La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 10)

La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 10)Zapraszam na epizod dziesiąty, będący bezpośrednią kontynuacją poprzedniego.

***

ROZDZIAŁ 10/30 – Letnie morderstwo maszyną do pisania

*

   Podniosłam wzrok. Bella siedziała na wyciągnięcie ręki z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy.
   – Ty widzisz teraz, że ja nie kłamałam. Ona ciebie kochała jak nikt inna. Tylko ciebie.
Nim cokolwiek odpowiedziałam, Bella powróciła do przerwanej historii w momencie, w którym po kilku miesiącach rozłąki udało jej się na powrót spotkać z Jamesiną. Tym razem jednak w towarzystwie jej starszego brata, Fritza. Oczarowanego nową znajomą tak bardzo, że gdyby nie na wskroś teutońskie wychowanie, z miejsca by się oświadczył. Na jego jednak szczęście – a może nieszczęście obojga, patrząc perspektywy późniejszych wydarzeń – zrobił to następnym razem. Oficjalnie, podczas wystawnego przyjęcia oraz w obecności najbliższych, poprosił Jamesinę o rękę. Ją i tylko ją, gdyż ani ojciec, ani matka proszonej już nie żyli, a towarzysząca jej starszawa cioteczka Mathilda (wraz równie wyliniałym kotem) pełniła raczej rolę bardziej kwiatka przy kożuchu niż kogokolwiek decyzyjnego. Niemniej formalnościom stało się zadość.
   Cała trójka wspólnie zdecydowała, że dla wygody wszystkich przeniosą się do posiadłości rodowej Jamesiny, jako większej i wygodniejszej. Co zresztą uczynili, mimo iż nawet termin ślubu nie został jeszcze oficjalnie ustalony. Niestety, między narzeczonymi dość szybko zaczęły wybuchać coraz poważniejsze konflikty – o ile Jamesina z Bellą wciąż dogadywały się bardzo dobrze, o tyle Fritz nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości i przebąkiwał o powrocie. Oczywiście z przyszłą żoną u boku, na co jednak ona kategorycznie się nie zgadzała. Niemniej, pomimo narastających różnic doszło wreszcie do ślubu. I wtedy…
   …i wtedy Bella zamilkła. Na długo. Spoglądała to na mnie, to na talerzyk z łakociami, to na listy. Choć wydawało się to niemożliwe, zbledła jeszcze bardziej. W końcu jednak pochyliła się ku mnie i wyszeptała:
   – Ja nie mówiła wszystko, jak wtedy my jechały z pani Shyrly. Ja się też bała bardzo. Ja nie wiedziała, co zrobi Fritz, jak zobaczy nas trzy. Ale teraz ja… ja to muszę wszystko mówić! Wszystko!
   Więc powiedziała. O tym, że gdy jeszcze przed uroczystością ślubną podpisano notarialnie odpowiednie dokumenty, które dawały obojgu przyszłym małżonkom takie samo prawo do zarządzania wspólnymi dobrami, Fritz zaczął się zachowywać, jakby nie tylko majątek, ale i sama Jamesina stała się jego własnością. Zaczął jej pogardliwie rozkazywać nie tylko w zaciszu domu, ale nawet w obecności świadków. Poniżał, wyzywał, aż w końcu zaczął bić. Także w łóżku. A Jamesina, choć zrozumiała, że popełniła największy błąd w życiu, nie potrafiła się już z niego wycofać. Zastraszona i zaszczuta, w panice zaczęła szukać pomocy u jedynej osoby, której mogła zaufać, czyli właśnie Belli.
   Niestety, także i ona nie wiedziała, co robić. Miała jeszcze naiwną nadzieję, że po ślubie Fritz się opamięta i zmieni na lepsze, lecz niestety, szybko się rozczarowała. Widziała za to coraz wyraźniej, jak szybko i jak bardzo Fritz przeistoczył się z może i momentami porywczego, lecz mimo wszystko przyzwoitego człowieka – i przede wszystkim jej rodzonego brata, którego przez lata stawiała sobie jako wzór do naśladowania – w pozbawionego skrupułów, skrajnie wyrachowanego okrutnika. Widziała, że Jamesina cierpi zarówno na duszy, jak i ciele, miotając się w coraz czarniejszej matni. I widziała siebie w lustrze – zagubioną, przerażoną istotkę, rozerwaną między miłością do dwojga najbliższych osób, z których musiała wybrać jedną. Musiała, lecz nie potrafiła.
   W końcu jednak odważyła się otwarcie stanąć w obronie Jamesiny. Co prawda obie przypłaciły to kolejnymi siniakami, lecz wiedziały już, że wspólnie będą w stanie uwolnić się od oprawcy. A przynajmniej taką miały nadzieję. W sekrecie postanowiły, że udadzą pokonane i całkowicie podporządkowane jego woli, lecz tak naprawdę czym prędzej wezwą pomoc w postaci Shirley oraz mnie. Niestety, nie wszystko poszło tak, jak to sobie zaplanowały i…
  
   …w momencie, gdy wreszcie miałam się dowiedzieć, co tak naprawdę stało się poprzedniego dnia, na korytarzu ktoś zaczął krzyczeć. Z sekundy na sekundę coraz głośniej, aż w końcu klamka szczęknęła i przed drzwi wpadła najpierw Shirley, a po niej inspektor LaStrade.
   – Nie, nie zgadzam się! Tak nie można! Poza tym to ja tu dowodzę śledztwem i dla mnie wszystko jest już oczywiste!
   – Oczywista to jest pańska ślepota! I proszę wybaczyć, ale dla mnie liczy się prawda, a nie jakieś teorie wzięte z sufitu! Dlatego nalegam raz jeszcze na wizję z udziałem panny Belli! Tutaj i teraz, bo jak nie, to nigdy nie dojdziemy do żadnych logicznych wniosków!
   Głośno protestowałam, kiedy Shirley zaciągnęła Bellę na miejsce wczorajszych wydarzeń, po raz piąty i dziesiąty wypytywała ją o najdrobniejsze nawet szczegóły, a przede wszystkim jak zaczęła publicznie kwestionować to, co przecież wszystkie widziałyśmy na własne oczy. Owszem, wszystko wydarzyło się błyskawicznie, Bella leżała na podłodze, Shirley musiała w mgnieniu oka podjąć decyzję czy ratować jedno życie kosztem drugiego, mnie zaś sparaliżował widok martwej Jamesiny, ale bez przesady! Tutaj naprawdę nie było miejsca na dorabianie żadnych piętrowych teorii!
   Dlatego w pewnym momencie, w którym Shirley na chwilę odpuściła Belli i wdała się w kolejną pyskówkę z LaStrade’em, wparowałam wściekle pomiędzy całą trójkę i wydarłam wniebogłosy:
   – Wy… wy idioci skończeni, durne pały, tępe dzidy buszmeńskie wy! Czy wyście do reszty oczadzieli i nie rozumiecie, co robicie? Pan, inspektorze, powinien strzec litery prawa, a zachowuje się jak jakiś pospolity stójkowy, któremu służbowa czapka przysłania najzwyklejszą ludzką przyzwoitość! Od wczorajszego południa pan i pańscy ludzie zadeptujecie wszystkie ślady i męczycie kolejnymi bezsensownymi pytaniami każdego, kto tylko nawinie się wam pod rękę! Jak tutaj wchodziłam, to jakiś oszołom próbował przesłuchać stajennego! Po co niby, ja się pytam? Tylko proszę mi nie pie… wmawiać, że zeznania wioskowego prostaczka, który w czasie popełniania morderstwa trzymał nos w worku z owsem, cokolwiek tutaj wniosą!
   – Proszę mi tu niczego nie amputować! – LaStrade próbował unieść się dumą, ale widziałam, że najchętniej od razu by stamtąd wyszedł i szybko nie wrócił.
   – Imputować, jeśli już! – rzuciłam złośliwie w płonnej nadziei, że może zapamięta. – I będę! Wszystkim wam będę! Tobie też, bo wcale nie jesteś taka nieomylna, jak ci się wydaje! – Pokazałam palcem Shirley. – Nikt tutaj nie kwestionuje ani twojego genialnego umysłu, ani zasług na polu rozwiązywania nawet najbardziej skomplikowanych zagadek, ale daj sobie czasami na wstrzymanie! Bo jak sobie coś umyślisz, ślepo dążysz do potwierdzenia tego wbrew najbardziej oczywistym faktom, wbrew konsekwencjom i wbrew wszystkiemu! Dobrze, rozumiem, takie są twoje metody pracy, ale powiedz mi, co ma ci dać dalsze znęcanie się nad Bellą? Ona już nawet nie wie, jak się nazywa, a ty ją wypytujesz, po co trzymała nóż do papieru? A co miała, słonia w karafce? Weszła do pokoju, nakryła Fritza na trupem Jamesiny –poczułam nagły ścisk w gardle, ale opanowałam się nadludzkim wysiłkiem – a jak ten się na nią rzucił, to odruchowo złapała pierwszą rzecz w zasięgu ręki! A że to był nóż, to raz i drugi zamachnęła się nożem na oślep w samoobronie, trafiła i tyle! Kto jak kto, ale sama powinnaś najlepiej wiedzieć, do czego zdolni są zdesperowani ludzie, którym śmierć zagląda w oczy. Tym bardziej zdesperowane kobiety!
   – Wiem, Jenno, wiem. Ale pozwól mi dokończyć to, co zaczęłam. Dla dobra śledztwa, dobra samej Belli i nawet twojego, bo wiem, jak bardzo emocjonalnie na to reagujesz.
   – A jak twoim zdaniem mam reagować, co? Stanąć sobie z boku i udawać, że się nic nie stało? Czekać cierpliwie, aż skończycie się zastanawiać nad jakimiś kocopołami? Fritz zabił Jamesinę i gdyby nie my… gdyby nie ty sama i twoja zimna krew, zabiłby Bellę! A z jakiego powodu? A co to kogo w tej chwili obchodzi? „Oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa”, jak sama często powtarzasz. Odkryjesz to dzisiaj, jutro albo za pół roku, siedząc we własnym fotelu z brandy w dłoni i papierosem w ustach. Albo inspektor – spojrzałam wymownie na LaStrade’a, chcąc połechtać jego próżność – odkryje i na pewno jeszcze dostanie za to jakąś wysoką nagrodę. A teraz… a teraz dajcie uspokoić zszargane nerwy, dajcie z godnością przeżyć żałobę i po prostu dajcie żyć! I idźcie stąd wszyscy! Precz!
   Jakkolwiek pretensjonalnie nie zabrzmiałaby ta tyrada, odniosła skutek. LaStrade spuścił zawstydzony wzrok, Shirley pokiwała ze zrozumieniem głową, a całkiem spore zbiegowisko, które w międzyczasie pojawiło się w otwartych drzwiach, wpatrywało się we mnie milcząco. Ja natomiast podeszłam do ledwo stojącej na nogach Belli, objęłam i pomogłam wyjść. Mając w wybitnie głębokim poważaniu, co kto sobie o tym myślał.
   Gdy wreszcie emocje opadły, zebraliśmy się tą samą czwórką (plus piąty konstabl, który chcąc nie chcąc robił za protokolanta) raz jeszcze, by ustalić wspólną wersję wydarzeń i spisać przynajmniej ogólne zeznanie. Bardzo ogólne, bo choćby wspomniana motywacja Fritza wciąż pozostawała zagadką, niemniej na tyle spójne, żeby przynajmniej tymczasowo zadowolić wszystkich obecnych. A skoro tak, oficjalnie pożegnałam inspektora, zamieniłam z Bellą parę pełnych wzajemnego wsparcia słów na osobności i zabrałam się z Shirley w drogę do domu. Czy raczej zajazdu, bo i tak nie zdążyłybyśmy wrócić do Londynu tego samego dnia.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz