież mieć psa. Przysłuchiwałam się jeszcze przez kilka sekund i w końcu mnie olśniło. To było dziecko! Płaczące i kwilące, które właśnie wybudziliśmy ze snu.

Adam rzucił mi szybko pytające spojrzenie, lecz zanim zdążyłam zareagować, drzwi raptownie się otworzyły. U progu stanęła mocno zniecierpliwiona Paulina.

– Słucham? – rzuciła, szczerze zirytowana. – Pan do kogo?

Wyraźnie zbiła mojego chłopaka z tropu. Próbował nadrabiać miną, jednak dalsze kwilenie ponownie rozproszyło bieg męskich myśli.

– Czy mam przyjemność z panią Pauliną Blask? – zapytał, gdy w końcu udało mu się zebrać w sobie.

– Tak. O co chodzi?

– Myślę, że znam kogoś z kim chciałaby się pani spotkać. Proszę mi tylko powiedzieć, czy jest tutaj bezpiecznie?

Paula krytycznie zmierzyła przybysza wzrokiem. Coś na kształt przestrachu mignęło w jej oczach. Ze swojej kryjówki widziałam, że próbowała wychylić się za Adama i kogoś dojrzeć.

– Ten ktoś nie wyjdzie, dopóki nie powie pani, że nic mu nie będzie grozić – dodał niemal kojącym szeptem.

Paulina drgnęła. Jej wzrok powędrował z powrotem do męskiej twarzy. Usta ukształtowały się w wąską linię, a potem nieoczekiwanie wykręcił je smutek.

– Nigdzie nie jest bezpiecznie – szepnęła niemal bezgłośnie. – Nigdy i nikomu. – Przez chwilę patrzyła ponad ramieniem Adama, kompletnie pustym wzrokiem. W końcu jednak ocknęła się z zawieszenia. – Ale proszę mi nie zawracać głowy. Nie ma już nikogo, kogo mogłabym chcieć zobaczyć. Do widzenia...

Chciała z impetem zamknąć chłopakowi drzwi przed nosem, jednak szybko je przytrzymał. Spojrzała urażona i chociaż wyraźnie nie chciała tego okazać, przestraszyła się nieoczekiwanej reakcji. Nie mogłam pozwolić, by wywiązała się między nimi awantura, która na pewno ściągnęłaby gapiów. Paula już ostrzyła swój jakże słynny cięty języczek. Weszłam więc szybko na górę, starając się jak najciszej stawiać kroki i stanęłam za Adamem. Wychyliłam się niepewnie zza jego pleców, mówiąc:

– Naprawdę nie chcesz mnie widzieć?

Cała krew odpłynęła z damskiej twarzy. Była blada niczym papier.

– Jak? Jak... – jąkała bezładnie.

– Wpuść nas – odparłam, ignorując zadane pytanie. Wiedziałam, że jeszcze nadejdzie czas na rozmowę. – Skoro jest tutaj tak niebezpiecznie, chyba lepiej będzie, gdy wejdziemy do środka?

– J...jasne – odsunęła się, robiąc nam przejście. Raz po raz nabierała hausty powietrza, by się uspokoić. W końcu jednak odzyskała rezon. – Szybko. Nie stójcie tak. No już, już! – rzuciła pospiesznie i niemal wepchnęła nas do środka. – Właźcie prędko.

Mieszkanie znacznie się zmieniło od chwili, gdy widziałam je po raz ostatni. Panował w nim mały bałagan: podłoga usiana była dziecinnymi zabawkami, a na ścianach w nierównych odstępach wisiały rysunki z odciskami stópek i rączek. Potwierdziło się więc moje przypuszczenie. Nie wiedziałam tylko, jak to w ogóle było możliwe.

– Masz dziecko? – zapytałam może zbyt szorstko, ale chyba już nie umiałam owijać w bawełnę. – Jak…? – zawahałam się. Próbowałam złożyć w głowie poprawne pytanie. Bez względu na dobór słów był to dość niewygodny temat.

– Córkę – odparła, ratując mnie z opresji. – Adoptowaliśmy.           

– Aha... – Wbiłam wzrok w podłogę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wyrosła między nami przepaść, której trudno było nie zauważyć.

– Chcesz ją zobaczyć?

– Ja... – zmusiłam się, by spojrzeć na Paulinę. Uśmiechnęła się do mnie nieznacznie. – Nie sądzę, by to był dobry pomysł.

– To się jeszcze okaże...

Spojrzałam na Adama. Pokiwał głową potwierdzając, iż zostanie na miejscu. Uścisnęłam delikatnie szorstką dłoń. Paulina badawczo się temu przyglądała, ale nawet nie otworzyła ust, by o coś zapytać. Powoli uchyliła drzwi i wpuściła mnie do małego pomieszczenia, które wcześniej służyło za spiżarnię, a teraz zostało przekształcone w dziecinny pokoik. Nie było tam zbyt wielu mebelków. Zaledwie szafka, lampka i łóżeczko, ale i tak wydawało się, że nic więcej nie sposób już wcisnąć. Kojec miał różowy baldachim i tylko to zdradzało, iż pokój zajmowała dziewczynka.

Paula zachęciła mnie gestem dłoni, bym zajrzała do środka. Maleństwo przestało już płakać. Widocznie nasze przyjście tylko nieznacznie wybudziło je ze snu, bo z łóżeczka dochodziło jedynie słabe pochrapywanie. Zerknęłam więc pod baldachim, gotowa zobaczyć dzieciątko zupełnie niepodobne do Pauliny i Tomasza.

Nie pomyliłam się. Dziewczynka nawet w najmniejszym stopniu nie mogła uchodzić za ich dziecko. Nie tylko z powodu innej niż Paula twarzyczki. Nie ze względu na posiadanie śmiesznych piegów wokół maleńkiego noska. Ani nawet z uwagi na marchewkowo-czerwone włosy. Ona po prostu nie mogła być ich szkrabem. To było dla mnie jasne jak słońce. Przed oczami miałam miniaturową kopię siebie samej. Radość, że widzę ją całą i zdrową była nie do opisania. Tak! W końcu mogłam odetchnąć z ulgą. To była Malwinka. Zaginiona siostrzyczka, o którą tak bardzo się martwiłam. Sądząc po zdjęciu wiszącym tuż nad łóżeczkiem – z niebieskimi oczyma Małgorzaty Błysk, włosami odziedziczonymi po niedawno zmarłym ojcu oraz z siostrzanymi piegami i blizną na odsłoniętym brzuszku. Skazą, identyczną jak ta, która widniała nad moją kością biodrową.

Poczułam łzy szklące się pod rzęsami:

– Malwinka... – szepnęłam. Nie było to pytanie, ale Paulina i tak pokiwała głową. Spojrzałam na nią zdziwiona. – To ty o nas wiesz?

– Tak – odparła ciepło. – Trudno nie zauważyć podobieństwa, gdy na ciebie patrzę. Czytałam papiery. Te wszystkie brednie na temat osieroconego dziecka. Cały stek kłamstw o jej znalezieniu w gruzowisku, cudownym przeżyciu, rodzicach zmarłych w trzęsieniu. – Pokręciła głową. – Naprawdę musiałabym być pod wpływem środków odurzających, żeby nie dostrzec z kim jest spokrewniona. Przecież znałam twoich rodziców. Nie osobiście, ale widziałam was kilka razy. A ona wygląda jak mała ty. Łącznie z tą blizną. – Wskazała na brzuszek dziewczynki, a następnie zakryła go troskliwie koszulką i kocykiem. – Musiałam im ją odebrać. Odkąd tylko zobaczyłam Malwinkę, zaczęłam zastanawiać się, co tak naprawdę się z tobą stało. Bo widzisz, pewnie o tym nie wiesz, ale według wszelkich dokumentów... – tutaj się zawahała – nie żyjesz.

Spojrzałam na nią niczym na wariatkę:

– Co takiego? – wykrztusiłam. – Uśmiercili mnie?

– Na to wygląda – przytaknęła. – Nie dziw się więc mojej reakcji przy drzwiach. Kiedy ktoś ciągle powtarza ci jakieś kłamstwo, w końcu staje się ono prawdą.

– Jak umarłam? – zapytałam, zaciskając zęby z wściekłości. – Co tym razem wymyślili? Zabili mnie? Wypadłam przez okno? Miałam nieudaną operację? – Zaczynałam trząść się ze złości. Poczułam ciepło znajomego ciała, gdy Adam stanął za moimi plecami. Położył dłonie na ramionach, w opiekuńczym geście. Westchnęłam więc zrezygnowana. – Nie wiem właściwie dlaczego się tak denerwuję. Przecież jestem świadoma do czego są zdolni.

– Grypa. – Uśmiechnęła się ironicznie. – To ona cię zabiła. Jakaś zmutowana wersja. Umarłaś tego samego dnia, w którym po raz ostatni się widziałyśmy.

Z wolna docierała do mnie straszliwa prawda. Wspinała po kręgosłupie niczym jaszczurka. Bardzo powoli stawiała kroki. Brnęła naprzód, kręg po kręgu. Rozcapierzała swoje śliskie łapki i roznosiła chłód. Lizała językiem szyję i podniosła włoski na karku. To właśnie było meritum sprawy: Wtedy w lesie, nie miałam żadnych szans. Gdyby nie Adam, właśnie to by po wszystkim zrobili. Zabiliby mnie z zimną krwią. Tak jak tamtą blondynkę...

– Ale żyjesz – ciągnęła dalej Paulina, świadoma targających mną rozterek. – To jest teraz najważniejsze.

– Nie wiesz za jaką cenę... – odparłam, wpatrując się w sufit. Łzy wezbrały pod powiekami i ze wszystkich sił próbowałam nie pozwolić im spaść. Adam stał przy mnie i wiedziałam, że nie powinnam się bać. Ale było mi tak straszliwie przykro...

– Myślę... – zaczęła Paula. – Myślę, że jednak wiem.

Spojrzałam na przyjaciółkę, a ona nie spuściła wzroku. Zamiast tego patrzyła z miłością i zrozumieniem. Uśmiechnięta smutno, otworzyła dla mnie ramiona. Wtuliłam ciało z całych sił. Adam zaś stał obok i przyglądał się nam niepewnie. Nie został jeszcze przedstawiony i dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Odsunęłam Paulinę delikatnie na długość ramion, po czym wskazałam na towarzysza.

– Paula. To jest Adam. Mój przyjaciel i ukochany. Człowiek, który uratował mi życie.

Zerknęła na męską twarz i szybko wyciągnęła rękę przed siebie.

– Witaj, nieznajomy. – Uśmiechnęła się nieznacznie. – Dziękuję ci za to, że istniejesz.

Adam stał jakby go wmurowało. Jego twarz, z początku smutna, naraz pojaśniała, gdy odpowiedział:

– Chyba w końcu muszę przywyknąć do tych waszych podziękowań. – Odwzajemnił uśmiech i uścisnął wyciągniętą dłoń. – Witaj, Paulino. Ja także jestem ci wdzięczny, że pojawiłaś się w życiu Lilianny.

Ta scena tak mnie rozczuliła, iż w duszy również podziękowałam Bogu, że posiadałam przy sobie tę dwójkę.

– No dobrze. – Przyjaciółka zgarnęła nas pod boki. – Chodźmy wreszcie coś zjeść i pogadać.

Podążyliśmy za nią zgodnym krokiem, pozwalając Malwince na błogi odpoczynek. Bezpieczny, spokojny, niczym niezmącony. Sen dziecka, które całkowicie ufne, na razie nie musiało obawiać się świata.

– Dobranoc, siostrzyczko – szepnęłam po cichu, gdy Paula zamknęła za nami drzwi. – Słodkich snów.

Gościnność Pauliny przyniosła nam otuchę i wytchnienie po podróży. Kubek ciepłej herbaty ukoił zmysły. Miękkość poduszek za plecami, przypominała o upragnionym odpoczynku. Koc, który przykrywał przemarznięte ciała, dawał tak potrzebne ciepło i rozgrzewał serca.

Niestety rozmowa ponownie je zamroziła.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Świetny odcinek. Brawo.
    Oby tak dalej.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    5 sty 2021

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap dziękuję bardzo:)

    6 sty 2021