Ostatni z planety Carammi cz 15

Zrzuciła wszystko i obok niego się ułożyła. Wcześniej kiedy dorastać zaczęła, często ciało mu swoje chętnie pokazywała. Jednak wówczas odbierał to jak brzęczenie muchy uporczywej. Wszak ciało dziecka na niego nie działało. Lecz kiedy dorosła się stawała, coraz rzadziej nagość przed nim odsłaniała. Teraz w świetle ognia piękna jak bogini mu się wydawała.  
Ufna przywarła do niego, by go ogrzać, jak prosił. Gorąca ciało miała. Assual rękę na plecach jej położył i mocniej przycisnął. Nic nie rzekła na to, ale kiedy łono zaczął dotykać, szepnęła.
- Ojcze, nie uchodzi. Ogrzać się chciałeś, to przyszłam.
- Co ci to, Ochir-Saran? Jak trzynaście lat miałaś i piersi jeszcze nie wyrośnięte, matki miejsce zająć chciałaś w moim łożu. Teraz gdy ciało kobiety masz pełne, zdanie zmieniłaś?
- Wybacz mi, występki moje. Nie w pełni świadoma byłam, krew we mnie gorąca czasem rozum przyciemniała. Jesteś moim panem i królem, wielkim chanem Hojji, ale nie przystoi by ojciec z córką współżył jak z kobietą.  
  Pomiarkował się Assual i ręce do siebie zabrał.
- Masz rację, Ochir-Saran. Śpijmy.
  Ona odetchnęła z ulgą i po chwili sen mocny ją zmożył.  
Ale Assual zasnąć nie mógł. Jej delikatna odmowa, przeciwny skutek odniosła. Teraz niepokój go większy opanował. Sławy jej zazdrościć zaczął i odmową się zmartwił i jeszcze bardziej zapragnął.  
  Wśród ludów żyjących na stepach często bywało, że ojcowie córki bałamucili. Daleko na południu w starych kulturach imperium upadło, gdzie królowie tylko córki i siostry za żony brali. Jako, że inni nie z linni bogów pochodzili, więc uważali zwykłych ludzi, za niegodnych by z nimi krew mieszać.  
  Odsunął się by żądzę ciała uspokoić. Na siłę ją brać nie chciał, ani w śnie. Rozważał również, że w zemście zabić by go mogła. Królową wówczas sama by została, bo jako kobieta, władać hordą potrafiła. Na razie żądza całkiem go nie owładnęła. Jeszcze raz spróbować zamierzał, bo plan do głowy mu przyszedł sprytny.  
  Kiedy po nocy oczy otworzył nie znalazł jej obok pod skórami. Potrzebę załatwił i wody z srebrnego kielicha  się napił. Szybko się odział i przed namiot wyszedł. Dwóch strażników pokłon do ziemi mu złożyło.
- Gdzie córka moja?
- O synu bogów, księżniczka Ochir-Saran straż temu z namiotu wyszła, do lasu pobliskiego polować zechciała.
- Samą ją puściliście, pachołki marne? - poczerwieniał ze złości.
- Wiesz, chanie wielki, że księżniczka dzika jak tygrys. Prosili my, ale sama jechać chciała.  
  Ich wypowiedź ukojenia nie przyniosła, gniew w nim nadal płonął. Ale w tej właśnie chwili sylwetkę jej z dala poznał. Tylko ona tak szaleńczo na koniu jeździła. Na grzbiecie swego wierzchowca, sarnę wiozła. Po chwili dojechała.
- Oporządzić, to podarunek dla waszego pana - krzyknęła.
  Dopiero teraz Assual i dwaj strażnicy namiotu, ranę na jej lewicy dostrzegli.
- Co ci to, Ochir-Saran? Rannaś ty?
- Zwierz kudłaty mi w drogę wszedł. Dwie strzały go nie zatrzymały, pazurami mnie pomacał, ale gdy mu w sercu sztylet zatopiłam, skonał. Leży pół mili na polanie małej. Każ dwóch ludzi posłać. Może mięso nie smakowite, ale skóra w zimne noce z pewnością się przydatna okaże.
- To niedźwiedź pewnie. Czarnej czy brunatnej sierści?  
- Brązowej. Pazury mocne posiadał. Gdyby w drogę mi nie wszedł, żyłby. Znasz to zwierzę, panie mój?
- Tak, wiele lat temu w północnym lesie widziałem. Czemóż sama pojechałaś?
- Dzieckiem nie jestem i zadbać o siebie zdołam. Siły jak mąż nie posiadam, ale sprytem i szybkością to nadrabiam.  
  Kiedy czwórka wojowników ciało niedźwiedzia przywiozła, okrzyki zadowolenia wśród ludzi Hojja się wzniosły. Mięso twarde było, ale zjęść się dało. W dowód uznania władca zdecydował skórę dla niej wyprawić. Pazury i kły na rzemieniu zawiesić postanowili, na razie jednak narzędzi do przedziurawienia pazurów nie mieli, a zęby trzeba było specjalnie w metalu zatopić, albo specjalnym ostrym i cienkim szpicem przebić. Skóra musiała schnąć wiele dni na słońcu, by na odzienie się nadać mogła.
  W południe, zgodnie z mapą, na ziemię Termidei wjechali. Na razie żadnej straży czy rycerzy nie spotkali. Zaufany Armidosa wiadomości nie wysłał, bo obawiał się, że zostanie rozpoznany. Pod wieczór namioty znowy ustawili. Mimo rany na ręku Ochir-Saran znowu nogi ojcu myła i oleki na stopy wylała.  
- Nawet żona moja, a matka twoja Bukitu, takiego starania o mnie nie miała.
- Jesteś moim ojcem, staranie o ciebie mieć powinnam.
- Dzięki ci, córko. Dzisiaj jest jeszcze chłodniej, możeś raną osłabiona i ogrzać mnie nie zdołasz?
- Zwierz nieco mnie tylko drasnął. Za późno jego taktykę poznałam. Czuję się mocna.
- Postanowiłem w sercu swoim ten pierścień złoty ci podarować.  
  Księżniczka w jego oblicze spojrzała. Coś odczuła i zapragnęła się dowiedzieć prawdy.
- Czy chcesz w zamian czegoś?
- Nie córko. Pomogę ci strój zdjąć, bo opatruek ci przeszkadza.  
   Ochir-Saran obserwowała go, by odczuć czy podobna żądza się w nim wzbudza, ale niczego nie dostrzegła. Suknie z jeleniej skóry z niej zdjął. Chwilę jej pięknym ciałem się zachwycał, ale nic nie rzekł. Z szyi pierścień zdjął. Ważył on dobre dwa funty, a łańcuch ze cztery.  
- Dziwnie lekki, a złoto to z pewnością - rzekła ksieżniczka.
- Z daru rada jesteś? - zapytał Assual.
- Tak panie mój. Idźmy na spoczynek.
   Assual swój ubiór zdjął, na co córka wzrok odwróciła. Chan pod skóry się ukrył. Ochir-Saran po chwili obok się ułożyła.  
- Przy tobie nawet chłodu nocy zimowej bym nie zaznał.
  Dziewczyna radość w sercu miała nie tak z podarunku, jak z tego, że ojciec zaniechał, by ją posiąść. Nie wiedziała, że on to tylko ukrył i czekał na okazję wyborną. I w swojej głowie, plan niecny knuł. Wiedział, że są zioła, które szamani zbierają, ale tego użyć nie zdoła. Raczej puder specjalny do wina jej doda. Ale postanowił to uczynić dopiero po spotkaniu z królem Armidosem. Później do Rehera z misją specjalną, wysłać ja zamierzał. A gdy wróci na ziemie Hojji, ją posiądzie...

  W połowie dnia natknęli się na rycerzy króla Termidei. Assual jechał może z czteroma tuzinami ludzi.
- Stójcie, kim jesteście? - zawołali rycerze.
   Assual odważnie wyjechał na przód.
- Jestem wielki Assual, władca Hojji. Prowadź do króla Armidosa.
  Dowódca spojrzał po swoich.  
- Eskortować ich z obu boków i tyłu. Zawiadomić króla.  
   Ukłon oddał wielkiemu chanowi i zapytał.
- Wiesz-li ty panie, że wojna idzie? Reher stoi z tysiącami na granicy Termidei?
- Wiem to, dlatego jadę. Fałszywe wieści mieliście, że chcę was napaść. Oto ja na ratunek wam właśnie przybywam. Kiedy Reher się dowie, że Armidos mi bratem, najazdu zaniecha.  
- Czyż to prawda być może? - zapytał kapitan posterunku straży.
  Twarz Assuala gniewny wyraz przyjęła.
- Chcesz powiedzieć, że kłamię? Wiesz to, psie niewierny, że z ust Assuala tylko prawda wychodzi?
  Rycerz oddał pokłon do ziemi.
- Wybacz, wielki chanie. To radosna wiadomość, Czemu miałbyś kłamać. Dzień drogi przed nami, albo dwa. Koni nowych chcecie?
- Nasze konie wytrzymałe. Dajcie trochę jadła i wody. Chyba, że pozwolicie polować i wody z rzeki czy jeziora wziąść.
- W Termidei gość, równy królowi naszemu. Damy wam jadło i picie. W nocy obóz chronić będziem.
  Po chwili jadło przynieśli i wody. Kiedy ludzie Hojji się posilili, ruszyli razem. Na noc, ludzie stepu, namioty postawili. Kapitan zaoferował nocleg w wiosce, ale Assual odmówił.
- Lepiej by ludzie moi kobiet nie widzieli.  
- Dobrze mówisz, panie. Ale widzę z tobą jedną i piękną wielce. Ona bezpieczna?
  Ochir-Saran dostrzegła, że o niej prawią. Konia w bok ubodła stopami, a miała na nich buty z cienkiej skóry jelenia i rychło do nich podjechała.
- Co mówiłeś o mnie, rycerzu?
- To córka moja, książniczka Ochir-Saran - rzekł Assual do niego - Żołnierz rzekł tylko, żeś piękna i o twoje bezpieczeństwo spytał - odpowiedział córce.
- Dzięki ci człowieku, żeś o mnie miał troskę. Te psy u moich nóg warują - pokazała na swoich ludzi. Ja po nich chodzić mogę, a oni nie wydadzą jęku. Czy u was córka króla ma takie baczenie?
- Córkę króla, księżniczkę Carriass, lud miłuje. Ale gdyby sama została, kto wie co by się stać z nią mogło.
  Ochir-Saran prychnęła i konia w miejscu zawróciła.
- Dzika jest jak samotny wilk. Mężem jej zostanie ten kto ją na szable lub zakrzywione noże pokona w pojedynku. Taki warunek postawiła. Do tej pory nikomu się to nie udało.
- Taka córka, to skarb. Mogę to powiedzieć moim ludziom? Czy mąż nie musi być wyższego stanu?
- Ja jestem z linni bogów, ale tłumaczyć jej darmo. Byle chłop lub niewolnik, jak ją pokona, mężem jej zostanie. Tak rzekła.  
- A co będzie z nim, jak przegra?
  Assual zaśmiał się głośno.
- Jak sądzisz?  
- Rozumiem. I tak powiem. Może się śmiałek znajdzie.  
    
Po posiłku na spoczynek się udali. Jak każdej chłodnej nocy, córka ciałem swoim, ojca ogrzewała. Mógłby spać sam, ale nie oddalał jej. Poza czasem kiedy przypadłość misięczną miała. Ochir-Saran coraz bardziej w sercu się cieszyła, że ojciec nie próbuje jej posiąść.  
  Skoro świt wstali. Namioty zwijać zaczęli.  
Ruszać mieli, kiedy do chana podjechał kapitan z mężem silnym i o ogorzałym licu.
- Wybacz panie. Wieść rozniosłem. Ten rycerz, Kawidras, świetny w walce, dobry myśliwy. Córka twoja mu się podoba.
  Chan na śmiałka spojrzał, zwężając oczy.
- Życie ci nie miłe, człeku? Nie znasz jej. To dzika kotka. Nie pokonasz jej, a nawet gdyby, będziesz przeklinał dzień, że ją ujrzałeś. Ona nie da ci być na sobie, sama cię zajeździ jak stepowego konia.
- Tym bardziej chcę z nią walczyć. Krzywdy jej nie uczynię.
   Ksieżniczka od kilku chwil już obok stała i rozmowie się przysłuchiwała.
- Chcesz walczyć ze mną?
   Mąż uśmiechnął sie i rzekła.
- Chcę cię posiąść, to proste. Lubię ogniste dziewki.
- Miarkuj się psie, to księżniczka - krzyknął chan wzburzony.
- Opanuj się, panie mój. On mnie nie obraził - rzekła spokojnie księżniczka.  
  Podeszła do Kawidrasa. Obeszła go w koło i obwąchała. W końcu stanęła przed nim. Blisko twarz do jego twarzy przybliżyła i w oczy zajrzała. On uśmiechnął się i pocałować ją chciał, lecz ona lico uchyliła i za przyrodzenie mocno go chwyciła i zaraz odepchnęła. Grymas bólu pojawiła się na twarzy śmiałka. Zerwał się jak oszalały i o manierach całkiem zapomniał. Na księżniczkę się rzucił. Zamiast się bronić czy uchylić, pięścią w nos go zdzieliła, aż gwiazdy zobaczył.
- Szans nie masz, odpuść - rzekła spokojnie.
- Walczyć będę, obraziłaś mnie!
- A czym to? Że sprawdziłam, czy masz jaja? Z kastratem po co bym się wiązać miała?
  Gomki śmiech zgromadzonych kamratów się rozległ.
- Kawidras, dobrze ci było?
  Mąż około trzydziestoletni, gniewem w oczach błysnął.
- Nauczę ją moresu.
  Szybko szable wyciągnął.
- Miarkuj się, chłopie. Zabiję cię, jako żywo. Na sztylety walcz, a życie daruję.
  Nie wiedzieć czemu, Kawidras się zgodził. Szable odrzucił i sztylet z za pasa wyjął. Postawę przyjął.
- Walcz - syknął, widząc, że Ochir-Saran nadal w miejscu stoi.
- Głupiś i uparty jak osioł. Ty walczyć chciałeś.
  Rzucił się na nią wściekły, że honor stracił. Pchnął prosto i strasznie. Rycerzom twarze stężały, o życie dziewczyny się obawiali. Ona jednak jak kuna ciało wygięła i po torsie nożem go przejechała.  Zachwiał się. Ostrzem po prawym nadgarstku cięła, dłoń osłabiona sztylet puściła na murawę. Pod dolna szczękę ostrze rycerzowi przyłożyła. Jednak zaniechała mordu, bo słowo swoje szanowała. Odepchnęła go i na plecy upadł.  
- Nie zabiję cię, bo w gościnie jestem.  
  Zawróciła i do tyłu odeszła.  
Podbiegli do niego kompani i rannym się zajęli.  
  Cięła lekko. Inaczej by mu trzewia wywaliła. Jęczącego Kawidros z pola znieśli. Wszyscy szeptali, że takiej dziewczyny jeszcze nie widzieli. Assual patrzył za nią i w środku gorące pragnienie jej ciała, hamował.  
  Następnego dnia, pod wieczór, do zamku Armidosa przyjechali.  

A od czasu jak Carriass u Erragea została, dużo się wydarzyło.  
                                                    *
Ssairac ze snu się zbudziła. Gdy tylko oczy otworzyła, z powrotem rozkosz poczuła.  
- Wyspalaś się, Kapturku?
- Tak Errogusiu. Muszę i ja jakieś słodkie imię dla ciebie znaleźć. Wiesz co to Kicia?
- Kot, ale mały.
- Widziałeś? Małe czarne kotki są takie śliczne!
- To co masz w swoich myślach, wiem. Jak to działa, nie wiem.
- Siusiu muszę. W twoim domku nie chcę, a na zewnątrz, wichura.
- Piękne słoneczko świeci. To ja tę burzę wywołałem. Nie lubię gości to i chmurami burzowymi ich odstraszałem, chociaż na szczyt ostry i tak nikt by wdrapać się nie zdołał. Zaczekaj chwikę. Zaraz do podnóża góry zlecę. Głodna jesteś, jedzenie ci musze zdobyć.  
Smok z jaskini łeb wystawił. Istotnie, niebo bez chmurki zobaczył i śladu wiatru nie odczuł.  
- Nie wytrzymam - szepnęła.
Delikatnie zbiegła po jego pysku i za kamieniem na zewnątrz jaskini, przysiadła.
- Och, jaka ulga. Umyć się muszę - rzekła kiedy skończyła.
- I ubrać - dodał smok.  
- Ki czort, zapomniałam, że nago paraduję.  
  Smok jęzorem ją z powrotem na karku umieścił. Szybko suknię założyła.
- Do wioski daleko. Las u podnóża góry. W nim jagody, poziomki i maliny. Jak chcesz, jakieś zwierzę ci upoluję.  
- Owoce lasu mi z rana wystarczą. A ty nie głodny?
- Trochę, o mnie się nie martw. Jedzenia jak ty, nie jem. Ale wkrótce się najjem. Lecimy w dół. Zielona cię uczyła?
- O zaufanie chodzi? Ufam ci mocno, też siła tajemna trzymać mnie będzie?
- Nie inaczej.
  Bez zapowiedzi w przepaść skoczył. Jednak Carriass jak przymocowana sznurami na miękkiej skórce siedziała. Czuła rozkosz czas cały. Smok kilka obrotów w powietrzu zrobił, ale podobnie jak i z Kaungą kiedy młynki robiła, zawrotów głowy nie odczuła. Wylądował pod lasem.  
  Teraz dopiero zobaczyła, że jest ogromny i śliczny. Oczy miał jak letnie niebo. Pysk zgrabny. Razem z ogonem miał pewnie z czterdzieści yardów.  
Dostrzegła jeziorko. Krystalicznie czyste. Nachyliła się i nabierała dłońmi wody. Erragea na nią spoglądał.  
- Pójdę pozbierać jagód leśnych.  
- Poczekam - rzekł niskim głosem, cudownym dla jej uszu i całego jestestwa.
- Czemu jest smokiem - szepnęła - a skoro już, to takim olbrzymim.
  Pewnie jako Carriass by o tym nigdy nie pomyślała, ale przecież, Ssairrac, teraz była.

  Dostrzegła owoce tak dojrzałe, jakby się same prosiły aby je rwać. Usiadła. Z lewej jagody miała, a z prawej poziomki. Zjadła dużo i wówczas maliny dostrzegła.  
- Och pyszne - szepnęła.
  Jadła i jadła. Czuła jak sok po buzi jej cieknie. Po chwili suknię granatowe i czerwone plamy umazały. Nazbierała jeszcze malin pięnych i pachnących i do sukni zwinęła. Dostrzegła konwalie leśne. Zerwał pęczek. Po kilku chwilach do smoka wróciła.
- Mam maliny i poziomki, chcesz?
- Mówiłem ci, że nie jadam.
- Sama pozbierałam. Zjedz, proszę. I kwiatki pachnące mam dla ciebie.
  Drgnęło coś w sercu smoka. Nieznane uczucie nim wstrząsnęło.  
- Dziękuję - powiedział - kwiaty we włosy sobie upnij. A jagody z lasu zjem, skoro prosisz.
  Paszczę rozwarł i koniuszkiem jęzora wielkiego sięgnął i zgrabnie owoce zgarnął z jej sukni. Zdziwiła się, że tak wielki jęzor w taką wąską końcówkę zrobić potrafił.
- Musze się umyć i suknię wyprać, bo poplamiłm. A to Amina mi ją z serca dała.  
  Carriass na chwilę władze przejęła. O matce i o przyjaciołach sobie przypomniała. Ale Ssairrac ją szybko zdominowała.
- Niepokoją się pewnie. Orberis pewnie powiedział, że szybko wrócę, ale niech sobie trochę poczekają. Nie byli dla mnie szczerzy, to niech pocierpią. Rehera chcę najpierw zobaczyć, dopiero tych co przyjaciółmi nazwałam, potem..  


1Aurofantasja

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 3054 słów i 16327 znaków, zaktualizował 11 kwi 2019.

3 komentarze

 
  • Almach99

    Czytam i czytam... I powoli dochodze do wniosku, ze niedlugo cos sie wydarzy wielkiego, znaczacego. Czuje, ze ktos sie wylamie z szablonu, swiadomie poswieci siebie samego by ratowac to co najcenniejsze - szczera milosc

    9 kwi 2019

  • AnonimS

    Ciekawie się  rozwija wątek zwłaszcza córki chana.  Pozdrawiam

    9 kwi 2019

  • emeryt

    Wszystko byłoby piękne, gdyby nie te literówki, od czasu do czasu. Akcie rozwijasz wspaniale, a więc zestaw na tak i najserdeczniejsze pozdrowienia.

    8 kwi 2019

  • 1Aurofantasja

    @emeryt Dziękuję. Wzrok już nie taki. Znalazłem 8 literówek, trzy przecinki i dwa byki. :redface:

    8 kwi 2019