Martę od zawsze kręciły relacje z mężczyznami z dużą różnicą wieku. Zarówno ze znacznie młodszymi, jak i starszymi. Na urodzinach Doroty spodziewała się raczej rówieśników, czyli mniej więcej trzydziestolatków. Jakże się zadziwiła, gdy na garden party spotkała zaskakująco kameralne grono. Poza narzeczonym Doroty, jedynie dwaj panowie. Obaj mieszkający po sąsiedzku. Pietrek, na oko siedemnasto-osiemnastoletni, wykonujący prace porządkowe w ogrodzie oraz Bartłomiej, około pięćdziesiątki. Serce zabiło jej żywiej, gdy ich tylko zobaczyła. Młody rumienił się, dukał, wyglądał na wielce nieśmiałego. Takich właśnie Marta lubiła… Za to pan Bartek, z nieustająco szelmowskim uśmiechem na twarzy, rozchełstaną koszulą, odsłaniającą owłosiony tors, pozował na typowego wiejskiego donżuana. Dorota prezentowała ich z ożywieniem: – Pan Bartłomiej to wielki przyjaciel mojego świętej pamięci wuja, który zginął w tym okropnym wypadku. Razem zakładali ten ogród. - Marta dygnęła niczym grzeczna dziewczynka. Donżuan wyślinił podaną na przywitanie dłoń, bezczelnie gapiąc się w dekolt. Jego uśmiech przybrał obleśny wyraz, zdając się mówić: jeszcze dziś, dzierlatko, schrupię cię na kolację.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.