Ostatni z planety Carammi cz 27

Carriass w sukni białej siedziała. Otwarty kufer migotał zalotnie, lecz księżniczka nie ozdobiła niczym swojego ciała. Bosa, z włosami niezaplecionymi w jednej pozycji tkwiła. Errage spojrzał na nią i poczuł żal za to wszytsko co robi. Lecz ponieważ czuł się co raz słabszy, więc co postanowił, wykonać zamierzał. Wiedział, że Kaunga niedaleko zamku i osady drwali się znajduję. Czuł, że miłość z niej do Orberisa wprost emanuje, jednak młody drwal jej w tym nawet nieco nie ustępował.  
  Czuł to wszystko smok ogromny i tylko złość w nim narastała. Zastanawiał się, czy i Carriass to odczuwa, bo w tym także się posunęła. Nie wiedział jak to być może, że księżniczka jak on wszystko odczuwa. Myśli i uczucia innych, i wszystkich, chociaż raz poznanych stworzeń.  
Jęzorem ją delikatnie w pół chwycił i na karku posadził. Ze swojej skalnej kryjówki wyszedł i w dół się rzucił. Ufna Carriass, nawet się nie chwyciła niczego z ciała smoka. Czuła siłę wielką, która ją trzymała. Wiedziała z całą pewnością, że dzisiaj nie spadnie. A gdyby nawet, to smok ją uratuje.  
  Kochała go tak mocno, jak mogła. Pragnęła go również i wcale jej jego wielkie ciało w tym nie przeszkadzało. Przecież świadomość miała, że jest istotą jak ona, tylko tajemniczym czarem w ciele smoka zamkniętą.  
  Leciał jak błyskawica. Czuł jednak w swoim wnętrzu, co w sercu Carriass się dzieje.  
  To czego pragnęła, było przeciw jego naturze.  
Każda żywa istota chce żyć. I każda walczy o życie. I teraz Erragea walczył o swoje. Wiedział jednak, że w tym wszystkim jest jedna rzecz, której nigdy nie przekroczy. Dałby wszystko by ratować Carriass. Jeśli trzeba, życie za nią odda.  

Traz leciał by jeszcze raz dać ultimatum dla Kaungi, jednak wiedział jaką odpowiedź otrzyma. Pamiętał słowa księżniczki. Wiedział, że nie może ukrzywdzić Orberisa. Mimo, że Carriass wiedziała, że będzie walczył z Kaungą i pewnie ją zabije, córka Deerhe mu tego nie zakazała. I lecąc na spotkanie smoczycy, rozważał to w swoim sercu. Dlaczego tak? Bo wiedział z pewnością, że Carriass już Ssairrac się nie stanie i jeżeli nawet kocha Orberisa to jak brata, lecz Kaungę kocha więcej.
  Te myśli go tak bolały, że wysłał jedną prosto do serca swojej lubej. Chociaż był przekonany, że blondynka o zielonych oczach, zna myśli jego i tak.
< Wiesz, że walczyć z nią będę i pewnie ją zabiję >
< Wiem to >
< Jakie uczucia masz do niej? >
   Zapytał, a przecież wiedział odpowiedź.
< Miłuję ją >
< Wiem i ja to. Czemu więc nie zakazujesz mi tego? >
< Wiesz dlaczego. Ty wiesz co jest miłością. Gdybym tego ci zakazała, nie kochałabym cię prawdziwie >
< Muszę ją zabić, inaczej zginę >
< Chcesz to zrobić, bo bardziej chcesz żyć niż miłować >
- Nie! - wydał ryk straszliwy i błękitnym płomieniem strzelił.
- Tak, kochany!
- To wszystko jej wina. Nie Kaungi, bo zielona taka się już urodziła. Matki mojej. Przez nią mam nienawiść i żyję w ciemności. Tylko ty jesteś moim światłem. Zanim przybyłaś, moją jaskinię mrok wypełniał, wiesz to!
- Wiem - szepnęła - musisz czynić co musisz. Ale ja będę z tobą. Do końca!
  Struchlał w swoim sercu smok. Co miały znaczyć te słowa? Czy umrze jego umiłowana, kiedy Kaunga umrze? Musi zabić smoczyce, albo sam umrze. Nie widział innej drogi.  
- Carriass - szepnął.
  Lecz dziewczyna milczała.
- Nie odpowiadasz?
- Nie, Kiciu. Nie mogę.
- A co ci, bo pojąć nie mogę?
  Istotnie, czarny ze wszystkich sił się wytężał i odkryć nie mógł co się w sercu i umyśle jego miłości się dzieje.  
- To miłość jest, dlatego nie rozumiesz - odrzekła.  
  I wówczas powiedział coś, czego nie powinien.
- Miłuj mnie tak dalej, a nie będę musiał z Kaunga walczyć, bo to mnie zabije.
  Poczuł jej łzy jak spadły mu na kark.
- Nie mogę inaczej, wybacz.
  Wielka złość w nim wybuchła.
- Zabiję ją i to skończę.  
  Sądził, że inne uczucie w niej tymi słowami wywoła, dlatego nie mógł zrozumieć jej reakcji.
- Nie zdołasz jej pokonać...
  Samcza moc w nim wybuchła. To co łączy większość męskiej strony w tym wszechświecie. Bez względu czy to człowiek, koń czy lew. Chęć dominacji, świadomość siły. Pewność siebie.
- Mylisz się, Kapturku. Ja jestem Erragea. W każdym innym wypadku bym z nią nie walczył, ale ja jestem samcem i żadna samica mi nie będzie rozkazywać. Mam prawo tak żyć. Jestem taki i taki chce być. Akceptujesz mnie takiego, dobrze. Jeśli nie, możesz odejść i być po jej stronie.
  Nie musiał czekać długo na jej odpowiedź.
- Mówiłam ci, że nigdy cię nie opuszczę. Wiesz co chcesz zrobić i wiesz jak ja to odczuwam. I zrobisz jak chcesz. Jednak ja będę z tobą.
  Erragea nie mógł tego wytrzymać. Ale nie chciał pozwolić by coś się stało z Carriass.  
Na szczęście dostrzegł Kaungę i na jej karku, Orberisa. Wylądował i poprosił księżniczkę by z niego zeszła. Ku jego zdziwieniu, łatwo się zgodziła.  
Dziewczyna stanęła obok ogromnego smoka. Chciała by Orberis do niej podszedł, bo rozmowy z nim pragnęła.  On również własność rozumienia myśli posiąść musiał, bo zobaczyła, że zszedł po pysku Kaungi i stanął obok ciała smoczycy. Erragea podniósł swoje ogromne cielsko i podszedł do Kaungi.
- Przybyłem dać ci ostanią szansę. Przestań ingerować w moją Carriass. Mamy też szanse przedłużyć gatunek smoków. Jesteśmy ostatnimi z planety Carammi - rzekł, a  nie wiedział czemu tak powiedział.
- Mówiłam ci już, że tego nie zrobię. Głównie z powodu tego, że kocham Orberisa. Czuję też, że jest coś jeszcze, ale nie potrafię wyjaśnić co.  
Ma być jak ty chcesz, prawda? Ty nie chesz zmienić swojej natury, a ja mam zaprzestać być taka jaka jestem? Nawet gdybyś mnie poprosił, nie mogłabym tego zrobić, ale ty zawsze możesz przejść na moją stronę.
- Dośc tego! Walcz ze mną. Muszę walczyć o swoje życie. Nie dałaś mi wyboru. Będziesz taka jak jesteś, umrę. Nie będzie więcej smoków, a my umrzemy. Więc mam tylko jedną szansę by się uratować. Muszę cię zabić. Stawaj do walki.
  Orberis stanął przed nią.
- Będziesz musiał najpierw mnie zabić, Errageo.  
- Odejdź, nie chcę cię zabijać.
  Carriass patrzyła na całą trójkę. Kaunga wiedziała, że Carriass nie powstrzyma smoka, lecz Orberis patrzył na nią z nadzieją, ale księżniczka nic nie powiedział.
- Kochanie, odejdź. Nie może być inaczej - szepnęła czule Kaunga do swego wybranego.
- Nie możesz z nim walczyć. On jest większy i silniejszy.
- Nie rozumiesz tego, kochany mój. On nie może wygrać, ale musi walczyć.
- Kłamiesz! Zwyciężę cię. Nie dałaś mi wyboru - krzyknął czarny smok.  
  Ponieważ Orberis nadal stał, Kaunga wzniosła się w górę i odfrunęła z trzydzieści yardów w bok.  
Czarny smok zrobił to również i po chwili stanęli na przeciw siebie. Orberis zaczął biec do smoczycy. Carriass pobiegła również. Dogoniła go i przewróciła na trawę.
- Co robisz? - krzyknął i chciał się podnieść i biec znowu.
- Orbe, najdroższy. Zostań. To musi się stać. Ty nie rozumiesz...
- Rozumiem doskonale. Jeżeli nie stanę przed nią, on ją zabiję. Wiem, że mnie miłujesz i nie pozwoliłaś mu mnie zabić, ale ja nie mogę pozwolić, by Erragea zabił moją Kaungę!
- Orbe, kochany! Nic nie możesz robić.
  Jęk wyrwał się z jej ust, a z jej oczu pociekły łzy. Czarny smok ryknął strasznie by zagłuszyć jej płacz, bo to rwało mu serce. Rzucił się na Kaungę, lecz ona uskoczyła. Wzniosła się nisko. Wówczas Erragea wzniósł się również i natarł na nią jak strzała. Kaunga zrobiła unik i zawadziła go pazuremi przedniej, prawej łapy i rozdarła mu bok. Powstała niegroźna rana, ale to tylko bardziej rozwścieczyło smoka.  
  Wzniosły się wyżej i stanęły na przeciw, gotowe do ataku. Widać było, że nie będą używać ognia.  
Rozpoczęła się powietrzna walka. Carriass trzymała Orberisa ze rękę. Stali w milczeniu i patrzyli jak ich umiłowani walczą...
Po chwili dziewczyna się odezwała.
- Orbe.
- Carriass - odrzekł i ścisnął mocniej jej dłoń.  
  Przysunęła się do niego. Wiedział, że w jej ciele jest miłość. Ta sama miłość, która była w Kaundze i ta sama, która była teraz w Orberisie.

                                                   *
Deerhe jechała na Ashis, a Obłok pozwolił by Armaher go dosiadł. Nie oglądali się za siebie. Kilku wojowników stepu dostrzegło dwójkę, ale nikt za nimi nie ruszył w pogoń. Ogrom wojska Assuala, stanął przed zamkiem. Wojownicy nie mieli maszyn oblężniczych. Bez nich mieli małe szanse zdobyć zamek. Jednak modło dojść do tego, gdyby pomoc nie nadeszła, a w zamku zabrakło by jedzenia. Poza tym dowódca grupy wiedział od Assuala, że w środku jest mała ilość ludzi.  
Cała potęga Hojji przekroczyła wschodnią granicę Termidei. Nie mieli niszczyć i palić, bo chcieli zapewnić sobie drogę powrotną. Ten rozkaz otrzymali od szamanki Hojji, Aguu -tal nutag, córki zabitego przez Assuala, Ikh - mergena.  
O tym, że orda ruszyła, obrońcy jeszcze nie wiedzieli. Tamci mieli wszystko czym mogli zdobyć, nawet taki zamek. Liczba wojska Assuala przekraczała dziesięciokrotnie ilość wojsk Rahera. Sięgała prawie trzystu tysięcy konnych.  
  Zwykle w zamku Armidosa IV przebywało i do trzech tysięcy ludzi, ale z uwagi na wojnę z Reherem, większość stała na zachodniej granicy. Zamek był na razie w miarę bezpieczny, ale okoliczne wsie i osiedle drwali znajdowały sie w wielkim zagrożeniu, a właściwie były prawie stracone, o ile szybko wojska walczące z Raherem, na ratunek nie przybędą.  
  
Nad okolicą rozciągnęła się noc. Większośc wojska Hojji czekała ranku, ale część, w liczbie około trzystu wojowników, chciała zacząć szturm już teraz.  
Zaczeli strzelać ze specjalnych kusz strzały zakończone harpunami. Po chwili wiele lin zaczepiło się o górę muru obronnego. Wojsko miało również drabiny, które prawie wysokością dorównywały murom. Obrońcy wiedzieli, że nie będą mieli spokojnej nocy. Z murów zaczęto strzelać do najeźdźców. Zaczęto gotować wodę i powoli smołę. Zamek nie był przygotowany, ale robiono wszystko by do rana być gotowym.  
  Pierwszy atak się nie powiódł. Raniono kilku obrońców, a po drugiej stronie straty były duże. Zabito i raniono ciężko, prawie pięćdziesięciu najeźdźców.  
  Skoro wojownicy przekonali się, że ich akcja się nie powiodła, zaniechali drugiego ataku. Za to zaczęto strzelać zapalonymi strzałami w kierunku zamku. Teraz wszyscy wewnątrz, stali się żołnierzami. Na szczęście strzały nie czyniły wielkiego zła. Kahiris nakazał wszystkim się kryć. Niestety cztery osoby zginęły. Jeden rycerz i trójka służby. Na szczęście i tego ataku zaniechano. Jednak nikt w zamku już dalej nie spał spokojnienie. Wszyscy, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w obrone, tylko drzemali. Wszyscy wiedzieli, że jutrzejszy dzień będzie trudny.

Deerhe dotarła do osady drwali. Niektórzy mieszkańcy ją od razu poznali. Padli na ziemię w ukłonach.
- Wstańcie, wstańcie. Wielka bieda nastała. Z Renthinem muszę się widzieć.
   Po małej chwili kowal wyszedł ze swojego domu. Ucieszył się w sercu, że swoją miłość ujrzał.
- Pani - rzekł tylko.
- Do domu prowadź. Mężczyzn ważniejszych, co biorą udział w życiu osady, zbierz.
- Co się stało? - zapytał, widząc że o ich sprawach nawet nie wspomniała.
- Wojna. Tysiąc wojowników stepu zamek oblega. Assual podstępnie męża mojego zamordował i tajnym wyjściem z zamku wyszedł.
- Czemu tu przyjechałaś i kim jest ten człowiek? Włosy i oczy ma jak ty. Czyżby z twego kraju pochodził?
- To Armaher. Mój prywatny obrońca. Oddany mi całkowicie. Jak brata go miłuję. Przyjechałam by was ostrzec. Nawet setka ludzi stepu, wam zagrozić może. Kahiriss gołębie posłał. Ale wojsko, które walczyło z Reherem, nie wcześniej niż za dwa dni tu przybędzie.  
- To jakże to? Jeżeli linię obrony opuszczą, mój brat kraj zajmie.
- Nie tak jest, Renthinie. Reher zakochał się w córce Assuala. Przerwał wojnę. Moje serce mi mówi, że stał się innym człowiekiem.
- Jak możesz to wiedzieć?
- Wiem, że nie uwierzysz, ale Kaunga do mnie mówiła.
- Kaunga?
- To smoczyca co w jaskini pod wodospadem Ungar mieszkała. Orberis jest jej jeźdźcem.  
- Och! A co z Carriass?
- Ona czarnego smoka dosiada. Kocha go nie mniej niż ja ciebie. Ale Erragea jest inny niż Kaunga. Ma całkowity wpływ na córkę moją. Zmieniła się bardzo, przeto. Ale miłość do matki jeszcze w niej się tli.  
- Wejdź do domu mojego, a ja mężów wezwę.
  Deerhe dziwnie się poczuła. Wiedziała, że Aminę zobaczy. Liczyła, że chociaż Armaher jej towarzystwa dotrzyma.
- Skoro jesteś oddany Deerhe, wiesz wszystko - zwrócił się Renthin do rosłego blondyna.
- Tak, panie. Wiem, że pani moja cię miłuje.
- Może pójdź ze mną. Ludzie niech cię zobaczą - odrzekł, pomijając co z ust rosłego blondyna usłyszał.
- Pójdę, jeżeli pani moja zezwoli. Widzę, że ludzie ją tu szanują.  
- Szanują to mało. Kochają ją wszyscy.
- Czy nie dziwne to, że ten kto miłować ją powinien, zawiódł najwięcej? - rzekł nieco smutno, Armaher.
  Blondyn spojrzał na królową. W ułamku chwili zdanie zmieniła. Pomyśłała, że musi w twarz Aminy spojrzeć.
- Dobrze, idź z nim.  
  Renthin do izby ich zaprowadził. Dwie córki i matka zaraz za progiem, stały.
Megina i jej młodsza córka, Talina obok matki.  
- Witaj pani w naszych niskich progach - rzekła dziwnie oschle, Megina.
  Deerhe poczuła jej ton.
- Jak się ma twój podopiczny, Getrych? - odrzekła Deerhe.
- Czuję się już bardzo dobrze. I z ojcem pogodzony, a nawet lepiej. A jak król Armidos, mąż twój, się miewa?
  Królowa odczuła, że Megina specjalnie słowo, mąż, zaakceptowała.  
- Nie żyje. Dzisiaj Assual go skrytobójczo zabił. Ale nie dlatego tu jestem. Wojsko w liczbie tysiąca wojowników stepu, zamek oblega. Zamek solidny, wytrzyma. Ale jak tu przyjdą? Dlatego ojca twego poprosiłam by ludzi zebrał i abyście się na obronę przygotowali. Jednak jeżeli większą siłą napadną, w opiece Bożej będziemy.
- Wobec tego czemu tu pani przyjechałaś? Tam bardziej bezpieczna byś była. Tu ci obrony zapewnić nie możemy.
- Bliscy mi jesteście, dlatego przybyłam.
- Wszyscy?
  Pytanie Maginy jak ostrze, serce jej ukuło.
- Tak, wszyscy. Chociaż niektórych z was więcej miłuję.
  Megina nie spodziewała się tak szczerej odpowiedzi. Zamiast dalej zadawać królowej kłopotliwe i nieco bolesne pytania, w sercu się odmieniła. O Orberisie pomyślała i o Carriass. A teraz przecież sama w miłości była. Nagle zrozumiała, że królowa ojca jej szczerze miłuje. I o ile wcześniej żal do niej miała, teraz to się całkiem odmieniło.
- Matko, czy mogę Getrycha przyprowadzić i pani naszej go przedstawić?
- Tak córko. Jutro każda dłoń co miecz umie trzymać, przydatna będzie.
- Jutro?
- Tak, córko. Wojsko dzikie zaatakuje, koło południa. Śniłam to wczoraj - odrzekła Amina.
  Megina ukłoniła się i wyszła. Talina chwilkę na królową patrzyła i też do drugiej izby wyszła. I w ten sposób Deerhe z Aminą same zostały.  

1Aurofantasja

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 2832 słów i 15465 znaków.

Dodaj komentarz