Ziemia z popiołów III: Rozdział 07 - Słabeusz

Ziemia z popiołów III: Rozdział 07 - Słabeusz- Robert - powtórzyła głośniej dziewczynka. - Robert to pana syn?
   Z początku nie docierały do niego jej słowa. Siedział, wpatrzony w poświatę ogniska, odbijającą się na jej twarzyczce. Dopiero po chwili dotarła do niego ta informacja. Poczuł uderzającą go falę gorąca, gdy tylko uprzytomnił sobie, o co pytała go dziewczynka.
   - Robert! - niemal krzyknął, przybliżając się do niej. - Mojego wzrostu, blondyn! Dość do mnie podobny!
   Dziewczynka przestraszyła się jego reakcji, schowała się do środka śpiwora.
   - Hej! Odpowiedz! Widziałaś jakiegoś Roberta?
   Dziewczynka wyjrzała spod śpiwora, odszukała wzrokiem Natalię.
   - Robert - powtórzył Kuba, już spokojniej. - Spytałaś mnie, czy Robert to mój syn. Powiedz, znasz jakiegoś Roberta?
   - Znam - potwierdziła dziewczynka.
   - Jak wygląda? Jest podobny do mnie?
   Dziewczynka przypatrzyła się Kubie, badając jego twarz. W końcu kiwnęła twierdząco głową.
   - Ma takie same włosy, jak pan.
   - Ale jest do mnie podobny?
   - Tak.
   - Wiesz, jak ma na nazwisko?
   Dziewczynka spojrzała w bok, zamyśliła się. Próbowała sobie coś przypomnieć, jednak pamięć ją zawodziła.
   - Te... Te... - jąkała się. - Na początku było "Te", dalej nie pamiętam...
   - Telejuk? - podsunął Kuba.
   W jej oku coś błysnęło, przypomniała sobie.
   - Tak! Tak! Telejuk! Na pewno!
   - On był tam, gdzie był ten wybuch!?
   Pytanie rzucił niepotrzebnie, gdyż od razu odwrócił się i rzucił w stronę płonącego lasu. Nie przebiegł dwóch kroków, gdy poczuł uścisk na ramieniu.
   -Gdzie biegniesz!? Ten las cały się pali! - Natalia pociągnęła go za rękę. - Pójdziesz tam, jak zgaśnie!
   On jej nie słuchał, wyrwał się, biegł dalej. Jego umysł rejestrował, jak ktoś go woła, jednak nie docierało to do jego świadomości. Biegł, oby przed siebie, oby bliżej płonącego lasu. Widział poświatę pożaru, do którego zbliżył się po kilkuminutowym biegu. W pełnym rozbiegu zagłębił się między płonącymi konarami, biegł, czując gorąco na własnej skórze. Gdy potknął się, przed upadkiem uratowały go ręce, którymi złapał się jednej z gorących gałęzi. Ból był dotkliwy, jednak nie na tyle, aby go zatrzymać.
   Z każdym pokonanym krokiem czuł, że w okolicy jest coraz mniej tlenu. Oczy łzawiły mu od dymu, płuca piekły od gorących oparów, na skórze zaczęły wyskakiwać bąble. W pewnym momencie usłyszał dziki kwik, odruchowo skierował w to miejsce wzrok. Jego oczom ukazała się mała sarenka, którą po sekundzie przygniotło walące się drzewo, gniotąc zwierzę, rozrywając je na pół. Z obrzydzeniem przyjrzał się, jak sarenka eksploduje od uderzenia, jak z jej rozerwanego brzucha wylatują flaki, jak oczy wypływają na wierzch.
   Z przerażeniem uzmysłowił sobie, że znajduje się przecież pośrodku płonącego lasu, że coś takiego może przytrafić się i jemu. Kolejna fala lęku przyszła, gdy uzmysłowił sobie, że nie ma pojęcia z którego kierunku tu przybył. Nie zastanawiając się długo, zwyczajnie obrócił się i ruszył przed siebie. Postanowił kierować się nosem. Im mniej dymu, a więcej świeżego powietrza, tym bliżej powinien znajdować się wyjścia z tej śmiercionośnej pułapki.
   Fakt, że przestaje czuć własne nogi, zarejestrował od razu. Wiedział, że oznacza to, że jego ciału zaczyna brakować tlenu. Przyśpieszył nieznacznie, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać, przeklinając własną głupotę, która rzuciła go w sam środek pożaru, bez przemyślenia sytuacji. Chciał odnaleźć Roberta, jednak doskonale wiedział, że martwy na pewno go nie odnajdzie.
   Poczuł, jak cienka gałąź uderzyła go w polik, po chwili poczuł w tym miejscu ciepło, co oznaczało tylko tyle, że uderzenie przecięło skórę. Zaklął w myślach, zastanawiając się, czy da radę się stąd wydostać, czy odnajdzie drogę.
   Zmęczenie dało mu o sobie znać po kolejnych minutach. Kręciło mu się w głowie, zwymiotował. Widział rozmazany obraz, nie do końca potrafił ocenić kierunek, z którego przybiegł. Uderzył się z otwartej dłoni w twarz, potrząsnął głową. Błyskawiczna, nieoczekiwana myśl kazała mu spojrzeć do góry, rozejrzeć się. Tak, jak podejrzewał, w jednym kierunku poświata była silniejsza, w drugim słabsza.
   Uderzył się ponownie, po czym, wykorzystując ostatki siły, ruszył w stronę, z której dochodziło mniej światła, rzucanego przez płomienie. Z radością odkrył, że już po przebiegnięciu stu metrów płomieni jest coraz mniej. Wzrokiem zarejestrował, że kilkanaście metrów przed nim kończy się las, zebrał się więc na ten ostatni wysiłek, przebiegł dystans, wydostał się spomiędzy drzew.
   Gdy tylko odszedł na kilka metrów, padł na trawę, a sekundę później złapał go spazmatyczny kaszel. Zarówno ból w klatce piersiowej, jak i ten na poparzonych dłoniach, był nie do wytrzymania, co demonstrował poprzez krzyki, które wydostawały się z jego gardła pomiędzy kolejnymi kaszlnięciami. Ledwo co dochodziły do niego krzyki zbliżającej się osoby, nie był w stanie zorientować się kto i co do niego krzyczy, gdyż zaczynał tracić przytomność.
   Nim odpłynął w ciemność, jedyne, co zauważył przez łzy, to zbliżająca się w jego stronę postać.
   *
   Widziała, jak upada na ziemię. Z przerażeniem podbiegła do niego, przystawiła dłoń do szyi. Wyczuła puls, nie była jednak pewna, czy powinna coś robić, czy jednak nie. Szybko domyśliła się, że w płonącym lesie najpewniej zabrakło mu tlenu i to jego mu teraz trzeba. Złapała go za ręce i pociągnęła, z dala od płomieni. Uciągnęła go na kilkanaście metrów, schowała za górkę ziemi. Po ponownym sprawdzeniu, stwierdziła, że nadal oddycha, zostawiła go więc na miejscu, samej udając się z powrotem do miejsca, gdzie zostawili dziewczynkę, oraz bagaże.
   - Wstawaj - nakazała, wbiegając w zasięg widzenia. - Musimy do niego iść, bo go tu nie przyciągnę.
   Bez słowa zapakowała wszystko do plecaków, dziewczynce dając śpiwór, aby go niosła. Jeden plecak zarzuciła na plecy, drugi wzięła w ręce, po czym ruszyła w kierunku, gdzie zostawiła Kubę. Doszły tam dość szybko, gdyż Natalia co chwilę narzucała szybsze tempo, zastając go nadal nieprzytomnego, lecz, na szczęście, oddychającego.
   - Rozłóż wszystko tutaj - rzuciła do dziewczynki. - I pozbieraj trochę drzewa.
   Uklękła przy nim, palcem podniosła mu powiekę. Oko nie reagowało.
   Co powinna teraz zrobić? Oddycha, ale jest cały poparzony, co chwilę kaszle, stracił przytomność. Powinna postarać się go obudzić? Czy raczej przykryć kocem? Co zrobić z poparzeniami? Bąble na jego skórze zaczęły pęcznieć, podchodzić płynem, powinna je przebić i wycisnąć płyn, czy raczej zostawić?
   - Szlag! - syknęła pod nosem, uzmysławiając sobie, że nie ma bladego pojęcia o tym, jak powinna się zachować.
   Wstała znad niego, dochodząc do wniosku, że skoro nic nie wie, to nic nie zrobi. Pomogła dziewczynce zebrać drewno na ognisko, którego zapalenie nie było w ich sytuacji trudne, wystarczyło wziąć zapaloną gałąź z płonącego lasu, znajdującego się pięćdziesiąt metrów od nich i wrzucić ją na stertę  naszykowanego drewna.
   Następnie rozłożyła na ziemi koc, na który wturlała Kubę, przykrywając go kolejnym kocem, po czym usiadła przy ogniu.
   - Kładź się spać, mała - nakazała dziewczynce. - Wyśpij się.
   *
   - Żyje - potwierdziła Monika, podnosząc dłoń spod nosa Staśka. - Oddycha.
   Wstawał ranek, słońce wychodziło zza chmur, tuż nad ziemią unosiła się chłodna mgła. Było im zimno, siedzieli skuleni, obserwują staruszka, którego stan nie poprawił się od kilku godzin.
   Poza informacjami na temat stanu zdrowia Staśka nie wymienili ani jednego słowa. Nie rozmawiali na temat tego, co stało się z hotelem, nikt nie zabrał słowa w sprawie tego, co powinni teraz zrobić, każde analizowało sytuację na własną rękę, każde obmyślało swój własny plan działania.
   Widziała, jak Kopa co i rusz spogląda w jej stronę, zdawała sobie sprawę, że chce naruszyć ten temat po raz kolejny, postanowiła się działać profilaktycznie i z samego początku poprowadzić rozmowę na inny tor.
   - Wracamy pod hotel - powiadomiła Afrykanina.
   - Po co? Myślisz, że ktoś tam będzie?
   - Musimy sprawdzić, nie będziemy siedzieć bezczynnie.
   - A jak weźmiemy Staśka?
   Kobieta zamyśliła się i już miała odpowiedzieć, gdy Kopa wszedł jej w słowo.
   - Pójdę sam. Ty z nim zostań. Pójdę na miejsce, rozejrzę się trochę, może uda mi się kogoś znaleźć.
   - Jesteś pewien?
   - Tak. Ogień już dogasa, nic mi nie będzie.
   Monika kiwnęła głową. Patrzyła, jak Afrykanin wstaje i oddala się, kierując w stronę, z której tu przybyli.
   *
   Przedzierał się przez zwęglony las, czując, że okolica nadal pulsowała ciepłem. Stawiał kroki na nadal żarzącym się podłożu. W okolicy śmierdziało spalenizną, a to za sprawą zwęglonych zwierząt, które Kopa widział od czasu do czasu.
   Cała okolica, choć tak znajoma, była całkowicie nie do poznania. Tam, gdzie powinny znajdować się krzewy, nie było nic, na miejscu zielonych drzew znajdywało się czarne konary. Nie było słychać żadnych ptaków, Nie było słychać nic, poza wiatrem, przemykającym przez las, oraz krokami, stawianymi na trzeszczącej ściółce leśnej.
   Po chwili zauważył przebłysk między drzewami. Zdziwiło go to, ponieważ tego przebłysku nie spodziewał się widzieć, dopiero po krótkiej chwili zorientował się, że przebłysk znajduje się tam, gdzie znajdował się hotel. Zatrzymał się na chwilę, przyglądając się zniszczeniom, których ogrom go zszokował.
   Bez słowa wszedł między ruiny, wypatrując czegokolwiek, co przykułoby jego uwagę. Od razu zauważył, że pułapki na rosę, które zmontował Przemek, są praktycznie nie naruszone, ruszył więc w ich kierunku. Nie było w nich wody, cała wyparowała, jednak plandeki były praktycznie nieuszkodzona, nie licząc kilku dziur, zwinął je więc, robiąc pakunek, który wsadził pod pachę.
   Ponownie powrócił na gruzowisko, stając na jego najwyższym punkcie.
   Widok mówił sam za siebie. Jeżeli ktokolwiek był w hotelu w czasie, kiedy cysterna eksplodowała, musiał zginąć.
   *
   Obudziło go mlaskanie, oraz ślina, która wylądowała na jego twarzy wraz z językiem. Zerwał się z miejsca, stwierdzając, że Hyugi stoi nad nim, liżąc go po twarzy.
   - Kurwi synu! - wydarł się, uderzając go pięścią w bok, na co owczarek pisnął, podkulił ogon i uciekł w stronę, śpiącej jeszcze, Alicji.
   Krzyk obudził kobietę, która wstała szybko, natychmiast podrywając się do góry. Z początku wyglądała na lekko zdezorientowaną, jednak dość szybko doszła do siebie.
   - Musimy wrócić... - to były jej pierwsze słowa.
   - Nigdzie nie wracamy. A przynajmniej nie ja - odpowiedział jej.
   - Musimy. Mogli tam wrócić...
   - Właśnie dlatego nie zamierzam tam wrócić. I tak miałem od was odejść. Nie widzę powodu, aby teraz szukać Roberta i jego wesołej kompanii. O ile ktokolwiek przeżył. Mam wszystko, co jest mi potrzebne, cały plecak. Nawet zdążyłem zwinąć namiot. Więc tyle, chcesz, to wracaj, ja nie zamierzam.
   - Przemek, błagam cię... Pomóż mi ich znaleźć... Pomóż mi znaleźć Pati...
   - Nie ma mowy, kobieto. W ogóle, na huj ja z tobą gadam?
   Łysy wstał, zaczął się pakować. Zwinął śpiwór, namiot, zapakował wszystko do plecaka, do którego dowiązał torbę, aby nie nieść jej oddzielnie. Tak zapakowany spojrzał po raz ostatni na Alicję, która ledwo powstrzymywała łzy.
   - I czego ryczysz? Chcesz jej poszukać, to wstawaj i idź jej szukać. Masz kundla, może ją wywącha. Mam do ciebie tylko jedną prośbę, jeśli Robert jednak żyje i go znajdziesz, powiedz mu, żeby nikt mnie nie szukał, bo ustrzelę jak kaczkę.
   Ruszył, pozostawiając kobietę samą.
   A Hyugi pobiegł za nim.
   *
   Łzy rozmywały jej obraz, musiała więc pomagać sobie dłońmi, aby wyszukiwać drzewa, nim uderzy w nie ciałem. Co jakiś czas krzyczała, nawoływała Pati, Roberta, Monikę, całą resztę, lecz nieskutecznie.
   Czuła, że siły opuściły ją całkowicie, przykucnęła, zaczęła szlochać. Nie miała siły wstać, najchętniej padłaby na ziemię, zamknęła oczy i już nigdy więcej ich nie otwierała.
   Nie docierało do niej, że ktoś krzyczy jej imię. Z początku nie doszło do niej nawet to, że ktoś złapał ją za ramiona, potrząsnął nią. Przez łzy widziała zarys człowieka, ciemną sylwetkę.
   - Alicja!
   Znajomy głos, skądś go przecież zna...
   *
   - Przepraszam - powtórzył, gdy ona bandażowała jego poparzone dłonie.
   Bez słowa kontynuowała czynność. Uważała, aby nie obwiązać bąbli zbyt ciasno, by nie czuł z tego powodu bólu. Gdy skończyła, zawiązała delikatnie bandaż, po czym bez słowa położyła się na kocu, dając się ogrzać promieniom wschodzącego słońca.
   - Co z małą? - spytał.
   - Od kiedy zasnęła, nawet na chwilę się nie przebudziła. Dobrze śpi. I nie budź jej, jak wstanie, to ją o wszystko wypytasz.
   - Mówiła coś wcześniej?
   - Ani słowem. Od razu zasnęła.
   Natalia obserwowała, jak Kuba ogląda swoje zabandażowane dłonie. Widać było, że jest mu głupio, że wie, że postąpił bardo pochopnie, bez przemyślenia.
   - Jesteś debilem - poinformowała go dziewczyna. - Krzyczałam, biegłam za tobą, żebyś nie wbiegał do płonącego lasu. Ale ty nic a nic nie słuchałeś. Kto wbiega do płonącego lasu? Wiesz ile miałeś szczęścia, że wyszedłeś stamtąd żywy?
   - Wiem.
   - A pomyślałeś, co by się stało, gdyby nie udało ci się wydostać? Szukasz syna, wiesz, gdzie był wczoraj w nocy, a omal się nie zabiłeś. Teraz, kiedy masz pierwszą wskazówkę o tym, gdzie był, po tylu miesiącach w niepewności, mało brakowało, a leżałbyś trupem między tymi drzewami.
   Mężczyzna nie odpowiedział, jego wzrok powędrował na tlące się nadal drzewa, oddalone o kilkadziesiąt metrów od nich.
   - Jak się obudzi, wypytasz ją o wszystko, pójdziesz tam, a ja z nią zostanę. Ale na spokojnie, tak, żebyś się nie zabił, może być?
   - Może...
   - I zmień buty - poprosiła. - W tych tak stopiłeś podeszwy, że widać ci skarpetki.
   - Przykro mi, że cię zawiodę, ale nie mam innych butów.
   - To ci zaraz jakieś znajdę.
   - Dzięki. Dzięki za wszystko. Jesteś dużo bardziej opanowana ode mnie.
   - Ktoś musi równoważyć to twoje narwanie.
   Uśmiechnął się, po czym wstał i przeszedł się po okolicy. Stanął na małej górce, skąd miał trochę lepszy widok. Widział stąd dym z wielu ognisk, tam musiał znajdować się jakiś obóz, będą musieli tam pójść, może uda im się czegoś dowiedzieć.
   Już jakiś czas temu zauważył, że większość ludzi zbiera się w obozach, po czym w nich zostaje. Mało kto żyje tak, jak on i Natalia, wędrując z miejsca w miejsce, tamci wolą znaleźć jedno miejsce i w nim zostać. Każdy obóz miał swoich traperów, przemierzających ruiny, w poszukiwaniu żywności, na których właściwie spoczywa większość obowiązku wykarmienia tych wszystkich ludzi. Znów to samo, pomyślał Kuba. Ludzie wolą siedzieć na dupie i liczyć na byle kęs, który dostaną, zamiast samemu wziąć się do roboty, samemu postarać się coś zrobić. Zaryzykować. A może się uda? A może dzięki podjętemu ryzyku uda im się żyć na dużo wyższym poziomie, niż tym, czekającym na ochłapy?
   Ale nie, ludzie wolą siedzieć i liczyć na innych... Czy przed Kolizją, czy po, nic się w tej kwestii nie zmieniło.
   Tak się zamyślił, że dwójkę ludzi przechodzących obok niego zauważył dopiero, gdy zbliżyli się na pięć metrów. Patrzyli na niego uważnie, lecz nie przestawali rozmawiać. Byli ubrani bardzo praktycznie, spodnie moro, sweter, płaszcz przeciwdeszczowy, obaj mieli po wielkim plecaku na plecach, oraz po łuku w dłoniach. To musieli być jedni z owych traperów.
   - Przecież doskonale wiesz, że nie da rady wszystkich wyżywić - rzucił pierwszy.
   - Wiem, za dużo ich. A nas za mało. Do tego tamci co chwilę przyjeżdżają po haracz... Myślałem o tym. Jak teraz ich spotkam, spytam, czy nie mają u siebie wolnych miejsc.
   - Idę z tobą, nie będę zasuwał na to, żeby wyżywić tych darmozjadów. Żeby oni jeszcze cokolwiek robili w tym obozie, a oni nic, tylko siedzą na tyłkach.
   Dwójka mężczyzn przeszła obok niego, kierując się w swoją stronę.
   - Dobrze, że my nie siedzimy w żadnym obozie - mruknął pod nosem. - W takim tempie te ich obozy posypią się szybciej, niż powstały... I znów będą ofiary. Jeszcze więcej ofiar.
   *
   - Alicja! - Kopa potrząsnął nią znowu.
   Poczuł ulgę, gdy zauważył, jak poruszyła oczami, jak spojrzała na jego twarz. Jej źrenice poszerzały się, wpatrując się wprost w niego, jak gdyby dopiero zaczynała orientować się, co się dzieje.
   - Kopa... - wymamrotała.
   - Alicja! Jak się czujesz!?
   Usiadła o własnych siłach, wytarła łzy rękawem.
   - Alicja, jak się czujesz? Jak się tu znalazłaś?
   - Gdzie jest Pati?
   - Nie wiem, nie ma jej z nami. Jestem ja, Monika i Stasiek. Jak się tu znalazłaś?
   - Byłam z Przemkiem. Zostawił mnie i odszedł.
   - Dokąd?
   - Nie wiem. Odszedł, ja wróciłam tutaj, chciałam zobaczyć, czy nie znajdę Pati...
   - Wstawaj, pomogę ci iść.
   Wstali, ruszyli ostrożnie, powoli. Alicja szła o własnych siłach, Kopa tylko ją podtrzymywał. Przechodzili między drzewami, gdy ich uszu zaczął dochodzić dziwny dźwięk, z czasem przeobrażający się w ryk wielu silników. Szybko schowali się za powalonym, zwęglonym konarem, drogę prowadzącą do hotelu mieli pięćdziesiąt metrów po prawej stronie. Czekali w pełnej napięcia ciszy, aż zauważyli pierwszy motor, a za nim kolejne. Obserwowali, jak blisko siedemdziesiąt motorów przejechało w tumanie kurzu, kierując się w stronę, gdzie znajdował się hotel.
   - Musimy przyśpieszyć, nie mogą nas znaleźć - powiedział Afrykanin.
   Gdy tylko stracili tamtych z oczu, wstali, po czym oddalili się od drogi i przyśpieszyli. Dość szybko wyszli z lasu, jednak Kopa nie mógł rozpoznać okolicy.
   - Wchodziłem w innym miejscu - oświadczył.
   Przez jakiś czas chodzili wzdłuż linii drzew, Afrykanin wypatrywał punktów, które zapamiętał, idąc w przeciwnym kierunku. W końcu natrafił na wywróconą karetkę, którą zapamiętał dokładnie, mogli więc ruszać dalej.
   *
   Ostrożnie upił łyk napoju z puszki, którą oddał Monice.
   - Pij resztę - powiedział staruszek.
   - Nie. Ty musisz pić. Znalazłam tylko jedną, musisz uzupełnić płyny, byłeś nieprzytomny.
   - Ty też musisz się napić. W ogóle, patrzyliście, jak wygląda moja noga?
   - Nie... Chcesz, to sprawdzę to teraz.
   - Sprawdź, jeśli chcesz.
   Kobieta ostrożnie wyciągnęła całą sznurówkę, rozluźniając buta, aby następnie go zdjąć. Wyszło jej to w miarę udanie, gdyż Stasiek tylko raz syknął z bólu.
   Już teraz widziała, że stopa jest zwyczajnie zmiażdżona, gdyż bardziej przypominała placek. Poczuła, jak zbiera się jej na wymioty, udało się jej jednak powstrzymać.
   - Aż tak źle? Widzę, że zbladłaś... Powiedz prawdę.
   - Masz zmiażdżoną stopę. W szpitalu by ci ją amputowali.
   - Czyli co, nie zagoi się?
   - Przestań. Nie żartuj sobie nawet. Nie wstawaj, siedź, nie możesz teraz chodzić w takim stanie.
   Staruszek westchnął, podrapał się po karku.
   - A... Moja gitara?
   - Nie wiem. Nie miałeś jej przy sobie. Nie zwróciłam uwagi, gdzie leży.
   - Ledwo pamiętam upadek... Ale chyba upadłem na nią. Tak mi się zdaje.
   - Nie przejmuj się teraz gitarą, najważniejsze, że ty żyjesz. Jak się czujesz ogólnie? Ta  noga cię boli?
   - Nie. Po prawdzie... Od kolana w dół jej wcale nie czuję. Tylko, jak zdejmowałaś mi buta, zabolało, a tak czuję, jakbym wcale jej nie miał.
   W ciszy przypatrywali się słońcu, które z każdą chwilą coraz bardziej wznosiło się do góry. Na horyzoncie widzieli ptaki, wracające w te strony, wraz z końcem zimy.
   - Piękny widok - zauważył Stasiek. - Nic, tylko zagrać coś w takich momentach. Eh... - Staruszek poprawił swoją pozycję, przyjrzał się nodze. - Miałaś rację, nie wygląda dobrze... Słuchaj, Monika, nie wiesz, co się stało z resztą? Pati, Robertem? Eweliną?
   - Nie wiem. Ewelina mi gdzieś uciekła, ja i Kopa zabraliśmy ciebie i uciekliśmy, potem była eksplozja... Każdy kto był wtedy w hotelu...
   - Nikt nie wyciągnął Andrzeja, prawda?
   - Andrzeja... Mój boże, Andrzej!
   - Więc jednak...
   - Przecież... Boże...
   - Nie płacz. Ratowałaś się. Tak, jak ja. Nie płacz.
   *
   Widział ich z daleka. Wraz z Alicją podeszli do nich, a gdy tylko Monika zauważyła, że nie wraca sam, rzuciła się w stronę Alicji i, zapłakana, objęła ją.
   - Alicja! Ty żyjesz!
   - Żyję - odpowiedziała blondynka. - Nie ma z wami Pati?
   - Nie ma - usłyszeli głos Staśka. - Musiała uciec z kimś innym.
   - Przemek wyniósł ją z hotelu, ale mu uciekła... Nie wiem, gdzie jest, ale wiem, że żyje. Musimy ją znaleźć.
   - Przemek? - spytała Monika.
   - Byłam razem z nim, ale powiedział, że musi odejść... Wróciłam pod hotel i spotkałam Kopę.
   - Mniejsza z Przemkiem - kobieta machnęła ręką. - Musimy odnaleźć Ewelinę, Pati i Roberta, oraz Kingę.
   - Nie wiemy, czy wszyscy żyją - zauważył Kopa.
   - Dlatego musimy ich szukać. Alicja, gdzie wy uciekliście? W którą stronę?
   - Chyba... Czekaj... Wydaje mi się, że w przeciwną, niż jest polana. Tak, na pewno, bo jak szłam w stronę hotelu, to od strony tylnego ogrodzenia.
   - Więc tam wracamy. Z tego, co mówiłaś, gdzieś tam musi być Pati. Idziemy tam i jej szukamy.
   *
   - I jak? - spytała Natalia, dosiadając się do niego.
   - To on - odpowiedział jej Kuba. - Z tego, co mi o nim opowiadała, jestem pewien, że to on. Musimy go odnaleźć...
   - Odnajdziemy. Idziemy do tego hotelu?
   - Nie ma potrzeby. Jeżeli uciekł stamtąd, to powrót tam nie ma najmniejszego sensu. Musimy go szukać. W tę stronę uciekła tylko ona, a mówiła, że tam było więcej osób. Obejdziemy ten las dookoła, może kogoś znajdziemy. Być może Robert będzie robił to samo.
   Dziewczyna podała mu butelkę wody, z której pociągnął duży łyk. Spojrzała na jego dłonie. Na bandażach zaczęły pojawiać się ciemne plamy, powstałe na skutek pękania bąbli.
   - Nie bolą cię dłonie?
   - Trochę bolą. Ale to przejdzie. Teraz musimy znaleźć Roberta.
   - Wiem, że pcham nos nie w swoje sprawy... Ale czemu go zostawiłeś przed Kolizją?
   - Czemu? Dobre pytanie. Wiesz dobrze, że na ostatnie dni przed Kolizją ludzie zaczęli szaleć, wariować. Tak, jak ja i moja żona. Zostawiliśmy mu kartkę, że przez te ostatnie dni chcemy się wyszaleć, spakowaliśmy trochę rzeczy do samochodu, wyjechaliśmy... Nie sądziłem, że przeżyjemy Kolizję... A jednak przeżyliśmy. Kto by się tego spodziewał...
   - A... Jak zginęła twoja żona?
   - Sęk w tym, że ona nadal może żyć...
   Natalia była w szoku. Od chwili, kiedy była świadkiem pierwszego koszmaru Kuby, podczas którego krzyczał i miotał się przez sen, była pewna, że jego żona nie żyje, a on był świadkiem jej śmierci i to ta okropna wizja nawiedza go w snach. A on teraz powiedział, że ona nadal może żyć.
   - To... Ją też musimy znaleźć! Dlaczego nie chcesz jej szukać!?
   - Nie, jej już nie znajdziemy. Nie ma takiej możliwości.
   - Skąd to wiesz?
   - Wiem. I na tym skończmy ten temat.
   *
   Szedł pewnym krokiem, a obok niego biegł owczarek niemiecki. Po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę wolny, nie ograniczony grupą. Co prawda denerwował go ten głupi kundel, który nie chciał od niego odejść, ale w sumie był on dobrym straszakiem na wypadek, gdyby ktoś połakomił się na jego ekwipunek.
   - Jak ci w ogóle było? - spytał psa. - Hyugi? Ten, kto cię tak nazwał musiał cię nie kochać.
   Szybko wyszedł z ruin, kierując się w stronę terenów, które nie były zabudowane. Tu czuł się pewniej, wiedział, że zawsze będzie mógł coś upolować, a ostatecznie miał przecież tego zawszonego kundla.
   - Od dzisiaj będziesz moją żelazną racją żywnościową, pasuje ci to? - spytał owczarka.
   Postanowił, że dziś nie będzie się przemęczał, szedł więc do późnego popołudnia, po czym rozbił się pośrodku polany, tuż przy trzech samotnych drzewach. Rozłożył namiot, w środek wrzucił karimatę, na nią śpiwór, w nogi powędrował plecak, oraz broń. Na spokojnie pozbierał gałęzi, rozpalił ogień. Póki co miał co jeść, mianowicie konserwy, które wziął z hotelu, wyjął więc dwie puszki, jedną dla siebie, drugą dla owczarka. Dopiero, gdy Hyugi zjadł już połowę swojej racji, do Przemka dotarło, co właściwie zrobił.
   Dał jeść temu kundlowi.
   - I oni się dziwią, że odszedłem - słowa pozornie kierowane były w stronę owczarka, w rzeczywistości jednak Przemek prowadzi monolog. - Przecież przez nich stałem się słabeuszem. Zobacz, co zrobiłem. Dałem ci jeść. Rozumiesz to? Dałem ci jeść z własnych zapasów. Przecież dawny ja ukręciłby ci kark, wysuszył mięso i zajadał się nim co wieczór. Wczoraj wyciągnąłem tę smarkulę, kazałem jej czekać na mnie pod drzewem... Kiedyś i tego bym nie zrobił. Huj mnie ona, niech się spali. Naraziłem sam siebie, żeby ją uratować. Właśnie dlatego odszedłem. Żeby znowu być sobą. Żeby przestać być słabeuszem - Przemek sięgnął po pistolet, sprawdził stan amunicji. - Znów muszę zmężnieć. Co nie jest dobrą informacją dla ciebie, kundlu. Moje zmężnienie jest ugruntowane decyzją, którą podejmę teraz. Albo zrobię to, co mówiłem, strzelę ci w łeb, ususzę twoje mięso, żebym miał co jeść, albo będę cię karmił, samemu pozbawiając się żywności. Wybacz, rozumiem, że będziesz miał mi to za złe, ale dla mnie decyzja jest oczywista.
   Wsunął magazynek z powrotem do pistoletu, naładował, odbezpieczył. Wycelował wprost w głowę psa, który, niczego się nie spodziewając, wylizywał resztki mięsa z puszki.
   - Każdy żywy organizm żyje po to, aby jeść - powiedział łysy. - A gdy umiera, to znaczy tylko tyle, że teraz to jego ktoś zje.
   Ryk silnika sprawił, że Przemek aż się wzdrygnął. Spojrzał w stronę, z której w jego stronę zmierzały cztery światła. Odsunął pistolet od głowy psa, chowając go z tyłu, za pas, na wypadek, gdyby musiał się bronić. Wiedział, że nie ma co uciekać, jego goście zmierzali w jego stronę na motorach, nie miał więc szans przed nimi uciec, poza tym nie chciał porzucać swojego ekwipunku. Czekał cierpliwie, naszykowany na wypadek obrony.
   Hyugi też siedział cierpliwie, wpatrując się w zbliżające się maszyny. Co chwilę spoglądał na Przemka, czy ten czegoś nie robi, najwidoczniej brał z niego przykład, ponieważ podniósł łeb do góry, poza tym nie robiąc dosłownie nic.
   Już po chwili przy ognisku zaparkowały cztery motory, z których zeszło czterech ludzi. Podeszli oni do Przemka, dwóch z nich, którzy mieli kaski, zdjęli je.
   - My się chyba wcześniej nie widzieliśmy - wywnioskował gruby mężczyzna z blizną na pół twarzy. - Z którego obozu jesteś?
   - Tutejszego - odparł łysy.
   - Nie należysz do żadnego obozu?
   - Należę. Do tutejszego.
   - Pyskaty gnojek - zauważył drugi mężczyzna, z irokezem na głowie, oraz ewidentnie złamanym nosem. - Trzeba go oduczyć tak się odzywać do starszych.
   Mężczyzna wyjął zza pasa dębową pałkę, ruszając w stronę Przemka. Ten czekał, aż tamten znajdzie się dwa metry od niego, po czym zerwał się na równe nogi, złapał go za nadgarstek, wykręcając raptownie, czując, jak kość przeskakuje ze swojego miejsca. Widział, jak tamten przewraca się, lądując na plecach, jak zdrową ręką łapie się za drugą, wykręconą pod nienaturalnym kątem.
   - Skurwielu! - ryknął mężczyzna z irokezem, miotając się z bólu.
   - Wprawiony w boju jesteś - zauważył ten z blizną na twarzy.
   - Gdybym nie był, już dawno wąchałbym kwiatki od spodu.
   - Twój pies?
   - Mój zapas mięsa na czarną godzinę.
   - Psy lepiej smakują od kotów.
   - Kurwa! Wykręcił mi łapę! - ryczał ten z irokezem.
   Bez żadnego słowa, nie oglądając się nawet na poturbowanego kompana, gruby mężczyzna wyjął pistolet, po czym wystrzelił trzy razy.
   Krzyki ustały, owczarek natomiast podkulił ogon, po czym rzucił się do ucieczki, znikając w oddalonych zaroślach.
   - Mamy problem - powiedział mężczyzna, chowając pistolet. - Umiesz liczyć?
   - A ty liczyłeś kiedyś swoje zęby?
   - Rozumiem, że umiesz. Jak widzisz, mamy cztery motory i czterech ludzi, lecz jeden z nich nie nadaje się do jazdy.
   Przemek spojrzał na mężczyznę z irokezem, którym nadal rzucały drgawki pośmiertne.
   - Daleko nie ujedzie - zgodził się z grubym.
   - Widzisz, mamy taką zasadę, że skoro skopałeś mu dupę, to znaczy, że jesteś lepszy od niego. Morał z tego taki, że teraz wsiadasz na jego motor, a następnie jedziesz z nami. Odpowiada ci to?
   - Szczerze? Ani trochę.
   - Jeżeli jesteś pewien tej odpowiedzi, wiedz, że za chwilę pozbawię się trzech kolejnych kul.
   Przemek ledwo powstrzymał się przed przekleństwem. Kątem oka zauważył, że pozostała dwójka trzyma już w rękach broń, nie dałby rady ich zabić, nieważne, jak by chciał. Obrócił delikatnie głowę, zauważając, że Hyugi nie wrócił do niego, i prawdopodobnie już nie wróci.
   Nie miał wyjścia.
   - Pozwolisz przynajmniej, że się spakuję?
   - Pakuj się, pakuj - mężczyzna z blizną uśmiechnął się. - Widać, że nie jesteś słabeuszem, przydasz nam się. Jestem pewien na sto procent, że Behemot dojdzie do tego samego wniosku. No, ruchy. Założę się, że ci się u nas spodoba.

Kuri

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 5483 słów i 30085 znaków.

1 komentarz

 
  • Gabi14

    Nadal nie wiem o Robercie (0:42 to nie dobra godzina na myślenie), a co do Przemka... musiałabym użyć bardzo niekulturalnych słów

    3 lip 2016

  • Kuri

    @Gabi14 Spokojnie, czekajcie, a będzie Wam dane xD Niedługo to, co dzieje się z Robertem będzie wyjaśnione :P No, godzina nie najlepsza na rozpisywanie konstruktywnych myśli xD Ah, Przemek, Przemek... Z nim jeszcze będzie się działo :D I nie krępuj się, opisz mi swoją reakcję na czyny Przemka, mimo obecności w wypowiedzi niekulturalnych słów xD

    3 lip 2016

  • Gabi14

    @Kuri moja kultura osobista na to nie pozwala :D ale niech go dziki gon w rzyć wychędoży

    3 lip 2016

  • Kuri

    @Gabi14 Oj, chyba zbytnio nie lubisz naszego łysego kolegi xD

    4 lip 2016