La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 7)

La Belle Époque, czyli biseksualnej awanturniczki rok z życia i spraw (część 7)Zapraszam na epizod siódmy, w którym zarówno powraca erotyka, jak i akcja się zagęszcza!

***

ROZDZIAŁ 7/30 – Letnie morderstwo maszyną do pisania

*

   Ta, jasne, za dobrze by było! Byłam rozbudzona perspektywą spotkania ze Scarlett, zestresowana listem od Jamesiny i jeszcze wściekła na Shirley za pozostawienie mnie samej – czyli w efekcie rozstrojona tak bardzo, że sama już nie miałam pojęcia, co robić. Owszem, od zawsze miałam cokolwiek pokręcone życie, ale to, co wyrabiało się w nim przez ostatnie tygodnie, podchodziło już pod celową ingerencję jakiejś siły wyższej. Autentycznie czułam się jak bohaterka komediodramatu napisanego przez jakąś domorosłą sadystkę, czerpiącą najbardziej okrutną z okrutnych rozkoszy z rzucania owej bohaterce – czyli mnie – kolejnych kłód pod nogi. I obserwowanie ze złośliwym uśmieszkiem, jak się o nie potyka.
   Jak ja się potykam. Jak desperacko walczę o uznanie w pracy, akceptację zarówno towarzystwa, jak i samej siebie, zrozumienie, bliskość, przyjaźń… Przede wszystkim zaś o miłość, której nigdy tak naprawdę nigdy w pełni nie zaznałam. I choć starałam się z całych sił, najzwyczajniej już mi ich brakowało na dalsze wydzieranie pazurami tego, co inni dostawali od losu na srebrnej tacy. Byłam zmęczona. Bardzo. Znacznie bardziej, niż chciałam to przyznać.
   Tak bardzo, że zamiast wreszcie zasnąć, rzucałam się tylko z boku na bok. Przez samiutki środek udręczonego umysłu przetaczał się chaotyczny korowód całkowicie prawdziwych osób, na wpół wymyślonych miejsc i całkowicie fikcyjnych wydarzeń, którego nijak nie potrafiłam opanować. Zewsząd atakowały mnie, jedna po drugiej, coraz bardziej fantasmagoryczne perwersje. Splecione ze sobą w abstrakcyjnym tańcu świateł i cieni półnagie ciała. Westchnienia, pojękiwania i wreszcie krzyki bólu oraz rozkoszy jednocześnie. Aż wreszcie jedna z postaci pochwyciła mnie i pociągnęła w sam środek tej wirującej orgii, gdzie…
 
   Poderwałam się tak gwałtownie, aż coś mi strzyknęło w karku. Wciąż zamglonym wzrokiem zerknęłam najpierw na zegar, a po chwili pomiędzy bezwiednie rozchylone nogi. Tym razem nie miałam najmniejszych wątpliwości, że naprawdę nie śpię, wciąż jest środek nocy i czym prędzej muszę zareagować na to, co się ze mną działo, zanim będzie za późno.
   Wstałam z fotela i przesunęłam go nieco w stronę okna, dzięki czemu miałam baczenie na zalaną blaskiem lamp ulicę, gdzie w każdej chwili mogła przecież pojawić się Shirley. Niby zdrowy rozsądek podpowiadał, bym przeniosła się do siebie, jednak osobliwie wyuzdana myśl, że będę robić sobie dobrze w miejscu, w którym zazwyczaj grzecznie razem przesiadywałyśmy, szybko przezwyciężyła wątpliwości. Podłożyłam jeszcze tylko poduszkę pod pośladki, podciągnęłam poły szlafroka i ponownie rozłożyłam uda na podłokietnikach.
   Byłam tak mokra, że najpierw musiałam odkleić majtki do łona. Nim to jednak uczyniłam, skorzystałam z okazji i wpierw zaczęłam się dopieszczać przez materiał. Nie był to co prawda naturalny jedwab, a raczej dość sprana bawełna, lecz jej lekko szorstka faktura wcale nie była nieprzyjemna. Wręcz przeciwnie: złapałam w palce nadmiar tkaniny i wcisnęłam ją pomiędzy płatki. Może gdybym to wcześniej zaplanowała, zachowywałabym się z większym wyczuciem, jednak w bieżącej sytuacji wiedziałam, że ani nie chce już dłużej czekać, ani tym bardziej ryzykować nagłego pojawienia się Shirley.
   Dlatego rozluźniłam troczki majtek i wsunęłam drugą rękę pod spód. Nie musiałam nawet starać się o dodatkowe nawilżenie i włożyłam w siebie od razu dwa palce. Teraz pieściłam się obiema dłońmi jednocześnie, nie bacząc zupełnie, że z każdym ruchem zsuwałam się z oparcia. W efekcie, zanim zdążyłam się odpowiednio podniecić, praktycznie opadłam na plecy z podciągniętymi wysoko kolanami.
   Nic mnie to jednak nie obchodziło, nic a nic! Czując nadchodzącą nieubłaganie rozkosz, przymknęłam oczy. Jednak już nikogo sobie nie wyobrażałam, o nikim nie marzyłam, nie przywoływałam obrazu minionych uniesień z dowolnie wybranym kochankiem. Kochanką zresztą też nie. Skupiłam się tylko i wyłącznie na bieżącej chwili. Na napiętym brzuchu. Drżących udach. Pulsującej kobiecości, spływającej gorącą namiętnością. Pożądaniem. Ekstazą.
   Teraz! 
 
*
 
   – Wstajemy, wstajemy! Szkoda takiego dnia! Pobudka, pobudka! Kto rano wstaje, temu co…? No, zbieraj imponderabilia, piękna panno kwietna!
   Zdezorientowana uniosłam powieki i odruchowo zerknęłam na zegar, wskazujący piątą nad ranem. Naprzeciw mnie stała w pełni ubrana Shirley, trzymająca w jednej ręce płaszcz, a w drugiej torbę podróżną. Moją.
   – Żecojaksiedzieje? – wymamrotałam.
   – Że zamiast zadawać oczywiste pytania, lepiej się pospiesz, bo za trzy kwadranse podjedzie po nas dorożka. W łazience czeka wanna pełna gorącej wody, z której polecam ci skorzystać, a w kuchni porządnie śniadanie. Twoje rzeczy, jak zapewne zauważyłaś, są już spakowane. Wszystko, co koniecznie, powiem ci już po drodze – wyliczyła chłodno, niespecjalnie siląc się na uśmiech.
   Dopiero w tym momencie do mnie dotarło, że wciąż półleżę na tym samym fotelu, na którym dopiero co – bo inaczej nie da się tego nazwać – się wybrandzlowałam. Rozczochrana tak na głowie, jak i między nadal rozkraczonymi nogami, prezentującymi wszem wobec jakże gorszący widok. Szczęście w nieszczęściu, że Shirley weszła do pokoju pierwsza, bo gdyby nakrył mnie pan Hedson, dostałby co najmniej palpitacji serca.

   Na cokolwiek więcej niż poganianie musiałam jednak zaczekać do momentu, gdy wreszcie rozsiadłyśmy się w pierwszej klasie pociągu relacji Londyn – Salisbury.
   – Wiem, droga Jenno, że jestem ci winna wytłumaczenie. Przepraszam także za mój niespecjalnie przyjemny nastrój, lecz w przeciwieństwie do ciebie ja praktycznie nie spałam tej nocy. Ale po kolei: wiem już, kiedy list został napisany, mianowicie trzy dni temu. Wiem, kto go dostarczył, a był to zaufany zarządca ziemski, którego Jamesina poprosiła o tę przysługę pod pretekstem służbowego wyjazdu do stolicy. Udało mi się także dowiedzieć co nieco na temat powodów, które ją do tego skłoniły, choć wciąż nie mam pełnego obrazu sytuacji. Co się zaś tyczy tego, w jaki sposób planuję tę wiedzę pozyskać, to na razie zarezerwowałam nam pokój w zajeździe na trzy dni, oczywiście z możliwością przedłużenia.
   – I… to wszystko? – zdziwiłam się.
   – A czego więcej ode mnie oczekiwałaś? Że stanę w progu razem z uśmiechniętą od ucha do ucha Jamesiną i oznajmię, że udało mi się rozwiązać sprawę w czasie, kiedy ty uganiałaś się za dziewczynkami? Proszę cię…
   Może to przez faktycznie dość zjadliwy ton Shirley, a może i moje zaskoczenie tą akurat poruszoną kwestią, ale aż się zjeżyłam. Nie miałam jednak ani siły, ani tym bardziej ochoty na jej dalsze roztrząsanie, więc tylko zagryzłam wargi i wbiłam wzrok w przesuwające się leniwie za oknem, wciąż otulone poranną mgłą krajobrazy.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja na podstawie obrazu Carla Schweningera

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 12.06.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz