Ostatni z planety Carammi cz 10

Grupą zwiadowców dowodził górujący o głowę, nad pozostałymi, Getrych. Obdarzony siłą jak i sprytem, do tej pory nie zawiódł króla Arpaganni. Reher lubił obsadzać dowódczymi stanowiskami silnych fizycznie ludzi. Całą grupę zwiadowców tworzyli mężczyźni znający się dobrze na rycerskim rzemiośle. Musieli umieć również obserwować, a czasem pozostawać niezauważonymi. W końcu mieli przecież szpiegować!
— Wioska za drzewami — doniósł ryży Brages.
— Pewnie drzewo dla króla ścinają, coś o tym słyszałem. Jadła i picia chyba rycerzom nie poskąpią.
— A jak pytać zaczną co tu robimy? — zapytał rumiany Carneres.
— Chłopi na sam widok miecza, zapomną języka w gębie — zamruczał Getrych, ale już dobrą odpowiedź na zadane pytanie uszykował.
    Dał ręka znak swoim ludziom, by rumaki wstrzymali.
— Może nie wiedzą, czemu król nasz tu przybył. Już wiem. Księżniczka zechce narzeczonemu swemu okolice pokazać, a my sprawdzać mamy czy drogi bezpieczne. Toć zmurszały mostek widzieliście, tylko patrzeć jak runie do potoku. Sami gęby nie otwierajcie, ja będę do nich mówił, jak trzeba będzie. Posilimy się trochę i wracać nam trzeba, bo król nasz, odpowiedzi oczekuje.
    Wjechali na koniach do wioski. Drwale od razu spostrzegli, że to nie ludzie Armidosa. Jeden z wieśniaków do Renthina pobiegł, ale nigdzie go znaleźć nie mógł. Ani Amina, ani córka jego najstarsza, Megina nie wiedziały gdzie ojciec przepadł. Tymczasem kowal w samotności chciał przemyśleć, co mu Orberis rzekł i nieco za osadę się oddalił.  
Lubił chłopaka bardzo, jak syna niemal traktował. Zrozumiał jego pomyłkę i w sercu dłużej urazy już do niego nie chował, ale jeszcze córka mu została. W ważnych sprawach nie u matki poznania szukała, ale właśnie u niego. Dlatego teraz serce kowala w wielkiej rozterce pozostawało. Myślał jak z nią rozmowę przeprowadzić, by jej uczuć nie urazić i w miłości ojcowskiej utwierdzić.
     Mieszkańcy osady prac swoich nie przerywali, a tylko ukradkiem na nieznajomych zbrojnych spoglądali. Jeden z nich, drwal o imieniu Karnoris, płot zmurszały naprawiał. Do niego podjechał Gertych właśnie.
— Chłopie? Wody dalibyście i jadła. Głód moim ludziom doskwiera.
— A co żeście za ludzie, nie od pana naszego przecie?
     Takich słów pozbawionych uniżoności, rosły brunet się nie spodziewał. Dobrze, że odpowiedź miał w zanadrzu przygotowaną.
— Coś mi się widzi, że Armidos was nieźle rozpuścił, kmiotki. Żadnego moresu na widok miecza nie macie. My z jaśnie panem naszym, Reherem przybyli. Nie wiesz to, że królestwa nasze złączą się niebawem? Panienka, Carriass chce panu naszemu okolice pokazać, a my o ich bezpieczeństwo dbać winni. Mostek zmurszały naprawić wam trzeba. A ja jeszcze raz o wodę i jadło proszę — uniósł głos nieco.
— Skoro prosicie, to wody nie odmówię. Ja sam mam rodzinę do wyżywienia. Popytam sąsiadów moich, to i jadła nieco uzbieramy. A co do mostka, jak nasz król miłościwy dyrektywy przyśle, do roboty się weźmiem.  
     Getrych zęby zagryzł, aż zatrzeszczały.  
— Krnąbrny i o nieokrzesanym języku to chłop, aż mnie ręka świerzbi by mu kości porachować — do kompanów rzekł, widząc, ze chłop do studni po wodę się udał.
— Jak ten ich król rozpuścił chłopstwo, to pomstę do nieba bije — odrzekł mu jeden z grupy.  
— Chłopy może o gębach niewyparzonych, ale dziewki urodziwe — dodał drugi.
— Jak jedna — dorzucił Brages.
— Twoja Zucherla także urodziwa, aż dziw bierze, że na taką koszmarną japę spoglądać woli — odparł inny z kamratów, śniadolicy Zamcher.
      Reszta gromkim śmiechem wybuchnęła, tylko Bragesowi do śmiechu nie było.
— Może i urodziwy nie jestem, ale Pan Bóg mnie czym innym obdarzył i dlatego Zucherla za mną szaleje.
— Pan Bóg cię nie obdarzył, tylko omyłkę zrobił i przyrodzenie końskie ci darował.
— Zamilczcie, błazny! — rzekł głośniej dowódca.
     Sam przecie dostrzegł, że dziewki urodziwe, a on i jego ludzie już więcej niż sześć miesięcy panny nie widzieli.

Tymczasem drwal o imieniu Karnoris do sąsiadów zaszedł i o zajściu rozpowiedział.
— Dajmy im jadła nieco, w końcu proszą. A mostka nie będziemy naprawiać chyba, że Renthin poleci. Nie uchodzi jednako obcego z niczym odprawić, to ich ugościć trzeba.  
— Renthina nigdzie nie ma, sami musimy na szybko uradzić.  
     Zebrali mięsa wędzonego kilka kawałków i trzy bochny chleba do tego. Zanieśli torosłemu brunetowi,który chyba dowodził grupą, bo czemu inaczej by do nich gadał.  
— Dziękujemy za jadło — rzekł Gertych nieco ukontentowany — dorzucilibyście wina po kwarcie — dodał.  
— Jakoż to u was panie służba wygląda? Podczas obowiązków pełnienia, wino pijecie?
     Na powrót krew gorąca do głowy Gertychowi uderzyła, słowa chłopa bardzo mu się nie spodobały. Ale dostrzegł coś co burze gorszą rozniecić mogło. Dwaj jego ludzie zaczęli dziewki zaczepiać. Jeden z żołnierzy, złapał pannę w pasie i całusa jej pragnął skraść. Ta wyrwała się jednak, ale to tylko go bardziej rozbudziło. Złapał nadobną pannę za krągłości, aż szyderczy uśmiech na jego twarzy zagościł. Nie przyzwyczajona do traktowania takowego, odepchnęła natręta, ale ten nie odpuszczał. Już miał ją chwycić ponownie, gdy dorodny młodzian rycerza na ziemie obalił. Karnoris to dostrzegł i na Gertycha gniewnie spojrzał.
— Po jadło i wodę tu przybyliście, czy nasze dziewki wam się zdaje bałamucić!
     Brunet dostrzegł rację w sercu mieszkańca osady, ale jego duma, prawdy mu przyznać nie dozwoliła. Chciał jednakoż wszystko naprawić, jednak o ułamek chwili się spóźnił z okrzykiem, by do ładu swoich ludzi przywołać. Tamci rozochoceni napadać na kolejne dziewki poczęli. Na widok nadobnych panien gorąco ich ogarnęło i nie bacząc na dowódcę, zabawić się chcieli, ciągnąc kolejne nieszczęsne chłopki w stronę stodoły. Gertych zauważył co się wyprawia, powstrzymać swych ludzi chciał, ale za późno było.  
     Niestety, powalony wcześniej chłop powstał z ziemi i bez zastanowienia młodzieńca mieczem zajechał przez tors cały. Chłopak się zachwiał i padł na plecy, a po chwili piach pokryła czerwona posoka.  
— Coś zrobił, durniu jeden! — krzyknął Gertych.
     Merhin z mieczem odkrytym stał nad młodym ciałem drwala, co w ostatnich konwulsjach żywota dokonywało. Dowódca ani się nie spostrzegł jak kilku drwali porwało co pod ręką znaleźli. To widły, to siekierę...
Merhina otoczyli.
— Zaniechajcie, mój pan go osądzi — krzyknął dowódca zwiadu.
    Jego ludzie za miecze już chwycili.
— Przelał krew niewinną, krew jego musi być przelana — krzyknął drwal, co widły w dłoni dzierżył.
     Merhin ciął w niego, nie słuchając głosu dowódcy. Drwal uskoczył, ale cięcia całkiem nie uszedł. Ostrze rozcięło mu ramię, ale wideł nie wypuścił. Drugi drwal nie czekał. Zamach wziął srogi i siekierą mordercę syna swego na pół prawie rozciął. Teraz Gertych wiedział, że krwi rozlewu nie powstrzyma. Trzech jego ludzi rzuciło się na trójkę drwali i po chwili pięć ciał na ziemi leżało.  
Pozostała ósemka przy Gertychu została. Z okolicznych domostw uzbrojeni chłopi zaczęli się zbliżać. Dziewki w piskach uciekać poczęły. Ktoś w dzwon uderzył.  
Rosły brunet musiał decyzję podjąć. Uciekać nie zamierzał. A w każdym innym rozwiązaniu krew chłopów widział.
— Każ chłopom do domów się cofnąć. Nie chce więcej krwi waszej przelewać — rzekł do Karnorisa.
— My nie chłopi ino drwale królewscy. A za życie czterech naszych, zaraz głowami zapłacicie.  
     Tym razem Gertych nie zdołał powstrzymać dumy, zbyt mocno słowa drwala mu dopiekły. Jednak na tyle zimnej krwi zachował, że pejczem, a nie mieczem go smagnął. Drwalowi twarz rozciął, a od uderzenia ten upadł.
— Cofnąć się, albo was mieczami rozsiekamy — zakrzyknął dowódca.  
     Jednak drwale nie usłuchali i nie tylko wycofać się nie zechcieli, ale powoli do jedenastki rycerzy zaczęli się zbliżać. Wtem jak z pod ziemi wyrósł drwal o wzroście ogromnym, a w dłoniach pal co zwykle strop domostwa podtrzymuje, dzierżył.
— Wracajcie gdzie wasze miejsce — rzekł Renthin — za jadło i wodę krwią się odpłaciliście?
— Precz chłopie z mojej drogi — rzekł Gertrych i zbliżył się do kowala.  
— Ostatnie słowo moje — rzekł cicho Renthin.
— Precz mówię, waszej ziemi i tak losy przesądzone...  
     Zamach wziął by kowala z góry uderzyć, ale ten pal w niego rzucił jakby to był patyk do grzebania w popiele. Ciężki słup w pierś Gertycha uderzył. Krew mu z  ust buchnęła i padł na murawę. Pozostali z krzykiem na kowala się rzucili i mieczami go rozsiekać zamierzali. On jednak chwycił szybko drąg w obie dłonie i młynka zakręcił. Koniec bala zawadził o pierwszych, nieco w szybkości zwolnił, ale żniwo krwawe zostawił. Pierwszego czaszka się rozprysła, drugi padł ze złamaną ręką i żebrami, trzeci i czwarty biodra zgruchotane mieli. Kowal drugi obrót zrobił i pozostałych ze złamanymi kośćmi w różnych miejscach, porozrzucał. Umierali w mękach. Po chwili wszystko ucichło. I kiedy trwała cisza grobowa, Renthin usłyszał głos córki pierworodnej.
— Ojcze, ten chyba żyw — na Gertycha wskazała.  
     Olbrzym krwią charkał, ale żył w istocie.  
— Opatrzyć go mogę?
— Tak córko, czyń co powinnaś.  
      
Orberis i Carriass do osady wjechali.
— Boże święty, co tu się stało? — zapytała księżniczka.
— Ich spytaj, ja na koniec tu przybyłem — odrzekł cicho kowal.  
     Rzucił pal na obu końcach krwią umazany na murawę i do kuźni się udał. Do księżniczki Carriass, Karnoris się zbliżył. Z powodu zajścia całego i krwi przelanej, ukłonu nawet nie złożył. Bez zwłoki począł się spowiadać.
— Najjaśniejsza panienko. Obcy do osady wjechali. Wody i jadła poprosili. Mówili do nas jak do sług jakiś, ale dali my im co prosili. Jeden z nich, naszą dziewkę uchwycił, a jej narzeczony napastnika odepchnął. Ten miecza dobył i biednego Germisa w pierś ciął śmiertelnie. Ojciec dziecka śmierć chciał pomścić, z Samolisem i Tobisalem zabójcę uśmiercili. Rycerze z mieczami wpadli i na miejscu ich rozsiekli. Mnie, ten co chyba nimi dowodził, pejczem w twarz smagnął. Pewnie krwi by naszej więcej się polało, ale Renthin wpadł z belką do stropu utrzymania i ich wszystkich usiekł. Co z nami teraz będzie? Wszystko poszło nie tak. Gorąca krew i duma zwyciężyła. Ten co żyw, rzekł do mnie: I tak losy waszej ziemi przesądzone. Co on miał na myśli, pani?
— Nie trap się drwalu. Jak was wołają?
— Karnoris, pani.  
— To ludzie Rehera. Co tu robili, mówili?
— Ten co żyw się ostał mówił, że panienka będzie swego narzeczonego po okolicy wozić, a nam mostek zmurszały naprawić kazali.  
— Mostek istotnie do potoku wpadł, bo zmurszały był. Kłusownicy nas gonili, gdy z młodym chłopakiem jechałam na kasztance, ale reszta to kłamstwo wierutne. Na oczy Rehera widzieć nie chcę, a co dopiero na wycieczki z nim jeździć. To pewnie szpiedzy tego bałamutnika. Wiem ja co szukali. Mój ojciec jak trochę honoru posiada, pogonić winien króla Arpaganni i to czym prędzej. Wojna będzie, ale nie lękajcie się zbytnio. Pomoc mamy.
— Pani, ojciec twój dobry władca. Ludu swego krzywdy nie chce.  
— Tak, Karnorisie. Orbe, wołaj Aminę, niech go opatrzy, bo twarz mu krwawi.  
      Tymczasem Megina nad ciężko rannym Gertychem klęczała. Na Orberisa tylko raz okiem rzuciła. Cole się pokazał i nie proszony się odezwał.
— Co ci to Megino? Wrogowi pomagasz i masz o niego staranie?
     Dziewczyna z piorunem w twarzy na niego spojrzała.
— Życie ratować trzeba i pomocy udzielić zawsze. Jeśli tego nie wiesz, toś ubogi w duchu.
     Chłopak zmienił się na twarzy i na pięcie odwrócił. Carriass do niej podeszła.  
— Dobrze powiedziałaś, Megino. Pozwól by duch tobą rządził, bo masz go w sobie pięknego. Ciało na starość traci na urodzie, duch zaś wielki, do końca żywota jaśnieje.
— Orbe, do Renthina pójść muszę, potrzebuje on teraz ukojenia. A i rozmówić się z nim powinnam, choć czas na to niewłaściwy.  
     Chłopak spojrzał na córkę kowala.
— Megino, przebacz mi. Zbyt szybko o twoją rękę poprosiłem. Moje serce innego wyboru dokonało.
     Dziewczyna ze smutkiem na niego spojrzała.  
— Rację ma księżniczka. Teraz wojna nieunikniona i sprawy inne nad uniesieniami serca górują. I ja to pojęłam. Choćbym i całe ciało ci dać chciała, to przecież nie zmieni to twego serca. Wybaczam ci, a i ojciec zrozumie. W końcu jesteście długo w przyjaźni i jedno nieopaczne słowo, zmienić tego nie zdoła.
— I ja taką nadzieję mam. Pójdę do moich rodziców, pewnie mnie oczekują.

Tymczasem w zamku dawno już odkryto, że księżniczka uciekła. Zarówno Deerhe jak i Armidos wiedzieli gdzie może przebywać. Reher natomiast wieści od swoich wysłanników oczekiwał.  
— Mężu, wysłać żołnierzy znowu trzeba. Lecz tym razem nie wiem czy córka nasza po dobroci wrócić zechce.  
     Armidos po komnacie chodził, ręce do tyłu splótł, a na jego dostojnym obliczu troska jedynie panowała.
— Cóż mam ja czynić? Nie ufam temu lisowi. Ale jak córki mu nie dam, wojny nie uniknę.
     Królowa spojrzała na niego uważnie.
— Nie sądziłam, że do polityki własną córkę wmieszasz. Sam powiedziałeś, że sam króla szacunku nie godzien jeśli o własnej córki dobro nie dba. A jak chcesz znać zdanie moje, on i tak by na Termidee napadł. Rozmów się z nim i każ mu wracać do Arpaganni.  
— Czy sądzisz, że nie pragnę tego?
— Jeżeli tego nie zrobisz, córkę stracisz. Tego chcesz?
     Spojrzał na nią z trwogą. Deerhe zbliżyła twarz do jego i szepnęła.
— I żonę również.
— To ultimatum, królowo? — zapytał już uspokojony.
— To rada kobiety. Serce matki jest z Carriass, królowej także. Teraz ważą się losy decyzji, którą musi podjąć żona. Tobie, królu zostać przystoi, ale po mnie nic tu. Pojadę z dowódcą straży i ludźmi jego, tam gdzie dziecie moje ujść musiało, żeby honoru kobiety i królewny dotrzymać.  
     Deerhe oddaliła się by zmienić szaty. Dwórki odprawiła, bo z sobą na osobności zostać pragnęła. Weszła do sypialni swojej. Odzienie do jazdy konnej wyjęła. Na podłogę zrzuciła królewską szatę. Została w bieliźnie. Chwilę myślała i po chwili pozostała naga. W odbicie w lustrze spojrzała.  
— Czy jadę tam tylko by z córką się rozmówić i o mojej miłości matczynej ją utwierdzić, czy też może inne powody duszą moją targają?  
     Oczy na chwilę zamknęła i w wyobraźni twarz jedną zobaczyła.  
— Królową jesteś, opanuj się. Czyż właśnie teraz nie powinnaś męża wspomagać jako królowa?
     Otworzyła oczy i zaczęła bieliznę odziewać. Po czym, strój do jazdy nałożyła. Po chwili szybkim krokiem na dziedziniec zeszła. Dowódca straży wyszedł jej na spotkanie. Do nóg chciał złożyć pokłon, ale go powstrzymała.
— Do osady drwali jechać musimy.  
— I ja tak myślę, że księżniczka Carriass tam własnie przebywa. Którego wierzchowca szykować, pani?
— Dosiądę mojej klaczy, Ashis. Ale wezmę również Obłoka. Czy córka wróci ze mną, nie wiem, ale z umiłowanego wierzchowca, będzie rada.  
— Wydam rozkazy koniuszemu. Nie przystoi to, aby królowa Termidei na dziedzińcu sama stała.  
— Jestem tu jako matka i kobieta. Królowa w zamku pozostała.  
     Kaharis oddalił się pospieszne i do stajen królewskich się udał. Przy królowej postawił dwójkę ze straży. Po dłuższej chwili koniuszy dwa konie wyprowadził. Obłok bez siodła wyszedł, natomiast Ashis została osiodłana. Miała pięć lat i to ona urodziła Obłoka. Piękna była. O długich nogach, gładkim zadzie i wspaniałej grzywie. Maści szarej z drobnymi białymi plamkami na całym ciele. Grzywę i ogon biały miała. Kaharis pomógł królowej klacz dosiąść. Po chwili razem z szóstka zbrojnych, dziedziniec opuścili i niezwłocznie w kierunku osady drwali, pognali.  

Obreris do domu swojego się udał, gdzie rodzice go oczekiwali. Tymczasem Carriass wiedziała gdzie swojego przyjaciela szukać. W kuźni siedział i w ogień się wpatrywał. Podeszła do niego i nie wiedząc czemu, na ramieniu mu dłoń położyła. Wzdrygnął się i z dziwnej zadumy do realności wrócił. Na jego twarzy smutek gościł.
— Renthinie. Niech się nie trapi serce twoje. Postąpiłeś słusznie. Gdyby nie ty, więcej matek i córek by dzisiaj płakało.
— Chciałem uniknąć przeznaczenia, by krwi nie przelewać.  
— Kiedy gorąca krew nad rozumem góruje, wówczas nic nie można uczynić. Wojna idzie. Teraz Reher nie odpuści.  
— Nie wiesz Carriass, jak to jest, kiedy życia kogoś pozbawisz.
— Każdy ma swoje piekło, przyjacielu. Moje serce płacze. Jestem obiektem politycznej gry. A chce być tylko córką. Inna komnata mego serca miłuje, ale nieszczęśliwie. Mój wybrany nie dla mnie przeznaczony.  
— Megina zrozumie, a i ja Orberisowi już w sercu wybaczyłem — odrzekł kowal.
     Słowa i obecność ksieżniczki ulgę mu nieco przyniosły, ale wzrok jego nadal tańczące języki ognia obserwował.
— Gdyby to o twoją córkę chodziło...  
     Renthin głowę wolno podniósł i na księżniczkę spojrzał. A na jego twarzy, troską okrytą, zdziwienie wielkie rozkwitło.  
— Co mówisz, Carriass! Któż inny serce Orberisa zaprzątać może?

1Aurofantasja

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 3112 słów i 17761 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Almach99

    Tak to jest kiedy zbrojni wpadaja do wioski. Zadaja jadla i napiwku za darmo, a pozniej rzucaja sie na mlode kobiety. Tak bylo, jest i bedzie

    8 kwi 2019

  • Użytkownik 1Aurofantasja

    @Almach99 Głodne chłopki :smiech2:

    9 kwi 2019

  • Użytkownik Almach99

    @1Aurofantasja niestety. To nie jest smieszne

    9 kwi 2019

  • Użytkownik AnonimS

    To starcie praktycznie przesądza sprawę wojny. Wyjaśnia się tez powoli  sprawa uczuć . Ciekawy odcinek.

    27 mar 2019

  • Użytkownik emeryt

    @1Aurofantasja, w moim odczuciu to dwa wątki przewijają się przez ten odcinek: zakręty losu głównych bohaterów, oraz buty tych którzy uważają się za lepszych i którym wolno więcej. Dzięki i przesyłam serdeczne pozdrowienia.

    24 mar 2019

  • Użytkownik emeryt

    @1Aurofantasja , słowo "buty" ma różne znaczenie: lp: buta oznaczające hardość, arogancja.

    24 mar 2019

  • Użytkownik emeryt

    @KontoUsunięte , czy nie powiesz: buta kilku osób przekroczyła granicę przyzwoitości.   Wystarczy poszukać w słowniku.

    25 mar 2019