Zapraszam na epizod dwunasty, kontynuujący wątek odrzuconych opowiadań.
***
ROZDZIAŁ 12/30 – Letnie morderstwo maszyną do pisania
*
To był jednak dopiero początek. Znacznie lepsze kwiatki czekały na kolejnych stronach, choćby w postaci próby stworzenia klimatycznego opowiadania gotyckiego, zerżniętego tak bezczelnie z twórczości mistrzów gatunku, że nie tylko zaczerpnęłam od nich imiona bohaterów, lecz także bezpośrednio nawiązałam do konkretnych dzieł:
„– Zauważyłam, że od kilku dni sporo czasu spędzasz w towarzystwie Ligei. Nie będę udawała, że spodziewałam się tego od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałam. Jesteś przecież młodym, wrażliwym na kobiece wdzięki mężczyzną, ona zaś niewątpliwą pięknością.
– Ale ja wcale nie… – spróbowałem odruchowo zaprzeczyć. – Poza tym to ty jesteś… znaczy…
Spuściłem wzrok i równie wstydliwie zamilkłem. Gdy jednak ponownie spojrzałem na Carmillę, nie wydawała się zła. Przeciwnie – uśmiechała się wyrozumiale.
– Dziękuję za komplement, mój drogi, jednak zachowajmy obiektywizm. Ligeja działa na ciebie tak samo mocno jak na wszystkich mężczyzn, którzy choć chwilę przebywali w jej towarzystwie. Ba, także i mnie przy pierwszym spotkaniu dosłownie oczarowała elegancją, obyciem, manierami, no i wspomniana urodą. Tymczasem to tylko pozory. Bardzo niebezpieczne zresztą. – zakończyła z pełną powagą.
– Jak to? – nawet nie starałem się ukryć zainteresowania.
– A tak! Do tej pory zetknąłeś się u nas z osobami, które mają na sumieniu niejedno. A co, gdybym ci powiedziała, że w porównaniu do Ligei są niewinnymi barankami? Że popełniła ona czyny tak straszne, iż żaden inny szpital nie chciał nawet słyszeć o jej przyjęciu? I nie chwaląc się, gdyby nie opracowane przeze mnie metody leczenia, nie pozwoliłabym ci się do niej nawet zbliżyć, nie mówiąc nawet o przebywaniu sam na sam w jednym pokoju?
Zaniemówiłem z wrażenia. Żadną miarą nie chciałem zaakceptować tych słów, jednak z drugiej strony dlaczego Carmilla miałaby mnie oszukiwać? Owszem, zdążyłem się zorientować, że miała nadto prywatnych sekretów, lecz w kwestiach zawodowych nie ukrywała przede mną niczego. Postanowiłem więc zaczekać, aż opowie więcej, ona jednak znów mnie zaskoczyła i zupełnie zmieniła temat:
– Czytujesz literaturę gotycką? Konkretnie Edgara Allana Poego?
– Nie, nieszczególnie… – zmarszczyłem brwi, próbując pod płaszczykiem zastanowienia ukryć ignorancję. – A powinienem? To ktoś znany?
– W spragnionych niewyszukanej rozrywki plebejuszy i owszem! – Carmilla prychnęła, lecz kontynuowała dalej. – Jest… czy raczej był, bo zmarł przed mniej więcej ćwierćwieczem, autorem opowiadań grozy zza oceanu. Ale może to nawet i lepiej, że go nie kojarzysz, bo dzięki temu sam odkryjesz i odpowiednio ocenisz to, czego dopuściła się Ligeja.
Po tych słowach podeszła do telefonu, wcisnęła przycisk oznaczony „archiwum” i poprosiła o „wszelką dokumentację dotyczącą Ligei Usher do gabinetu pana doktora”. Po czym ponownie usiadła i zaczekała w milczeniu.
(…)
Po kilku minutach na biurku piętrzył się stos papierów, zwieńczony niewielką, oprawiona w poprzecierane płótno książką, gęsto poprzedzielaną zakładkami. Carmilla pokrótce wytłumaczyła mi, od czego powinienem zacząć, potem bez pytania zamówiła kolację do pokoju i gdy już wychodziła, stojąc w drzwiach odwróciła się i powiedziała z nieodgadnioną miną:
– Gdybyś czegokolwiek potrzebował, dzwoń. Nawet w środku nocy.
Nie czekając ani chwili dłużej rzuciłem się na dokumenty i… po kwadransie zacząłem żałować własnej dociekliwości. Po kolejnym musiałem odstawić dostarczony w międzyczasie posiłek poza zasięg wzroku, bo na sam widok jedzenia robiło mi się niedobrze. Po godzinie zacząłem poważnie rozważać czy zaglądać do kolejnych teczek, lecz i tym razem ciekawość wzięła górę, bo koło północy została mi do przeczytania już tylko wspomniana książka. Zanim jednak się z nią zmierzyłem, sięgnąłem do barku po czekającą na takie właśnie okazje karafkę.
(…)
Być może miałem zbyt duże oczekiwania, a może wcześniejsza lektura prawdziwych przecież zdarzeń stępiła mą wrażliwość, lecz opowiadania same w sobie raczej mnie rozczarowały niż przestraszyły. Prawdziwie przerażające było coś zgoła innego – mianowicie fakt, że to właśnie na nich musiała wzorować się Ligeja. O ile w przypadku pierwszego z nich, zatytułowanego „Metzengerstein”, podobieństwo dotyczyło raczej ogólnego charakteru samego zdarzenia, to z każdym kolejnym ilość wspólnych detali gwałtownie wzrastała. „Czarny kot”, „Przedwczesny pogrzeb”, „Beczka Amontillado” czy zwłaszcza „Berenice” oraz „Portret owalny” wydawały się wręcz szczegółowymi instrukcjami.
Owych sześć opowieści i trzy szklanice brandy później wiedziałem już, że jeśli zacznę analizować to wszystko samodzielnie, nie zmrużę oka. Co ciekawe, Carmilla odebrała połączenie niemal od razu. Jakby wiedziała, że mój telefon będzie jedynie kwestią czasu. Gdy weszła, nie okazała najmniejszego zdziwienia ani na widok porozrzucanych chaotycznie papierów, ani pustego szkła, ani tym bardziej mojego roztrzęsienia. Przysiadła tylko naprzeciwko i upewniła się ostatni raz:
– Na pewno tego chcesz?
– Ta… tak! Musze to zrobić teraz!
– Dobrze więc. Nie będę powtarzała tego, co sam właśnie przeczytałeś, a jedynie podsumuję pewne fakty dla jasności. Zauważyłeś już zapewne, skąd Ligeja zapożyczyła swą tożsamość. Z wiadomych względów nie mogę ujawnić tej prawdziwej, lecz wiedz, iż w jej żyłach płynie więcej błękitnej krwi niż w pozostałych pacjentach razem wziętych. Odebrała staranne wykształcenie, wyszła za mąż za sporo starszego, byłego oficera, urodziła mu dwoje dzieci i wydawało się, że do końca swych dni będzie cieszyła się bogactwem i zaszczytami, gdy wydarzyła się tragedia. Mianowicie ich trzecie dziecko zmarło w trakcie porodu, a sama Ligeja ledwie go przeżyła. Gdy zaś już wróciła do zdrowia, bardzo się zmieniła. Dotąd towarzyska i otwarta, zamknęła się w sobie i zaczęła coraz więcej czasu spędzać w bibliotece. Prawdopodobnie to właśnie tam zetknęła się z twórczością Poego, choć osobiście dziwi mnie, skąd tego rodzaju pozycje miałyby się znaleźć w tak szacownym domu. Niemniej po pewnym czasie na małżeństwo spadł kolejny cios. Kojarzysz już jaki?
– Chodzi o jej synka? – pomyślałem głośno. – Tego, który zginął w płomieniach?
– Dobrze zapamiętałeś. Choć był zbyt młody na samodzielną jazdę, uwielbiał spędzać czas wśród koni. I pewnego dnia w stajni wybuchł pożar, który pochłonął nie tylko budynek i zwierzęta, ale i jego samego.
(…)
– W takim razie powiem ci coś jeszcze. Mianowicie na samym początku pobytu Ligei traktowaliśmy ją nad wyraz swobodnie. Mogła na przykład malować, co zresztą wychodziło jej naprawdę dobrze. Lubiła portretować zwłaszcza jedną z naszych pielęgniarek, taką śliczną złotowłoskę z obsypanym piegami noskiem. Nie wiem, ile namalowała jej portretów, ale każdy kolejny był coraz lepszy, aż w końcu na ostatnim dziewczyna została odwzorowana tak wiernie, że najlepsza nawet fotografia nie uczyniłaby tego lepiej. I wtedy Ligeja ją zamordowała. O tak po prostu. Nie widziałam tego osobiście, ale pielęgniarze opowiadali, że podeszła do niej jak gdyby nigdy nic i zanim zdążyli zareagować, najpierw wbiła dwa pędzle w jej wielkie zielone oczy, a potem szpachelką do rozprowadzania farby rozpruła gardło.
– Nie wierzę, po prostu nie wierzę…
– To uwierz. – Carmilla odpowiedziała chłodno. – Tak jak w to, że nigdy nie możesz być pewnym, co kryje w sobie chory umysł chorej osoby. Dzisiaj, jutro i nawet za rok będzie się ona zachowywała całkowicie zwyczajnie. Ale kiedyś ta zasłona fałszu opadnie, a wówczas obyś nie był w pobliżu, bo możesz nie zdążyć uciec.
– No dobrze, ale przecież skoro wiedzieliście, że Ligeja
(…)
zwłaszcza jeden, który w jakiś sposób poznał jej prawdziwe personalia. Nie mam pewności czy chciał tylko zażartować, czy może miał inne zamiary, ale powiedział jej o tym. I… gdybym nie widziała tego na własne oczy, nigdy bym nie uwierzyła, że ta wydająca się wręcz słabowitą kobieta miałaby powalić dorosłego mężczyznę na ziemię i dosłownie rozszarpać mu gardło. Gołymi rękami. A potem, jak gdyby nigdy nic”
I koniec. Urwane dawno temu zdanie, do którego miałam już nigdy nie powrócić. Westchnęłam z jeszcze większym politowaniem niż wcześniej, odrzuciłam tego maszkarona jak najdalej i skupiłam się na jeszcze lepszym kwiatku w postaci komedii erotycznej, dziejącej się na Dzikim Zachodzie. Tak, komedii, na pewno… Zabawne toto było jak wizyta urzędnika urzędu skarbowego, z kolei kwiecisty opis nagiej przyrody przerwałam, nim dobrze zdążyłam zacząć:
„Prowincjonalna stacyjka kolejowa w Cunt City, Wyjoming, powoli budziła się do życia. Na peronie zaczęli pojawiać się pierwsi, co bardziej niecierpliwi podróżni, bileter szykował bloczki, gdzieś przemknął mający nadzieję na zarobek kulis czy inny miejscowy rękodajny, a lokalny pucybut, sprzedawca papierosów i informacja turystyczna w jednym rozkładał powoli swój kramik. Całą tę trzódkę doglądał zaś szeryf Qrwell Walker we własnej osobie, gotowy w każdej chwili na interwencję, gdyby… nic podobnego nie wydarzyło się jednak ani poprzedniego dnia, ani miesiąca, ani w ogóle od paru dobrych lat. I raczej nic nie zapowiadało, by miało się to zmienić. Po prawdzie przychodził tutaj z bardziej z przyzwyczajenia, wspominając dawno minione czasy – owszem, niebezpieczne, lecz i dające poczucie, że jego służba miała jakieś znaczenie. Czasy, w których z jednej strony musiał obawiać się rzezimieszków od Dzikiego Billa Pee-Cocka, z drugiej Indian spod znaku Srającego Byka, a z trzeciej…
Tymczasem skład relacji relacji Wypizdville – Kustasiarze Dolne przybył idealnie o czasie. Jedni pasażerowie wysiedli, inni wsiedli, tu przerzucano się bagażami, tam sprowadzano z rampy (nie)rogaciznę, goniec pocztowy pilnie poszukiwał adresata telegramu, aż po mniej więcej kwadransie wszystko zaczęło cichnąć i wszystkim wydawało się, że nic szczególnego nie wydarzy się aż do kolejnego dnia i kolejnego pociągu.
Nic bardziej mylnego.
Wtem, dosłownie w ostatniej chwili przed odjazdem, z wagonu pierwszej klasy wysiadł ktoś, kto samym swym wyglądem przyciągnął wzrok absolutnie każdego pozostałego jeszcze na stacji: od zawiadowcy, przez żegnających się przyjaciół i krewnych, po wspomnianego szeryfa, któremu z wrażenia aż stanął. Wąs. Pasażerem owym bowiem była pasażerka – wysoka, smukła, odziana w cokolwiek krzykliwą, szytą podług najnowszej mody suknię. I zdająca się całkowicie ignorować zainteresowanie, które wzbudziła samym pojawieniem się. Za to odsunęła woalkę, odgarnęła złote loki z czoła, rozejrzała się bacznie po otoczeniu i skierowała kroki ku budynkowi dworca, ciągnąc za sobą pokaźnych gabarytów walizę na kółeczkach.
(…)
Pulchna recepcjonistka hotelu Walkoń-Histeria ziewnęła, nie próbując nawet zasłonić ust, po czym machinalnie spojrzała na zegar. Jeszcze parę chwil wcześniej miała nadzieje, że wraz z pociągiem pojawią się jacyś chętni do wynajęcia pokoju choćby na dzień czy dwa, jednak skoro do tej pory nikt się nie pojawił, najwidoczniej w ogóle tego nie zrobi. Wtem jednak jej uwagę przykuło najpierw skrzypnięcie drzwi, zaś po nim pojawienie się w nich najoryginalniejszej postaci, jaką widziała od co najmniej tygodnia. Roku. Od kiedy tutaj pracowała. Była tym faktem tak zaskoczona, że dopiero wypowiedziane z tak twardym, aż ledwo zrozumiałym akcentem słowa, przywróciły ją do rzeczywistości.
– Guten morgen! Ja jestem Hilda von Grosstitte-Schwanzmeister i chce widzieć wasze pokój. Na drei, może vier dni. Cena nieważna. Rozumie, ja?
– Eee…
Po pokonaniu trudności natury lingwistycznej, recepcjonistka wzięła klucze i zaprosiła niespodziewaną gościę… gościnę… gościa płci ładniejszej, by obejrzała pokoje. Ku jednak zaskoczeniu, nowa lokatorka upatrzyła sobie nie ten najbardziej okazały, położony bezpośrednio nad ulicą, a znacznie skromniejszy, z wyjściem na tył budynku. I oświadczyła stanowczo, że płaci od razu za cztery dni (nawet jeśli będzie krócej), natomiast w zamian bierze klucze ze sobą i nikt ma jej nie przeszkadzać ani teraz, ani wieczorem, ani rano, ani wcale. Żaden boy, sprzątaczka, ktokolwiek. A za samo dotknięcie bagażu zrobi winowajcy cierpienia des jungen Werthers z arschloch.
(…)
Niedługo później do miasteczka przybył inny obcy. Wysoki, wyraźnie wychudzony, mimo upału skryty pod osłoną wyraźnie mającego za sobą najlepsze lata płaszcza i nasuniętego na twarz, równie schodzonego stetsona. Szedł powoli, krok za krokiem, zatrzymując się kolejno przed siedzibą szeryfa, stajniami, bankiem, jednym i drugim saloonem, a nawet lokalnym przybytkiem uciech wszelakich, kuszącym przyjezdnych krzykliwym napisem „Najlepsze dziewczyny i whisky tylko u Call-a-titty Jane!”. Nieznajomy na ten widok tylko się uśmiechnął, wyciągnął z kieszeni notesik, narysował w nim kilka kresek, nakreślił parę słów, po czym skręcił w boczną uliczkę i zniknął dokładnie tak samo niezauważenie, jak się pojawił.
(…)
Czytelnikom powieści awanturniczych wydaje się często, że wszelkiej maści saloony, zajazdy, puby, karczmy i inne podobne przybytki tętnią życiem dniem, nocą, zimą, latem… Że panuje w nich nieustający harmider, alkohol leje się strumieniami, talerze zawsze są pełne jadła, kapela rżnie walca na sześć a byle incydent kończy się wyzwaniem na pojedynek na pistolety, szable czy – o zgrozo – inwektywy poddające w wątpliwość cnotliwe prowadzenie się matki adwersarza. Rzeczywistość natomiast znacznie odbiega od takich wyobrażeń, przyjmując zwykle postać znudzonej kobiety, stojącej za pustawym kontuarem, która ze zwyczajnej nudy przeciera po raz dziesiąty te same szklaneczki.
Tak było i tym razem, z tą tylko różnicą, że ową zajmującą czynność przerwało pojawienie się w polu widzenia kobiety, której wygląd zdawał się sugerować, że pomyliła lokale.
– Dzień… dobry? – zagadnęła barmanka, wyraźnie niepewna, co właściwie ma zrobić.
– Dobry, meine liebe Fräulein! Mieszkam w hotelu na tamta strona Strasse i szukam taka miła i szybka dziewczyna do pomoc na kilka dni. Ale wcześniej sehr, sehr gut kąpiel und abendessen. Wy macie tu takie, ja?
– Ja… znaczy… znaczy ja chciałam powiedzieć, że… na pewno nie pomyliła pani lokali? Co prawda my tu mamy dziewczyny… ale takie do towarzystwa… pani rozumie…
– Ja, wszystko rozumie. Mówię przecież: jedna dziewczyna, jeden pokój z duża wanna i jedna… kolacja? Teraz dobrze mówić?
– W takim razie czy ma pani szanowna jeszcze jakieś wymagania odnośnie… służącej?
– Ja szukam taka… o, taka jak ona!
– Huiacinta? – barmanka spojrzała na schodzącą właśnie ze schodów drobną meksykankę. – To dobra dziewczyna, ale roztrzepana i nie ma jeszcze odpowiedniego doświadczenia!
– Nein! Chcę ona i tylko ona! Przyprowadzi do mnie!
(…)
Hilda, z wciąż wilgotną skórą i włosami, przysiadła na szerokiej sofie. Jedną z poduszek podłożyła sobie pod plecy, natomiast drugą rzuciła na podłogę. Oparła się wygodnie, rozchyliła nogi i zachęciła gestem, by jej towarzyszka uklęknęła.
– Nie bądź taka bardzo prędko, dobrze? Rozumiesz?
Nie musiała dwa razy powtarzać. Dziewczyna poprawiła się, położyła dłonie na udach i pochyliła głowę. Zgodnie z życzeniem całowała niezwykle powoli i subtelnie”
W tym momencie nie byłam już w stanie powstrzymać chichotu. Ale nie z „poczócia chómoru” rodem z dowcipasów podpitego stryjaszka, a mojej własnej indolencji literackiej, pomieszanej z nieuzasadnioną niczym wiarą, że ktokolwiek kiedykolwiek miałby to przeczytać bez poczucia zażenowania. Aczkolwiek w duchu nawet się ucieszyłam, że nigdy nie dotarłam do etapu, by w przypływie odwagi (czy raczej bezdennej głupoty) pokazać to szerszej publiczności.
***
Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera
Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!
Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!
1 komentarz
Krysia
Nie zawsze więcej oznacza lepiej. Dużo odcinków a jakość jakby się obniżała. Nie wiem dokąd to zmierza ale najpewniej będzie potrzebny ktoś, kto wybierze ze wszystkich części sceny erotyczne, zrobi z nich zgrabną całość i wywali pozostałe, zbędne dla tej historii treści. Jakoś dziwnie pewna jestem, że wówczas statystyki takiego, prawdziwie erotycznego, opowiadania będą w końcu na przyzwoitym poziomie. No bo to co widać teraz, czyli ilość odsłon po kilku dniach poniżej 1000, jasno pokazuje, że nie o to czytelnikom chodzi.
AgnessaNovvak
@Krysia - oryginalnie to opowiadanie było podzielone na cztery części, każda na inną porę roku (podtytuły są podane przy numerach rozdziałów) i wtedy nie widać tak długich fragmentów bez erotyki, które tutaj trwają nawet po kilka krótkich epizodów z rzędu. No ale taka jest specyfika LOL, że autorzy zwykle dzielą swoje prace na mniejsze części, a ja się z tym kłócić nie będę.
A co do "zbędnych treści", to się powtórzę - dla mnie one nie są zbędne. Może to faktycznie jest zbyt ambitna jak na moje umiejętności próba napisania czegoś kryminalno-historyczno-erotycznego (mniej więcej w takiej kolejności) i zupełnie nie pasuje ani treścią, ani formą do LOL. Natomiast ostatnim, co uważam za słuszne w tym przypadku, byłoby wycięcie większości nie-erotyki poza jedynie szczątkową fabułą i pozostawienie nie 30, a mniej więcej 12-15 rozdziałów. Przepraszam, ale nie. A jeśli komuś to nie podchodzi, to po prostu taki jest gust i takie preferencje i ma nadto opowiadań, składających się z seksów, seksów i jeszcze do tego seksów.