32. Błysk i Grzmot – Część IV – Piorun // Rozdział IV

Obudziłam się pod wpływem dotyku jego warg. Delikatnie całował po szyi i wzdłuż linii szczęki. Owiewał twarz gorącym oddechem i muskał językiem płatki uszu, by w końcu spocząć na ustach. Był męski, delikatny, znajomy. Czułam, jak jego dłonie leniwie błądzą po moim ciele. Od razu zrobiło się cieplej. Zamruczałam więc cicho pod nosem.

– Witaj, kochanie – powiedział tonem, od którego zakręciło mi się w głowie. – Dobrze spałaś?

– Mhy… – Tylko tyle potrafiłam z siebie wydusić.

Roześmiał się serdecznie, po czym odgarnął dłońmi włosy, które, jak zwykle przykrywały mi pół twarzy.

– Cieszę się, że tak na ciebie działam.

– Ja też – rzekłam szczerze – ale chociaż chciałabym tutaj z tobą zostać, niestety musimy się zbierać. Mamy dzisiaj wiele do zrobienia.

– Co masz na myśli? – zapytał zaciekawiony.

– Chcę pójść do szpitala i znaleźć dokumenty mojej mamy. Muszę odszukać siostrę. Jeśli mam od czegoś zacząć, to chyba będzie najwłaściwsze miejsce.

– A więc postanowione. – Cmoknął mój policzek, a następnie wyszedł ze śpiwora.

Z nieskrywaną fascynacją obserwowałam męskie ciało. Szerokie ramiona, umięśniona, choć szczupła klatka piersiowa z siecią drobnych włosków przy mostku. Długie nogi. Musiałam przyznać, że samo patrzenie sprawiało przyjemność… Potrząsnęłam głową. Czy powinnam czuć się źle, że przestałam opłakiwać rodziców? Czy to było fair, iż czerpałam radość z naszej bliskości?

– Przestań! – Zapiął spodnie i założył t-shirt. – Nawet nie zaczynaj.

– Przepraszam – odparłam zmieszana. – Czy naprawdę tak to po mnie wszystko widać?

– Kotku, jesteś dla mnie jak otwarta księga – powiedział, po czym wciągnął bluzę przez głowę. – Dużo lepiej, że nie zamykasz się w sobie, tak jak poprzednio, ale nie w tym rzecz. Nie obwiniaj się, iż jesteś szczęśliwa. Widziałem, jak na mnie patrzyłaś i jak potem zaczęłaś się zamartwiać. – Włożył dłonie do kieszeni spodni. – To nic złego, że jest ci dobrze. Zbyt wiele łez już wylałaś. Nie pozwól, by smutek tobą zawładnął. Masz prawo żyć. Ponadto… – rozpiął suwak na przedsionku, wychylił głowę, a nastepnie odwrócił się i na mnie spojrzał – nadal jesteś w grze. Wiesz więcej niż inni ludzie, masz cel i plan działania. Jesteś twardą babką, Lilianno. – Wziął ze sobą plecak z zapasami i wyszczerzając ząbki, ponaglił mnie gestem dłoni. – Ubierz się, a ja pójdę zrobić nam coś do jedzenia.

Nim zdążyłam odpowiedzieć, już go nie było. Delikatny uśmiech zakwitł na moich ustach. To co powiedział było miłe. Tego potrzebowałam. Zaskakujące, iż ilekroć czegoś mi brakowało, on to dawał. Pozostawało się tylko z tego cieszyć.

Szybko założyłam spodnie i bluzę, wciągnęłam skarpetki oraz związałam włosy w kucyk. Gdy wyszłam na dwór, czekały już na mnie jabłka i ostatnie kawałki ryb, które zakonserwowane solą jakimś cudem utrzymywały świeżość. Zjedliśmy śniadanie powoli i popiliśmy wszystko zimną już miętą. Nasze zapasy były na wykończeniu i chociaż o tym wiedziałam, nie dawałam nic po sobie poznać. Jeżeli w szpitalu uda nam się znaleźć coś do jedzenia, trzeba będzie to niestety ukraść. Tylko jak ominąć strażników oraz personel i nie dać się przy tym złapać? To nie będzie łatwe...

Całą drogę pokonaliśmy lasem, więc dopiero kiedy dotarliśmy do szpitala przypomniałam sobie, że dzisiaj był piątek. Początek weekendu i końcówka sezonu urlopowego musiały i tutaj wszystkim się udzielić. A raczej zagranicznym „turystom”. Gdy zerknęliśmy przez szyby, w recepcji siedziała jedynie kobieta w średnim wieku, a przy drzwiach stał tylko jeden strażnik. Z naszej pozycji zajrzeliśmy na listę dyżurów i okazało się, że kobieta nie jest zwykłą pracownicą, ale lekarzem. Oprócz niej, na grafiku były jeszcze dwie pielęgniarki, które zapewne przebywały gdzieś w głębi szpitala. Nie wiedzieliśmy czemu kobieta siedzi na recepcji, dopóki nie udało się nam spojrzeć za ladę biurka. Musieliśmy obejść cały budynek dookoła, żeby Adam mógł mnie podsadzić pod właściwe okno. Na podstawce stały dwa monitory – jeden, na którym wyświetlały się formularze do wypełnienia wniosków rejestracyjnych i drugi, który pokazywał zrzuty z kamer rozmieszczonych w całym budynku. Wszystko wskazywało na to, iż pokój lekarski nie był filmowany. Uwaga władz skupiała się na ich bogactwie, czyli w tym przypadku na salach dla niemowląt. Co dziwne, żadna z kamer nie ukazywała okien w tych pokojach, więc istniała szansa, że nasza ostatnia wizyta pozostała niezauważona. Ponadto jeden zrzut obejmował recepcję, a ostatni chyba palarnię, sądząc po popielniczkach, które ktoś tam ustawił.

