Odcinek bardzo smutny. Zawiera scenę gwałtu.
- Muzykę potrzebujesz, zawołam. Chociaż późna pora. Bębny już w obozie ucichły.
- Nie trzeba mi rytmu, w głowie mi gra muzyka radosna. Oczy twoje nacieszyć pragnę. Powiedz mi tylko, masz trochę dumy z faktu tego, że taką córkę posiadasz, co w ogień za tobą by poszła i życie swoje by dla ciebie oddała?
Zadrgało coś w sercu Assuala na chwilę, ale planu nikczemnego nie zmienił.
- Za chwil kilka odpowiedź ci dam. Uciesz oczy moje i tańcz.
Dziewczyna pląsać zaczęła. Z uśmiechem ręce do góry podnosiła.
- To niebu dziękuję, że takiego ojca mi darowało.
Tańczyła jeszcze czas jakiś. W końcu poczęła małe błędy czynić.
- Wybacz mi panie, może wina zbyt wiele wypiłam. Ale nie piłam, jednako. Być może podróżą zmęczona, bo jechałam jak szalona, by ci radosną wieść przekazać, że misję twoją wykonałam. Wiesz to ojcze, że w końcu swego męża znalazłam? Reher w pojedynku mnie pokonał. Nie będziesz musiał krwi ludzi stepu przelewać. Żoną jego zostać mogę, jeżeli zezwolisz. Ziemie Hojji powiększysz. Termidea będzie nasza, bo obronić się nie zdoła. Wobec unni naszej, Armidos podda się i bez walki kraj swój odda. Nie jest on złym królem. Nie będzie darmo krwi swoich ludzi przelewał, bo życie jego ludu dla niego ważne..
Ochir - Saran nie dokończyła, bo równowagę straciła i na klepisko nakryte skórami i dywanami z Persji, padła.
- Pomóż mi ojcze. W stopach czucię tracę, a i dłoni moich nie czuję. Jako Chana Wielkiego i pana całej Hojji, prosić cię nie mogę, więc jako ojca, proszę.
- O tak. Zajmę się tobą odpowiednio.
Wziął ją na ręce i na skóry położył.
- Wybacz mi panie, że przed nocą nóg twoich nie wymasuję. Co mi się stało, sama nie wiem.
Assual zmienił się na twarzy, ale córka jego, tego zrazu nie dostrzegła. Przytomna całkiem była, a tylko władzę w stopach i dłoniach straciła całkiem. Zdziwiła się nieco, że Assual rzemienie cztery wyjął i na nadgarstkach i kostkach nóg wiązać je zaczął. Zdjął jej łańcuch złoty z pierścieniem tajemnym i suknię rozdarł.
- Panie mój! Co zrobiłeś? Dlaczego? Czy w czymś uchybiłam?
- Dowiesz się zaraz - rzekł podekscytowany.
Widziała w jego oczach żądze jakiej wcześniej nigdy nie dostrzegła.
- Ojcze, co chcesz uczynić? - zapytała cicho.
- Wziąźć cię. Błąd zrobiłaś, że mnie ostatnio odtrąciłaś. Pragnienie twego ciała, dzień po dniu rosło. Nie widziałem nic atrakcyjnego w twoim ciele jak dziecięńciem byłaś, teraz zaś na kobietę piękną wyrosłaś.
Nie mogła się ruszyć, bo rzemienie do palików wbitych w ziemię, przywiązał. Chciała mu nawet wyznać co zamierzała uczynić, ale kiedy świadomość pełna jej przyszła, co zamierza, zmilczała.
- Wezmę cię, jak chcę. Do wina coś ci wsypałem, to przez długość połowy straży czucia w dłoniach nie będziesz miała. Ale w reszcie ciała wszysko odczujesz.
Słuchała tego i jej serce czuło jakby ktoś tam sztylet wbijał. Wyjmował i wbijał od nowa. Zobaczyła, że Assual odzienie zdjął, a jego przyrodzenie gotowe było.
- Wrzask podniesiesz, to gardło poderżnę - szepnął dziwnie.
- Czemu, ojcze? - szepnęła - cóż złego uczyniłam? Jak pies wierna ci byłam. W ogień dla ciebie bym poszła. Życie bez chwili zastanowienia bym oddała.
- Pragnę cię - zasapał.
Nic nie czuła kiedy wszedł w nią ostro. Nie czuła kiedy szybkie ruchy wykonywał. Nie czuła, kiedy nasienie w niej zostawił.
Assual wstał. Krwi nie dostrzegł.
- Nic dziwko nie mówisz? Że dobrze ci było. Mów coś, bo serce przebiję!
- Już to zrobiłeś. Wiedz tylko, że ofiarować ci się chciałam, bom myślała, że tego pragniesz. Rozkosz bym miała i rozkosz tobie bym dała. A tak trupa gwałciłeś, jak w pusty sęk deski suchej swoje przyrodzenie włożyłeś. Ale wiedz również, że nadal ojcem moim jesteś i nie uczynię nic przeciw tobie.
Assual patrzył na jej ciało. Czuł jak dawna rozkosz ogladania jej nagości w obrzydzenie się zmienia. Znienawidził ją w chwili jednej, jakby mu całą rodzinę w pień wycięła.
- Lud cię podziwiał, zawsze chwałę zbierałaś. Ciesz się ostatnimi chwilami życia. Jutro szaman cię na tortury weźmie i wszystko co zechcę, wyznasz. Że mnie zabić chciałaś, że złoty pierścień ukradłaś. Że Hojją władać pragnęłaś. Igh - mergan potwierdzi, że sama mnie chciałaś, a niewolnice co cię olejkami masowały, już nic nikomu nie powiedzą. Nikt poza mną i tobą nie wiedział, że pierścień ci dałem. Mów coś, bo zabiję! Płacz chociaż! Dumę swoją pokonaj.
Jednak Ochir - Saran milczała. Bo trup mówić nie potrafi. Słyszała tylko jak Assual przklinaj jej imię. Kaganki zgasił i spać poszedł. Ochir - Saran oka nie zmróżyła. Noc całą w duchu cierpiała, lecz jednej łzy nie uroniła.
Rano Assual wstał i jak na cuchnącego trupa na nią spojrzał. W dłoń sztylet chwycił. Sądziła, że zabić ją pragnie. Łaskę by jej tym uczynił. Zobaczył, że złamał jej ducha. I wojownika, i kobiety i człowieka, ale głównie córki. Poranił się nieco zakrzywionem nożem, więzy jej rozciął i krzyczeć zaczął.
- Ratujcie, chana! Córka szalona, zabić mnie pragnie!
Szylet koło jej dłoni rzucił, w nadzieji, że go chwyci. Pomylił się, bo dziewczyna jak kłoda zimna leżała. Czterech strażników przybocznych z szablami zakrzywionymi, do namiotu wpadło.
- Co się stało, Panie całej Hojji?
- Naga z sztyletem się na mne rzuciła. Złoty pierścień co Bogowie dla mnie dali, ukraść chciała. Zabierzcie ją do szamana, niech ją swoimi czarami do wyznania prawdy doprowadzi.
- Skoro na ciebie rękę podniosła, winna jest największej zbrodni. Na plac przed lud ją wywleczemy i sądu dokonamy.
- Niech zna lud mój, serce moje szczodre. Nie chcę tego, wszak to córka moja. Do szamana ją zawleczcie!
Strażnik na rany chana spojrzał. Zdziwił się nieco. Gdyby go zabić chciała, już by nie żył. Widział ją nie raz w walce. Ale słowa nie wyrzekł.
