Ziemia z popiołów III: Rozdział 03 - Coś się kończy... I

Ziemia z popiołów III: Rozdział 03 - Coś się kończy... INie ma mowy! On się nie podda! Nie po to trzymał w ręku granat, aby się poddawać! Nie wróci do hotelu, nie pozwoli tym śmieciom decydować o jego życiu!
   - Kowal, wyjdź stamtąd! - usłyszał. - Ostrzegam cię! Nie rób nic głupiego!
   Głupiego? Czy on wie, co on mówi? Przecież on chce przeżyć!  
   Przyjrzał się ponownie granatowi. Tak, musiał to zrobić. Teraz. Nie ma innego wyjścia. Wyciągnął zawleczkę, wziął głęboki wdech. Teraz!
   Wybiegł zza filaru, nie patrząc nawet na Kopę. Od razu skierował się stronę lady, za którą chciał się ukryć. Był coraz bliżej, już miał rzucać granatem, gdy poczuł piekący ból w udzie. Upuścił granat, złapał się za bolące miejsce, przewrócił. Krzyczał z bólu, nie dochodziło do niego to, co się stało. Gdy otworzył oczy, uświadomił sobie, co się dzieje. Kopa stał przed nim, wpatrzony w... granat. Poczuł natychmiastowy przypływ adrenaliny, w ułamku sekundy wyciągnął ręce, łapiąc się lady, za którą chciał się skryć. Podciągnął się na raz, wsuwając za zasłonę. W chwili, kiedy wciągał nogi, nastąpiła eksplozja. Huk był na tyle silny, że z początku stracił słuch, oraz zmysł równowagi, które powróciły do niego dopiero po chwili. Zdał sobie sprawę z tego, że leżał na podłodze.
   Na podłodze, która się sypała, zapadając piętro niżej.
   Poczuł nagły atak paniki, gdy uświadomił sobie, że cały budynek się sypie. Wstał na jedną nogę, rozglądając się dookoła, jednak nigdzie nie widział już Kopy. Co miał teraz robić? Rozejrzał się szybko, szukając czegokolwiek, jakiejś iskierki nadziei na to, że uda mu się wydostać z walącego się budynku, jednak nie widział nic takiego... Poza oknami.
   A on miał linę.
   Natychmiast dokuśtykał do jednego z filarów, wokół którego zawiązał linę, po czym podszedł do okna. Obwiązał się dobrze, wokół pasa, po czym wystawił jedną nogę za okno. Gdy spojrzał w dół, zamarł, uświadamiając sobie, jak wysoko się znajduje, jednak gdy tylko poczuł, że podłoga na piętrze, na którym był, odrywa się w całości, poczuł przypływ odwagi. Wysunął na zewnątrz drugą nogę, zaczął się powoli opuszczać w dół. Był na wysokości drugiego piętra, gdy uświadomił sobie, że coś jest nie tak...
   Lina była za krótka.
   Zaklął, po czym poczuł, że spada.
   - Lina pękła... - wyszeptał pod nosem, po czym zaczął krzyczeć z przerażenia.
   *
   Zimno ustępowało ciepłu. Czuł jakiś przyjemny zapach. Co to było? Poczuł, jak zaczyna mu burczeć w brzuchu, zauważył, że nie może poruszać prawą ręką, oraz lewą nogą.
   - Leż - usłyszał z oddali. - Leż i się nie ruszaj.
   Kim jesteś?
   *
   Otworzył oczy, uświadamiając sobie, że nie wypowiedział tamtego pytania. W pierwszej kolejności zauważył, że zarówno prawą rękę, jak i lewą nogę ma w gipsie. Syknął z bólu, który promieniował z lewego uda, rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Był to mały pokoik z jednym, małym okienkiem, tuż pod sufitem, oraz jednymi drzwiami, które były teraz zamknięte. Kątem oka zauważył, że przy jego łóżku leży talerz, na którym spoczywała bliżej nieokreślona papka, wydzielająca naprawdę miły zapach. Zdrową ręką sięgnął po talerz, następnie po widelec, leżący obok i od razu wziął się za jedzenie. Papka miała smak kurczaka.
   - Wstałeś? - usłyszał, na co natychmiast spojrzał w stronę drzwi.
   Stał w nich wysoki, chudy jak palec, starszy mężczyzna, który trzymał w ręku kubek z parującym płynem. Włosy tamtego były krótko ostrzyżone, broda natomiast sięgała mu do linii, gdzie szyja spotyka się z torsem.
   - Tak - odpowiedział.
   - Wspaniale - rzucił staruszek, podchodząc do niego i upijając płynu z kubka. - Kawy, ani herbaty nie mamy, ale mogę ci zaparzyć mięty, trochę nam zostało. Chyba, że wolisz samej wody. Nic innego nie mamy.
   - Napiłbym się wody...
   - Nie ma sprawy. Magda! - krzyknął staruszek, obracając się w stronę drzwi.
   Już po chwili pojawiła się w nich niewysoka, chuda dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Na oko miała mniej niż dwadzieścia lat, w okolicach nosa dało się zauważyć kilka piegów. Poczuł, jak serce mu staje, przyjrzał się dokładniej... Jednak to nie była Ewelina.
   - Co jest, dziadku? - spytała dziewczyna.
   - Przynieś butelkę wody.
   - Jasne.
   Dziewczyna zniknęła za drzwiami, on natomiast nadal patrzył w tamto miejsce.
   - To była moja wnuczka - powiedział staruszek, siadając na rogu łóżka. - Moja córka i zięć... Nie przeżyli Kolizji. Teraz ja muszę się nią zająć. W ogóle, to jestem Bogdan, miło mi.
   - Mi też - odpowiedział, ściskając wyciągniętą dłoń.
   - Nie przedstawisz się?
   - Ja... Jestem Marcin. Kowalski. Ale możesz mi mówić Kowal.
   - Kowal... Kiedyś znałem jednego, co mówiliśmy na niego tak samo.
   - Aha... Co się stało? Skąd ja się tu znalazłem?
   - Ciężko stwierdzić skąd, spadłeś z nieba. A tak na poważnie, byłem akurat przy tym centrum handlowym. Usłyszałem huk, nie wiedziałem, co to było. Zacząłem od niego uciekać, jak zauważyłem, że wszystko się sypie. I wtedy spadłeś kilka metrów przede mną. Byłeś obwiązany liną, musiała się zerwać i... Miałeś przestrzelone udo. Co tam się stało?
   Kowal złapał się za głowę, poczuł, jak gotuje się ze złości.
   - Zdradzili mnie - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Chcieli mnie zabić... Muszę tam wrócić... Muszę się zemścić...
   *
   Bogdan pomógł mu wstać i prowadził go do wyjścia z pokoju, które prowadziło do obszerniejszego pomieszczenia, pośrodku którego znajdował się wielki stół, przy którym stały tylko dwa krzesła. Staruszek posadził go na jednym z krzeseł, po czym zniknął za kolejnymi drzwiami, wracając po chwili z dodatkowym siedzeniem. Kowal rozglądał się po pomieszczeniu przypominającym kuchnię, gdyż stały tu szafki, naczynia, gdzieniegdzie były porozwieszane ususzone zioła.
   - To piwnica - wytłumaczył Bogdan. - Zwyczajna piwnica w zwyczajnej kamienicy. Tylko trochę wyremontowana. Widzisz, jestem żydem. Znaczy, tylko na papierze, gdyż tak naprawdę jestem ateistą. Udało mi się znaleźć papiery, że ta kamienica należała przed wojną do mojego pradziadka, dzięki czemu ją odzyskałem. Gdy tylko powiedzieli, że ma nadejść Kolizja... Wszystko, co miałem wydałem na rozbiórkę kamienicy, zostawiłem tylko tę piwnicę, którą wyremontowałem. W ogóle nad nami znajduje się trzymetrowa warstwa ziemi, dzięki czemu podmuch nie zniszczył naszego dachu. Na zewnątrz wydostajemy się zakamuflowanym włazem, do tej pory nikt go nie znalazł. Zebrałem wielkie zapasy jedzenia i butelkowanej wody, mamy agregat i mnóstwo paliwa do niego... Ale nie udało mi się ocalić córki i zięcia. Mieli tu zostać, ale postanowili, że wrócą do ich domu po ich rzeczy, mieli tu wrócić po kilku godzinach. Nie wrócili. Coś im musiało się stać po drodze... Całe szczęście, że nie wzięli Magdy, że ona tu została. Dzięki temu mam przynajmniej ją. Głodny?
   - Trochę. Kamienica? To gdzie my jesteśmy?
   - Na Pradze. W samym centrum Warszawy. Mamy zupę z rana.
   Kowal czekał w milczeniu, aż gospodarz przyniósł mu półmisek z ciepłą jeszcze zupą, po czym wziął się za jedzenie. W tej chwili do pomieszczenia wróciła jego wnuczka, która przyniosła mu butelkę wody.
   - Gdzieś ty była po tą wodę? - spytał Bogdan.
