La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 16)

La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 16)Zapraszam na epizod szesnasty, w którym będzie działo się naprawdę sporo: nadejdzie jesień, zaczną się schadzki kochanków, a przede wszystkim główna bohaterka zdecyduje, by zrealizować jedną ze swych najbardziej wyuzdanych fantazji!

***

ROZDZIAŁ 16/30 – Jesienne mezalianse ze wszech miar

*

   Jak powiedziałam, tak zrobiłam i zaczęłam się widywać z Mortym. Owszem, były to spotkania w gruncie rzeczy całkiem niewinne, ograniczające się do spacerów w parku, popływaniem łódeczką po kanałach w tymże, partyjki krokieta z podobnymi nam mniej lub bardziej zakochanymi parami. Niemniej oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że wraz z rosnącą powagą poruszanych w trakcie tych spotkań tematów rosną w nas także nadzieje na więcej. Nie byłam ani ślepa, ani tym bardziej głupia i doskonale zdawałam sobie sprawę, że Morty zamiast w szarady na ławeczce wolałby raczej zagrać ostrą partyjkę rozbieranego pokerka w jakimś ustronnym buduarze. Zresztą i ja z nieukrywaną przyjemnością dołożyłabym do repertuaru naszych zabaw choćby rzut stanikiem na odległość czy ściąganie pantalonów na czas. Zębami. Wiedziałam jednak, że muszę zachowywać się przyzwoicie co najmniej do chwili, gdy oficjalnie zakończy się nasza zależność zawodowa, czyli kolejne półtora miesiąca. A momentami łatwo nie było, oj nie.
   Choćby wtedy, gdy złapała nas nagła ulewa i musieliśmy się czym prędzej schronić w jakiejś ewidentnie zapomnianej przez ogrodnika altance. On zziajany i przemoczony, ja podobnie zadyszana i z wilgotnymi nie tylko włosami. Splecione dłonie, coraz bliższe oddechy, złączone w niespodziewanym pocałunku usta… Bóg mi świadkiem, że dosłownie w ostatniej chwili powstrzymałam się przed zadarciem kiecki, wskoczeniem na Morty’ego i odstawieniem scenki rodem z najbardziej wyuzdanych nowelek francuskich libertynów.

   Niby tym razem zdołałam się jakoś opanować, lecz wiedziałam, że dłużej to tak trwać nie może i albo oboje czym prędzej zbudujemy odpowiednie podwaliny pod nasz związek – co wiązało się na początek z jego publicznym ujawnieniem rodzinie, znajomym oraz współpracownikom – albo będziemy musieli czym prędzej zakończyć znajomość, zanim wybuchnie całkiem konkretny skandal na cały szpital i pół uczelni. Względnie odwrotnie. Najpierw jednak musiałam uspokoić wściekle wierzgającą żądzę, bo następnym razem mogłabym już na serio się nie powstrzymać. Tyle że nie miałam już ochoty jedynie na wieczorek z niegrzeczną książeczką, a namiętne spotkanie z żywym człowiekiem. Z jego ciepłem, ciężarem, zapachem i smakiem. Pragnęłam doświadczyć – być może ostatni raz – nieskrępowanego absolutnie niczym dzikiego seksu. Bez liczenia się ze zdaniem innych, bez zobowiązań, bez konsekwencji. Z kimś, z kim będę miała ochotę i w dokładnie taki sposób, w jaki tylko mi się zamarzy. Z mężczyzną, kobietą, ich dowolną kombinacją.
   Tylko co z tego? Mogłam sobie wyobrażać nie wiadomo co, natomiast prawda była taka, że realizacja tychże wyobrażeń była poza moim zasięgiem. Po ostatnich przeżyciach ze Scarlett przyobiecałam sobie solennie, że nie będę się już angażowała w żadne jednorazowe przygody, a już na pewno nie z osobami, na których poznanie, pójście do łóżka i rozstanie mogłam przeznaczyć ledwie jeden wieczór. Po prawdzie przez moment rozważałam nawet, by odnaleźć właśnie Scarlett, przeprosić ją, spróbować się pojednać, ponownie zaprosić do jakiegoś ustronnego pokoiku i… dosłownie zgwałcić. Na wszystkie możliwe sposoby, we wszystkich pozycjach oraz oczywiście we wszystkie dziury. Zerżnąć tak, by błagała o litość, a potem kazać zrobić sobie dokładnie to samo. Niestety – a może na szczęście? – nawet gdybym bardzo chciała, nie potrafiłabym się przemóc, by ponownie choćby ją dotknąć.
   Natomiast na szczęście – lub tym razem dla odmiany niestety? – w kwestii innych deklaracji nie byłam już taka pewna. Zwłaszcza tej, by zamiast brać czynny udział w czynach lubieżnych, jedynie je obserwować. Z bardzo, bardzo bliska. I choć z początku odrzuciłam i tę fantazję, to wracała ona nachalnie i wracała, aż wreszcie uznałam, że albo urzeczywistnię ją teraz, albo faktycznie nigdy. Dlatego też czym prędzej udałam się do owego znajomego antykwariatu, który poza sprzedażą literatury nieubranego faktu oferował także wcale nie mniej interesujące informacje. Na przykład: kiedy zbiera się dzielnicowy klub anonimowych onanistów, jak zrobić sobie nagi portret u podobnie nieubranej malarki, maczającej w farbie nie tylko pędzle, ewentualnie gdzie można spotkać chętną do podzielenia się swymi niebanalnymi wdziękami upadłą madonnę z wielkim cycem. I chociaż z początku właściciel energicznie zaprzeczał, że ma z takimi interesami cokolwiek wspólnego, to po odpowiednio długich targach postanowił co nieco zmienić zeznania.
  
*
  
   Całą drogę do poleconego mi w zaufaniu przybytku rozkoszy biłam się z myślami, czy faktycznie postępuję dobrze. I nie chodziło nawet o uczciwość względem Morty’ego, bo na dobrą sprawę poza wciąż nieśmiałymi podchodami i snuciem dość mglistych planów nic się między nami nie wydarzyło, ale wobec mnie samej. Czy jeśli tym razem z premedytacją złamałam dane słowo, to nie zrobię tego po raz drugi? Dziesiąty? Czy także w innych dziedzinach życia też będę stosowała podwójna moralność pod tytułem „niby nie wolno, ale jak się bardzo chce, to można”? Ostatecznie jednak stanęłam przed wyglądającym zupełnie pospolicie teatrzykiem rewiowym „Moulin noir”, przeżegnałam się w duchu i stwierdziłam, że niech się dzieje, co chce.
   Wnętrze także niespecjalnie się wyróżniało – ot, owalna salka z paroma lożami otaczającymi porozstawiane na środku stoliki, niezbyt okazała scena na podwyższeniu, z boku kontuar z rzędem wysokich krzesełek. Widownia niemal wyłącznie męska, poza dosłownie jedną kobietą, na dodatek kryjącą twarz za woalką. I tyle. Mnie jednak interesowało coś innego. Podeszłam do lady i zgodnie z wcześniejszą instrukcją od biegłego w takich tematach znajomego, złożyłam zamówienie:
   – Fée Verte, s’il vous plait – i dodałam szybko: – Żyrafy wchodzą do szafy, a pawiany wchodzą na ściany!
   Przez moment czułam się jak kompletna idiotka, lecz barman, zerkający na mnie do tej pory raczej obojętnie, nieoczekiwanie uśmiechnął się pod wąsem. Po czym zniknął na zapleczu, skąd zaraz powrócił w towarzystwie wysokiej kobiety o lśniących czernią włosach, równie ciemnych oczach i figurze, której mogłam co najwyżej pozazdrościć. Mimo że byłam (i to lekko licząc) dwadzieścia lat od niej młodsza. Nie miałam jednak czasu porównywać naszych przyrodzonych walorów, gdyż owa dama obeszła mnie raz i drugi, taksując wybitnie krytycznym wzrokiem. Tak ostentacyjnie, aż spłonęłam rumieńcem.
   – To mówisz, że interesują cię pawiany i żyrafy? W takim razie zapraszam, może jakieś znajdziemy!
   Gestem kazała mi iść za sobą. Więc poszłam. Z duszą na ramieniu. Oczami wyobraźni spodziewałam się podróży po jakichś zawilgoconych, przystrojonych perwersyjnymi malowidłami lochach, gdy tymczasem przeszłyśmy przez zwyczajny do bólu korytarz i całkiem wysokie schodki, prowadzące do równie niepozornych drzwi. Nim jednak je przekroczyłam, przewodniczka nieoczekiwanie wręczyła mi przysłaniającą całą górę twarzy karnawałową maseczkę. Mało tego, zwróciła się do mnie tak wprost, jak tylko było to możliwe:
   – Wybacz, że będę mówiła do ciebie per ty, ale to uprości wiele spraw. Musisz wiedzieć, że może i podałaś właściwe hasło, ale uwierz, że jakbyś mi się nie spodobała, to byśmy teraz nie rozmawiały. Natomiast wyglądasz mi na godną zaufania kobietę na poziomie i dlatego nie będę wygłaszała truizmów, że to, co dzieje się wewnątrz, to i wewnątrz zostaje. Za to udzielę ci paru grzecznościowych porad: choćby takiej, byś nie wstydziła się ani siebie, ani swych pragnień. Tym bardziej że naprawdę rzadko kiedy widujemy tutaj kobiety, a jeśli już, to raczej towarzyszące mężczyznom. I dlatego szczerze doceniam twą determinację i odwagę, że zdecydowałaś się na taki krok. A teraz uśmiechnij się! W końcu pierwsze złe wrażenie można zrobić tylko raz! – zachichotała i nacisnęła rzeźbioną klamkę.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz