La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 23)

La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 23)Zapraszam na epizod dwudziesty trzeci, w którym akcja zaczyna się zagęszczać.

***

ROZDZIAŁ 23/30 – Zimowa sztuka wymaga ofiar

*

   Choć kusiło mnie, by od razu podzielić się najnowszymi wieściami z Shirley, zatrzymałam je na razie dla siebie. Zbyt wiele rzeczy musiałam jeszcze przygotować i za dużo spraw pozałatwiać, nim moja wizja miała się wreszcie ziścić. W końcu jednak uznałam, że nie mogę już dłużej czekać. Albo i nie chcę? Tak czy inaczej, pewnej wciąż dość zimnej, lecz już zdecydowanie bardziej deszczowej niż śnieżnej niedzieli, postawiłam na stoliku już nie tylko kawę i ciasto, ale także całkiem konkretną butelkę. Po czym oznajmiłam, że mam coś ważnego do powiedzenia. Możliwe, że najważniejszego, od kiedy w ogóle się znałyśmy.
   Shirley, podobnie jak wcześniej Bella, najpierw słuchała z pełnym zrozumienia zainteresowaniem, lecz później zaczęła coraz wyraźniej marszczyć czoło. Raz czy drugi nie powstrzymała się nawet przed pełnym dezaprobaty prychnięciem, aż wreszcie na dobre mi przerwała:
   – No dobrze już, dobrze, to jak ty to sobie niby wyobrażasz? Że rzucisz to wszystko z dnia na dzień, wszyscy cię z uśmiechem pożegnają, wsiądziesz na statek i tyle cię widzieli? A na miejscu będzie oczekiwał komitet powitalny i malowany domek na tak samo malowanej prerii? Czy ty na pewno rozumiesz, na co się porywasz? – spytała wprost.
   – Może tak, może nie – odpowiedziałam równie otwarcie. – Ale zrozum, tutaj nie widzę dla siebie przyszłości. Od tylu lat próbuję udawać, że wszystko jest w porządku, ale obie wiemy, że nie jest i tak naprawdę nigdy nie będzie. Poza tym jest jeszcze jedno, czego pewnie nie zrozumiesz – nie chciałam zabrzmieć obcesowo, lecz powoli kończyła mi się i cierpliwość, i dobre maniery. – Ja po prostu chcę zostawić za sobą przeszłość. Może i nie muszę, ale naprawdę chcę. Moje niewłaściwe decyzje, moje błędy, moje krzywdy wyrządzone innym. Ja… wiesz, jak ja się czuję, wiedząc, że mam krew na rękach? I to nie taką ze snu, a prawdziwą?
   – Nie, nie wiem. Natomiast powtarzam ci kolejny raz, że to nie miało, nie ma i nie będzie miało dla mnie znaczenia.
   – A powinno – westchnęłam z rezygnacją. – Poza tym wybacz, ale nie tylko twoje zdanie się dla mnie liczy.
   Wydawało mi się przez moment, że byłam zbyt złośliwa wobec Shirley, jednak ta gładko przełknęła aluzję względem przerostu własnego ego.
   – No dobrze, to co w takim razie powinnam z tobą zrobić? Czy raczej: co ty sama powinnaś zrobić ze sobą? Owszem, popełniasz w życiu błędy, ale wszyscy tak robimy. Ja też. I wierz mi lub nie, ale do dzisiaj nie mogę sobie niektórych wybaczyć. Bo źle zinterpretowałam poszlaki, bo rzuciłam się zbyt pochopnie na jakiś trop, bo nie przemyślałam odpowiednio konsekwencji własnych działań, długo mogłabym wymieniać. Ale nie będę z tego powodu zadręczała się do końca życia, tylko wyciągnę naukę, żeby w przyszłości postąpić właściwie. I ty też powinnaś – wskazała mnie palcem. – Zresztą naprawdę aż nadto odkupiłaś swoje winy. W szkołach, ochronkach i innych przytułkach dla potrzebujących. W jednym szpitalu, w drugim i piątym. Że nie wspomnę o tej broszurze o leczeniu ran postrzałowych, którą napisałaś. Wiesz, ile to żyć uratowało?
   – A mogłoby wielokrotnie więcej! – zacietrzewiłam się. – Jakby tylko napisała ją nie byle paniusia pielęgniareczka, którą wszyscy pogardzają, ale doktor z dyplomem. I nieważne, że mam większą wiedzę niż połowa szanownego w dupala kopanego konowalskiego konsylium, które nie dopuściło mnie do studiów medycznych tylko dlatego, że byłam kobietą i to na dodatek niespecjalnie wysoko urodzoną! Tylko że to ja zjeździłam pół świata i to ja widziałam na własne oczy to, o czym inni mogą sobie najwyżej poczytać w książkach! To ja strzelałam ze wszystkiego, co chociaż trochę przypominał broń palną, od dżezaili klepanych w pasztuńskich szopach po prototypy Maxima-Silvermana rodem z jakiejś fantastycznej powieści! A w ogóle, to…
   – To co? – Shirley przerwała mi w pół słowa. – Myślisz, że mnie to wszystko nie mierzi? Choćby to, że musiałam znowu prosić się tego idioty, imbecyla i ignoranta LaStrade’a, żebym mogła w ogóle gdzieś wejść. Bo wiesz: byle policyjnego inspektorka z mlekiem pod nosem wpuszczą wszędzie bez mrugnięcia okiem, ale kobiety, choćby o takiej reputacji i sławie jak ja, już nie! Albo jeden z drugim cwaniakiem myślą sobie, że mogą mnie oszukać. Okłamać! Mnie! I jeszcze łżą w żywe oczy, że nie mam racji, że na pewno coś mi się przywidziało, że to wcale tak nie było, a poza tym ich opinia jest więcej warta od mojej, bo są jaśnie panami hrabiami, baronami, lordami… Ha, tfu, jasna ich błękitnokrwista mać!

   Zatkało mnie. Od dawna nie widziałam tak wzburzonej Shirley. Tak dawna i tak bardzo, aż na wszelki wypadek postanowiłam nie kontynuować tego tematu. Zresztą… a może faktycznie ona miała rację i nie powinnam się tak surowo oceniać?
   – Dobrze, już się nie kłóćmy, bo to do niczego nas nie zaprowadzi – przyznałam pojednawczo. – Ale to nie oznacza, że mnie przekonasz do zmiany zdania, Shirley. Ja po prostu jestem już tym wszystkim zmęczona. Zmęczona ciągłymi staraniami, żeby ktoś mnie w ogóle zauważył. Zmęczona udowadnianiem całemu światu, że jestem coś warta. Zmęczona… – zawahałam się, bo to, co cisnęło mi się na język, nie było przecież do końca prawdą, ale byłam zbyt zdenerwowana, by się tym przejmować – tym, że nikt mnie nie kocha. Nikt nie chce. Nieważne czy próbuję sobie jakoś ułożyć życie ze starszym mężczyzną, czy młodszą kobietą, zawsze kończy się tak samo. Nieważne, jak bardzo mi nie zależy i jak się nie staram, zawsze muszę wszystko spieprzyć!
   – Tak, już mi to mówiłaś. Zresztą nie jeden i nie dwa razy, o ile dobrze pamiętam. Powiedz mi raczej coś, czego jeszcze nie wiem.
   Nie byłam pewna, czy jej nagły przypływ chłodnego opanowania wynikał z chęci uspokojenia także mnie, czy bardziej świadczył o całkowitym olaniu tego, co właśnie jej powiedziałam. Olaniu mnie, moich potrzeb, pragnień, problemów, wszystkiego. A skoro tak, nie widziałam dalszego sensu tej rozmowy.
   – Możesz nie popierać mojej decyzji, Shirley – zaczęłam na tyle spokojnie, na ile byłam w stanie – ale przynajmniej ją zaakceptuj. Wiem tak samo, jak ty, że z rezygnuję z wygodnego mieszkanka i stałej pracy dla mglistych perspektyw w samym środku niczego, gdzie kangury dupami szczekają – rzuciłam dowcipasem rodem z pubu o piątej nad ranem, lecz miałam to serdecznie gdzieś – ale naprawdę szczerze liczę na to, że tam moje chęci i umiejętności będą ważniejsze niż głupi dyplom i jeszcze głupsze konwenanse. Radzić sobie sama w dziczy umiem, strzelać umiem, złożyć połamaną rękę czy wyjąć kulę z nogi też. Pieniędzy i na podróż, i na ten malowany domek także mi wystarczy. Wiem, że pewnie będę tęskniła nie tylko za tobą, spacerami po parku czy tymi cudownymi ptifurkami z cukierni za rogiem, ale nawet tak dzisiaj znienawidzonymi rzeczami, jak te absolutnie niejadalne drożdżówkopodobne zakalce pana Hedsona – tym razem już nie powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. – Zrozum, Shirley, ja naprawdę się już tutaj męczę. Więdnę. Nie wiem, czy tam ułożę sobie życie tak, jak to sobie wymarzyłam, ale na pewno nie zrobię tego tutaj. Dlatego czy mi się to podoba, czy nie, po prostu nie mam innego wyjścia.
   Shirley spojrzała na mnie badawczym wzrokiem, wyraźnie układając sobie coś w głowie, aż wreszcie zapytała. Jak zwykle wprost:
   – Nie masz? Na pewno? Bo coś mi się wydaje, że twoja ostatnia bliska znajomość też ma z tym całkiem sporo wspólnego – tym razem nie mogłam już pomylić złośliwej kpiny w jej głosie z niczym innym.
   – Tak, ma – nie było sensu zaprzeczać. – To także ze względu na Bellę podjęłam tę decyzję. Wiem, że skrzywdzę tym nas obie, ale to i tak lepsze, niż jakbym została.
   – Czyżby? A może tylko ci się tak wydaje? Na pewno do niczego cię nie nakłaniała? Nie podsuwała żadnych pomysłów albo rozwiązań, które niby to miały być najlepsze dla ciebie, a tak naprawdę służyły tylko jej? Nigdy nie miałaś wrażenia, że ona gdzieś za twoimi plecami rozgrywa własną grę?
   – Ja… a nawet jeśli tak, to co z tego? – wzruszyłam ramionami, chcąc jak najszybciej zmienić temat. – Każdy z nas ma swoje tajemnice, których nie ma zamiaru ujawniać nawet najbliższym. Włącznie ze mną i z tobą.
   – A co, jak ci powiem, że Bella…
   – Dość, Shirley. Dosyć! – wydarłam się, aż pająki pouciekały za tapetę. – Nie obchodzi mnie, że Bella to, Bella tamto! Nie-ob-cho-dzi! Zaczęłam tę rozmowę, bo potrzebowałam twojego wsparcia i twojej porady, a ty mi znowu robisz wymówki, znowu krytykujesz i znowu zmieniasz temat! I znowu traktujesz jak głupią, a ja… ja nie jestem głupia, Shirley. Nie jestem! Ja… – nagle poczułam zupełnie niespodziewaną wilgoć w kącikach oczu. – … właśnie dlatego wyjeżdżam, Shirley. Przez takich ludzi, jak ty!
   Wiedziałam, że jeszcze kilka słów a zupełnie się rozryczę, dlatego czym prędzej odwróciłam się i wybiegłam z pokoju. Tak naprawdę nie chciałam w taki sposób zakończyć naszej rozmowy… a może jednak chciałam? W nerwach wyrzucić z siebie to, co od dawna myślałam, lecz zawsze wstydziłam się uzewnętrznić? Zgadza się: nie zawsze podejmowałam dobre dla siebie decyzje, zdecydowanie za często myślałam piczą zamiast głową, bywałam mówiąc delikatnie płaczliwa, długo by wymieniać. Ale to była moja picza i moje płacze. I nawet jeśli – po raz kolejny zresztą – polegnę przy próbach poukładania sobie życia, to trudno. Będę mogła winić najwyżej siebie. I będę to robiła sama.
   Wiedziałam też, że powinnam czym prędzej pogodzić się z Shirley, ale i to niewiele mnie obchodziło. Dlatego do końca dnia zamknęłam się w pokoju, a w ciągu następnych robiłam wszystko, byśmy się nie widziały. Tym razem z całkiem dobrym skutkiem, bo… w ogóle nie miałam ku temu okazji. Gdy wstawałam, jej nie było, gdy wracałam – podobnie. Na wszystkie moje pytania – bo po pewnym czasie zaczęłam je w końcu zadawać – pan Hedson odpowiadał, że wie tylko to, co czyta na pozostawionej na stoliku kartce lub dostarczanych okazyjnie przez gońców, równie lakonicznych liścików. Czyli w zasadzie nic poza tym, że Shirley wciąż żyje. A skoro tak, postanowiłam nie drążyć dalej tej kwestii i zająć się własnymi sprawami, których zebrało mi się aż nadto.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz