La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 25)

La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 25)Zapraszam na epizod dwudziesty piąty, w którym wszystkie dotychczasowe wątki kryminalne zaczynają łączyć się w całość.

***

ROZDZIAŁ 25/30 – Zimowa sztuka wymaga ofiar

*

   Wpadłyśmy do środka niczym wściekłe lochy w kartoflisko, spodziewając się co najmniej korpusu piechoty morskiej, gdy tymczasem na środku kabiny, oparta nonszalancko o koło sterowe, stała Bella. I tylko ona. Ubrana w perłowobiałą, sięgającą przeżartych brudem desek suknię i równie elegancki kapelusik. I, co jeszcze bardziej osobliwe, wcale nie wyglądającą na zaskoczoną naszą obecnością.
   – Dzień dobry pani Jenna i pani Shirley! Mnie bardzo miło widzieć panie! Co zawdzięczać wasza wizyty tu? – zapytała naiwnie słodkim głosikiem.
   Odruchowo opuściłam lufę, lecz Shirley wciąż celowała w Bellę.
   – Wystarczy tego udawania, panno Bello Basqer de Villes. Czy też raczej  Isobello Basquer de Villes von Reichenbach, prawda?
   Nie rozumiałam niczego z tych słów. Co więcej, nie chciałam rozumieć! Nawet jeśli rzeczywistość świadczyła całkowicie i jednoznacznie przeciwko mnie, wciąż się łudziłam, że to jakaś pomyłka i Bella zaraz wszystko wyjaśni… Ta jednak tylko stała, uśmiechając się od ucha do ucha.
   – A więc to koniec, tak?
   – Koniec. Wiem wszystko.
   – Niczego nie wiesz. Co najwyżej się domyślasz na podstawie wyjątkowo marnych poszlak, a już na pewno nijak mi tego nie udowodnisz. Obie nie udowodnicie, choćbyście nie wiadomo jak się nie nagimnastykowały – Bella prychnęła.
   – Założysz się? – odparowała jej Shirley.
   – A i owszem! O dowolną rzecz, jaką tylko sobie wybierzesz, włącznie z twoją nadętą reputacją i pożal się Boże przekonaniem o własnej nieomylności! Nie masz żadnego namacalnego dowodu, żeby powiązać mnie z jakimkolwiek podejrzanym zdarzeniem, z podejrzaną osobą, z niczym. Według prawa, opinii publicznej, zeznań świadków i czego tam jeszcze sobie chcesz, jestem najuczciwszą osobą pod słońcem.
   – Mam dowody! I to twardsze, niż ci się wydaje!
   – Co niby? Parę wartych tyle, co nic papierków? Zeznanie jakiegoś anonima, którego reputację mogę podważyć pstryknięciem palca? Bez żartów! Naprawdę myślisz, że co teraz się stanie? Że się do wszystkiego przyznam, bo wielka i wspaniała Shirley Helms, wraz z jej wierną psinką Jenną Wettson, stoją przede mną i mnie straszą? Chyba komuś coś się pomyliło!
  
   Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że Bella nagle zaczęła mówić… zwyczajnie. Owszem, wciąż z dość twardą, wyraźnie wyuczoną wymową, ale poza tym w aż przesadnie poprawny sposób.
   – Ale Bella, jak ty…  to wszystko, co robiłaś do tej pory, to było udawanie? Twoje pochodzenie, akcent, błędy? To, co mi mówiłaś o tobie, o nas, o Jamesinie? – wyjęczałam.
   – Jenna, miałaś mi pomagać i pilnować drzwi, więc pilnuj!
   Niespecjalnie kojarzyłam, by wcześniej Shirley mówiła coś podobnego, ale nie bardzo mnie to interesowało. Wciąż gapiłam się tępo na Bellę, odwzajemniającą się pełnym politowania spojrzeniem.    
   – Ech… i co ja mam ci powiedzieć? Prawdę? – jej ton mówił równie wiele, co mina. – Że jesteś bardziej naiwna, niż ustawa przewiduje? Że stworzyłaś sobie w głowie tak oderwany od rzeczywistości ideał swojej niedoszłej kochanki, że choćby fakty zatańczyły przed tobą na golasa, udawałabyś, że ich nie widzisz? A uwierz, że Jamesina wcale nie była takim ideałem, za jaki ją uważasz. Była bardziej wyrachowana niż cała nasza trójka razem wzięta. Naprawdę ci się wydaje, że ona cię zostawiła, bo „nie mogła czegoś tam”. Mogła, uwierz, ale byłabyś dla niej tylko ciężarem. Niezbyt bogatą, niezbyt wykształconą i równie niezbyt obytą w towarzystwie, starzejącą się niespełnioną lekarką z kompleksami jak stąd do Falklandów, która nie miała do zaoferowania niczego poza całkiem niezłymi cyckami i skrajną desperacją, by znaleźć wreszcie jakąś głupią „jedyną miłość”. Bez żartów! Mogła mieć tuzin takich, jak ty. I powiem ci, że…
   – Dość! Nie odwracaj kota ogonem i nie zwalaj winy na innych! – przerwała gwałtownie Shirley.
   – …że miała. – Bella dokończyła jakby nigdy nic. – Miała, rozumiesz? Jeśli się na kogoś zawzięła, nie było siły, żeby nie zaciągnęła do go łóżka. Czy raczej jej, bo gustowała raczej w kobietach, a mężczyzn traktowała bardziej jako okazjonalny dodatek. I robiła to tak sprytnie, by nikt nawet nie próbował jej podejrzewać. Nigdy nie tykała nikogo ze służby, z sąsiednich wiosek, z grona choćby nawet najdalszych znajomych. Co to, to nie! Zazwyczaj wybierała dobry hotel w dużym mieście, gdzie meldowała się pod fałszywym nazwiskiem i od razu opłacała pobyt z góry, tak by w razie potrzeby móc błyskawicznie zniknąć. Po czym wychodziła na poszukiwania kochaneczki na jedną czy dwie noce. Zwykle z bardziej wyzwolonych środowisk, bo z takimi szło najłatwiej, ale niekoniecznie. Potrafiła omamić zarówno młodziutką rysowniczkę, dorabiającą portretowaniem przechodniów za parę pensów od facjaty, jak i podstarzałą arystokratkę, która spędzała jesień życia na bezcelowym trwonieniu resztek majątku. A jak wyjeżdżała za granicę „na wywczasy”, to w ogóle puszczały jej hamulce. Zresztą myślisz, że jak niby poznała mnie?
   Bella zawiesiła głos, jakby celowo oczekując reakcji Shirley lub mojej. Zwłaszcza mojej.
   – Kłamiesz… kłamiesz! Jamesina nigdy by czegoś takiego nie zrobiła! – wykrzyknęłam rozpaczliwie.
   – Ty to chyba jesteś nie tylko łatwowierna, ale po prostu… Przecież to właśnie twój były obiekt westchnień zaplanował cały ten spisek! Nie ja, nie Guy Fawkes, nie Tom Sawyer z Huckiem Finnem, a właśnie Jamesina. Miała tyle pieniędzy, że mogłaby wykupić połowę jaśnie panów z okolicy, ale cóż z tego, skoro nie szedł za tym odpowiedni tytuł, przez co pewne drzwi zawsze pozostawałyby dla niej zamknięte? I dlatego musiała znaleźć sobie niekoniecznie równie zamożnego, za to znacznie lepiej urodzonego męża. Z tego samego powodu nie miała zamiaru wiązać się ani z tobą, ani żadną inną kobietą. Nawet ja niezbyt ją obchodziłam do momentu, w którym dowiedziała się o moim pochodzeniu, a w szczególności o tym, że mam brata. Bez majątku, bez krzty rozumu, za to z odpowiednim nazwiskiem i jeszcze odpowiedniejszym herbem. I powtarzam raz jeszcze, jakbyś nadal nie rozumiała, że to od Jamesiny wyszedł cały ten plan, by najpierw go usidlić, a potem… cóż. Może na przykład spadłby z konia albo utopił się w stawie? To nie miałoby już większego znaczenia.
   – Dosyć, powiedziałam! – Shirley znów się uniosła. – Nie po to tu przyszłyśmy, żebyś nas zagadywała. Najwyższy czas przyznać się do winy, jaśnie panno Isobello! No, rączki do góry, bo drugi raz nie powtórzę!
   Shirley uniosła lufę nieco wyżej, celując wyraźnie w głowę i dla podkreślenie gestu odciągnęła kurek złowróżbnie czarnego Webleya z metalicznym kliknięciem. Tylko cóż z tego, skoro nawet ja widziałam jej drżące dłonie. I słyszałam równie rozedrgany głos.
   – Nie rozśmieszajcie mnie, bo mi się zajady porobią! – Bella najwidoczniej też to dostrzegła, bo ani na moment nie spuściła z tonu. – Dotrze do was wreszcie, dlaczego jak na spowiedzi przyznaję się wam do wszystkiego jak w jakimś tandetnym powieścidełku pseudokryminalnym, którego równie nędzna ałtoreczka nie umie nawet rozwiązać zagadki, którą sama wymyśliła i zamiast tego urywa całą intrygę w dwóch akapitach na krzyż, na jej jakiekolwiek logiczne wyjaśnienia nawet się nie sili, a w finale zamiast odpowiednio dużego „bum” w postaci choćby pojedynku naczelnego złola z genialnym detektywem zamęcza czytelnika nudnymi jak flaki z olejem monologami na dziesięć stron, i to napisanymi tak pretensjonalnie rozwlekłymi zdaniami, że oczy, rozum i godność człowieka bolą? Naprawdę jesteście aż tak ograniczone, że trzeba wam to tłumaczyć?
   Widziałam, jak Shirley zaczyna się gotować. Zresztą mnie też puszczały nerwy, choć nie tyle z poczucia gniewu, a raczej narastającej niemocy. Za to Bella otwarcie z nas szydziła.
   – Robię to dlatego, bo sprawia mi niewysłowioną przyjemność, że i tak niczego z tą wiedzą nie zrobicie. Absolutnie nic! Jestem obywatelką obcego kraju, to raz. Dwa, skoligaconą z rodem, który w tymże państwie od pokoleń włada. Więc, a to już trzy, samo oficjalne oskarżenie mnie o cokolwiek ponad niewłaściwy dobór koloru parasola do kroju sukni, nie mówiąc już nawet o choćby próbie aresztowania, skończy się momentalną interwencją na tyle wysoko postawionych osobistości, że z pisemnymi przeprosinami w zębach będziecie mnie błagały o wybaczenie. A jak spróbujecie to załatwić w mniej oficjalny sposób, to cóż… poza wspomnianym pochodzeniem od niedawna dysponuję jeszcze wystarczającą ilością środków, by zapewnić sobie nie tylko odpowiednie wygody ciała, ale i spokój ducha. I w razie potrzeby ich użyję. Przekupię nie konstabla, a od razu posterunek, w przypadku sprawy sądowej wynajmę cały regiment adwokatów, a jak nadal będziecie mnie dręczyły, to i kogoś, kto wrzuci do waszego mieszkania baniak z naftą. W środku nocy i z płonącą szmatą, wetkniętą w szyjkę, ma się rozumieć.  
   – Nie próbuj mi grozić, bo się zdziwisz. Lepsi od ciebie szykowali dla mnie kwaterę na cmentarzu, a mimo to wciąż żyję, jak widać. Oni natomiast niekoniecznie – Shirley warknęła.
   – Nie próbuję, tylko to robię – Bella parsknęła w odpowiedzi. – I to wam obu. I dobrze radzę, by schować wreszcie tę pukawkę, bo jeszcze komuś stanie się krzywda.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz