– Ojej! Panowie… który to? Proszę przestać…
– Jacy panowie? To nie my… – Tubalnie w tunelu zaśmiał się stary donżuan. – To widocznie Apu, Duch Gór.
Nachalna ręka złapała mocniej.
– Achhhh! – Marta próbowała uciec do przodu, ale tu drogę zagradzał jej jeden z mężczyzn.
Dłoń zacisnęła się na pośladku, jak imadło.
– Auuuaaa! Proszę mnie puścić… – Kobieta nie wiedziała do kogo ma się zwracać.
Czuła jak bardzo ekscytuje ją ta sytuacja, to, że jest bezradna, bezbronna, a do tego nie wie, kto zgniata jej tyłek.
Drugie tajemnicze łapsko wylądowało na jej biodrze. Bawiło się nim, jakby chciało rozpoznać jego kształt. Miała wrażenie, że w okolicy brzucha dołączyła trzecia dłoń… a potem czwarta.
Poczuła się osaczona. I bezwolna. Zwłaszcza, gdy łapy poczęły po niej wędrować.
– Ej, panowie… na co wy sobie pozwalacie?
– He He He! – Rubaszny głos Bartka rozpoznała natychmiast – To nie my! To Apuuuu! Ha ha ha.
Wtedy dłoń wędrująca od biodra, sięgnęła miejsca tuż pod jej biustem. Zadrżała.
– Nie! Nie… – prosiła coraz bardziej zrezygnowanym głosem. W głębi duszy chciała tego.
Chciała, żeby stało się tak, jak kilka lat temu na wiejskim weselu, kiedy to w szatni nagle zgasło światło i dorwało ją dwóch starszych, popitych wujków panny młodej. Do tej pory podnieca ją wspomnienie, jak się opierała… protestowała… jak była zdana na ich łaskę i niełaskę. Wymacali ją wówczas bezlitośnie.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.