- Wiedzą niektórzy ze starszych, że szalona była i nie raz do spółkowania nakłonić mnie chciała. Zabrać ją z przed oblicza mego. Gore mi! - zakrzyknął Assual.
Strażnicy rozerwaną suknią ją nakryli i z namiotu wywlekli.
Pół straży później, cały lud wiedział, co córka chana uczyniła. Niektórzy wiary dać nie chcieli, inni zgoła inaczej wszystko widzieli, ale nikt otwarcie słowa nie wyrzekł.
Koło południa szaman straszyznę wezwał i słowa chana powtórzył. Teraz już nikt nie wątpił, że zły duch w Ochir - Saran, wstąpił. Ale nawet najgłupszy z Hojji wierzyć nie chciał, że władzy pragnęła. Bo każdy z wojowników w ogień by za nią poszedł i bez tego. Ale nikt słowa nie wyrzekł głośno, bo chan dla nich Bogu był równy.
Martwa w duchu, Ochir - Saran w namiocie Igh - mergen, powrozami skrępowana, leżała.
- Chana zabić chciała, pierścień od Bogów podarowany, zabrać pragnęła. Wyciągnij od niej swoimi metodami kto w spisku jeszcze brał udział, bo chyba tak szalona nie jest, że sama chciał przewrotu dokonać!
Kiedy strażnicy wyszli, wielki szaman usiadł i patrzył na dziewczynę. W jednej chwili zrozumiał. Opatrzył ją i ubrał. Z więzów uwolnił. Wydał rozkaz by nikt, włączając jego własną córkę, nie wchodził do namiotu.
Patrzył długo, a z jego oczu łzy płynęły. W końcu przestał płakać.
- W swoim życiu widziałem wiele. Ludzi na pal nadziewanych, rozrywanych końmi. Palacych się żywcem. Człowiek jest zdolny do nieskończonego okrucieństwa. Ale jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego co Assual uczynił. A ja do tego rękę przyłożyłem. Rozkaz mi dał by cię męczyć i zmusić byś się przyznała do zdrady. Ale ja wiem, że jesteś czysta jak woda w górskim potoku. Oto co zrobię. Jestem szamanem. Spowoduję, że dzisiejszej nocy strażnicy będą ślepi i głusi. Twój koń będzie gotowy. Jedź tam gdzie twoje martwe serce odżyje. Bo czuję, że jest ktoś, dla którego jesteś ważna. Jedź tam. Ty nie płaczesz, dlatego ja płakałem za ciebie. Ty nie przeklęłaś Assuala, ja to zrobię, chociaż sam nie jestem lepszy.
- Nie czyń tego Igh - mergena. To władca Hojji. Ale nie dlatego, że jest wielkim chanem. Dlatego, że jest moim ojcem. Może nie rozumiesz. Ja mu wybaczam i nadal go kocham. Jeśli zechcesz, powiedz mu to.
Zamilkła.
Przed wieczorem szaman zaczął śpiewać pieśń tajemną. Ludzie czuli błogość, mocniej i mocniej. Wszyscy bez wyjątku. Łącznie z Assualem, łącznie z córką szamana. Tylko nie dotyczyło to dwojga ludzi. Ochir - Saran i Igh - mergena.
Przygotował dla niej jedzenie i picie na drogę. Zaopatrzył w broń: sztylet, szablę i kołczan ze strzałami i w końcu łuk. Ale ona spojrzała na niego i szepnęła.
- Przelałam wiele krwi. Byłam dumna i sądziłam, że jestem najlepsza. Nie wezmę nic. Jadę do kogoś kto może mnie przyjmie taką, chociaż polubił mnie inną. Czy zechce złamaną sierotę? Czy zechce płód poroniony? Nie wiem... Jadę. Jeżeli dojadę, znaczy że moje winy są mi odpuszczone.
Ruszyła. Jej srebrny rumak gnał coraz szybciej i szybciej. A nikt z mijanych ludzi jeszcze w obozie, jej nie dostrzegł, za sprawą szamana.
Nad ranem Assual dowiedzial się, że Ochir - Saran zniknęła. Udał się do szamana.
- Co uczyniłeś? Pomogłeś jej uciec?
- Tak.
- Przeklęła mnie i płonęła zemstą?
- Nie. Wybaczyła ci i kazała przekazać, że cię nadal kocha.
- Głupcze! - krzyknął Assual i pchnął szamana w samo serce, ostrzem sztyletu.
- Dziękuję, że uczyniłeś mi tę łaskę - rzekł słabo starzec i skonał.
Do namiotu wpadła córka jego, Agu - tal - nutag.
- Co się stało, panie?
- Ojciec twój zdradził. Teraz ty będziesz wielkim szamanem Hojji. A jutro zostaniesz moją żoną.
- Gdzie Ochir - Saran?
- Uciekła, a on jej pomógł - wskazał zwłoki.
- Rozumiem. Wypełnię twój rozkaz, Wielki chanie. Raduje się moje serce, że zostanę twoją żoną. Dam ci rozkosz o jakiej nie śniłeś - to rzekła i do nóg mu padła.
- Pojutrze ruszam z wojskiem moim. Mam coś do załatwienia w Termidei. Zabiorę tysiąc wojowników. Ty zaś zostaniesz i czekać będziesz na znak z nieba.
- Wedle twojego życzenia, panie - rzekła.
*
Córka Assuala na koniu jechała. Nie prowadziła swojego rumaka, to on sam ją prowadził. W południe zatrzymał się i nad brzegiem strumienia stanął. Schylil się by wody się napić. Zmęczony był biegiem.
Dziewczyna z konia spadła, ale nie potłukła się, bo dziwnym trafem na krzew zielony, upadła. Na niebo patrzyła. Usta zaschnięte szeptały coś cicho. Jej rumak cudny, kopytem o kamień uderzał, aż iskry szły. Rżał smutno.
A oto wędrowiec również przy strumieniu się zatrzymał by nogi ochłodzić i bukłaki wodą uzupełnić. Pięknego konia dostrzegł i iskry złote co z pod kopyt się wydobywały.
- Cóż to jest? - zapytał cicho.
Do rumaka podszedł i leżącą dziewczynę dostrzegł. Poznał, że jest z ludu Hojji. Jednak serce miał odważne i dobre.
- Co ci to, dziewko?
Lecz ona nadal w niebo patrzyła pustym wzrokiem. Przyjrzał się i dostrzegł, że drogą wyczerpana. Nachylił się i wody do ust jej wlał. Uniósł lekko tors i usiadła.
- Zjedz coś. Sam nie mam wiele, ale ty więcej jadła potrzebujesz.
- Do Rehera jadę. Daleko jeszcze do ziem Arpaganni?
- Och to nie wiesz, że wojna! Armidos w pychę urósł i pakt pokoju zerwał z królem Arpaganni. Posłów pohańbił. Brody im poobcinał i ubióry kazał pociąć sztyletem.
- Skoro uczyniłeś mi łaskę i dałeś pić i jeść, niech ci bogowie błogosławią. Słaba jestem, na konia pomóż mi wsiąść.
- To nie dobry pomysł. Spadniesz. Koń twój zmęczony. Osada niedaleko. Konia nakarmią, a i tobie schronienia udzielą. To dobrzy ludzie. Ubodzy, ale o uczciwych sercach. Dopiero rano u nich gościnę skończyłem.
Wędrowiec wziął dziewczynę na ręce i na konia posadził.
- Połóż się i grzywy trzymaj. Ja twego wierzchowca poprowadzę.
- On pół dziki, nikomu dotknąć się nie pozwoli.
Uśmiechnął się wędrowiec i rzekł.
- Zwierzęta mnie lubią. Pozwól mi spróbować.
