Król Termidei ucieszył się po raz kolejny na propozycję Assuala. Wprost radował się w sercu, że władca stepów taką mu ufność okazuje.
- Pozwól i mi, drogi Assualu rosporządzenia wydać, aby i moi ludzie nam nie przeszkadzali.
Chan skinął głową, wobec tego władca Termidei udał się do stojącego niedaleko Kaharissa.
- Na poufną naradę z Assualem idę i w mojej komnacie będziemy. Niech nikt nam nie przeszkadza pod pozorem błachyn czy ważnym.
Do Assuala wrócił i razem do sypialni króla, weszli.
- Rady jestem, że zaufaniem mnie obdrzyłeś, drogi Armidosie.
- Cała radość po mojej stronie, że takiego przyjaciela znalazłem.
Pan Hojji okiem po komnacie rzucił.
- Zamek dobrze zbudowany i długo bronić się może.
- O tak, wieki temu postawiono. Jednak przyznać muszę, że zamek Rehera jeszcze bardziej nie do zdobycia się wydaje.
- Wiem, że wasze zamki tajemne przejścia mają na wypadek wyjątkowy, gdyby jednak wróg przełamał obronę.
Armidos przez chwilę się zawahał czy taką tajemnicę zdradzić. Jednak chytrości Assuala nie znał. Ten wcale nie wpatrywał się w niego i robił wrażenie, że na odpowiedź nie czeka. Rozpiął bluzę i złoty pierścień wisząct na łańcuchu, królowi Termidei pokazał.
- To największa tajemnica jaką skrywam. Ponieważ mi zaufałeś to i ja tajemnicę przed tobą odkryję.
- Mów, przyjacielu - rzekł poruszony Armidos.
- To otworzy nam drogę do królestwa bogów.
Król Termidei patrzył z niedowierzaniem na Assuala.
- Może to być?
Ten spojrzał poważnie w oblicze króla.
- Tak. To klucz. A gwiezdne wrota znajdują się tam gdzie wodospad Ungar.
- Skąd to wiesz, wielki chanie.
- Sam ci pokażę. Ponieważ nazwałeś mnie przyjacielem, razem ze mną do bogów pójdziesz. O ile zechcesz - dodał po chwili.
- To niesłychane, co mówisz. Słyszałem coś o kamieniu tajemnym, Um. Czy on nie jest potrzebny?
- O tak, ale ten pierścień jest kluczem co wrota otwiera.
Assual bluzę zapiął i pierścień ukrył.
- Musimy dostać się tam bez wiedzy innych. Nie mów nikomu, co widziałeś. Zwykle straż nie puszcza mnie nigdzie... Trudne to będzie - zamyślił sie władca Hojji.
- Jest na to rada. W mojej komnacie jest wejście do podziemi. Wykuty przed wiekami tunel prowadzi daleko za zamek. Nikt nie pozna, że poszliśmy - Aemidos odrzekł po chwili.
- Gotowy jesteś na podróż do krainy bogów, czy wolisz zostać?
- Chcesz się tam przenieść od razu? - zapytał znowu, król Termidei.
- O tak. Na cóż mi ziemskie dobra, o które walczyć trzeba, na które wróg czycha. Ci co pozostaną, niech się martwią i walczą o władzę, dobra i kobiety. Jeśli nie chcesz, trudno. Zmuszać cię nie będę...
Miał chwilę król Termidei by powziąść decyzję. Jedyne co go jeszcze mogło zatrzymać na Ziemi, to ciało jego kochanka. Na żonie mu nie zbywało, a królestwo przestało go od tej chwili obchodzić.
- Dobrze. Masz pewność, że bogowie nas przyjmą?
Chan uniósł głowę lekko i rzekł dumnie.
- Czemu by mi ten dar z nieba dali, gdyby inaczej było?
Ta odpowiedź Armidosowi wystarczyła. Podszedł do komody wielkiej i wieko rozwarł. Kilka skór podniósł i pokrywę drewnianą, uniósł.
- O to droga do podziemnego korytarza - rzekł Armidos.
- Korzystałeś kiedyś z tej drogi? - zapytał rzeczowo Assual.
- W prawdzie samej, nigdy.
- Co myślisz by przejażdżkę zrobić i sprawdzić.
- Dobra myśl, chanie.
Armidos kluczem sypialnię zamknął.
- To iść możemy - rzekł do Assuala.
Król Termidei wziął dwa kaganki, jeden zatrzymał dla siebie, drugi Assaualowi podał. Wszedł do otworu. Drabina stara tam stała i po chwili obaj w podziemiu się znaleźli. Poczuli zapach stęchlizny, jaki w starych lochach czuło się zwykle.
- Teraz pomyślałem, że drogę poznają. Przez czas jakis niepokoić nas nie będą, lecz potem drzwi wywalą.
- My już daleko będziemy, a tylko ty i ja wiemy, że do wodospadu iść trzeba. A bez tego pierścienia, wszystkie wysiłki daremne.
- Masz rację Assualu. Od dawna wiesz o tym?
- Od jakiegoś czasu - odrzekł wymijająco, pan Hojji.
Szli w milczeniu. Korytarz częściowo w kamieniu wykuty, w ziemny przechodził. Co kilka yardów żelazne i drewniane wzmocnienia utrzymywału by ziemia się nie sypała, korytarz miał taką wysokość, że lekko pochylona osoba, o wzroście średnim, przejść mogła. Kilka szczurów po drodze spotkali. Szli czas jakiś i nagle wyjście zaczęło prześwitywać. Suche gałęzie wejście do jamy zasłaniały.
- Widać nikt jeszcze tą drogą nie szedł - rzekł Assual.
- Chyba masz rację - odparł Armidos - a jeżeli to bardzo dawno.
Jego twarz różne uczucia pokazywała.
- Co ci to królu? - zainteresował się władca Hojji.
- Może z córką pożegnać mi się by trzeba.
- A z żoną? - zapytał chytrze Assual.
- Ostatnio nasze drogi się rozeszły...
- Twoja wola, królu. W prawdzie nie musimy robić tego już teraz. Jednak tajemnicę utrzymać musisz.
Armidos za ramiona go ujął i rzekł.
- Nikomu tak nie zaufałem jak tobie. W końcu i ty powierzyłeś mi największą tajemnicę.
- Prawda to! Nikt poza tobą, nie wie tego.
- Czyli może wrócimy?
- Sam mówisz, że córkę chcesz pożegnać. Ale kiedy ona przybędzie?
- Mam nadzieję, że niebawem - odparł nie zbyt pewny, Armidos.
- Wracajmy, zatem.
Weszli ponownie do dziury w ziemi wykopanej przed więcej niż dwustu laty. Po czasie jakimś do drabiny dotarli i ponownie do komnaty Armidosa weszli.
Przez całą drogę milczeli, ale zarówo Assual jak i Armidos o wielu sprawach myśleli.
Król Termidei faktycznie o córce wspominał, ale bardziej za delikatnym tancerzem tęsknił. Ale nie chciał tej tajemnicy władcy Hojji wyjawić. Ten zaś ze spraw ziemskich o córce pomyślał, ale tylko o tym, że zniknęła. Cieszył się w środku, że jej dumę złamał. O rozkoszy wcale wolał nie myśleć, bo z nałożnicami już lepiej czas wspominał. Nie zastanawiał się wcale czy Ochir - Saran żyje czy nie. Jakby cała miłość, choć dziwna do niej, w całkowitą obojętność się przemienił. Assual, niczego nie żałował. To, że ludzi zabijał osobiście czy przez rozkaz wydany, wcale go nie martwiło. Cokolwiek uczynił, uważał że miał prawo to zrobić jako władca i wybraniec bogów. Wszystkim czym był pochłonięty teraz, to podróżą do krainy bogów. I tym, jakie tam rozkosze go czekają. Najbardziej jednak o żonie swojej myślał i pewność miał, że ją tam spotka.
- Dzięki ci Assualu, że na wszystkie moje prośby się zgadzasz i je akceptujesz - rzekł władca Termidei, kiedy już na powrót w komnacie jego się znaleźli.
- No cóż, nie mogę od ciebie wymagać byś taką chęć nieodpartą posiadał jak ja i do krainy bogów chciał się udać bezzwłocznie.
- Tak, przemyślałem to i jeżeli kilka dni poczekasz, dopiero później tam się z tobą udam.
Assual spojrzał mu w oczy prosto i rzekł.
- Nie odczuwam, w prawdzie, że taką miłością do córki pałasz, że bogów nie chcesz zobaczyć zanim z Carriass się nie pożegnasz.
Król Armidos myślał czy i tę tajemnicę mu przekazać, lecz zamiast ją wyjawić, zapytał.
- Czy sądzisz, że dwóch nas tam udać się może?
- Co masz na myśli? - zapytał chytrze lis stepu.
- Czy więcej osób tam udać się nie może?
- O, rozumiem. Chciałbyś tam zabrać kogoś jeszcze. Nie jest to Deerhe ani Carriass, prawda?
- Tak, dobrze to odkryłeś.
Assual spojrzał na niego inaczej.
- Wyjawiłem ci tyle. Tajemnicę największą, o której nawet mój osobisty strażnik nie wie. Szaremu Lisowi nic o tym nie wspomniałem. Pomyślałem sobie, że skoro tyle ci wyjawiłem, to i jeszcze jedno ci wyjawię.
Armidos poczuł się dziwnie. Jakby już u boku bogów się znajdował. Oto człowiek, którego się tak obawiał, serce całe przed nim otworzył. Postanowił mu wyjawić swoją ostatnią tajemnicę...
Ale nie zdołał.
Widział cały czas przyjazny uśmiech na twarzy władcy Hojji i czekał z niecierpliwością na wyjawienie ostatniej tajemnicy, kiedy nagle poczuł ból okropny. W ułamku chwili uświadomił sobie co się stało. Poczuł, że niepostrzeżenie Assual wbił mu coś ostrego w brzuch. Fala bólu rosła i rosła. Chciał krzyknąć, ale nie mógł, tym bardziej, że dłoń władcy Hojji na jego ustach się znalazła.
- To ci chciałem wyjawić, ty głupi człowieku. Naiwny jak dziecko! Po to z tobą szedłem przez korytarz podziemny by się upewnić, że wyjdę na zewnątrz w miejscu bezpiecznym. Wcale nie miałem zamiaru cię zabierać. Czy ty sądziłeś, że mógłbym cię zostawić żywego z taką wiadomością? Czy wszyscy w Termidei są tak głupi jak ty? Wydałem rozkaz moim ludziom, by zamek twój spalić. I wiem, że tego nie zrobią. Mój wierny sługa nie jest takim głupcem. Wie, że sześć tuzinów ludzi nie zdoła zamku opanować. Albo zaniecha i wyjdzie na zewnątrz gdzie tysiąc wojowników czeka, albo, co bardziej jest możliwe, zginie ze wszystkimi swoimi ludźmi w zamku, próbując wykonać mój rozkaz. Bo nie wie, że go już nigdy nie zobaczę. Bo gdybym go ujrzał, a zadania by nie wykonał, wiedziałby co go czeka.
Armidos słabł coraz bardziej, a ból prawie go przytomności pozbawił. W ostanim przebłysku świadomości zrozumiał, że żony słuchać powinien. Umierał powoli, aż w końcu skonał. Ostatnie co zobaczył na tym świecie, to kpiący uśmiech władcy stepów.
- Dureń, należało mu się - rzekł Assual i do tajemnego przejścia zszedł, a potem powoli poszedł korytarzem i w końcu w lesie się znalazł.
Na mapach się znał, więc wiedział gdzie wodospad się znajduje. Im bardziej się doń zbliżał, tym bardziej coś z ze złotym pierścieniem się działo. Złoto zaczęło delikatnie wibrować i zrobiło się nieco cieplejsze.
Wiedza nieznanego pochodzenia do głowy chana szeptała, by do wody skoczył. Jego umysł z tym walczył, bo Assual wszystko zimno kalkulował. W końcu jednak zobaczył, jakby w wizji, że tam gdzie woda spadała z łoskotem, wejście podwodne, do pieczary się znajduje.
Skoczył i po chwili zobaczył, że to prawda. Woda sama go kierowała do wewnątrz. Po kilku chwilach wypłynął i znalazł się w grocie, zielonym światłem oświetlonej.
Teraz już sam nie musiał myśleć, jakby coś innego za niego decyzje podejmowało.
Wzrok jego na jaju spoczął. Podszedł, w dłońmi je uniósł. W tym momencie inna siła, całe jego ciało w kierunku rozpadliny odkręciła. Podszedł tam. Wyżłobienie u góry i na dole zauważył. Dokładnie się przyjrzał zarówno wyżłobieniom na skale jak i na pierścieniu. Zobaczył, że wzory na złocie, pasują do dolnego kręgu. Przyjrzał się skorupie. Przekonał się, że wzory wyryte zarówno z góry jak i dołu, są identyczne.
- To klucz - szepnął.
Wsunął pierścień do dolnego otworu. Nawet nie musiał robić tego do końca. Coś wciągnęło złoty krąg do wyciętego otworu. Momentalnie rozległo się delikatne buczenie, jakby rój pszczół nagle z pasieki wyleciał. Assual podniecony i uradowany, jajo w otwór wpasował i spodziewał się już, że podobna siła mu pomoże i nie pomylił się w tym. Teraz wibracja wyższe tony przyjęła i co chwilę złote błyski z miejsca gdzie jajo się znajdowało, połyskiwały. Assual położył delikatnie dłonie na jaju i usiłował przekręcić w prawo, ale nie mógł. Wówczas w lewo naparł. Poszło łatwo. Zdołał pół obrotu zrobić, kiedy złota poświata go otoczyła i ... zniknął.
Saaral Chono kalkulował jak najlepiej rozkaz pana swego wykonać. Sprytu mu nie brakowało. Wiedział, że w zamkach takich, tajemne wejścią się znajdują. Znał mądrość i przebiegłość swojego pana. Skoro wszedł do komnaty Armidosa, to pewność mieć musiał, że to wyjście znajdzie.
Wojownik zdawał sobie sprawę, że zamku nie zdobędzie. Na jego oko, około setka rycerzy w nim przebywała. Rozważał co lepiej zrobić. Czy zwodzony most zaatakować, czy w środku zacząć walkę. Wydał swoim ludziom rozkaz by bramę wiazdową zaatakowali, sam zaś, z dwunastką został blisko komnat królewskich, zamierzał zabić jak największą ilość ludzi, komnatę jakąś zdobyć i ogień tam wzniecić.
Kiedy większość jego ludzi ku bramie wjazdowej się zbliżyła, Kahariss za nimi poszedł, jednak równą ilość ludzi przy Szarym Lisie zostawił. Nie wiedział co robi tak długo pan jego z Assualem w swojej komnacie, ale miał oko na wszystko.
- Wychodzicie? - zapytał, prowadzącego ludzi ze stepu, kiedy do bramy wiazdowej się zbliżyli.
- Tak. Pan nasz rozkazał, że na zewnątrz zamku czekać mamy. Chociaż panu twemu, Armidosowi ufa, na wszelki wypadek tuzin ludzi kazał zostawić, by mu towarzyszyli, kiedy komnatę pana Termidei, opuści.
- Skoro tak, to wychodźcie - powiedział dowódca ochrony zamku.
I w tym momencie wojownicy stepu szable z za pasów wyciągneli i zaatakowali ludzi Kaharisa. W pierwszej chwili zaskoczenia, przewagę osiągnęli.
- Wartowni bronić! Most zamknąć! - zawołał, dowdca zamkowej straży.
Od razu odkrył, że skośnoocy wojownicy chcieli do tego nie dopuścić.
- Dowódco, wielka ilość wojska się zbliża! - krzyknął chłopiec z wieży.
To ostatnie co wyrzekł, bo celna strzała jednego z wojowników Hojji, go trafiła.
- Zdrada! - krzyknął Kahariss.
Gorzej się poszczęściło obrońcom w środku. Po chwili walki cała dwunastka żołnierzy Armidosa została zabita, ale zdołali zabić ośmiu wojowników stepu. Saaral Chono do sali wtargnął, dwóch służących zabił, zanim za noże przy pasach, chwycić zdołali. Okrycia łoży zapalił i okno wybił. Zobaczył, że nadaremno znak dymny szykował, bo setki swoich ujrzał przez okno wybite, a znajdowali się oni półtora mili od zamku.
Usłyszał hałas w drzwiach. Kahariss ludzi z kuszami wysłał. Kiedy odważny i oddany żołnierz Assuala się odwrócił, cztery strzały go przeszyły. Padł na kamienna posadzkę i po chwili skonał. Pozostała trójka jego ludzi, już również nie żyła.
Jeden z obrońców drzwi do sypialni Armidosa chciał otworzyć, ale nie mógł. W chwilę potem dwóch rosłych rycerzy je wywaliło. Dostrzegli swego pana. Na dywanach leżał w kałuży krwi własnej.
Nie długo trwała walka przy bramie. Wszystkich wojwników Assuala zabito i bramę zamknięto i most podniesiono. Kaharissa zawołano, by zobaczył, co się stało. Wszedł po chwili do sypialni pana. Zobaczył jego trupa i tajemne wejście otwarte.
- Zdrajca! Wiedziałem!
Za małą chwilkę Deerhe i Armaher się pokazali.
- Wiedziałam, że tak się to skończy. Nie słuchał mnie i zaufał zdrajcy.
- Pani, za chwilę zamek otoczą. Tysiąc ludzi może. Nie utrzymamy się długo. Assual tajemne wejście poznał. Widocznie mąż twój nierozważnie tajemnicę mu zdradził.
- Do osady drwali jechać muszę. Wojsko zgromadzone na zachodniej granicy zawiadomić trzeba.
- O nic się nie troszcz, królowo. Gołębie z wiadomościami wysłałem.
- O córkę się martwię i jeszcze o osób kilka. Nawet setka tych łotrów jak zaatakuje, cała osada zginie.
- Oni zamek oblegać będą...
- Nie znasz Assuala. Jechać muszę.
- Zaraz wojsko wrogie zamek otoczy! Nie mogę cię puścić.
- Otwórz bramę i most spuść i konie wypuść. Obłoka i Ashis. Ja z Armaherem tajnym wyjściem z mojej sypialni wyjdę. Klacz moja mnie po zapachu znajdzie. A syn jej z nią pobiegnie.
Kahariss do bramy podbiegł i zobaczył, że wojska obce pół mili od zamku oddalone. Wiedział, że królowa nie zmieni zdania. Domyśłał się czemu to robi. O Carriass pomyślał, ale jakaś myśl mu przyszła, że córka królewska, bezpieczna będzie. Bo smok czarny jej nie da krzywdy zrobić.
Szybko most spuścili i klacz z Obłokiem ze stajni wyprowadzili. Deerhe do swojej klaczy podeszła i na ucho coś jej szepnęła. Suknię rozcięła, by jej ruchów nie krępowała.
Wojsko Assuala się zbliżało. Konie pobiegły przez bramę. Jak tylko wybiegły, most podniesiono, a bramę zamknieto i kilkoma żelaznymi sztabami umocniono. Królowa ze swoim wiernym obrońcą do sypialni weszła i po chwilu podobnym wejścim, jak u Armidosa, do podziemnego korytarza razem weszli. Armaher miał przy sobie kusze, dwa miecze proste i kilka sztyletów. Odwagę królowej podziwiał.
Zanim do sypialni wszedł, wzrok odwrócił. Jedną z pokojówek królowej o imieniu Montegerry, twarz śliczną dostrzegł. Łzy po jej twarzy płynęły. Rosły blondyn w drzwiach zniknął.
Tymczasem w zamku wieść się rozniosła, że Armidos zabity jak i to, że za chwilę tysiąc wojowników Assuala będzie zamek oblegać.
Damielis o śmierci pana swego się dowiedział. Myślał może, że to plotka, ale kiedy do sypialni króla dotarł, leżącego króla, w krwi kałuży, dostrzegł. Usiadł załamany i rozpaczy pełen, nie bacząc na innych, do jego martwego ciała, przylgnął. Nie szlochał głośno, bo nie mógł.
Jeden z rycerzy chciał go odciągnąć, ale drugi go powstrzymał.
- Zostaw go. Pewnie go miłował.
I tak zostawili złamanego tancerza ze swoim panem. Jednak nadal na niego patrzyli. Nagle drobny chłopiec, o urodzie dziewczęcej, sztylet z za pazuchy wydobył i szybkim uderzeniem w swoje serce wbił. Zanim rycerze zdołali zareagować, na ciele swego pana spoczął. Kiedy go odwrócili krew jego z krwią Armidosa się zmieszała. Wielkie brązowe oczy martwego Demelisa na nich patrzyły.
Kahariss bił się z myślami czy słusznie postąpił, że Deerhe puścił. Tymczasem strzały przez mur zaczęły padać. Na szczęście nikomu krzywdy nie zrobiły. Dowódca zamku nie obawiał się na razie agresorów, bo zamek mury kamienne posiadał i nawet zapalone strzały nie mogły im zaszkodzić. W zamku znajdowało się dwieście osób w tym stu pięćdziesięciu rycerzy.
Ustawili się na przedzie, gdzie fosa i most zwodzony, bo te miejsce było najbardziej narażone, że ktoś sprytny przedostać się mógł do wewnątrz. Pochodnie zapalono by lepiej widzieć. Co pomagało obrońcom, że wieczór się zbliżał. Napastnicy nie znali zamku, dopiero rano mogli się lepiej rozejrzeć. Kahariss pragnął by, Deerhe ludzi z osady zawiadomiła. Istniała szansa, że napastnicy się tam nie zwrócą, ale jeśli jedzenia szukać będą, prędko osadę odnajdą.
Teraz dowódca się zastanawił jak szybko wojska, co przeciw Reherowi walczyły, do zamku dotrą. A co, jeżeli cała potęga Hojji uderzy na ziemię Termidei? Wówczas nic ich nie uchroni. Bo jak mógł myśleć, że wróg z przed kilku dni, Reher, z pomocą im przyjdzie...
Tymczasem, kiedy wojsko Assuala przed zamkiem się ustawiło, królowa Termidei z wiernym swoim obrońcą, z podziemia wyszła. I od razu się uśmiechnęła, bo oba rumaki już na nich czekały.
- Miłują cię nie mniej niż ja - rzekł Armaher.
Deerhe nic nie rzekła, bo nie chciała mu przykrości robić i rzec, że może więcej nawet. Ale tak naprawdę nie wiedziała jak jest, bo miłości mierzyć nie sposób, tym bardziej między człowiekiem, a zwierzęciem.
- W pół straży dojedziemy - szepnęła królowa.
Ruszyli. Nie myślała, jak zareaguje na widok Renthina. Obawiała się nieco wzroku Aminy. Pewności całkiem nie miała, czy żona kowala się czegoś domyśla. Królowa miłowała siłacza, ale swiadoma była, że jednak zdrady się dopuścili. I to serce jej paliło. Teraz wdową została, ale w swoim sercu, zdrowia i długiego życia, Aminie życzyła.
Postanowiła, że kiedy sprawy się unormują, usunie się i w pustelni żyć będzie. Ale jak się sprawy mieć będą, nie wiedziała, bo różnie być mogło. Nie miała całkowitej pewności, czy mogą liczyć na pomoc króla Arpaganni. Oczywiście liczyła, że Kaunga coś może zaradzi. Co jednak, jeżeli Erragea stanie po przeciwnej stronie? Carriass obiecała ją bronić, ale czy to znaczyło, że będzie bronić całąTermidei, tego Deerhe wiedzieć nie mogła.
W tym czasie kiedy tu sprawy się tak miały, Czarny smok siedział w swojej grocie i z na Ssairrac spoglądał. Martwił się w swoim secu, bo odczuł, że serce Rehera miłość do Ochir - Saran owładnęła i z niego pożytku mieć już nie będzie. Jednak bardziej troskał się o Carriass. Jej ostania rozmowa z Deerhe, a szczególnie z Kaungą, coś w jej sercu zmieniła. Czyżby jego miłość do niej już nie wystarczała? Obiecała mu przecież kłamać, intrygi układać, mimo że sam czuł, że robi to tylko dla niego, a jej serce na tym cierpi tylko i to w zasadzie, ją zabija. Powoli lecz systematycznie. Erragea wiedział kto się do tego najbardziej przysłużył i poczuł, że złość w nim się zbiera.
- Co mój Kapturku taki posepny jesteś? - zapytał.
- Wydaje ci się, Kiciu.
- Wiesz, że cię miłuję - rzekł czarny smok.
- Tak, wiem to - odrzekła smutno.
Dziwne drganie w sercu odczuł.
- Muszę to skończyć...
Carriass poczuła. Wiedział co zamierza.
- Zostań, a ja to uczynię, co zamierzam - rzekł krótko.
- Nie, kochanie. Z tobą polecę.
- Nie jest to myśl dobra... - odrzekł zatroskany.
Carriass prosto w oczy mu spojrzała.
- Wiem co chesz zrobić. Sądzisz, że moja miłość do ciebie osłabła? Mylisz się. Prędzej umrę, niż miłować cię przestanę. Umrę też jeżeli Orberisa zabijesz.
- Nie zrobię mu krzywdy.
- Chcesz Kaungę zabić, bo nie chce z tobą linni smoków przedłużyć.
- Nie dla tego. Dotyka mojej świętości. W głowie ci miesza, chce miłość twoją do mnie zniszczyć.
- Mylisz się, Erragea. Ona chce byś mnie prawdziwie miłował, a nie mamił i rozbudzał we mnie jedynie podniecenie cielesne.
Odczuł jej słowa jak sztylet w sercu wbity. Poczuł, że słabnie. Wiedział, że jak dalej tak pójdzie, umrze. A umrzeć nie chciał.
- Lecę. Chcesz, to leć ze mną. Głodna jesteś, w osadzie drwali cię zostawię...
- Nie. Nie zostawisz mnie nigdzie. Miłość ci wyznałam. Nie chcę cię opuszczać na chwilę. Czuję co ty czujesz. Bez jedzenia wytrzymam. Jeżeli dasz mi miłość, której pragnę, podobnie jak ty, uczuciami się będę karmić.
Zadrżał w sercu Erragea, bo wiedział, że ta miłość, której oczekuje od niego jego umiłowana, zabije go niechybnie.
Dodaj komentarz