Gdy Adam opuścił mnie na ziemię, zaczęłam się cicho śmiać. Kiedy opowiedziałam mu o tych „straszliwych” zabezpieczeniach sam również zawtórował. To było takie głupie i nierealne. Poplecznicy prezydenta musieli być bardzo pewni siebie, skoro praktycznie wcale nie przykładali uwagi do ochrony. Nareszcie mogłam otwarcie uznać, że nie grzeszyli rozsądkiem. Ale w tym wypadku było nam to całkowicie na rękę.

Gdyby nie fakt, że chodziłam do tej szkoły, dostanie się do pokoju lekarskiego mogłoby nastręczyć nam sporo problemów. Sala, która została na ten cel przekształcona, była starym pokojem nauczycielskim. W sumie istniała w tym pewna logika. Mogłam się więc domyślać, iż wcześniejszy mały pokoik z dokumentami szkolnymi, dziennikami i testami, przerobiono na archiwum z kartoteką medyczną. Tam też w oknach nadal tkwiły kraty. To był skarbiec pani dyrektor i tak już pozostało. Z tą różnicą, że ona albo już nie żyła, albo została zakładnikiem państwa.

Władze, zniewalając mieszkańców i zabijając ich część, nie miały jednak pojęcia o wadach konstrukcyjnych budynku, ponieważ remontu dokonywali raczej wewnątrz sal, pozostawiając okna i drzwi nienaruszone. Pewnie byli zbyt skąpi, by wydawać pieniądze na coś, co w sumie tego nie wymagało. Pokój nauczycielski nie ucierpiał w katastrofie, bo był im potrzebny. A właśnie tam znajdowało się jedyne w szkole okno z poluzowaną klamką, która pod wpływem uderzenia z zewnątrz sama wyskakiwała na podłogę i powodowała opadnięcie zapadki. Fortel, który odkryli chłopcy z mojej klasy, po to by niepostrzeżenie dostawać się do szkoły po zamknięciu drzwi wejściowych, nadal działał.

Adam wpatrywał się w szeroko otwarte okno, całkiem oniemiały.

– Jak to możliwe? Skąd o tym wiedziałaś?

– Ma się te sposoby – roześmiałam się. – Może i nie miałam przyjaciół, ale trzymałam oczy wciąż szeroko otwarte. Wszyscy uczniowie o tym wiedzieli. Najwyraźniej dorośli byli zbyt zajęci sobą.

Kiedy byliśmy już w środku, upewniliśmy się, że drzwi od zewnątrz były zamknięte. Uradowało nas to niezmiernie. Gdyby ktoś zechciał je otworzyć, będziemy mieli wystarczająco dużo czasu na ucieczkę. Zawczasu zadbałam o okno – wetknęłam klamkę w otwór i podniosłam zapadkę. Wystarczyło tylko mocno pociągnąć skrzydło od zewnątrz, aby wskoczyła w odpowiednie miejsce i ponownie je zamknęła.

W pokoju panował względny porządek. Od razu domyśliliśmy się, że gabinety lekarskie musiały znajdować się gdzieś indziej, bo miejsce, w którym przebywaliśmy przypominało raczej salę służącą lekarzom do odpoczynku. Była tu kuchenka mikrofalowa, lodówka, dyspozytor do wody, okrągły stół, kserokopiarka, krzesła i kilka regałów z książkami, jakimiś zeszytami, pieczątkami i przyborami do pisania.

W pierwszej kolejności skierowaliśmy się do archiwum. Drzwi były zamknięte, jednak Adam za pomocą spinacza poradził sobie z ich otwarciem. Wyszły na jaw jego zdolności, dzięki którym sprawnie poradził sobie z urządzeniem chatki. Podczas gdy szperałam w kartotekach, Adam podbierał zapasy z lodówki i napełniał termos wrzątkiem. Wziął też nieco herbaty i cukru oraz mleko i kilka butelek z wodą niegazowaną. Wszystkiego na tyle mało, by nikt nie zorientował się, iż czegoś brakuje. Zgodnie z przewidywaniami zbyt wiele jedzenia nie znaleźliśmy, ale kilka parówek z większej paczki i bułek wraz z croissantami z zamrażalnika, zapewniało nam przetrwanie na trzy dni. Na kuchence mikrofalowej znajdował się kosz z owocami, zatem do plecaka z zapasami Adam dorzucił po dwa jabłka, jedną gruszkę i pomarańczę. Jedzenia powinno więc wystarczyć do czasu powrotu do chatki.

