La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 5)

La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 5)Zapraszam na epizod piąty, rozpoczynający powoli główny wątek kryminalny.

***

ROZDZIAŁ 5/30 – Wiosenny mąż dla mojej ukochanej

*
  
   Shirley zajęta była akurat granie… znęcaniem się nad już na pierwszy rzut ucha rozstrojoną wiolonczelą, ja dla zabicia czasu pieczołowicie rozkładałam, czyściłam i na powrót składałam każdą sztukę broni palnej, jaką tylko miałyśmy w domu, natomiast słonko za oknem oznajmiało wszem wobec, że kalendarz kalendarzem, ale w tym roku lato postanowiło przyjść wcześniej. Bo tak. I wówczas w drzwiach pojawił się nieoczekiwanie pan Hedson, trzymający w dłoni jakiś papier.
   – List przyszed do pani Shirli. Znaczy teregram.
   Adresatka, chcąc nie chcąc, musiała czym prędzej zaprzestać duszenia kota i z wyrazem głębokiego niezadowolenia przeczytać wiadomość.
   – Panie Hedson! Proszę mi powiedzieć, kto to przyniósł – spytała chłodno.
   – A bo ja to ma wiedzieć? Zadzwonili, to wyszłem i zobaczyłem, że leży wsadzone we skrzynkę.
   Shirley błyskawicznie doskoczyła do okna, ale najwidoczniej nie dostrzegła za nim nic – ani tym bardziej nikogo – podejrzanego. Obróciła się więc i… spojrzała na mnie. Bardzo wnikliwie i jeszcze poważniej. I w końcu podała nie tyle telegram, co właściwie zwyczajną, złożoną na cztery kartkę zapisaną na maszynie.
  
Szanowna S
Niech pani wybaczy że w taki sposob, ale jest pani moją jedną nadzeiją. Chociaż powinnam byC teraz taka szczęsliwa to niemoge. myśle że coś mi grozi ito od najbliszżej mi osoby. Boję się bardzo! !
Wiem że proszę o wiele ale niech pani jaknajszybciej przyjedzie. Nawet_dzisiaj a jak nie to jutro bo potem możę być za pozno ..
Sczzerze odaana JM

  
   – I co o tym myślisz, Jenno?
   – A co mam myśleć? Że to list kogoś, kogo najwyraźniej znasz. Napisany na markowej maszynie, bo czcionka jest równa i wyraźna. Papier zresztą też prima sort – zerknęłam pytająco na Shirley i zachęcona gestem, kontynuowałam analizę. – Dlatego wydaje mi się, że te błędy powstały raczej w wyniku nerwów, pośpiechu lub obu naraz, a nie braku umiejętności piszącego. Jakby chciał… chciała coś napisać bardzo szybko albo w ukryciu. Albo jedno i drugie.
   – A sama prośba?
   – Czy ja wiem… Przecież to do ciebie wiadomość, nie do mnie.
   – A pewna jesteś?
   – Ja… JM! Jamesina! Ale czemu ona? Co się stało? Jak? Co masz zamiar zrobić? Shirley! – Spanikowałam.
   – Na razie usiąść na spokojnie i pomyśleć. Na ten moment nie wiemy, kiedy nadano list ani kto go właściwie dostarczył. Co więcej, nie mam pewności, jaki będzie efekt naszego natychmiastowego przyjazdu. Dlatego… wiem, że to może być dla ciebie trudne, Jenno, ale sugeruję zaczekać do jutra. A przynajmniej proszę cię, żebyś ty zaczekała, a ja w tym czasie sprawdzę kilka rzeczy. Niezwykle istotnych, bez których nasza interwencja może przynieść skutki przeciwne do oczekiwanych. Dlatego spytam wprost: czy mogę cię zostawić samą na parę godzin?
   Zagryzłam wargi w niemej niemocy. Jeśli Shirley tak postawiła sprawę, to wiedziałam, że nie było sensu się z nią sprzeczać. I tak bym jej nie pomogła, a tylko rozpraszała ciągłym plątaniem się pod nogami. Dlatego tylko skinęłam głową i spróbowałam się czymś zająć.
  
   Spróbowałam – to dobre słowo. Powiedzieć, że byłam roztrzęsiona, to jakby nic nie mówić. Nie potrafiłam skupić myśli, wszystko leciało mi z rąk, a na dodatek na przemian ryczałam z byle powodu i wyzywałam na wszystkich, którzy nadto się do mnie zbliżyli, na czele z przecież bogu ducha winnym panem Hedsonem. Co gorsza, musiałam jakoś przeżyć kolejne co najmniej dwadzieścia cztery godziny, jak nie więcej. Pełne oczekiwania, nerwów, napięcia. Także tego seksualnego. Choć próbowałam ignorować narastające gwałtownie pożądanie, praktycznie od razu zdałam sobie sprawę, że albo od razu się poddam i wsadzę rękę w majtki, albo…
   Bez specjalnego zastanawiania przebrałam się szybko w zwyczajową jak na takie okazje, nieszczególnie odbiegającą od lumpenproletariackich gustów prostą sukienkę i równie mało wyszukany kapelusik, wrzuciłam do torebki piterek z drobniakami, świeżą bieliznę na ewentualną zmianę oraz pewne środki obrony bezpośredniej. Na wszelki wypadek oczywiście. I tak (w przenośni i dosłownie) uzbrojona po nieco ponad półgodzinnym spacerze znalazłam się pod wejściem do lunaparku. Niby wcześniej zawsze ustalałam ze Scarlett dokładny dzień i godzinę spotkań, jednak tym razem musiałam zaryzykować.
   Mimo obejścia całego terenu wzdłuż i wszerz, nigdzie jej nie znalazłam. Co gorsza, nikt zapytany nie potrafił powiedzieć nic poza „rano była tu, a w południe tam”. Dopiero wystająca pod słupem ogłoszeniowym miejscowa pani negocjowalnego afektu udzieliła mi konkretniejszej (oraz kosztującej przy okazji parę pensów) informacji, iż poszukiwana przeze mnie osoba zajęta była tego dnia usługiwaniem na zamkniętym przyjęciu, skutkiem czego nie mogła się ze mną spotkać. Nie dowiedziałam się co prawda ani gdzie ów raut miał miejsce, ani kto brał w nim udział, ani tym bardziej dlaczego odpowiedzi towarzyszył cokolwiek złośliwy ton, lecz nieszczególnie miałam ochotę zastanawiać się nad zawiłymi ścieżkami kurwich nastrojów. Zwłaszcza że tym razem najchętniej odpłaciłabym za te informacje nie brzęczącą moneta, a raczej strzeleniem prosto w ewidentnie nazbyt samozadowolone ryło.
   Obróciłam się na pięcie i zniechęcona zaczęłam dreptać ku wyjściu, gdy coś mnie tknęło. Widoczny bowiem w oddali budynek administracji, zwykle oblegany przez różnego rodzaju interesantów, był zamknięty na cztery spusty. Kierowana ciekawością podeszłam do niego, lecz także okna były zasłonięte kotarami. I wtedy dostrzegłam, że przez jedną z szyb na drugim piętrze błyskało światło. Nie namyślając się więc długo, wskoczyłam na schodki, z nich po rynnie wspięłam się na gzyms i wreszcie daszek przybudówki, skąd mogłam swobodnie zajrzeć przez szybę. Jak szybko się przekonałam, na własne nieszczęście.
   Faktycznie, wewnątrz odbywało się spotkanie całkiem sporej grupki ludzi. Tyle że bardziej niż walny zjazd akcjonariuszy szkółki parafialnej, przypominało raczej orgietkę w podrzędnym burdeliku. Co najmniej kilkunastu panów a to stało, a to siedziało, a to nawet tu i ówdzie leżało, zaś krzątające się pomiędzy nimi równie roznegliżowane panie obsługiwały ich jednego po drugim. Albo i jednego wraz z drugim oraz trzecim na dokładkę. Ja natomiast, z każdą chwilą coraz bardziej zdegustowana, oglądałam ten groteskowy festiwal ledwo trzymających nie tylko pion, ale i nawet linię prostą kusiek w mocno średnim wieku, obwisłych biustów, zmarszczek na zmęczonych twarzach. Nie tylko zresztą na nich. I już miałam odkleić policzek od szkła, gdy w tej kotłowaninie dawno przekwitłej cielesności dostrzegłam nikogo innego jak Scarlett.
   Równie nagą, co wszyscy pozostali. Klęczącą na chwiejącej się sofie. Posuwaną od tyłu przez zasapanego brodacza z piwnym brzuchem. Schylającą się ku ledwie wyprostowanemu przyrodzeniu wąsatego chudzielca, które to – przyrodzenie, nie wąsy – próbowała pobudzić do życia. Z marnym skutkiem zresztą. Mało tego: akurat w momencie, w którym ją zauważyłam, do całej trójki podeszło ulane babsko z przekrzywioną koafiurą na głowie i szpicrutą w ręku, którą to – szpicrutą, nie koafiurą – zaczęła okładać Scarlett po wypiętym tyłku.
   Zacisnęłam powieki i aż przysiadłam z wrażenia. Zdawałam sobie sprawę, że trzymam się ostatkiem sił i albo czym prędzej sama zejdę z dachu, wrócę do siebie i przynajmniej spróbuję się nie upić do nieprzytomności. Względnie nie zrobić czegoś znacznie, znacznie gorszego. Dlatego resztkami zdrowego rozsądku obróciłam się i zaczęłam szukać stopą tej samej rynny, po której się tutaj dostałam, gdy mimowolnie znów zerknęłam ku Scarlett. Tym razem już nie stojącą, a klęczącą w otoczeniu tych samych dwóch zwiędłych korniszonów, utytej matrony i jeszcze jednej… dokładnie tej lafiryndy, która wtedy mnie spławiła. I po kolei służącą każdemu – i każdej – z nich za pisuar.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

1 komentarz

 
  • Krysia

    Krótkie. Nijakie. Bez wyrazu. Bez emocji. Sceny seksu bez ognia. Jaki masz cel publikując kolejne odcinki? Tak będzie do końca, czy w pewnym momencie w końcu coś zacznie się dzisć?

    21 lip 2023

  • Rayonvert

    @Krysia Agnes pomimo że jedno mi sie podobało,  tym razem niestety zgadzam sie z Krysia !

    Szkoda. I szkoda czasu niestety,  naszego i Twojego !  

    Mimo że jest co najmniej kilka zabawnych zdań...  

    A może jest to li tylko brudnopis przed naprawde fajnym opowiadaniem ?

    21 lip 2023

  • AgnessaNovvak

    @Krysia - koniec będzie wtedy, aż wszyscy anonimowi komentatorzy dostaną zwarć klawiatury. Ja mam w zanadrzu jeszcze 25 kolejnych części tego tekstu, więc spokojnie.

    @Rayonvert - ja zawsze piszę na brudno, bo mam brudne myśli.

    21 lip 2023

  • Rayonvert

    @AgnessaNovvak   ;-)))  hahahahaha... szczera jestes, to bardzo cenne.

    21 lip 2023