Ostatni z planety Carammi cz 13

Na granicy Arpaganni z Termideą jechali rycerze Armidosa, eskortując Rehera na teren jego królestwa. Mgła nad polami się unosiła, a słońce zaczynało powoli wznosić się nad horyzontem. Po całonocnej podróży żołnierze zmęczeni jazdą, chcieli odpocząć nieco. Ustawili konie pod lasem, każąc ludziom Rehera podobnie uczynić. W rosłym mężczyźnie pogarda wzrastała dla władcy sąsiedniego królestwa. Nie miał zamiaru wkraczać przed zamek własny, prowadzony niczym przegrany wygnaniec. Zbliżył się do kapitana własnej straży, szepcząc mu na ucho. Tamten uśmiechnął się chytrze, po czym niby od niechcenia podchodził do swych ludzi. Wiedział, że zmęczenie dawało się eskortującym we znaki, więc lepszej okazji nie mieli, jak działać teraz. Zbliżył się do jednego z żołnierzy, który pod drzewem stał i miłą pogawędkę zaczął. A kiedy uwagę jego uśpił dobył sztylet pod płaszczem ukryty. Z łatwością po szyi mu ostrzem przejechał, aż ten padł bez tchu na zroszoną poranną rosą murawę. Reher widząc co się dzieje, dał znak swym ludziom. Wywiązała się walka, w której chwilowo przewagę miał uzurpator. Gęsta mgła sprawiła, że reszta ludzi Armidosa jeszcze nie zorientowała się co się dzieje. Król Arpaganni wsiadł na konia, a potem reszta jego żołnierzy, którzy z życiem uszli. Zaczęli cwałować przez las, nie patrząc za siebie. Gdy pozostali pilnujący Rehera podeszli bliżej miejsca masakry, zrozumieli.  
- Gonić go, dowódco? - spytał młody rycerz, dosiadając rumaka.
- Nie! Prędko, wracamy do króla! Żywo!
- A co z nimi? - spytał drugi, nachylając się nad ciałami druhów z armii i kilku z Rehera strony.
- Polegli ku chwale ojczyzny, a tamci ku sromocie zdrady. Żal tylko, że pochować ich nie zdołamy, może ludzie z Arpaganni to uczynią, jeśli król ich chociaż trochę honoru posiada.
  Wskoczyli co rusz na koń i kierowali się z powrotem na rodzime tereny. Dowódca wiedział, że ten czyn to tylko początek, a ofiar będzie o wiele więcej.  

Oddział Rehera pędził w stronę jego okazałego zamku, który wzniesiono się na skalnym wzniesieniu. Gdy tylko dotarli na miejsce, zostali przywitani z honorami.  
- Panie, jak dobrze, że już wróciłeś, a gdzie księżniczka Carriass? - spytał doradca głosem niespokojnym.
- Ślubu nie będzie! Oszukano mnie podle i zrobiono ze mnie błazna. Armidos odpowie za swe wierutne kłamstwa! Każ generałowi przekazać, żeby armię zbierał!
- Jakże to, panie. Miałeś najpierw znaleźć kamień Um?
- I tak go znajdę, prędzej czy później, a utrzeć nosa Armidosowi rychło muszę. Popamięta mnie i pozna mój gniew. Jak opanuję Termideę, to Carriass do stóp mi padnie, a wtedy nie będzie miała wyjścia, zrobi to, co jej rozkażę.
Minął zdenerwowany doradcę swego, a szkarłatna peleryna ciągnęła się za nim, niczym dym. Wpadł do zbrojowni i najwspanialsze bojowe odzienie ze stali wykute, zaczął oglądać. Napierśnik lśnił wypolerowany, a hełm zdawał się na niego spoglądać, zachęcając by go użył. Miecze po chwili począł lustrować, sprawdzał ich ostrość i podziwiał kunszt wykonania. Wziął jeden z nich w dłonie i zamachnął się na próbę.  
- Ten, będzie doskonały. Armidosie, skosztujesz mej stali, skoro po dobroci pertraktować nie chciałeś – rzekł do siebie, uśmiechając się zawadiacko.
  Do pomieszczenia wszedł generał, ukłonił się, po czym odezwał chrapliwym głosem.  
- Panie, kiedy wyruszać mamy? Chcę wiedzieć, ile czasu mi zostało, aby ludzi zebrać.
- Jutro, skoro świt! Nie stój jak kołek, bo każę cię wychłostać!
- Tak jest panie, z przyjemnością stanę u twego boku, wiesz jak długo czekałem na ten rozkaz.
- Wiem, Segfrydzie. Już dawno mi takie rozwiązanie proponowałeś.
- Mówiłem, królu, że z tego ślubu nic nie będzie.
- Znikaj mi z oczu! Rychło! - uciął gniewnie.  
Generał ukłonił się ponownie, wychodząc stukając po posadzce ciężkimi butami. Reher wyruszył dumnie przez zamek, chwili wytchnienia szukając, obmyślając po drodze jaką taktykę obrać. Do boju mu śpieszno było, ale przed wyjściem zabawić się chciał. Wysłał kilku ludzi do pobliskiej wioski, aby mu młode chłopki do komnaty dostarczyli. O Carriass pragnął zapomnieć i to jak najszybciej.  
                                                                    
                                                       *
W wiosce drwali dzień nowy nastał, mieszkańcy krzątali się, wychodząc w pole, karmiąc trzodę, czy przygotowując jadło. Renthin w kuźni od rana podkowy wykuwał i dziwił się, że Orbe do niego jeszcze nie zajrzał. Wtem kolejny raz młotem zamach wziął i o mało go z rąk nie wypuścił. Królowa w suknię Aminy odziana, patrzyła na niego dziwnie. Przez materiał kształty jej powabne jeszcze bardziej wyeksponowane zostały. Przyzwyczajony widzieć ją w strojach z dworu, nie mógł przyzwyczaić się do nowego widoku. Długie włosy rozpuszczone, o kolorze dojrzałej pszenicy, uroku jej dodawały.  
- Pani, czemuż to do mnie sama przychodzisz? Gdzie Amina?
- Odzienie mi dała, żebym w upale w ciężkiej sukni jeździeckiej nie paradowała. W pole wyjechała z dziećmi, jadła mi zostawiła, to i z gościny jestem rada.
- Samą cię zostawiła, tak się nie godzi! Skończę wykuwać ostatnią podkowę i żywo do jaśnie pani przybędę.
- Nie kłopocz się, Renthinie. Pracuj, nie będę ci przeszkadzała.
- Nie, pani, w moim domu gościsz, gospodarze powinni należycie traktować przybyłych.
Młot odłożył, wystudził żeliwo w wodzie, aż para poszła. Obcęgi zostawił i zaprowadził królową do chaty.  
- Dobrze spałaś, pani? - zapytał kowal.
- Dawno tak dobrze mnie sen nie ukoił - uśmiechem go obdarowała
  W pustej chacie Deerhe z Renthinem zasiadła, pijąc z glinianego naczynia czystej wody ze studni. Obserwował ją, jak włosy mimowolnie odrzucała, jak usta o kolorze soczystych wiśni w sadzie, wyginała zalotnie. Nic nie rzekła, ale jakby go wołała. Usiadł bliżej, zapachem kwiatowej maści odurzony. Zbliżył się do niej, siadając obok, obejrzał się jeno, czy kto nie nadchodzi. Za rękę go pochwyciła, to jakby go piorun trafił, gorąco go ogarnęło, niczym w kuźni przy piecu.  
- Renthinie, bycie królową jest trudne. Małżonek mój czasu dla mnie nie ma, a mnie doskwiera głód, dotyku, pocałunków.
- Pani, Amina jednakowoż się ode mnie oddala, niby zmęczona pracą przy obejściu, swych wdzięków mi skąpi. Muszę jak pies jaki żebrać, aby mnie ukojenie dała.
- Znam to, podobnie się czuję, spokoju nie ma me ciało, wołając o pieszczoty. Zasnąć nie mogę, łzy ronię.
Spojrzał na nią znacząco i nagle ich usta się spotkały. Wiedział, że źle postępuje, ale królowa podobała mu się bardzo, myślał o niej nawet, gdy żona po domu się snuła. Teraz znaleźli się sam na sam w izbie, bez dzieci, bez straży, bez nikogo.  
- Nie mogę, pani, tak się nie godzi – oderwał się od jej soczystych ust.
- Nie godzi? A kto się dowie? Czy nie za długo oboje cierpimy, aby się uwolnić? Renthinie, wspaniały rosły mężczyzna z ciebie, jakże możesz się marnować, skoro Amina cię nie docenia.
- Królowo, piękna jesteś, ale gdyby król się dowiedział, na  śmierci by mnie skazał.
- Nikt się nie dowie, ręczę ci życiem swoim, cokolwiek się wydarzy, pozostanie tylko tu, w tej chacie.
Wstała i okno przymknęła, a potem wrota. Renthin chciał przez chwilę ją powstrzymać, ale odzienia się pozbyła. Fala gorąca go ogarnęła, nie wiedział czy śni, czy to jego wyobraźnia płata mu figle. Chciał podejść do niej, ale głowę lekko uniosła i ze słodyczą miodu rzekła.
- Tej samej nocy kiedy razem skrypty przeglądaliśmy, zasnąć nie mogłam. O tobie myślałam. A dzisiaj rano uderzenia młota mnie zbudziły. Pozazdrościłam żelastwu, które kujesz. I ja gorąca jestem, ściśnij mnie niby obcęgami, żelastwo. I uderzaj mnie swoim młotem.
Renthin na jej ciało spojrzał. Długie i proste nogi jako świerki miała, złoty busz włosków pokręconych, klejnot okrywał. Dłonie wsparła na biodrach, tylko nieco zaokrąglonych, które raczej podlotek posiada, a nie dorosła niewiasta.  
  Wzrok uniósł, bo przez chwilę w klepisko patrzył, nagością jej zawstydzony. Stopy drobne, nogi proste, łono, brzuch i w końcu piersi strzeliste dostrzegł, wisienkami udekorowane. Usta lekko otwarte miała gdzie biel jej ząbków dostrzegł. Widok nagiej bogini rozmiękczał rosłego drwala w ciele całym, za to w jednym, utwardzał wielce. A gdy nozdrza łagodnie falujące, jak u klaczy przed rojem dostrzegł, już decyzję podjął. Podszedł do niej, ich usta na powrót się zwarły w pocałunku. Ręce Deerhe po jego ciele poczęły wędrować, mrówki po nim przebiegały, ale nie protestował. Po torsie umięśnionym zakola czyniły. Wargi z ust jego zabrała koszulę rozsupłała i rada całować spocony tors kowala, zaczęła. Stali chwilę, aż w końcu na posłanie upadli, ujścia namiętności szukając. Zniknęli dla świata...
  
Kiedy się ocknęli z gorączki, Renthin począł zakładać ubranie, a gdy skończył, szybko z izby wybiegł. Królowa równie sprawnie się ubrała, gdyż rżenie koni usłyszała. Amina z Meginą i innymi dziećmi wracała z pola, bo pora obiadu przyszła. Kowal do kuźni wybiegł, nie chcąc wzroku żony spotkać prędko. Deerhe równie dziwnie się czuła, ale radość wciąż ją przepełniała, jeszcze z uniesienia nie ochłonęła. O córce nagle sobie przypomniała i zaczęła wypatrywałać jej na wozie, wśród nadobnych niewiast z wioski.  
- Megino, czy Carriass z wami na pole się udała?
- Królowo, jakżebym mogła jaśnie panią ze sobą zabierać, kiedy to zadanie proste wykonuję.
- To dokąd się udała księżniczka, czy ktoś ją widział?
- Ostatnio widziałam jaśnie panienkę, gdy spać się kładła – rzekła Amina, zastanawiając się dlaczego Deerhe jej wzroku unika.
- Do Orberisa pewno pognała – wtrąciła się druga córka kowala, śmiejąc się pod nosem.
  Udali się do rodzinnego domostwa drwala, ale rodzice zaprzeczyli, aby syna widzieli. Renthin zakłopotany do stajni wpadł i brak koni zauważył.  
- Pewnie nad wodospad pojechali – odezwał się po chwili.
- Gdzie to, mości Renthinie?
- Zaprowadzę cię, królowo.
  Ruszyli więc tylko w dwójkę nad wodospad tajemniczy. Amina nic nie podejrzewała, ale zmartwiła się zniknięciem księżniczki. Oboje kochanków jednak zapomniało, że w chacie sami nie byli. Gertych opatrzony z ran, w drugiej izbie spał i do zdrowia wolno wracał.  
Kowal przez las jechał na rumaku, co zwykle wóz ciężki ciągnął, a za nim królowa zafrasowana, na swojej klaczy pięknej. Słowem się nie odezwali, czując coraz większe wyrzuty sumienia.  
  Na widok Aminy serce jej przyspieszyło, gdyż pierwszy raz w swym życiu do zdrady się posunęła. Obawiała się, że Carriass pozna po jej minie, co takiego zrobiła.  
  Niebawem przybyli nad wodospad, ale jeno konie zastali niespokojne. Szukali dwójki młodych, ale na próżno. Deerhe padła na trawę, twarz w dłoniach skryła i szlochać poczęła.  
- Uspokój się pani, pewnie w las poszli.
- Na wilków pożarcie?
- Nie, Orberis dzielny, ale nigdy by księżniczki nie skrzywdził, ani samotnie w las nie wypuścił.
Rozejrzał się dookoła i olbrzymie ślady wydeptane w ziemi wypatrzył. Przeraził się, gdyż tak wielkiego zwierza nigdy na oczy nie widział, a właściciel śladów od niedźwiedzia potężniejszy się zdawał.  
- Co to? Ślady?
- Pani, to nie możliwe, abyśmy tak wielkie niedźwiedzie w borze mieli. Może ich co porwało? Jakie licho?
- Nie pleć od rzeczy Renthinie, straszysz mnie.
- Może to za grzech nasz kara? Wszak wiesz co uczyniliśmy, o ja nieszczęsny.
- A źle ci było, drogi kowalu?
- Źle to mi teraz na sercu jest, jakby kamieniem je co przygniatało – padł przez królową, czując żal do siebie.
- I ja ten sam ciężar dźwigam. Wszak czasu cofnąć się nie da. Nie pora na wypominki, trzeba Carriass i Orberisa odnaleźć. Może ich wrogowie porwali? Reherowi ożenku odmówiła.
- Do wioski wracajmy, albo na zamek jedźmy. Tylko Obłoka i Barri odprowadźmy.
  Ruszyli niespokojni w drogę, gdyby konie mówić potrafiły, prawdę by im wyznały. Jednak domysły im tylko pozostały i trwoga w sercu. Bez słowa obok siebie jechali, prowadząc ostrożnie zaginione konie. Gdyby o Kaundze wiedzieli, ale na to jeszcze za wcześnie było.  

W wiosce zapanowało zamieszanie, gdy o zniknięciu tych młodych się dowiedzieli. Renthin chciał jechać z Deerhe do zamku, ale kazała mu na miejscu zostać. Obawiała się, że na widok króla, serce mu podpowie i do winy się przyzna, a tego królowa nie chciała, wiedząc jakie konsekwencje by to przyniosło. Na sumieniu go mieć nie chciała, więc pożegnać się z nim oficjalnie chciała.
- Wrócę do zamku sama - rzekła strapiona.
- Na to nigdy nie pozwolę - odrzekł odważnie - ze mną pojedziesz, albo w wiosce na straż poczekasz.
  Deerhe w pierwszej chwili na jego sprzeciw po królewsku zareagować chciała, ale uświadomiła sobie, że on równy jej w pochodzeniu, a co więcej, nie tak dawno, rozkosze jej dawał, jakich od ślubu z Armidosem nie pamiętała.  
- Renthinie, zaczekajmy chwilę, opamiętajmy się oboje. Wiem, że Carriass w nikim ufności tak nie pokłada jak w Orberisie. Bezpieczna przy nim nie mniej niż przy rycerzach kilku.  
Renthin w jej twarz piękną spojrzał.
- Grzechu się dopuściliśmy.
- Tak mój kowalu, ale tylko w duchu. Ciała rozkoszy doznały, czyż nie tak?
- Cóż ci to pani? Już o córkę przestałaś się frasować?
- Nadal się martwię, ale sam mówisz, że przy Orberisie bezpieczna. Załamywanie rąk na próżno, nic nie da.
  Mówiąc to do kowala przywarła. Odsunął ją od siebie i na ramionach dłonie oparł.
- Nie trzeba, Deerhe...
  Spojrzała na niego z taką miłością, że na nogach ustać nie mógł.
- Wziąłeś mnie jak dziewkę w stodole, a teraz odtrącasz?  
- Nie, w sercu też ciebie odczuwam. Och, nic dobrego z tego nie wyjdzie...
  Chwycił ją w pasie jak piórko i o sosnę oparł. Deerhe udo na jego biodro zarzuciła, piersi jędrne na jego torsie wsparła i usta z nim złączyła. Renthin poczuł jakoby sok z maliny leśnej spijał.
- Zerwij ze mnie suknię, bo mi zawadza. Wcześniej izba i łoże naszymi świadkami byli, teraz tylko drzewa i niebo błękitne.  
  Jakże mógłby rozkazu takowego nie wykonać.  
Odchyliła od niego swe ciało powabne, a ręce do nieba wzniosła.  
Kowal suknię w górę uniósł i na trawę rzucił. Sam o sosnę się oparł, bo nie chciał aby delikatne plecy królowej, kora podrapała. Mocnymi dłońmi za pośladki ją ujął i lekko do góry ciało jej uniósł. Z tego pomysłu rada, Deerhe drugie udo na biodro jego zarzuciła.  
Po chwili namiętność ponownie w nich wybuchła, nie mniejsza niż poprzednio, ale wulkan w erupcji przypominała. Tym razem Deerhe nie musiała jęków rozkosznych powstrzymywać, bo szum wodospadu wszystko zagłuszał. Wiele razy szczytu rozkoszy dosięgała, aż w końcu oboje na trawę zmęczeni padli

                                                    *                                                                
Tymczasem gdzieś daleko, wśród obłoków, Kaunga szybowała, niosąc na sobie dwójkę bliskich jej sercu ludzi. Droga do Czarnych Szczytów nie była usłana różami. Wiatr wzmagać się zaczął coraz bardziej, zimnem dmuchając. Carriass ledwo się trzymała potężnej smoczycy. Chociaż zapewniała ją, że nie spadnie, nie miała takiej przyczepności jak Orberis, jakby ich więź słabsza była.  
- Trzymaj się, księżniczko!
- Staram się, ale nie mam już siły, mocno wieje!
- To wiatr górski – w myśli im zadźwięczał głos Kaungi.
Jej zielone łuski pobłyskiwały w słońcu, jednak z oddali ciemne chmury nadciągały, jakby nad jednym ze szczytów burza się tworzyła.  
- Gdzie Errangea?
- Tam gdzie burza, trzymajcie się, schodzę w dół.
Posłuchali potężnej smoczycy, czując że tak trzeba. Burza się wzmagała coraz bardziej, jakby obecność intruzów ją wzniecała. Kaunga wiedziała dlaczego tak się dzieje, ale martwić ich nie zamierzała. Ledwo lawirowała, aby na szczycie wylądować, próbowała kilka razy, zanim natrafiła na pomyślny wiatr. Znaleźli się naprzeciw pieczary, ledwo trzymając się skalnej drogi. Wtem mocniej zawiało i Carriass zaczęło znosić ku przepaści. Kaunga w ostatniej chwili ją w swe szpony złapała, pyskiem pomagając, aby wyciągnąć na górę. Wiedziona instynktem, szybkim ruchem łba, wrzuciła księżniczkę wprost do jaskini.  
- Co zrobiłaś? - zapytał Orberis niespokojnie.
- Do Errangei iść musi. Uciekajmy, bo nas burza zmiecie ze szczytu!
- Jakże to, zostawić ją mam, na pastwę tego smoka? A jak ją skrzywdzi, albo zeżre?
- Zaufaj mi, Orbe. Tak być musi, nie walcz z tym. Tyś moim jeźdźcem, nie ona.
  Drwal chciał jeszcze raz zaprotestować, do groty bierzyć, ale Kaunga drogę mu zagrodziła.  
- Wchodź po pysku moim i odlatujemy. Nie pytaj o nic, czasu nie ma na to. Uczucie moje czyste, ufasz mi?
- Ufam, ale o Carriass się boję!
  Smoczyca wiedziała, że Orberis nie zrozumie, dlatego za niego decyzję podjęła. W szpony swe go złapała i odlatywać poczęła jak najdalej od zaczarowanego szczytu.  
  Wiedziała, że Errangea intruzów nie lubi, a teraz nie chciała zwady podnosić, albo się z nim mierzyć. Orberisa ratować musiała, w sercu to głęboko wiedziała. Nie wszystko mogła drwalowi powiedzieć, siły użyć musiała, choć serce jej łkało. Noc w środku dnia jakby się zrobiła, więc uciekali ile Kaunga sił miała. Wreszcie wylądowali u podnóża góry, a wtedy Orberis padł na ziemię za księżniczką rozpaczając.  
- Dlaczegóż to uczyniłaś, czemu ona sama została?
- Nie zrozumiałbyś tego, Errangea ją poprowadzi, ale my byśmy tylko przeszkadzali.
- Tak bardzo mu ufasz? Znasz go?
- Czuję w sercu, że tak trzeba. Wyjaśnić ci tego mój drogi Orbe, nie mogę.
- Nie mów do mnie Orbe tylko Orberisie, specjalnie mnie od księżniczki oddalasz, bo zazdrosna jesteś o nią!
- Nie zazdrość mną kieruje, ale prawda, żal mam kiedy ona na ciebie spogląda.
- Nie mów nic więcej, jesteś tylko smokiem! I tak cię nie pokocham, bo ją miłuję!
  Na te słowa Kaunga w powietrze się wzniosła, jakby ją kto mieczem ugodził. W myślach zaczęła szlochać, ale powodu nie mogła ujawnić. Nie wiedział jeszcze co kryje, jakie sekrety w sercu nosi, a nawet sama tego nie wiedziała w pełni, gdyż pradawne smoki po wykluciu z jaja częściowo pamięć traciły. Jednak im dłużej na świecie się znajdowały, tym mądrzejsze się stawały. Usiadła po chwili obok niego, tuman kurzu wzniecając. Wielkie oczy o zielonej barwie z trzema złotymi punkcikami ku niemu skierowała.  
- Złość twoją rozumiem, jednak twe serce później to zrozumie, czas mu tylko daj. Ufaj i czekaj, a wszystko się wyjaśni.
  Spojrzał na nią, po czym oczy na chwilę przymknął, wtedy pysk swój ku niemu skierowała. Gdy dotknął ją dłonią, uspokoił się nagle, jakby jakaś moc nieodgadniona przez niego przepłynęła. Przytomność stracił, w sen błogi bezzwłocznie zapadł.

1Aurofantasja

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 3521 słów i 19196 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Almach99

    Swiat zmierza ku zagladzie skoro dobra krolowa z kowalem (ksieciem) daje upust cielesnym igraszkom.  

    9 kwi 2019

  • Użytkownik 1Aurofantasja

    @Almach99 w końcu Renthin też mógłby być królem. No cóż Deerhe walenie młota usłyszała i wszystko. Kobiety maja wyobraźnię. :redface:

    9 kwi 2019

  • Użytkownik emeryt

    @KontoUsunięte, rozkręcasz się. Wątki erotyczne dodają pikanterii temu opowiadaniu, a poza tym to już wartka fabuła się toczy. Oby tak dalej. Serdeczne pozdrowienia, oczywiście zestaw na tak.

    2 kwi 2019

  • Użytkownik AuRoRa

    @emeryt dziękujemy, opowieść się rozwija :)

    5 kwi 2019

  • Użytkownik AnonimS

    Ciekawy odcinek.  Pozdrawiam

    2 kwi 2019

  • Użytkownik AuRoRa

    @AnonimS dziękujemy za odwiedziny :)

    5 kwi 2019