Mimo cierpienia i wycieńczenia dziewczyna zdziwiła się, że jej rumak jak owieczka posłusznie dał się prowadzić.
Po czasie jakimś, osada przed nimi wyrosła. Po chwili pierwsze chaty minęli.
- Wracacie, dobry panie? - zapytała kobieta w średnim wieku.
- Zaopiekujcie się tą dziewczyną. Na zachód jedzie, wycieńczona z braku wody, przy strumieniu na ziemie spadła.
- Dla ciebie, dobry człowieku, wszystko zrobimy.
Niewiasta pobiegła do chaty i po chwili z mężem wyszła.
- Co im uczyniłeś, że tak cię wołają?
- Nic nie zrobiłem specjalnego.
Kobieta usłyszała.
- Człek ten dziecię naszych sąsiadów uzdrowił. Jeno ręce położył na nie i ożyło. To mój mąż Gorbelis, a ty kto jesteś? - zapytała dziewczyny.
- Ochir - Saran, córka chana Hojji.
Oboje na kolana padli. Ale wędrowiec stał nadal.
- Powstańcie proszę. Nie mówcie, że tu byłam. Z obozu uciekłam. Może pogoń będzie za mną.
- Do króla Armidosa jechać musisz...
- Nie, dobrzy ludzie, do Rehera jechać muszę.
Chciała coś rzec jeszcze, ale wędrowiec na jej usta, dłoń położył.
- Skoro tak się sprawy mają, nie możesz w osadzie zostać.
Na jej głowie ręce położył, a siły natychmiast odzyskała, ale złamanego ducha nie uzdrowił. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Kim jesteś, panie?
- To nie jest ważne. Jedź do Rehera, szepnę coś twojemu rumakowi, by głównym szlakiem nie jechał.
Na stojącą parę chłopów, popatrzył.
- Nie mówcie nic nikomu. Dajcie jadła jeno dla tego niebożęcia.
Oboje do chałupy się wrócili.
- Nie trap się. Widzę czyste serce w tobie. Króla Arpaganni serce zmienisz na zawsze. Ufaj w dobro.
Do łba ogiera podszedł i do ucha coś mu szepnął. Dziewczyna na chłopów spojrzała, bo zawiniątko nieśli.
- Gdzie wędrowiec? - zapytali.
Ochir - Saran spojrzała w koło, ale męża nie dostrzegła.
- Dziwne, zniknął - szepnęła - tajniki serca mego znał. Któż to być mógł?
- I my nie wiemy. Oto jadło i masz jeszcze drugi bukłak z wodą. Jedź i nigdzie się nie zatrzymuj. Ino za wsią spiekotę przeczekaj.
- Tak uczynię, dobrzy ludzie. Dadzą bogowie, jeszcze się spotkamy.
Ruszyła. Dwie mile za osadą w zagajniku się zatrzymała. Ruszyła kiedy słońce do horyzontu się zbliżyło.
- Do Rehera prowadź. Może przyjme sierotę ubogą.
Łza wielka na siwą grzywę ogiera, spadła. Ale nie płakała nad sobą, tylko nad ojcem niegodziwym. Erdene cicho zarżał, bo zrozumiał.
Nocą spokojnie jechała. Pohukiwanie sowy słyszała i w oddali wycie wilków, ale żadnego, nawet małego zwierzątka po drodze nie spotkała. Klejnot szedł z boku szlaku, bo dobrze pamiętał instrukcje tajemniczego wędrowca. Nad ranem wojsko dostrzegła i dogasające pożary wsi po lewej stronie. Do tej pory los jej sprzyjał, ale jak przez linię frontu się przedrzeć miała?
- Czyż na zrządzeniu bogów nie polegam? Skoro mam zginąć, zginę. Jeśli inaczej, może mego miłego ujrzę. Tylko czy mnie przyjmie?
Dziewczyna zatrzymała konia i nie wiedziała co uczynić. Nagle na niebie ogromnego ptaka spostrzegła. Lecz po chwili zobaczyła, że nie jest to ptak, ale smok ogromny o barwie szmaragdu. Po chwili smok na murawie, o długość strzały od niej, usiadł. Wydał ryk straszliwy i do góry się wzniósł. Prawie natychmiast z jej ogromnego pyska błękitne jezyki ognia strzelać zaczęły. Ochir - Saran zobaczyła, że rycerze uciekają w popłochu na obie strony. W pierwszej chwili nie wiedzidziała co się dzieję, ale w końcu, zrozumiała. Smok drogę jej otworzył.
- Leć, Erdene. Smok drogę nam otworzył - rzekła do rumaka.
Koń zarżał radośnie i prosto, między wojskiem przejechał.
Po czasie pół straży, inne proporce dostrzegła, wojsko Rehera poznała...
Król Arpaganni smoka dostrzegł. Najpierw myśłał, że to Erragea, ale zaraz poznał, że ten jest zielony, a nie czarny.
- Czyli są dwa - rzekł cicho - czemu nie atakuje, tylko śmiercionośnym ogniem w powierze strzela?
Samotnego jeźdźca dostrzegł. Zanim sylwetkę rozpoznał, serce już wiedziało. Konia wspiął i na spotkanie zaczął galopem pędzić. Zatrzymał się i Erdene również się zatrzymał.
- Miła moja - szepnął.
Ona nic nie odrzekła, więc z konia zeskoczył i do siwego rumaka podszedł. W oczy jej spojrzał i zrozumiał. Życia tam nie dostrzegł, jedyne to ból i smutek.
- Co ci to, miła? - zapytał.
Lecz ona nadal milczała.
- Błagam, powiedz kto cię skrzywdził?
Ona w oczy jego spojrzała i głosem słabym rzekła.
- Nie ma już tamtej Ochir - Saran. Oto płód poroniony przed tobą stoi. Czy przyjmiesz sierotę ubogą?
- Miłuje cię serce i dusza moja. Powiedz!
- Nie mogę, nie teraz.
- To moja wina. Miłość w moim sercu rozpaliłaś. Sprawiłaś, że chciałem się stać lepszy. Ale Armidos moich posłów pohańbił. Zemsta we mnie się rozpaliła i wojnę zacząłem ponownie. Jednak wczoraj, zaprzestałem. I teraz wiem co uczynić muszę. Jeżeli napadnie mnie Armidos lub Assual, bronić będę ziemię i lud mój, ale sam strzały nigdy już pierwszy nie wypuszczę. Sędziwych rodziców uwolnię i koronę złożę. Z tobą jak ubogi chłop żył będę, jeśli mnie takiego zechcesz. Bo twoje serce to uczyniło.
Ochir - Saran na dźwięk imienia swojego ojca, dreszcz bólu poczuła. Na twarzy się zmieniła.
Nie chciała nic rzec, ale coś ze środka ją zmusiło.
- Wiedziałam, że pan Hojji na dwa fronty działa. Ani z tobą, ani z Armidosem pokoju nie chce. Mogłam ci rzec o tym, ale nie zrobiłam tego. W ogień za nim bym poszła, życie dla niego bym oddała. Ale miłość do ciebie miałam. Kiedy wróciłam rada, że jego plan wykonałam, zrobił coś.
- Co ci uczynił, moja najukochańsza?
- Truciznę mi do wina potajemnie dał, przez co władzy w dłoniach i stopach nie miałam, a kiedy bezbronna byłam, gwałt mi zadał.
Teraz dopiero Ochir - Saran zrozumiała czemu to powiedziała. Reher, który nigdy łzy nie uronił, zapłakał.
- Powinienem go zabić, ale przed chwila przyrzekłem, że krwi więcej nie przeleję. Co mam zrobić!
Ona na niego spojrzała i zapytała cicho.
- Co ze mna teraz uczynisz? Już nie jestem wojownikiem. Złamał mojego ducha. Zabił wszystko czym byłam, ale żyję.
- Czy zabił miłość do mnie? - zapytal cicho olbrzym.
- Tego nie mógł uczynić. Tego nawet Bóg by nie zdołał uczynić!
Reher na kolana padł i za stopy ją ujął.
- Kocham cię i nikt tego nie zmieni. Będziesz ze mną?
- Mam tylko ciebie, miły. Przebacz mi, że zwątpiłam w twoje serce. Dzięki ci, że nie chesz go zabić. Obiecałam sobie, że jak bezbronna do ciebie dotrę, znaczyć to będzie, że moje winy są odpuszczone. Krwi wiele przelałam, dumę miałam. Teraz jestem niczym, a mam tylko miłość do ciebie. Nic więcej.
- Widziałaś tego smoka?
- Tak, on mi drogę do ciebie otworzył. Jak inaczej bym przez wojsko Armidosa przejechać mogła? Wcześniej spotkałam dziwnego człowieka co sekrety mojego serca znał. Jednym dotknięciem dłoni całą moc mi zwrócił. Inaczej bym nie dojechała.
- Ale teraz jesteś i już nigdy cię nie opuszczę. I będę błagał na kolanach, jak teraz, jeżeli zostawić mnie będziesz chciała, byś została.
Ochir - Saran poczuła łzy na policzkach.
- Kochany. Nigdy cię nie opuszczę. Nie przeklęłam ojca, może sam dojdzie, że mnie skrzywdził i będzie żałował. Ja mu wybaczyłam.
- Jedźmy do zamku mojego. Przebaczenia od rodziców potrzebuję. A gdy pokój nastanie, mojego brata odnajdę i do nóg mu padnę i również o przebaczenie błagać będę. A ciebie, miła o twoją rękę proszę. Jeśli tylko zechcesz takiego złego człowieka jak ja, za męża.
- Mój umiłowany. Teraz wiem, że gdyby nie ty, nie miałabym powodu żyć. Ale chcę byś wiedział wszystko o mnie. Żebyś mógł mieć pewność, że mnie chcesz.
Kiedy byłam dziecięciem, już umiałam walczyć. Po śmierci matki, ojciec nałożnice miał różne. A ja go pragnęłam. Kiedy widziałam, z którąś spał, nożem gardło jej podcinałam. A z czystej zazdrości to robiłam. Kiedy dwanaście wiosen miałam, to się zaczęło. Trwało to może cztery lata. Potem żałowałam. Ale nadal ojciec mój widział moje ciało, bo w zimowe noce go ogrzewałam i nago pod skórami obok niego, spałam. Kilka dni przed tym, kiedy cię poznałam, zaczął mnie dotykać. Ale mu rzekłam, że to nie uchodzi. I zaprzestał. Ale to była poza. Plan demoniczny powziął. Nie tylko mnie nadal pragnął, to potem chciał mnie zgładzić, bo zazdrościł mi sławy. Zabrał mi złoty pierścień, który na piersi mojej widziałeś. Dwie trzecie ludu Hojji by za mną w ogień poszło. Tego nie mógł ścierpieć. Teraz już wiesz wszystko. Co powiesz?
- Już rzekłem. Zmieniłaś moje serce. Stałem się lepszym człowiekiem. A teraz już zła więcej nie uczynię. Kocham cię. Co mam, to tylko miłość do ciebie. Zostaniesz moją żoną?
- Tak, mój miły. Mam tylko ciebie.
Reher z konia ją zdjął jak dziecko i na trawę postawił. Delikatnie jej policzki w dłonie ujął i usta ucałował. Oboje płakali. Z miłości i szczęścia.
Ochir - Saran poczuła, że życie do niej wraca.
1 komentarz
AnonimS
Z piekła do nieba. Zestaw na tak