Jeśli chodzi o teczkę Małgorzaty Błysk, długo nie trwało jej odnalezienie. Jak to już z lekarzami bywało wszystko musieli mieć poukładane, więc pod literą „B” widniała kartoteka mojej mamy. Pobieżnie przebiegłam po niej wzrokiem. Gdy zobaczyłam, że zawiera akt narodzin córki Malwiny oraz mój własny, zdecydowałam się zabrać również teczkę taty. W ostatnim momencie się jednak zawahałam: "a co, jeśli odkryją brak teczek i tutaj także będę na celowniku?" Przytrzymałam zatem drzwi koszem na śmieci, żeby się nie zatrzasnęły i wysłałam Adama pod drzwi wejściowe, by nasłuchiwał kroków. Sama zaś poszłam w kąt pokoju i uruchomiłam uśpioną kserokopiarkę – tą samą, z której niegdyś korzystali nauczyciele. Szybko skopiowałam kartki i wykasowałam wszystkie zadania z pamięci urządzenia.

Niestety, gdy byłam już w archiwum i odkładałam teczki na miejsce, Adam wyszeptał, że słyszy kroki. Spanikowana wysłałam go z plecakami za okno, które zamknął, ja zaś odstawiłam kosz na miejsce i zatrzasnęłam w archiwum. Znalazłam się w pułapce, bo od środka nie można było wyjść. Schowana za regałem, czekałam na to, co miało nastąpić.

Usłyszałam, jak drzwi do pokoju się otwierają. Znajomy stukot obcasów zdradził, że jest tam jakaś kobieta. Śpiewała coś cicho pod nosem, gdy nastawiała wodę w czajniku. Jednocześnie szeleściła jakąś torebką – być może przygotowywała sobie jedzenie. Zanosiło się, że szybko stamtąd nie wyjdę. Kątem oka zauważyłam postać Adama szukającego mnie wzrokiem przez okno. Machnęłam tylko ręką, by się schował i przyłożyłam palec do ust. Posłusznie zniknął z pola widzenia. Miałam nadzieję, że zaszył się gdzieś w pobliskich krzakach.

Kobieta natomiast szczękała szklankami i talerzami. Chyba kroiła jakiś chleb lub bułkę, ponieważ słyszałam charakterystyczny odgłos szurania nożem po chrupiącej skórce. Zrobiłam się głodna od samego dźwięku. Następnie zalała coś wodą, zaszeleściła jeszcze trochę jakimiś foliami, po czym przeniosła ze wszystkim w inne miejsce, zapewne do stołu. Była chyba w połowie posiłku, kiedy z megafonu na korytarzu usłyszałam komunikat:

– Doktor Śliwińska Joanna, proszona jest o pilne pojawienie się w sali numer osiem. Powtarzam, Doktor Śliwińska Joanna, proszona jest o pilne pojawienie się w sali numer osiem. Pacjent numer trzysta dwadzieścia cztery się zakrztusił. Sprawa nie cierpiąca zwłoki.

Słyszałam, jak lekarka zaklęła pod nosem, zerwała się na równe nogi i szybko wrzuciła naczynia do zlewu. Niczym błyskawica wypadła z pokoju, pozostawiając po sobie tylko kłującą w uszy ciszę. Szybko zaczęłam pukać w szybę archiwum. Adam pojawił się znikąd. Pokierowałam go zatem gestem w kierunku okna, by je otworzył i ruszył z pomocą. Na całe szczęście lekarka w pośpiechu zostawiła klucze, którymi Adam niezwłocznie otworzył archiwalne drzwi. Odłożyliśmy pęk na swoje miejsce i już mieliśmy wychodzić, gdy mimochodem zerknęłam do śmietnika. Na wierzchu leżały, dopiero co zrobione kanapki. Zatrzymałam się gwałtownie.

W koszu nie było zbyt wielu śmieci, raptem pusty karton po mleku, kilka opakowań po jogurtach i nieco torebek foliowych. Nie czułam więc żadnego obrzydzenia, gdy wyjmowałam bułki. Zawinęłam kanapki w folie porozrzucane wraz z okruchami po całym blacie i włożyłam do naszego plecaka. Pomyślałam, że lekarce nie przejdzie przez myśl, wyciągać ich ze śmietnika, skoro już je tam wrzuciła.

Stres opuścił nas dopiero, gdy byliśmy z powrotem w lesie. Adam bez pytania zaczął rozbijać namiot, podczas gdy ja przeglądałam zawartość kserówek. Moje oczy błądziły po linijkach zawierających streszczenie z ostatnich miesięcy życia rodziców, tak jakby był to ich pamiętnik. W końcu skierowałam swój wzrok na akt urodzenia i notatkę, której szukałam. Zaczęłam czytać.

Czy była to dobra informacja? Trudno powiedzieć…

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik shakadap

    Brawo. Dzięki za kolejny bardzo dobry rozdział.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    23 paź 2020

  • Użytkownik Kocwiaczek

    @shakadap to ja dziękuję za twoją obecność:)

    23 paź 2020