   - Musiałam na chwilę wyjść na zewnątrz, złapać świeżego powietrza - wytłumaczyła się nastolatka, po czym skierowała się do jednych z drzwi, za którymi zaraz zniknęła.
   - Poszła do swojego pokoju - wytłumaczył staruszek. - Ty możesz mieszkać w tamtym. Był naszykowany dla jej rodziców... No cóż, masz w nim duże łóżko, więc się porządnie wyśpisz. A możesz mi teraz opowiedzieć, co zaszło między tobą i tamtymi? Powiedziałeś tylko, że cię zdradzili... Jak nie chcesz, to nie mów, zrozumiem...
   Kowal zjadł trochę zupy w ciszy, po czym wytarł brodę. Zamyślił się i zaczął opowiadać:
   -Moja rodzina nie była ze sobą w najlepszych stosunkach. Nawet Kolizja tego nie zmieniła. Ja postanowiłem, że będę sobie radził sam po tym, jak moja matka rzuciła ojca, żeby związać się z innym facetem. Ojciec zniknął, wyjechał gdzieś bez słowa, a z matką po czymś takim nie miałem ochoty przebywać. Kolizję przeżyłem w jednym z ogólnodostępnych  schronów, ledwo się tam zmieściłem i zdążyłem dosłownie na ostatnią chwilę. Nie miałem zamiaru się tam gnieździć, więc gdy tylko sytuacja na zewnątrz się uspokoiła, od razu wyszedłem stamtąd i... w sumie to ruszyłem w pierwszym lepszym kierunku. Chodziłem tak dwa dni, trzeciego zatrzymałem się w lesie. Rozłożyłem się i położyłem, a gdy nadszedł wieczór, zauważyłem w oddali, że coś się świeci. Wstałem, spakowałem się i ruszyłem tam. Znalazłem hotel, pośrodku lasu. Byli już tam ludzie, przyjęli mnie do siebie. Po kilku dniach, gdy siedziałem na dachu... Bo siedzieliśmy na zmianę na dachu tego hotelu, żeby wypatrywać zagrożeń... Zauważyłem jakiś ruch w krzakach. Po chwili zauważyłem, że to była dziewczyna, która zemdlała przy samym ogrodzeniu. Natychmiast zbiegłem, wziąłem ją na ręce, wniosłem do budynku i położyłem przy kominku. Przez kilka dni była nieprzytomna, w międzyczasie natrafiliśmy... Na grupę... Wybacz, jeżeli cię nudzę.
   - Nie, spokojnie, mów dalej.
   Kowal wziął łyk wody, zatrzymał napływające łzy.
   - W tej grupie był taki jeden, Robert. Wspólnie przeżyliśmy w tym hotelu pewien czas. Po jakimś czasie tamci wykorzystali fakt, że było ich więcej i jeden z nich zaczął rządzić w hotelu. Ten, który rządził do tej pory, Maciek, powiesił się.
   - Powiesił się? - nie dowierzał Bogdan.
   - Tak. Cóż, taki był... Ta Ewelina miała ciotkę i chciała iść jej szukać. Przez tamtą grupę poszedł z nią Robert i jeszcze jeden, Przemek, mnie nie puścili. Po tym, jak oni wyszli szukać ciotki tej dziewczyny... Eweliny... Na hotel najechał oddział wojskowych. Chcieli nam go zabrać, ale udało nam się go obronić. Tamtym udało się wrócić z ciotką Eweliny, przez pewien czas był spokój... Od początku mnie nie trawili, chcieli się mnie pozbyć. Ewidentnie z Eweliną ciągnęło nas do siebie, co nie podobało się Robertowi, który był o nią zazdrosny. Gdy tylko zdarzył się wypadek, jeden z naszych spadł z dachu, a ja byłem wtedy w jego pobliżu, od razu zwalili to na mnie. Wysłali mnie po zapasy z takim jednym... On dostał rozkaz, że ma wrócić sam. Byłem z nim w tym centrum handlowym. Przewidywałem, co może się zdarzyć, dlatego podebrałem im granat. To tamten przestrzelił mi udo, ja rzuciłem granatem. W ostatniej chwili udało mi się obwiązać tą liną i uciec na zewnątrz. Nie wiem, czy tamten przeżył, byliśmy wtedy na chyba siódmym piętrze. Potem, ostatnie, co pamiętam, to jak zerwała się lina... I obudziłem się tutaj.
   Zapadła cisza, w której dało się usłyszeć lekkie skrzypnięcie drzwi. To Magda stała w wejściu, najwidoczniej podsłuchiwała jego opowieść. Gdy tylko Bogdan na nią spojrzał, ta weszła do pomieszczenia, po czym usiadła na ostatnim wolnym krześle. Poczekali w ciszy, aż Kowal dokończył jeść zupę.
   - Z jej powodu chcieli cię zabić? - spytała nastolatka. - Bo chcieliście być ze sobą, a tamten był zazdrosny?
   - Tak. Robert był prawą ręką tego, którzy rządził w hotelu. Kręcił się przy niej bez przerwy. Z wyglądu była podobna do ciebie, jak zobaczyłem cię pierwszy raz, od razu pomyślałem o niej...
   - A skąd mieliście tyle broni? - zainteresował się Bogdan. - Powiedziałeś, że ochroniliście się przed atakiem wojskowych, że tamten cię postrzelił, a ty miałeś granat... Skąd to mieliście?
   - Tamten Przemek, już o nim wspominałem, zabrał ją z komendy PP. Oczywiście tylko sama elita miała do niej dostęp. Mi cudem udało się podebrać ten granat, który uratował mi życie. Chcieli się mnie po prostu pozbyć...
   - Nie wracaj do nich, nie mścij się - rzucił natychmiast Bogdan. - Nie myśl więcej o nich. Teraz jesteś tu, możesz z nami mieszkać ile będziesz chciał. Po pierwsze, tamtych jest za dużo, po drugie zemsta nigdy nikomu nie wychodzi na dobre. Zawsze coś się kończy, twój epizod z nimi się skończył. Teraz jesteś tutaj.
   - Ja chcę tam po nią wrócić - wycedził przez łzy. - Tylko po nią. Nie chcę ich zabijać, nie obchodzą mnie. Tylko po nią...
   - Jeżeli po nią wrócisz, nie obejdzie się bez ofiar. A, biorąc pod uwagę ich arsenał, będziesz jedyną ofiarą całego zajścia. Nie mogę ci nic nakazać, ale proszę cię, zapomnij o nich. Z resztą, teraz przez dłuższy czas i tak się nigdzie nie ruszysz, jesteś cały w gipsie.
   - Właśnie, skąd...
   - Dziadek był lekarzem - wytłumaczyła Magda. - Ma tu całe szafki załadowane bandażami i całą resztą.
   - Jak widzisz, jesteś w dobrych rękach - podsumował staruszek, uśmiechając się.
   *
   Leżał, czekał, aż Bogdan skończy. Czuł, jak nożyce przecinają gips z lekkim trudem. Gdy tylko skończył, Kowal powoli i ostrożnie poruszył ręką, co nie przyszło mu bez trudności.
   - Będziesz musiał ją rozruszać trochę. Nogę też. Złamania to nie przelewki, dlatego potrzymałem ci ten gips dłużej, niż zazwyczaj. I przez jakiś czas staraj się nie chodzić zbyt dużo. Do stołu, do kibla i z powrotem ci wystarczy. Teraz dawaj nogę, zaraz zdejmę ci drugi gips. I nie przejmuj się zapachem, w końcu nie myłeś tych kończyn od dłuższego czasu.
   *
   Wstał, przeciągnął się. Ani ręka, ani noga już go nie bolały, nie czuł też tego nieprzyjemnego swędzenia, jakie czuł przez jakiś czas po zdjęciu gipsu. Prawą ręką spróbował podnieść pięciolitrowy baniak wody, który stał przy jego łóżku. Nie bez trudów, ale udało mu się to. Pomasował kończynę, po czym wstał i skierował się do kuchni, w której nikogo jeszcze nie było. Wzruszył ramionami, po czym skierował się w stronę szafek. Wiedział doskonale, gdzie znajdują się jajka w proszku, postanowił więc zrobić jajecznicę. Naszykował trzy talerze, usmażył jajecznicy, którą podzielił po równo na naczynia. W chwili, gdy rozrabiał w szklankach koncentrat soku pomarańczowego, do pomieszczenia weszła rozespana Magda, która przecierała oczy.
   - Cześć - powiedział, wskazując na stół. - Siadaj, jedz. Wszystko naszykowane.
   Zaskoczona nastolatka usiadła przy stole, po czym spróbowała potrawy. Po chwili uśmiechnęła się tylko, wskazując na szafkę.
   - Podaj soli. Zapomniałeś posolić.
   Kowal natychmiast podał jej puszkę z solą, samemu zajmując miejsce naprzeciw niej.
   - Smaczne? - spytał.
   - Teraz, jak posoliłam, tak. Lubię mocno ściętą. Mogę ci zadać pytanie o tamtej dziewczynie?
   - Możesz.
   - Jaka ona była z charakteru? Wiesz, wygląd wyglądem, ale skoro zarówno ty, jak i tamten chcieliście z nią być...
   - Była wspaniała - nie sprecyzował Kowal. - Wiecznie uśmiechnięta, sympatyczna... Gdyby nie tamten Robert...
   - Przykro mi - odpowiedziała Magda, biorąc do ust kolejny kęs. - Dlaczego stamtąd razem nie uciekliście? Z tego hotelu?
   - Chcieliśmy. Ale ta jej ciotka... Ewelina nie chciała jej tam zostawiać. Gdyby to zależało tylko ode mnie, ucieklibyśmy stamtąd tylko we dwójkę. Jak najdalej. Z dala od tego hotelu, który, najlepiej by było, gdyby spłonął, razem z tamtymi ludźmi.
   - Nie miałeś tam żadnych sojuszników?
   - Maćka. Dopóki nie pozbawili go władzy, a on się nie powiesił... Zrozum, oni byli większością, każdy się bał cokolwiek powiedzieć. Byłem tam jako jedyny w opozycji. Dlatego się mnie pozbyli.
   Dziewczyna dojadła jajecznicę do końca, wzięła talerz i poszła z nim do zlewu. Umyła go dokładnie, po czym odstawiła na suszarkę. Wróciła na swoje miejsce, gdzie zaczęła sączyć sok z koncentratu.
   - Powinniście byli uciec - rzuciła. - Powinieneś nie patrzeć na jej zdanie, tylko ją stamtąd zabrać. A jeżeli ona teraz tam cierpi? Jeżeli płacze po nocach, bo myśli, że nie żyjesz? Gdy tylko usłyszała od nich, że nie żyjesz, a na pewno jej tak powiedzieli, dla niej coś się skończyło. Popełniłeś błąd, nie zabierając jej stamtąd.
   - Wiem - mruknął ledwie słyszalnie Kowal, który stracił cały apetyt. - Wiem, że powinienem był ją po prostu zabrać. Ale... Nie mogłem się wtedy zebrać w sobie, żeby tak po prostu ją... uprowadzić, to będzie najlepsze określenie.
   - Po wszystkim, jakby przemyślała wszystko na spokojnie, byłaby ci za to wdzięczna do końca życia. Jestem tego pewna.
   Kowal uśmiechnął się do niej, po czym sam napił się soku. W tej chwili do pomieszczenia wszedł Bogdan, ubrany w długi, gruby szlafrok.
   - Mam nadzieję, że jeszcze mi nie wystygła - rzucił, siadając do stołu i biorąc się za jedzenie. Już po pierwszym kęsie wziął do ręki puszkę z solą i dosolił potrawę.
   - Wiem - Kowal uprzedził Bogdana. - Zapomniałem posolić.
   *
   Zapukał dwa razy, poczekał, aż Bogdan pozwoli mu wejść do siebie. Otworzył drzwi, wkroczył do pokoju staruszka, który oświetlony był tylko jedną świeczką, gdyż tu nie było żadnych okien.
   - Siadaj - poprosił gospodarz. - Wybacz bałagan, ale nigdy nie potrafiłem zebrać się i posprzątać.
   - Co jest? - spytał. - Po co mnie zawołałeś do siebie?
   - Żeby dokończyć naszą pierwszą rozmowę. Nie masz już na sobie gipsu, rękę i nogę masz już zdrowe. Nadal zamierzasz się na nich mścić?
   Kowal westchnął, bał się tego pytania. Przetarł oczy, zastanowił się chwilę nad tym, czy on sam tego chce, czy jednak woli odpuścić.
   - Przeszłości nie da się zapomnieć - zaczął po chwili. - Ale miałeś rację... Coś się kończy. Tamta grupa dla mnie się skończyła. Miło mi się tu z wami żyje, naprawdę miło. Mam wszystko, czego potrzebuję, o nic nie muszę się martwić. Cieszę się, że mnie wtedy znalazłeś, że mnie ocaliłeś... Nie, nie mam zamiaru się na nich mścić. Nie mam zamiaru już nigdy, przenigdy widzieć ich na oczy. I mam nadzieję, że nigdy ich nie zobaczę, nawet przez przypadek.  
   Nikły płomień świecy oświetlał jego twarz wystarczająco, aby Kowal zauważył, że staruszek uśmiecha się pod nosem. Widział, jak tamten sięga po jakiś papier, który mu wręczył.
   - To jest, proszę ciebie, lista rzeczy, których zaczyna nam brakować. Musimy koniecznie wyjść na zewnątrz i je znaleźć. Magda zostanie tutaj, nie pozwolę, aby ona się narażała choć troszkę. Wyjdziemy razem, poszukamy tego, co jest na tej liście, a jak już znajdziemy, wrócimy tutaj. Pokażę ci wtedy wszystko, co gdzie jest, tak na przyszłość, żebyś wiedział.
   - Jak to na przyszłość? Coś się dzieje?
   - Nie, spokojnie - zaśmiał się staruszek. - Jak już mówiłem, na przyszłość, tak profilaktycznie. Dobra, skoro wszystko ustalone, to leć się szykuj, jutro z rana ruszamy. Naszykuj sobie plecak, trochę jedzenia i wody. Śpiwora nie zabieraj, bo na noc i tak wracamy.
   - Nawet, jak nie znajdziemy wszystkiego?
   - Wtedy wyruszymy drugi raz. Nie martw się o to, jak nie dziś, to jutro, zapamiętaj te słowa, bo nie raz się w życiu przydają.
   Kowal kiwnął tylko głową, po czym otworzył drzwi. Wychodząc zauważył kątem oka, małe pudełeczko, które Bogdan trzymał pod ręką.
   *
   Wziął głęboki wdech, jego płuca zalało zimne, choć nie mroźne powietrze. Rozejrzał się po okolicy, zauważając, że praktycznie cały śnieg już stopniał, gdzieniegdzie pozostały tylko co większe zaspy. Teraz, gdy śnieg zniknął, dało się zauważyć ogrom zniszczeń, dokonanych przez Kolizję. Ruiny i zgliszcza pokrywały cały teren naokoło, nie pozostawiając złudzeń, że praktycznie każdy, kto przebywał tu w czasie uderzenia fali uderzeniowej musiał zginąć przygnieciony przez walące się, stare kamienice.
   - Jak po wojnie - zauważył Bogdan, wychodząc przez klapę na górze. - I pomyśleć, że mój pradziadek musiał widzieć podobny widok... Tylko, że wtedy wszyscy wiedzieli, że ich wrogiem są Niemcy, teraz nikt nie wie, kto jest ich wrogiem, więc każdy obraca się przeciw każdemu.
   - A kto jest ich wrogiem? - zaciekawił się Kowal.
   - Najlepsze w tym wszystkim jest to, że właśnie teraz nie ma tego wroga. Wystarczy wziąć się w garść, dogadać między sobą i zacząć działać. Sęk w tym, że ludzie po potrafią rozmawiać, tylko od razu działać. A jak kończy się działanie bez planu? Chaosem. Najpierw trzeba opracować plan, potem dopiero działać. I tu pojawia się kolejny problem natury ludzkiej, kto ma ten plan opracowywać? Kto ma wywyższyć się ponad innych? I zaczynają się konflikty. Każdy chce być ponad innymi, każdy chce poczuć odrobinę władzy, dlatego każdy chce opracowywać swój własny plan i go realizować. Oczywiście plany nie pokrywają się nawzajem, dlatego dochodzi do zgrzytów pomiędzy tymi, którzy plany obmyślają. Ludzie, którzy te plany wykonują zaczynają ze sobą konkurować, czasem i walczyć, a co za tym idzie, zabijać się nawzajem. A to wszystko w imię tego, że ludzie nie potrafią rozmawiać. Taki już ludzki los...
   - Kiedyś powiedziałeś mi, że coś się kończy - przypomniał Kowal. - Ale to jedno nigdy się nie skończy. Ludzie będą ze sobą walczyć, żeby pokazać, kto tu jest ważniejszy.
   - O nie - zaprzeczył Bogdan. - To też się skończy. Ale nie w najbliższym czasie. Ludzie są zbyt młodzi i zbyt głupi, żeby zrozumieć jak mogą osiągnąć najwięcej, każdy woli zyskiwać sam. A przecież nie tędy droga. Nie po to jesteśmy ludzkością, żeby każdy nazywał się człowiekiem. Mam nadzieję, że kiedyś, gdy ktoś spyta kogoś innego "kim jesteś?" ten mu nie odpowie "człowiekiem". Mam nadzieję, że odpowie mu "częścią ludzkości". Wybacz, że tak zaczynam filozofować, ale jestem człowiekiem starszej daty, więc mam to w genach.
   - Nic się nie stało. To piękne, co mówisz. Ale nie do zrealizowania. Buntujące się jednostki będą zawsze i wszędzie.
   Staruszek uśmiechnął się pod nosem, zamyślił chwilę.
   - Bunt z czasem przechodzi. Każdy ma okres buntu, który mu mija.
   - A jeżeli nie minie?
   - To znaczy, że nadal jest w okresie buntu.
   *
   Podeszli do kiosku, który leżał pośrodku ruin, przewrócony na dach. Kowal wszedł do niego przez dziurę, która była kiedyś oknem i zaczął szukać rzeczy z listy, którą miał przy sobie. Baterie, latarki, papierosy...
   - Przecież nie palisz - zauważył Kowal.
   - To nie dla mnie, tylko dla Magdy.
   - Dla Magdy?
   - A myślisz, że po co chodzi tak często się przewietrzyć? Myśli, że nie wiem o tym, że pali, ale ja podpatrzyłem ją już dawno.
   - Przyznam się, że nie zauważyłem...
   - Też z początku nie zauważałem. I pewnie nie zauważałbym nadal gdybym kiedyś nie wyjrzał przez okno. Z początku był to dla mnie lekki szok, ale szybko się z tym oswoiłem, w końcu też kiedyś paliłem.
   - Rzuciłeś przed Kolizją, czy po?
   - Przed. Dużo przed Kolizją. Nie byłem wybitnym lekarzem, więc pensji nie miałem zbyt dużej. Z początku paliłem ruskie, bez akcyzy, ale jak przeszła ustawa, że za to zamykali na pół roku, to wolałem rzucić. Od pory, gdy usłyszałem, że przegłosowali tę ustawę, nie miałem w ustach ani jednego papierosa. Potem, jak odzyskałem tę kamienicę, żyłem z czynszu, który płacili mi ludzie, dzięki czemu odłożyłem trochę pieniędzy, ale mimo to nie wróciłem do palenia. Trzymałem jedną paczkę w szafce, na wszelki wypadek leżała tam, razem z zapalniczką, ale nigdy jej nie otworzyłem.
   - Masz silną wolę.
   - Mam - przyznał staruszek. - Nie to, co Magda. Wiem, że raz rzucała, bo widziałem, że miała papierosy, a biegała cały czas zdenerwowana. Potem wyszła się przewietrzyć i przeszło jej zdenerwowanie.
   - Jest wszystko z listy - powiadomił Kowal. - Poza bateriami do latarek, może znajdziemy w innym kiosku.
   - Poszukamy jutro, teraz wracamy, bo się ściemnia. Magda musi się już o nas martwić, więc wracajmy jak najszybciej.
   *
   - Cofnij się o trzy pola - przeczytała nastolatka, po czym zaklęła cicho pod nosem.
   Złapała swój pionek, przesunęła go o trzy pola wstecz. Kowal tylko klasnął w dłonie, wyciągając rękę w jej kierunku.
   - Mam tu cztery domki, wyskakuj z kasy.
   - Nienawidzę monopoly - skomentowała Magda, wyliczając kolorowe banknoty dla Kowala. - Ostatnia rozgrywka, więcej z wami nie gram.
   - Ostatnio mówiłaś to samo - przypomniał jej Bogdan, po czym rzucił kośćmi.
   Staruszek przesunął swój pionek o osiem oczek, trafiając na niezakupioną jeszcze ulicę.
   - Kupuję - oświadczył.
   Po zakończeniu transakcji, Kowal rzucił kośćmi, po czym przesunął swój pionek, w kształcie samochodu, o sześć pól. Musiał wylosować jedną kartę, sięgnął więc po nią.
   - Powiedz, że musisz coś zapłacić - poprosiła Magda.
   Kowal przeczytał to, co było napisane na karcie, po czym spochmurniał. Opamiętał się jednak szybko, potrząsnął głową i przeczytał na głos.
   - Zabierasz ukochaną na wycieczkę marzeń. Zapłać koszt podróży, dwieście dolarów.
   Bez słowa rzucił kolorowy banknot na środek planszy.
   *
   Zauważył, jak ubiera się w zamszowy płaszcz, po czym wychodzi na zewnątrz. Sam założył buty i letnią kurtkę, po czym ruszył za nią. Znalazł ją w odległości pięćdziesięciu metrów od włazu wejściowego, przykucniętą, palącą papierosa.
   - Dobra, masz mnie - rzuciła. - Tak, palę.
   - Trzymaj - wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, którą jej dał. - Wiem, że palisz. Inaczej nie chodziłabyś tak często, żeby się przewietrzyć.
   - Dziadek też wie?
   - Nie wiem, chyba nie.
   - Mam taką nadzieję. Chyba by mnie zabił, jakby się dowiedział, że palę.  
   - Na pewno nie. Przecież sam palił w przeszłości.
   - Ale rzucił. Ja pierwszego zapaliłam w gimnazjum, koleżanki mnie poczęstowały. Prawie się nim zabiłam, taki kaszel mnie złapał. Po tym jednym nie paliłam chyba z miesiąc, aż nie poznałam takiego jednego chłopaka z którym zaczęłam chodzić. On palił, więc zawsze, jak wyciągał papierosa, to mnie częstował i tak się zaczęło. Teraz nie wyobrażam sobie dnia bez papierosa. I tak staram się ograniczyć, bo mało mi zostało, ale ze cztery dziennie muszę zapalić.
   - I po co tak się truć? - spytał Kowal, kucając przy niej.
   - Wiesz, jak to odpręża? Jak się kiedyś zdenerwujesz, to spróbuj. Od razu się uspokoisz, gwarantuję ci to.
   - Skoro tak mówisz... Może spróbuję.
   Zapadła między nimi cisza, którą przerwało kichnięcie dziewczyny.
   - Sto lat.
   - Aż tyle mi się każesz męczyć? - spytała nastolatka z wyrzutem. - Nie, no, dzięki. Wybacz, że naruszę ten temat, ale... Myślałeś dziś o niej. Jak czytałeś tą kartę o zabraniu ukochanej na wycieczkę. Od razu pomyślałeś o niej.
   - Tak - przyznał. - A już odsunąłem myśli o niej na bok. Ale ta karta...
   - Nie gramy więcej w monopoly, co ty na to? - spytała Magda.
   - Jak się zastanowię... To też nie było do końca przez tę kartę. Ona po prostu siedzi zbyt głęboko w moich myślach. Za bardzo chciałem z nią być, zbyt brutalnie mi to odebrano. To wszystko ich wina. Twój dziadek mówi, że coś się kończy... Ale moje myśli o niej nigdy, przenigdy się nie skończą.
   Magda wyrzuciła niedopałek między gruzy, przysunęła się do niego, przywarła mu do ust. Kompletnie zszokowany jej zachowaniem, poczuł, jak jej język próbuje przebić się między jego wargami. Ustąpił, ich języki się splątały, a dym z papierosa, który trzymała w płucach wpuściła mu do ust. Po chwili oderwała swoje usta od jego, spojrzała mu w oczy.
   - Nie myśl o niej, skoro jej już tu nie ma - poradziła. - Teraz jesteś tutaj. Ze mną.
   *
   Pudełko było puste od kilku dni, wiedział, co to oznacza. Kaszlnął ponownie, znacząc krwią chusteczkę. Wyjrzał do kuchni jednak ich nie widział.
   - To bardzo dobrze - szepnął. - Nie będą tego widzieć.
   Wziął do ręki kopertę w której znajdował się list, spisany dla nich już jakiś czas temu. Kopertę położył na stole, w kuchni, samemu siadając na jednym z krzeseł. Dopił resztę wódki, którą nadal miał w butelce, przystawił rewolwer do głowy. Rewolwer, oraz jeden nabój kupił na kilka dni przed Kolizją, płacąc za niego całym bagażnikiem jedzenia. Teraz, przystawiając lufę do skroni, przyznał że była to bardzo udana inwestycja. Koniec lekarstw oznaczał dla niego tylko jedno, że czekała go śmierć w męczarniach, do tego na oczach Magdy i Kowala, a tego chciał uniknąć.
   Poczuł, że zbiera go znowu na kaszel, odstawił więc rewolwer, przystawił do ust chusteczkę, która już po chwili nasiąkła czerwienią.
   - Przepraszam, że was opuszczam - wycedził przez łzy, ponownie przystawiając lufę do skroni. - Tak bardzo was przepraszam... Kowal, zajmij się nią... Zaopiekuj... Przepraszam...
   Pociągnął za spust.
   *
   Usłyszeli dziwny, stłumiony odgłos, dobiegający z piwnicy w której mieszkali. Wstali i ruszyli biegiem w stronę włazu. Kowal otworzył go, po czym wszedł na drabinę, z której zjechał na sam dół. Nie zdejmował nawet butów, wbiegł wprost do kuchni. Gdy tylko spojrzał na stół, padł na kolana, czując, jak w jego oczach zbierają się łzy.
   Na jednym z krzeseł siedział Bogdan, którego głowa leżała na stole. W ręku trzymał nadal parujący rewolwer. Krew wydobywająca się z dziury w jego głowie zalewała stół, skapywała na podłogę.
   Jego zamglone oczy patrzyły wprost na Kowala.

Kuri

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 5495 słów i 29957 znaków.

2 komentarze

 
  • xptoja

    Komentarz w trakcie (. . .)

    28 maj 2016

  • Gabi14

    Jesteś zbyt przewidywalny ???? wiedziałam, że Kowal żyje xD a z tym dziadkiem... Pls jesteś bardzo przewidywalny :D

    28 maj 2016

  • Kuri

    @Gabi14 Musisz mieszać mnie z błotem? xD

    29 maj 2016

  • Gabi14

    @Kuri Jeszcze nie zaczęłam ;)

    29 maj 2016