Zapraszam na epizod siedemnasty, będący bezpośrednim preludium do wybuchu perwersyjnej namiętności!
***
ROZDZIAŁ 17/30 – Jesienne mezalianse ze wszech miar
*
Wciąż nie do końca uspokojona weszłam do kameralnego saloniku, rozświetlonego zawieszonym centralnie kandelabrem. Na porozstawianych pod ścianami sofkach siedziały jedna, dwie… cztery kobiety. I trzech mężczyzn. I wszyscy patrzyli wprost na mnie. Nie miałam jednak czasu na nic poza ukradkowym zarumienieniem się, bo towarzysząca mi dama znów się odezwała:
– Jeśli szukasz tylko kobiety lub tylko mężczyzny do klasycznej miłości, możesz wybrać kogo chcesz. Jeśli pary, polecam Renarda i Louve – wskazała szczupłego rudzielca i dość biuściastą brunetkę, przytulających się do siebie – ewentualnie sugerowałabym…
– A co, jak chcę tylko oglądać? – wypaliłam, czując, że albo już teraz postawię jasną granicę, albo zaraz rzucę się na ich wszystkich. Bez wyjątku.
– To zależy tylko do ciebie. Ale wiesz, że nie ma to wpływu na ostateczną cenę?
– Tak, rozumiem. Mimo wszystko naprawdę chciałabym tylko obserwować… jeżeli to nie kłopot.
– Ależ skąd! Powiem więcej: będziemy bardzo ukontentowani, jeśli nasz pokaz ci się spodoba! To kogo byś chciała?
Raz jeszcze obejrzałam sobie wszystkich obecnych. Siedząca samotnie zaraz z prawej blondyna o klasycznych rysach wydawała się najlepszym wyborem, lecz odrzucił mnie jej nieobecny wzrok. Może wypaliła wcześniej nie to, co trzeba, a może po prostu była znudzona? Nie wiedziałam i nieszczególnie chciałam wiedzieć. Wskazana wcześniej para jakoś niczym mnie nie zachwyciła, podobnie jak mizdrząca się do mnie szczupła szatynka i ewidentnie potrzebujący drzemki przysadzisty łysol. I tutaj pojawił się problem, bo poza nimi pozostał mi już jedynie rozparty na szezlongu hebanowy półbóg oraz drobinka w króciutkich, artystycznie zwichrzonych włosach we wszystkich kolorach tęczy. Ona kusiła mnie swym nieprzeniknionym wzrokiem, on aurą egzotycznej dzikości.
– Widzę, że nie możesz się zdecydować, prawda? Nie chcę niczego sugerować, natomiast przyznam, że masz interesujący gust, skoro zwróciłaś uwagę właśnie na ich dwoje! Feba, Maraschino, podejdźcie proszę!
Teoretycznie miało mi to ułatwić decyzję, natomiast praktycznie stało się dokładnie odwrotnie. Już pierwszy rzut oka na mocno naprężone spodnie Maraschino ujawniał, że nie tylko godną antycznych herosów posturą mógł się pochwalić, z kolei Feba, mimo ewidentnych braków cielesnych, czarowała spojrzeniem przeogromnych (obiektywnie nawet za bardzo), lśniących głębokim lazurem oczu. Poza tym zdążyłam się już w życiu przekonać, że często we właśnie takich niepozornych kobietkach drzemią prawdziwe demony namiętności, a tak zbudowanego mężczyzny nie miałam nigdy, więc…
W tym momencie dotarło do mnie, że przerasta mnie nie tylko sam wybór, ale cała sytuacja, w której się znalazłam. I zanim spanikuję i ucieknę z krzykiem, gdzie nawet nie pieprz, lecz także wanilia rośnie, resztkami sił wycofam się z tej kabały z godnością. A przynajmniej jej pozorami. Dlatego ze wstydem spuściłam głowę i zaczęłam mamrotać pod nosem:
– Przepraszam, ale chyba nie dam rady, naprawdę. Oboje są wspaniali i wiem, że jeśli zdecyduję się na jedno z nich, to będę żałowała, że nie wybrałam drugiego. Poza tym przyrzekłam sobie, że będę jedynie patrzała, a teraz, jak stoję przed takim fantastycznymi i pociągającymi… jak stoję przed wami dwojgiem – zwróciłam się bezpośrednio do nieco zmieszanej mym wyznaniem pary – to się boję, że nie dotrzymam danego słowa. Dlatego chcę podziękować wszystkim za poświęcony czas i prosić o wybaczenie, że zawiodłam wasze oczekiwania. To ile się należy za fatygę? – dokończyłam rozedrganym głosem i spojrzałam na mą gospodynię.
– No chyba sobie żartujesz! Po pierwsze, nie jesteśmy jakimś podrzędnym burdelikiem, co to przelicza minuty na szylingi! Co to, to nie! – matrona fuknęła, aż żyrandol i cycki się zatrzęsły. – Dla nas liczy się przede wszystkim reputacja, którą budujemy dzięki prywatnym poleceniom usatysfakcjonowanych klientów. I oczywiście rozumiem, że mogłaś przecenić swoje siły, lecz mimo wszystko spróbuję cię namówić na pozostanie i pozwolenie nam, byśmy umilili twój czas. Czy w takim razie mogę cię zaprosić choć na kilka chwil do swojego prywatnego gabinetu?
Mimo że policzki płonęły mi żywym ogniem a serce waliło jak oszalałe, wiedziałam, że najgorsze już minęło. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
– W takim razie dziękuję, bardzo mi się przyda chwila wytchnienia – zgodziłam się.
Po chwili siedziałam na całkiem wygodnej sofce w równie przytulnym kantorku. Z kieliszkiem sherry w drżącej dłoni i tysiącem pytań cisnących się na usta.
– Jeszcze raz chciałabym przeprosić, że tak się zachowałam – wydukałam wreszcie. – Myślałam, że to będzie… łatwiejsze. Obiecuję, że jak tylko dojdę do siebie, to zaraz sobie pójdę!
– A ja powtarzam, że nie mam do ciebie żadnych pretensji, a już na pewno nie będę cię stąd wyganiała. I tak właściwie to powinnam przeprosić, bo nawet się do tej pory nie przedstawiłam. Nigella!
– Je… Jenna! – postanowiłam powiedzieć prawdę także w tej kwestii.
Wypiłam toast i znów wbiłam wzrok w secesyjną tapetę, pokrywającą ściany. Nie dane mi było jednak w milczeniu zastanowić się nad własnym coraz bardziej kłopotliwym położeniem, bo Nigella niespodziewanie zagadnęła:
– Możesz mi nie wierzyć, ale ja naprawdę doceniam to, co zrobiłaś. Nie tylko odważyłaś się wyjść swym najgłębszym pragnieniom naprzeciw, ale przede wszystkim zachowałaś w dążeniu do ich spełnienia zdrowy rozsądek. Zamiast brnąć uparcie w ślepą uliczkę, przyznałaś się do słabości. Otwarcie i szczerze. I dlatego postawię sprawę jasno raz jeszcze: nie jesteś nic winna ani mnie, ani komukolwiek z towarzystwa. Powiem więcej: chciałabym w ramach uznania zaproponować ci coś od siebie. Tylko obiecaj mi, że zamiast od razu zaprzeczyć, przynajmniej poważnie się nad tym zastanowisz, dobrze?
– W takim razie niech będzie. Słucham – wzruszyłam ramionami z udawaną swobodą, choć tak naprawdę wciąż byłam kłębkiem nerwów.
– Skoro nie mogłaś wybrać między Febą a Maraschino, dostaniesz ich ode mnie oboje. Całkowicie za darmo i na tyle czasu, ile tylko będziesz chciała. A jeśli nie będziesz miała nic przeciwko, obejrzałabym ich pokaz razem z tobą. Tutaj i teraz, bo tylko w taki sposób jest ważna moja oferta. I tutaj i teraz musisz się jasno zdecydować: tak lub nie. I co ty na to?
Powiedzieć, że pragnęłam tego całą sobą, to jakby niczego nie powiedzieć. Sama myśl o tym, że za moment będę obserwowała zainscenizowaną specjalnie dla już nie tylko pełen erotyki teatrzyk, lecz autentyczną scenę seksu, przyprawiała mnie o ciarki. A co dopiero, gdy będzie się ona odbywała na wyciągnięcie ręki i w towarzystwie jeszcze jednej obserwatorki. Niezwykle atrakcyjnej zresztą, którą po prawdzie chętniej poznałabym bliżej. No i że będę mogła wedle własnego uznania robić sobie przy wszystkich tak dobrze, jak tylko mi się zamarzy.
Oczywiście wciąż obawiałam się, czy mimo buńczucznych zamiarów podołam tej niełatwej przecież sytuacji, ale skoro już zrobiłam i pierwszy i dziesiąty krok, to może…
– Tak! Chcę! Od razu!
Nigdy nie zastanawiałam się specjalnie, w jaki sposób wygląda akt między dwiema osobami oglądany z perspektywy trzeciej. Owszem, nieraz uprawiałam go przy lustrze, byłam też świadkiem choćby tej orgietki z udziałem Scarlett, ale jakoś nie miałam wtedy nastroju, by przypatrywać się szczegółom. A te okazały się mocno zaskakujące.
Choćby to, że wbrew pierwszemu wrażeniu ani Feba, ani Maraschino wcale nie przypominali nieskazitelnych, zastygłych w pozach godnych mistrzów pędzla modeli. O, nie! Ona owszem, miała figurę i rysy ledwo co zakwitłego dziewczątka, na które zresztą dość usilnie pozowała także strojem czy fryzurą, lecz nie zdziwiłabym się, gdyby była moją równolatką. On natomiast prężył się, jak tylko mógł, lecz widać było choćby po żylastych, spracowanych dłoniach, że przez większość życia nie dotykał nimi tomików poezji, a bardziej kilofu czy innego handszpaka. Mało tego: im bardzo starali się zachować powagę, tym gorzej im to wychodziło: Feba co chwila stawała na palcach, Maraschino musiał się pochylać, ona raz czy drugi prawie się poślizgnęła na wypolerowanym parkiecie, ona prawie spadła z kozetki, gdy próbował ją podnieść. I tak dalej. I może właśnie dzięki tej niewymuszonej naturalności byli tak piękni, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Przepiękni! Śledziłam każdy ruch, każdy najmniejszy gest, dotyk spojrzenie, szept, westchnienie. Angażowałam się w przedstawienie, które przede mną odgrywali tak mocno, jakbym sama brała w nim udział.
Do tego dochodziła jeszcze obecność Nigelli. Emanującej dojrzałą elegancją, odzianej w najprzedniejsze szyfony i obwieszonej całymi jardami sznurów pereł piękności, która co chwila uśmiechała się do mnie zalotnie. Tak, jakby celowo sprawdzała, do czego – mimo wcześniejszych deklaracji o trzymaniu dystansu – będę w stanie się posunąć. A ja tylko siedziałam rozparta na szerokim fotelu, wpatrując się w dzielącą się namiętnością parę.
***
Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera
Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!
Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!
1 komentarz
KotwButach
Agness do kurwy nędzy. Tydzień mija, a tu 387 wyświetleń? To mniej niż 60 dziennie!!! Weź się do roboty i zrób z tym coś!
AgnessaNovvak
@KotwButach mogę kogoś na postrach wytarzać w smole i pierzu, ale to jest zdaje się karalne 😅