Zapraszam na epizod dwudziesty dziewiąty, w którym w pełnej okazałości (oraz dosłowności oczywiście) powraca nie tylko romans, ale także - a może przede wszystkim - erotyka!
***
ROZDZIAŁ 29/30 – Zimowa sztuka wymaga ofiar
*
Wreszcie nadszedł najpierw ten jedyny dzień, później ten jedyny wieczór, aż w końcu ta jedyna… mimo że byłam absolutnie wykończona, postanowiłam pod żadnym pozorem nie kłaść się do łóżka. A przynajmniej nie po to, by pójść spać. I to zarówno ze względu na Morty’ego, jak i samą siebie. Gdy więc wreszcie pożegnaliśmy ostatnich weselnych gości, zebraliśmy prezenty i przekroczyliśmy próg zarezerwowanego specjalnie na tę okazję hotelowego apartamentu, nie miałam zamiaru czekać ani chwili dłużej.
Najpierw wręczyłam memu wybrankowi gustowne mahoniowe puzderko i poleciłam, by otworzył je i użył zgodnie z przeznaczeniem w jednej łazience, po czym sama czmychnęłam do drugiej. Zdawałam sobie sprawę, że może nie było to specjalnie romantyczne, lecz mój stan wymagał co najmniej konkretnej kąpieli, bez której nie miałam najmniejszego zamiaru nawet zbliżać się do alkowy. Zrzuciłam więc wymiętą kieckę z równie wymiętego ciała, wskoczyłam do wanny, ogarnęłam koafiurę, podmalowałam to i owo i wreszcie wbiłam się w sprezentowany przez Nigellę lśniący bielą komplecik wybitnie wyuzdanej bielizny. Co nieco przyciasny, ale może to i lepiej, bo dzięki temu jeszcze mocniej podkreślał talię i podnosił biust.
Choć spieszyłam się, jak tylko mogłam, mój mężczyzna oczekiwał mnie półnagi na krawędzi małżeńskiego już łoża. A skoro tak, tym bardziej postanowiłam wkroczyć w jego życie jak na dojrzałą, doświadczoną i jeszcze bardziej samoświadomą seksualnie kobietę przystało. Czyli z konkretnym przytupem! Bez udawania, że jestem kimś, kim nigdy nie byłam i nie będę. Bez fałszywej pruderii i słuchania jakichś durnych porad rodem z minionej już epoki typu „zamknij oczy i myśl o Anglii”. Co to, to nie! Zamierzałam patrzeć od początku do końca na męża i sprawić, by on tak samo patrzył na żonę. Na mnie.
Niespiesznym gestem pociągnęłam usta karminową szminką, ponownie przypięłam do koczka welon i tak wystrojona przeparadowałam przez cały pokój. Pochyliłam się nad Mortym i ostentacyjnie wciągnęłam powietrze.
– Mam nadzieję, że zapach ci się spodobał i że będziesz go używał specjalnie na takie okazje – wyszeptałam.
Morty nie odpowiedział. Zresztą nawet gdyby chciał, nie bardzo miałby jak, bo momentalnie wpiłam się w jego usta. Gdzieś z tyłu głowy zdrowy rozsądek przypominał, że mam do czynienia z niedoświadczonym, a co za tym idzie niezbyt umiejącym kontrolować reakcje własnego ciała młodzikiem, lecz jakoś nieszczególnie mnie to obchodziło. Liczyłam się tylko ja, moja niezaspokojona żądza i chłopak, który za ledwie kilka chwil miał u mego boku przeistoczyć się w mężczyznę. Czy raczej we mnie, jeśli miałam być dokładna.
Do tego jednak potrzebowałam uwolnić potwora… mało brakowało, a parsknęłabym śmiechem z własnego żałosnego dowcipasa, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałam. Co nie znaczyło, że tok mojego rozumowania był całkowicie błędny – ostrożnie, nie przerywając pocałunków, sięgnęłam ku paskowi, a następnie samym spodniom. Nie minęła minuta, gdy pochylałam się nad odzianym jedynie w bielutkie, wiązane tasiemką pantalonki. Może niezbyt pociągające, fakt, za to wyraźnie pachnące świeżym krochmalem, co zwiastowało, że Morty pojął me sugestie i odpowiednio przygotował się do tej chwili. Od stóp po głowę, ze szczególnym uwzględnieniem…
Rozwiązałam kokardę i nawet ją poluźniłam, lecz ostatni krok zostawiłam już Morty’emu.
– Rozbierz się, proszę. Chciałabym cię zobaczyć – szepnęłam uwodzicielsko.
Morty, choć wyraźnie zawstydzony, spełnił me życzenie i stanął przede mną, jak go Pan Bóg stworzył. Może nie było to specjalnie taktowne, lecz poświęciłam całkiem długą chwilę, by mu się przyjrzeć. Nieco smuklejszy niż wydawał się w ubraniu, wyraźnie niepewny własnej atrakcyjności oraz – choć usilnie starał się przysłonić swe przyrodzone walory – niezwykle hojnie obdarzony przez naturę. Owszem, może do Dawida dłuta Buonarottiego co nieco mu brakowało (że o takim Eugenie Sandowie nie wspomnę), nie miał też ani tego czaru co Roux, ani ani surowości Christa czy jeszcze paru innych cech paru innych moich eks kochanków, których z imienia nie wymienię, niemniej tak, owszem, jak najbardziej oraz bez wątpienia mi się podobał. I to bardzo! Ba, nie minęłabym się dalece z prawdą, gdybym przyznała, że obiektywnie był najseksowniejszym mężczyzną, z którym się kochałam. Za chwilę będę kochać…
…o czym to ja… a, właśnie, najwyższa pora przestać bawić się w jaśnie panią krytykantkę, tylko dać się ponieść emocjom! Jak postanowiłam, tak zrobiłam – najpierw odpięłam miseczki z gorsetu i uwolniłam biust, po czym powolutku, cal po calu ściągnęłam majtki i położyłam się na plecach, podpierając łokciami. No i rozchyliłam nogi tak szeroko, jak tylko potrafiłam.
– Chodź, nie wstydź się. Czekam tu na ciebie!
I ton, i pozycja, i zachęcający gest palca pasował bardziej do pani negocjowalnego afektu rodem z East Endu – nie mówiąc już o nastroszonej piczce, której nie miałam najmniejszego zamiaru wstydliwie ukrywać – niż starannie wychowanej damulki podczas jej własnej nocy poślubnej, jednak niespecjalnie mnie do interesowało. Najwidoczniej Morty’ego także, bo mało się na mnie nie rzucił. Najpierw znów dobrał się do ust, by po chwili, już bez dalszej zachęty, podążyć niżej i zatrzymać się na swobodnie kołyszących się piersiach. Całował je i miętosił dłońmi jednocześnie, sprawiając mi tym niekłamaną przyjemność. Na tyle dużą, że zanim zdążyłam pomyśleć, sięgnęłam ku prężącemu się przyrodzeniu i objęłam je dłonią. Zdecydowanie zbyt nagle i zbyt mocno, jak miało się okazać.
Gdy zrozumiałam, dlaczego Morty niespodziewanie przerwał pocałunki, zadrżał i cicho stęknął, było już za późno. Obfity wytrysk dosięgnął nie tylko rąk, lecz także brzucha. I ud. I prześcieradła pod nimi.
Czy byłam z tego powodu na niego zła? Cóż… po prawdzie trochę tak. Czy powinnam? Zdecydowanie nie! Mało tego: wiedziałam doskonale, że jeśli ktokolwiek tu zawinił, to tylko i wyłącznie ja sama. Może będą musiały minąć miesiące, może lata, a być może Morty tak naprawdę nigdy nie nauczy się kontrolować na tyle, by zawsze i wszędzie nadążyć za mymi rozbuchanymi pragnieniami. Zresztą wcale by mnie to nie zdziwiło. Przecież i ja, mimo całkiem konkretnego doświadczenia, wciąż nieraz nie potrafiłam okiełznać żądz i pozwalałam, by to namiętności kierowały mną, a nie ja nimi. Czego więc miałabym wymagać od młodego, rozgrzanego do czerwoności mężczyzny, który przed ledwie chwilą pierwszy raz w ogóle dotykał kobiety w taki sposób?
Tylko czy na pewno? Choć sam zainteresowany wielokrotnie zapewniał, że to ja będę jego pierwszą kobietą, z początku niezbyt mu wierzyłam – ostatecznie niektórzy w jego wieku zdążyli się dorobić już gromadki dzieciaków z niekoniecznie jedną partnerką (czy tam partnerem). Było jednak w tych wyznaniach coś wstydliwie szczerego, podobnie zresztą jak w zachowaniu, którego tyle co byłam świadkiem. Postanowiłam więc nie drążyć tematu, za to sprawić, byśmy o owym incydencie jak najszybciej… nie, nie zapomnieli ani tym bardziej mu nie zaprzeczali. Raczej potraktowali jako coś, co jest całkowicie naturalne i po prostu się zdarza.
Dlatego tylko uśmiechnęłam się, pogładziłam Morty’ego po policzku i sięgnęłam do szufladki po chusteczkę. Przetarłam, co należało, po czym zabrałam się za rozwiązywanie cokolwiek krępujących fiszbinów. Zsunęłam też pończochy, zdjęłam rękawiczki i całkowicie naga – jeśli nie liczyć sznura drobnych perełek na szyi oraz spinki we włosach – ułożyłam obok wciąż ewidentnie zawstydzonego kochanka.
Nie tylko pozwoliłam, by poznawał mnie taką, jaką naprawdę byłam, lecz wręcz sama do tego zachęciłam. By widział mnie prawdziwą. Naturalną. Ze wszystkimi niewątpliwymi zaletami, ale także i wcale nie tak małymi wadami. Podkręciłam więc lampę tak, by nie dało się ukryć ani zmarszczek na już nie tak młodej, jakbym sobie tego życzyła, twarzy. Pochyliłam się i zakołysałam opadającym bez dodatkowego podtrzymania krawędzią gorsetu biustem. Przytuliłam nie najjędrniejszym już brzuchem. Wzięłam za dłoń i położyłam ją na wcale nie tak kształtnych, jak bym sobie tego życzyła pośladkach. I pocałowałam. We wciąż spięte wargi. W barki, ramiona i klatkę. W podbrzusze. Wreszcie w…
Tyle że nie. A przynajmniej nie od razu. Owszem, miałam ochotę na więcej – czy raczej o wiele więcej, jeszcze więcej i duuużo więcej – lecz stwierdziłam, że na wszystko przyjdzie czas. Dlatego tylko objęłam ciągle dość sztywną męskość dłonią i niespodziewanie szybko doprowadziłam do pełnego stanu używalności. A gdy to już się stało, usiadłam na Mortym. Powolutku i ostrożnie, tak by mógł w pełni przeżywać każde nowe doznanie.
Objęłam udami jego biodra i zaczęłam się kołysać. Zachęciłam też, by Morty we własnym tempie odkrywał me ciało. Dotykał mnie dokładnie tak, jak sam zechce i gdzie zechce. Cieszył się świeżo poślubioną żoną bez nikomu niepotrzebnego wstydu i skrępowania. Ta, jasne, na pewno! Udawałam mądrą, a tymczasem sama czułam się nie tak bardzo pewnie, jak bym się tego wcześniej spodziewała. Byłam wyposzczona do granic, dosiadałam zapatrzonego we mnie jak w obrazek sporo młodszego kochanka, a przecież nawet gdybym dostała od niego samego całkowicie wolną rękę, nie zdecydowałabym się na więcej poza… kochaniem. Nie żadnymi dzikimi seksami, zakończonymi rozniesieniem połowy sypialni w drzazgi. Nie ujeżdżaniem do utraty tchu, aż łóżko by trzeszczało. Nie zrobieniem sobie dobrze palcami i nie kucnięciem nad twarzą Morty’ego z ociekającą lepką żądzą piczą, by wylizał mi ją do czysta. Zresztą nie tylko ją. Nie pochyleniem się nad sterczącym kutasem i wyssaniem z niego wszystkiego do ostatniej kropli. O, nie, nie! Nawet jeśli miałam zamiar wszystkiego tego – a nawet jeszcze więcej – spróbować ze tyle, co poślubionym mężem, to nie w tym momencie. No, może troszkę.
– Obejmij mnie. I całuj. Proszę… – wydyszałam.
Morty znów posłusznie spełnił życzenie, choć zamiast skupić się na ustach, szybko podążył niżej i dosłownie przyssał do piersi. Czułam język na stwardniałych już sutkach. Błądzące coraz odważniej po mych biodrach dłonie. Zapach nastroszonych włosów. Ciepło ciała, którego od tak dawna nie…
***
Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera
Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!
Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!
Dodaj komentarz