Ziemia z popiołów III: Rozdział 02 - Nasz nowy świat

Ziemia z popiołów III: Rozdział 02 - Nasz nowy światWyszedł z namiotu, skierował się w stronę swojego motoru. Wsadził rewolwer za pas, poprawił skórzaną kurtkę, założył przyciemniane okulary, po czym spojrzał na swoich ludzi. Było ich około siedemdziesięciu, każdy na jednośladzie, duża większość była uzbrojona. Splunął siarczyście, odgarnął do tyłu swe długie, rude włosy.
   - Panowie! Ktoś zabija naszych! Pozwolimy na to? Nie pozwolimy! Jedziemy w miejsce, gdzie znaleźliśmy ciała ekipy Więchula, przeszukujemy calutki teren, metr po metrze, zabijamy każdego, kto nawinie nam się pod celownik! Dalej, panowie, wsiadajcie i ruszajcie! Za mną!
   *
   Wyszli z lasu, wprost na polanę, na której chcieli kiedyś zbudować małą osadę. Pośrodku polany nadal tkwiły ruiny zabudowań, a po drugiej stronie nadal stała cysterna.
   - Trzeba ją zabrać - powiedział Robert.
   - Podstawimy ją pod hotel? - spytała Monika.
   - Nie ma innego wyjścia. To paliwo nie może się zmarnować.
   - Trzeba będzie naładować akumulator - zauważył Stasiek. - Przez zimę raczej padł...
   - Jutro i tak włączamy agregat - przypomniała kobieta. - Będzie można go naładować.
   - Więc jutro się tym zajmiemy - Robert przerwał dyskusję. - Teraz musimy coś zrobić z nimi - wskazał ruchem głowy na kilkadziesiąt ciał leżących w rowie.
   Podeszli na tyle, na ile się dało, dopóki nie czuli odoru rozkładających się ciał. Zatrzymali się, przypatrzyli. Połowicznie rozłożone, nadgryzione przez dzikie zwierzęta zwłoki leżały obok siebie na odcinku kilkunastu metrów, aż nazbyt widoczne z polany. Teraz, kiedy mieli plan, aby zasiać cały teren, musieli pozbyć się zarówno ich, jak i pozostałości po zabudowaniach.
   - Trzeba iść jeszcze po kogoś - oświadczyła Kinga. - Ja nie dam rady, nie zniosę takiego smrodu.
   - Ani ja - powiedział Stasiek, odsuwając się na kilka metrów w tył.
   - Dobra - westchnął Robert. - Zacznijcie rozbierać te budynki, cały gruz wynieście gdzieś dalej w las, a materiały, które będą mogły się przydać zostawcie i ułóżcie gdzieś z boku, potem po nie przyjedziemy. Ja idę po Kopę, zaraz ich przeniesiemy.
   Kobieta i staruszek kiwnęli tylko głowami, po czym skierowali się w stronę ruin, blondyn natomiast zawrócił się, ruszając ponownie w stronę hotelu. Teraz, gdy było ciepło, droga, którą musiał pokonać wydawała się miłym spacerkiem, uśmiechnął się więc pod nosem, przypominając sobie, jak kiedyś szedł nią pierwszy raz, i ile się wtedy namęczył.
   Gdy tylko doszedł do budynku, zauważył Afrykanina, który pomagał Ewelinie w tworzeniu małego ogródka pod jednym z okien. Uśmiechnął się, uświadamiając sobie, że wizja, o której mówił mu Konrad zaczyna się spełniać. Że właśnie w tej chwili budują swój nowy świat.
   - Kopa, idziesz ze mną - rzucił, gdy tylko się do nich zbliżył. - Musimy posprzątać tamtych wojskowych.
   - Aha, a ciekawe, kto mi będzie pomagał przy ogródku - prychnęła nastolatka.
   - Ja ci pomogę, jak już wrócimy - obiecał blondyn, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie. - Jak tylko przyjdziemy...
   Nie dokończył wypowiedzi, gdyż poczuł przy głowie ruch powietrza. Odruchowo schylił głowę, zauważając, jak kamień wielkości pięści wali o ścianę.
   - Co jest!? - ryknął blondyn, obracając się w kierunku z którego nadleciał kamień, jednak nikogo tam nie zauważył. - Poczekaj tu, Kopa, ty chodź za mną.
   - Jasne - rzucił Afrykanin, wyciągając zza pasa pistolet.
   We dwóch wyszli za ogrodzenie, po czym skierowali się w miejsce, z którego najprawdopodobniej nadleciał kamień. Były tam gęste krzaki, w których łatwo można było się ukryć, z czego część z nich była połamana.
   - Ktoś to siedział - zauważył Kopa. - Zobacz, widać ślady kolan.
   - Widzę... Będziesz potrafił go wyśledzić?
   - A czy ja jestem myśliwym? Prędzej Przemek będzie potrafił.
   - Zawołaj go.
   Już po chwili łysy przeskoczył przez ogrodzenie, podszedł do Roberta.
   - Co tam? Ponoć macie coś ciekawego.
   - Spójrz - blondyn wskazał na połamane krzaki. - Ktoś tu siedział, rzucił we mnie kamieniem. Będziesz potrafił go wytropić?
   Przemek nachylił się nad wskazanym miejsce, przypatrzył mu się przez dłuższy czas, w końcu kiwnął głową.
   - Z początku leżał, tu są ślady po łokciach Potem wstał na kolana, dlatego odciski są takie głębokie. Tu złapał kamień, masz ślady po tym, jak wbił palce w ziemię. Za mną. Jak wstał, złapał się tej gałęzi, nadłamał ją. Szedł powoli, tyłem, widać po śladach butów. Rozmiar około czterdzieści, może czterdzieści dwa. Tu się obrócił i zaczął biec.
   Ruszyli za Przemkiem, który prowadził ich tropem przez środek lasu. Łysy co chwilę wskazywał na coraz to kolejne połamane gałązki, oraz widoczne odciski butów. Po jakimś czasie doszli w okolice polany, skąd widzieli Kingę i Staśka, którzy rozwalali ruiny.
   - Przyglądał się i im - mruknął Przemek, mrużąc oczy. - Tu na chwilę przyklęknął. Chyba... Zobacz, tu jest przygnieciona trawa, chyba coś tu stało. Musiał to wziąć.
   - Musimy go znaleźć, wie o hotelu - rzucił Robert.
   - Nie znajdziemy go teraz - łysy rozwiał wątpliwości. - Zwiał. Tu zawrócił i poszedł tam. Wiesz, co jest w tamtym kierunku?
   - Wyjście z lasu - zauważył Kopa.
   - Dokładnie. Więc, jaki morał z tego? Zwiał z lasu i huj wie, gdzie teraz jest.
   - O co tu chodzi? - blondyn spytał sam siebie. - Kto to był?
   - Może kolega tamtych? - podsunął Przemek.
   - Jakich tamtych? - spytał Afrykanin.
   - Nie mów o tym nikomu, ale jak byliśmy z Przemkiem wczoraj na tym polowaniu, natrafiliśmy na czwórkę ludzi, którzy kręcili się dość blisko hotelu. Musieliśmy ich zabić. Mieli krótkofalówkę, włączyłem ją wczoraj wieczorem, ale nic, żadnego sygnału.
   - Krzyczeli, że woła ich jakiś Behemot i że mają wracać - przypomniał łysy. - Może ich teraz szuka, ten cały Behemot? Może to on nas obserwował?
   - To po co by rzucał we mnie kamieniem? Po co by się ujawniał?
   Przemek wzruszył jedynie ramionami.
   - Teraz się tego już nie dowiemy, nie ma opcji. Może, gdybyśmy go złapali, ale teraz już nie ma szans.
   - Trzeba przywrócić warty - podsunął Kopa. - Na wszelki wypadek.
   - I tak zrobimy - przyznał blondyn, drapiąc się po głowie. - Staniesz dzisiaj do północy, ja po tobie do rana, a jutro ustalimy kolejność wart na najbliższe kilka dni. Tylko najpierw powynosimy tamte ciała kilkadziesiąt metrów od tej polany, w głąb lasu. Nie mogą się tu rozkładać.
   *
   Obwiązali sobie usta i nos kawałkami materiału, na ręce założyli grube rękawice, po czym wzięli się do roboty. Ciała brali pojedynczo, jeden za ręce, drugi za nogi i wynosili je około stu metrów w głąb lasu. Obaj zwymiotowali po kilka razy, nie przerwali jednak pracy, dopóki nie wynieśli ich wszystkich. Dopiero wtedy pozwolili sobie na dłuższą chwilę przerwy, usiedli na pniu powalonego drzewa.
   - Gadałem z nim - oświadczył blondyn. - Wczoraj na polowaniu.
   - Przyznał się? - zainteresował się Kopa.
   - Tak, do wszystkiego. Wiedział, że jak zaczniesz walczyć z nim na śmierć i życie, to go zabijesz. Tylko dlatego krzyknął.
   - Gnój! - warknął Afrykanin.
   - Co ciekawe, nawet nie myśli, że zrobił coś złego, dla niego to normalne, że jedni ludzie muszą posługiwać się drugimi. On posłużył się tobą i ani myśli, że postąpił jakoś nieodpowiednio... Aż strach pomyśleć, do czego taki człowiek jest zdolny.
   - Dobrze, że odchodzi - Kopa rzucił pobliską szyszką. - Mówił, kiedy?
   - Po kolejnym polowaniu. Powiedział, że upoluje nam coś jeszcze w ramach czynszu, za mieszkanie w hotelu. Pewnie pójdziemy na to polowanie za jakiś tydzień...
   - I bardzo dobrze. Jak stąd odejdzie, nie będę musiał już go na oczy oglądać.
   Robert spojrzał w kierunku, gdzie poleciała szyszka rzucona przez jego kompana, westchnął, przetarł oczy.
   - Poprosiłem go, żeby nie odchodził. On jest nam potrzebny. Ale nie posłucha się mnie, odejdzie. Powiedział, że zabrałby mnie ze sobą, ale wie, że nie opuszczę grupy.
   - Ty jeszcze go prosiłeś, żeby tu został? - Afrykanin zrobił wielkie oczy.
   - Tak. Potrzebuję go, on mi pomaga to wszystko ogarnąć. Bez niego... Nie wiem, jak to wszystko uciągnę. Teraz, jak brakuje nam żywności, idziemy z Przemkiem na polowanie i zawsze coś upolujemy. Było nam potrzeba wody, bo studnia nie dawała tyle, ile powinna, to zbudował te swoje pułapki na rosę. Sam powiedz, co my bez niego zrobimy?
   - Poradzimy sobie. Ty sobie poradzisz, udźwigniesz ciężar całej grupy. Przecież tak wielu nas nie ma...
   - Właśnie, w tym sęk. Jest nas tak mało, a niedługo będzie jeszcze mniej...
   - Gdyby było nas więcej, mielibyśmy jeszcze większe problemy z żywnością.
   - Wiem, przecież nie mówię, że powinno być nas więcej... Ale nie chciałbym żeby było nas mniej. Maciek, Kowal, Konrad... I tak nas już trochę odeszło. Nasza grupa się sypie.
   Afrykanin wstał, przeciągnął się.
   - Przyznaj się, gdyby odchodził ktokolwiek inny, nie przejąłbyś się tym tak bardzo, jak przejmujesz się nim.
   - Nie przejąłbym się - potwierdził blondyn, wzruszając ramionami. - Bo to Przemek, a nie ktoś inny ułatwia nam przeżycie. Bo to on, a nie ktoś inny, wie, jak przeżyć, a nam ta wiedza bardzo by się przydała. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nasza grupa przestała sobie dawać radę po tym, jak on nas zostawi...
   - Przesadzasz - Afrykanin machnął ręką. - Ułatwia nam przeżycie, ale bez przesady. I bez niego damy sobie radę. Będziemy musieli znaleźć jakieś podręczniki do survivalu i to z nich się uczyć. Sami dowiemy się, jak robi się pułapki na rosę, czy zastawia wnyki. Skoro ludzie tyle tysięcy lat temu potrafili przeżyć bez Przemka, my sobie poradzimy teraz.
   - Mam nadzieję - rzucił blondyn, wstając.
   *
   Gdy tylko on i Monika rozebrali blisko połowę ruin, wrócili do hotelu, postanawiając, że dokończą pracę jutrzejszego dnia. Od razu ruszył do kuchni, gdzie zaczął robić sobie herbaty, gdy usłyszał, jak ktoś go woła. Zalał kubek, który wziął do ręki, po czym wyszedł z pomieszczenia na korytarz, nim natomiast udał się do recepcji, gdzie, w wejściu do budynku stała Ewelina.
   - Co jest? - spytał staruszek.
   - Robiłeś kiedyś ogródek? - odpowiedziała pytaniem nastolatka.
   - Ooo, dziewczyno! Żebyś ty wiedziała ile ja się ogródków w życiu narobiłem!
   - A pomożesz mi? Bo przekopałam ziemię i nie wiem, co teraz z tym zrobić...
   Stasiek uśmiechnął się pod nosem i wyszedł na dwór. Stanął przy polu przekopanej ziemi, przyjrzał się jej krytycznym okiem.
   - Źle - rzucił krótko, szybko i zwięźle.
   - Co źle?
   - Całe kępy trawy są na górze. Jak już chcesz, żeby została, musisz tak przekopać, żeby trawa była na samym dole, wtedy się rozłoży, a teraz będzie rosnąć nadal. Chociaż ja osobiście bym całkiem wyjął tę trawę... Masz grabie?
   - Są w komórce, poczekaj, przyniosę.
   Staruszek upił łyk parującego płynu, przyglądając się kępom trawy, które wystawały ponad przekopaną ziemię. Zajmował się kiedyś ogródkami, kiedy mieszkał w pustostanach, musieli coś przecież hodować, dla urozmaicenia diety, więc miał w tym trochę doświadczenia. Potrafił jednak przyznać, że nie był już przecież młody. Ile da radę jeszcze pociągnąć? Szczególnie teraz, w takich warunkach? Czy przeżyje kolejną zimę? Może tą jeszcze tak, ale co z następną? Już teraz musi zacząć myśleć o tym, żeby przekazać swoją wiedzę innym. To na nim, jako na najstarszym w grupie, spoczywa ten obowiązek. Ewelinę nauczy jak zajmować się ogródkiem. Przekaże jej całą swoją wiedzę na ten temat, choć jego wiedza i tak nie była zbyt duża. Potrafił też grać na gitarze, tego też będzie musiał kogoś nauczyć. Może Kopa? Może on się zgodzi. Co jeszcze powinien zrobić? On, jako ten, który doskonale pamiętał czasy przed Kolizją, który przeżył dwa ustroje, a teraz był świadkiem kiedy ludzie tworzyli kolejny, od podstaw? Powinien przekazać wiedzę o tym, co było kiedyś. Historia nauczycielką życia. Przeszłość nie może zostać zapomniana. Miał w pokoju notes i długopis. Szykuje się długa noc, pomyślał. Będę musiał wszystko dokładnie spisać. Wszystko, co przeżyłem, czego byłem świadkiem. Spiszę podręcznik o tym, jak było kiedyś. A to, czy było lepiej, czy gorzej niż teraz... To zostawię do ocenienia przyszłym pokoleniom.
   - Mam! - z rozmyślań wyrwała go nastolatka, która stanęła przed nim, trzymając w rękach dwie pary grabi. - Trzeba wygrabić tę trawę?
   - Tak - odpowiedział Stasiek, uśmiechając się ponownie. - Bierz grabie, stań z tamtej strony. Ja już cię nauczę, jak się robi prawdziwy ogródek. Ale najpierw musisz się nauczyć, jak się porządnie grabi, a to też nie lada sztuka.
   *
   - Jak się czujesz? - spytała Monika, gdy tylko zauważyła Alicję na korytarzu.
   - Dobrze - odpowiedziała blondynka. - Naprawdę. Nadal... Tęsknię za nim. Ale już trzymam się dobrze. Pogodziłam się z tym.
   - Cieszę się... I już... No wiesz...
   - Spokojnie  - Alicja pokazała nadgarstek, na którym była widoczna blizna. - Od tamtej pory już tego nie robię. Myślałam o tym... Ale postanowiłam, że muszę żyć. Że nie mogę tak po prostu ze sobą skończyć - kobiecie poleciały łzy. - Mimo wszystko... Że straciłam męża, potem Konrada... Muszę żyć...
   Monika podeszła do blondynki, przytuliła ją.
   - Już, będzie dobrze - zapewniła. - Będzie tylko lepiej...
   *
   Gdy tylko wrócili na teren hotelu, Robert poinformował, że muszą jeszcze dziś zająć się grobami. On i Kopa poszli w róg terenu, gdzie znajdowały się dwa kopce.
   - Zarosły - zauważył Afrykanin.
   - Dlatego musimy je posprzątać - odpowiedział Robert.
   W pierwszej kolejności powyrywali wszystkie rośliny, które zaczęły wyrastać na grobach, następnie, przy pomocy małych, poręcznych grabek, przeczesali całą ziemię, wygrabiając korzenie, których nie udało im się wyrwać. Na koniec wzięli z komórki cztery deseczki z których ubili nowe krzyże, które wbili nad groby. Na tym, który znajdował się bliżej ogrodzenia położyli biały fartuch, który przykryli kamieniem, aby nie porwał go wiatr.
   - Nie znałem go nawet - zauważył Kopa.
   - Miał swoje dziwne wyobrażenia, ale był naprawdę dobrym człowiekiem. Uratował Ewelinę. Nie byłem tego świadkiem, ale powiesił się we własnym pokoju.
   - Nie potrafię sobie wyobrazić, co musi siedzieć w umyśle człowieka, który robi coś takiego... Przecież człowiek rodzi się po to, aby żyć, a on sam sobie to życie odebrał.
   - On zrobił to wtedy, kiedy stracił pozycję lidera. Zabił się, bo stracił władzę na garstką ludzi... Był w porządku, ale mi się wydaje, że miał coś nie tak z głową.
   - Każdy, kto się zabija, czy nawet próbuje, musi mieć coś nie tak z głową. Spójrz na Monikę. Zabrałem jej wszystko, zniszczyłem jej życie... A ona nadal chce żyć. Nie poddaje się.
   - To nie ty zniszczyłeś jej życie.
   - Ale jest tak, jak powiedział Przemek, to moją twarz zapamiętała. Cała krzywda, jaka się jej stała, będzie zawsze kojarzyła się jej ze mną. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym to nie ja ją odwiózł, zrobiłby to ktoś inny... Ale to mi postanowiła nigdy nie wybaczyć. Rozumiem ją...
   - Chcesz, żebym z nią o tym pogadał?
   - Nie. Nie trzeba. Nienawidzi mnie, jest tak, jaka jest naturalna kolej rzeczy. Ja staram się skryć w cieniu, żeby mnie nie widziała. Domyślam się, co musi czuć za każdym razem, gdy przechodzę obok niej... Ja jestem pewien, że najchętniej widziałaby mnie tu, w kolejnym grobie. Sęk w tym, że ja nie chcę umierać, ja chcę żyć. Dlatego jedyne, co mi pozostało, to skrywać się w cieniu.
   - I co, chcesz już tak żyć całe życie? Chowając się w cieniu?
   - Nie wiem, czy całe... Ale na razie nie pozostaje mi nic innego. Nie wiesz, co to za ciężar, dzień w dzień widzieć osobę, której zniszczyłeś życie. Ja to wiem. Nie wiem tylko ile czasu dam radę ten ciężar dźwigać.
   - Co zamierzasz zrobić, jak już nie dasz rady?
   - Będę musiał znaleźć inne miejsce...
   - Nie mów, że i ty chcesz odejść. Kopa, proszę cię.
   - Na razie nie. Chciałbym tu zostać na stałe, nie wiem, czy jest jakiekolwiek miejsce, gdzie miałbym lepiej w tych czasach... Zobaczymy. Na razie nic nie przesądzam.
   - Mam nadzieję, że jednak zostaniesz tu na stałe. Takich ludzi jak ty tu potrzeba.
   *
   Nadchodził wieczór, zaczął więc pakować wszystkie narzędzia do komórki. Odłożył na swoje miejsce grabie, szpadle, oraz całą resztę, po czym zamknął drzwi na kłódkę, kluczyk natomiast schował do kieszeni. Ani trochę go nie zdziwiło, że Przemek stał kilkanaście metrów od niego, najwidoczniej czekając na rozmowę.
   - Widzę, że dbasz o porządek - zaczął łysy.
   - Staram się - odpowiedział Robert. - Domyślam się, że nie czekasz na mnie bez powodu, więc od razu spytam, o co chodzi?
   - W sumie o nic wielkiego. Trzymaj - Przemek wyciągnął w jego kierunku strzelbę, która należała do myśliwego. - Nie mam miejsca, żeby ją wziąć. A w tym woreczku jest cała amunicja. I uważaj, strzelba jest naładowana.
   - Nie masz miejsca? - spytał blondyn, odbierając strzelbę, oraz woreczek.
   - Cały plecak mam zajebany, wiatrówkę będę trzymał w ręku i tyle. Więcej nic nie udźwignę. Śrut może i jest ciężki, ale mam go dużo więcej niż amunicji do tej strzelby.
   - Co do tego śrutu... Co to jest?
   - Ha, chciałbyś wiedzieć, co? Odpowiem ci tylko tyle, że zarówno wiatrówkę jak i ten rodzaj śrutu można kupić tylko u ruskich, nigdzie indziej na świecie nie jest to legalne. Było, wiesz, teraz po Kolizji... Ale wracając, wiatrówka jest trochę... ulepszona. Śrut też nie ma legalnych wymiarów. Widziałeś, że da się nim zabić człowieka, a dwa, trzy celne strzały powalają sarnę.
   - Tak z ciekawości, skąd ją masz?
   - Uwierzysz, jak powiem, że dostałem od świętego Mikołaja?
   - Nie.
   - A co, nie wierzysz, że Mikołaj dałby mi prezent?
   - Jak nie chcesz, to nie musisz odpowiadać, nie musisz błaznować. Chciałeś coś jeszcze, czy przyszedłeś tylko z tą strzelbą?
   - W sumie, to jest jedna sprawa. Spytam prosto z mostu, nie będziesz się bał tego, że ja wiem, gdzie jest hotel? Tak po prostu pozwolisz mi odejść?
   - Pozwolę. Bo wiem, że ty nie zrobisz żadnej głupoty.
   - I nie przeszło ci przez myśl, że wrócę tu z bandą innych ludzi i będziemy chcieli przejąć hotel? Nie brałeś tego pod uwagę?
   - Przeszło mi przez myśl, ale nie przejąłem się zbytnio tą myślą. Bo wiem, że tego nie zrobisz. Jesteś, jaki jesteś, ale gdybyś miał przejmować hotel, zrobiłbyś to wtedy, kiedy poszedłeś do komendy PP i miałeś broń. A teraz jedyną broń jaką zabierasz będzie twoja wiatrówka.
   - Plus pistolet i moje noże.
   - I tak za mało, aby nas stąd wykurzyć.
   - To dobrze, że masz takie zdanie na ten temat. Bo widzisz, inni mogą mieć inne. A nie chciałbym, żeby ktoś mi przeszkadzał, gdy będę opuszczał tutejsze progi.
   - I tak znam cię na tyle, że wiem, że odejdziesz w nocy. I to zapewne na mojej warcie.
   Łysy wybuchł niekontrolowanym atakiem śmiechu, złapał się za głowę. Gdy tylko się uspokoił, wziął głęboki wdech rześkiego powietrza.
   - Cóż - zaczął po chwili. - Nigdy bym się nie spodziewał, że znasz mnie aż tak dobrze. Stałem się przewidywalny? To chyba najlepsza oznaka, że jednak muszę odejść. Za trzy, cztery dni. Pójdziemy na polowanie, a potem idę w pizdu. A potem... A potem się dopiero okaże.
   *
   Do salonu zeszli się wszyscy, poza Kopą, który objął wartę, Andrzejem, który aktualnie spał, oraz Przemkiem, który jadł u siebie, w namiocie. Rozsiedli się na swoich miejscach, tych samych, na których siadali od chwili, gdy urządzili jadalnię w salonie. Jedli potrawkę z mięsa sarny, którą Robert z Przemkiem zdobyli poprzedniego dnia, zachwalając zdolności kulinarne Alicji, oraz Kingi, choć tak naprawdę każdy miał już dość dziczyzny, którą jedli od dłuższego czasu.
   - Jutro zrobię makaron - rzuciła Kinga. - Tylko jeszcze nie wiem z czym... Ale dawno nie jedliśmy makaronu.
   - Właśnie, jak sprawa z zapasami? - spytał jej Robert.
   - Jeszcze trochę jest... Ale, nie oszukując, bez tego, co Przemek upoluje, starczyłoby nam na tydzień.
   Robert westchnął, zamyślił się.
   - Jutro będziemy musieli zrobić trochę logistycznych spraw. Ustalimy kolejność na warcie, musimy omówić sprawę z tym polem. Ogródkiem z tego, co wiem, zajmą się Ewelina i Stasiek. I przydałoby się zrobić coś z tą bramą, jakoś ją naprawić. A pojutrze czeka nas wypad po zapasy, musimy to zrobić. Ja i jeszcze dwójka wsiądziemy do samochodu i pojedziemy się rozejrzeć. Pozostało nam się tylko modlić się, że cokolwiek jeszcze znajdziemy.
   - A jak nie znajdziemy? - spytała Monika.
   - Musimy. Nie wiem jak, ale musimy. Zanim zbierzemy jakieś plony też musimy coś jeść. A jeżeli chodzi o polowanie... Przemek od nas odchodzi. Po kolejnym polowaniu. Powiedział mi to wczoraj... Starałem się jakoś go przekonać, żeby został, ale on już postanowił. Bez niego będzie nam ciężej zdobyć mięso. Oczywiście, postaram się coś upolować po tym, jak on odejdzie, ale nie obiecuję wam, że za każdym razem coś przyniosę, jak on. Będziemy musieli nauczyć sobie radzić bez niego.
   - Damy radę - powiedziała Alicja. - Zanim tu trafiliśmy, też sobie dawaliśmy radę bez niego, a była wtedy zima. Teraz jest wiosna, będzie nam lżej.
   - Tylko, że wtedy zapasy leżały wszędzie na drodze - przypomniał blondyn. - Teraz paczkowanej żywności już tak łatwo nie znajdziesz. Jeżeli w ogóle znajdziesz. Musimy polegać na sobie. Jeżeli mamy przeżyć kolejną zimę, musimy zrobić wielkie zapasy, oraz zebrać jak największe plony. Nie wiem... Musicie mi doradzić. Czy powinniśmy szukać kogoś, kto się na tym zna? Jakiegoś farmera? Pojutrze, jak pojedziemy będziemy mogli podpytać się ludzi...
   Zapadła cisza, którą przerwał dopiero Stasiek.
   - Mamy wolne pokoje... A, że jeszcze Przemek chce odejść... Ja jestem za. W ogóle, jesteśmy chyba w stanie przyjąć nawet około pięciu osób, pod warunkiem, że uda nam się znaleźć tyle pożywienia...
   - Najpierw pomyślmy o sobie - poprosił Robert. - Taki rolnik bardzo nam się przyda.
   - Więc go poszukamy - zadecydowała Monika. - Kto jedzie?
   - Ja, ty i Kopa - poinformował blondyn. - Stasiek, będziesz na zmianę z Przemkiem stawał na warcie przez ten czas. Osobiście wziąłbym Przemka na taki wypad, ale on nie będzie chciał iść, a na warty jakoś uda mi się go namówić.
   - Idę spać - rzuciła Pati, wstając od stołu. - Dobranoc wszystkim.
   - Dobranoc - odpowiedzieli jej po kolei, patrząc, jak dziewczynka wychodzi z pomieszczenia, a za nią owczarek, który przestał już utykać.
   - Już nie płacze - powiedział Stasiek. - Silna jest. Mała, ale silna.  
   - Ja też już się uspokoiłam - poinformowała Alicja, widząc, że szykują się pytania o to, jak ona się trzyma. - Naprawdę.
   - Cieszymy się - odpowiedział Robert po chwili. - Stało się, ale my musimy żyć.  
   - Musimy - potwierdziła blondynka. - Musimy zająć się przyszłością, nie przeszłością. Trzeba zaczął budować nasz nowy świat.
   *
   Postawił kubek z herbatą na biurku, przysunął płonącą świeczkę. Notes, oprawiony w czarną okładkę, miał dobrze ponad dwieście kartek w formacie zbliżonym do A5. Bardzo dobrze, przeszło przez myśl Staśkowi. To będzie grubsza książka.
   Wziął do ręki długopis, zamyślił się chwilę, po czym naniósł na papier pierwsze słowa. Gdy już skończył, upił łyk herbaty, przypatrując się im.
   - Nic nie jest wieczne - zaczął czytać na głos. - Stary świat, o którym zamierzam przekazać wam jak najwięcej informacji, też nie był. Skończył się wraz z Kolizją. Ale koniec starego świata nie musi oznaczać, że wszystko się skończyło. Zawsze, gdy coś się kończy, na jego miejscu zaczyna się coś nowego. Tak, jak na miejscu starego świata powstaje nowy. Czy ten nasz nowy świat będzie lepszy od poprzedniego? Szczerze? Nie mam pojęcia. Mogę mieć tylko nadzieję, że wy będziecie w stanie odpowiedzieć na to pytanie, po przeczytaniu tego, co mam wam do przekazania...
   *
   Leżał na łóżku, lecz nie był w stanie zasnąć. W końcu wstał, przeszedł się po pokoju. Było dość zimno, dziś nie palili w piecu, a on był w krótkich spodenkach i koszulce, więc dość szybko wyskoczyła mu gęsia skórka.  
   - Muszę coś zrobić - szepnął pod nosem. - Nie zasnę, nie ma mowy, nie chce mi się ani trochę spać.
   Rozejrzał się po pomieszczeniu, zastanawiając się, ile z tych rzeczy jest mu w ogóle niepotrzebne. Od kiedy tylko tu trafili, on zostawił ten pokój w nieruszonym stanie, wszystko stało nadal tam, gdzie od samego początku. Szafy używał, miał w niej ubrania, ale tej małej szafki już nie, ona stała nadal pusta. Podszedł do szafki, złapał ją i odstawił na środek pokoju, mając zamiar wynieść ją na drugi dzień do jednego z pustych pomieszczeń. Coś jeszcze? Lampka. Miał w pokoju dwie lampki, z czego od czasu do czasu korzystał tylko z jednej, więc na co mu druga? A te wazony na parapetach, które są puste? Po co mu tyle poduszek, skoro śpi sam? Telewizor? On naprawdę do tej pory nie wyrzucił telewizora?
   Już po kilku minutach pośrodku pokoju zebrał sporą kupkę niepotrzebnych rzeczy, stwierdzając, że gdy tylko się ich pozbędzie, zyska w pokoju mnóstwa miejsca. Tylko teraz pozostawało pytanie, czym te miejsce zapełni? Czy jego pokój nie będzie teraz przesadnie pusty? Mniejsza z tym, może być i pusty, przecież tamte rzeczy ani trochę nie są mu potrzebne. Jutro wyniesie je do jednego z pokojów, teraz byłoby dobrze, gdyby przespał się przynajmniej godzinkę, nim zastąpi Kopę na warcie.
   Rzucił się twarzą na łóżko, ręce kładąc na głowie. Wiedział, co było przyczyna tego, że nie może zasnąć. Warta. Wiedział, że musi iść tam, siedzieć na tym przeklętym dachu. I ani trochę nie chciał marnować pół nocy na marznięcie tam.
   - Ale ktoś musi - szepnął. - Sam powiedziałem Kopie, że ja stanę za niego.
   Poleżał chwilę, gdy usłyszał skrzyp otwieranych drzwi.
   - Kto tam? - spytał.
   - Ja - usłyszał głos nastolatki.
   Usiadł na łóżku, zapalił świeczkę na szafeczce, stojącej obok.
   - Po co to tu wszystko postawiłeś? - spytała.
   - Jutro to wynoszę.
   - Aha - odpowiedziała, siadając obok niego i obejmując go. - Wiesz już, kto rzucił ten kamień? Chyba nikt z nas...
   - Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Szukaliśmy go z Przemkiem, ale nie znaleźliśmy. Wiemy tylko tyle, że wie, gdzie jest hotel... Mam dość myślenia o tym wszystkim. Teraz doszedł kolejny problem z tym kimś.
   - Dasz radę - zapewniła, całując go w polik. - Musicie tylko znaleźć tego kogoś.
   Robert poczuł ciepło jej ciała, hormony zaczęły działać. Objął ją w pasie, spojrzał jej w oczy, w których odbijał się płomień świecy.
   - Naprawdę sądzisz, że dam radę? - spytał, łapiąc ją delikatnie za koszulkę, którą zaczął unosić coraz wyżej.
   Poczuł, jak jej ciało przebiega dreszcz, gdy uświadomiła sobie, co on robi. Usłyszał, jak dziewczyna zaczyna szybciej oddychać, po chwili poczuł, jakby jej ciało stało się jeszcze cieplejsze.
   - Jestem tego nawet pewna - odpowiedziała po chwili, po czym przywarła do jego ust.
   Robert pchnął ją lekko, ciężarem swojego ciała, przez co położyła się na plecach. Jedną ręką zaczął krążyć po jej udzie, drugą dokończył zdejmowanie jej koszulki.
   - Jestem tego pewna - powtórzyła cicho, gdy jej ciało przebiegł kolejny dreszcz.
   *
   Tarł dłonią o dłoń, aby je rozgrzać. Mimo tego, że w dzień temperatura osiągała ponad dwadzieścia stopni, w nocy opadała niemal do zera. Przymknął na chwilę oczy, gdyż zachciało mu się spać. Siedział tak chwilę, zastanawiając się, ile czasu jeszcze będzie siedział na warcie, ile czasu pozostało mu do północy. Ziewnął, przeciągnął ręce, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że słyszy dziwny dźwięk. Coś jak odgłos silnika, połączony... Właśnie, z czym? Natychmiast otworzył oczy i zamarł z przerażenia. Przed nim, w odległości dwustu metrów widział rozpędzoną, płonącą cysternę, zmierzającą w stronę hotelu. Otępiał zupełnie, pozbierał się jednak szybko.
   - Uciekać! Uciekać z hotelu! - zdążył tylko krzyknąć, nim rozpędzona cysterna uderzyła w wojskowy samochód zagradzający bramę, odrzucając go w bok.
   Niewiele myśląc, rozpędził się i zeskoczył z dachu, w kierunku lasu. Będąc jeszcze w powietrzu, tuż nad ogrodzeniem, usłyszał huk, gdy cysterna wbiła się w hotel. Wylądował na nogach, czując, jak kostka promieniuje bólem, po czym obrócił się w stronę budynku, który już zaczął stawać w ogniu.
   A płonąca cysterna, która w każdej chwili mogła eksplodować, tkwiła w jego środku.
   Kopa patrzył na całą scenę w szoku, gdy zauważył ruch przy bramie.
   - Boże... - westchnął z widocznym przerażeniem.

   Mój komentarz na Waszą minę w tym momencie:
   xD

Kuri

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 5362 słów i 29626 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Gabi14

    Historia magistra vitae est :) ale tak wgl... ŁOOOOO :d

    28 maj 2016

  • Użytkownik xptoja

    Czy Ty jesteś poważny?

    21 maj 2016

  • Użytkownik Kuri

    @xptoja ? Ale o co chodzi? xD

    21 maj 2016

  • Użytkownik xptoja

    @Kuri nie można kończyć w takim momencie i kazać tydzień czekać na ciąg dalszy, stanowczo się nie zgadzam : P

    21 maj 2016

  • Użytkownik Kuri

    @xptoja Ty jeszcze nie wiesz, w jaki sposób ja skończę niektóre rozdziały xD To tutaj, to pestka xD

    21 maj 2016

  • Użytkownik xptoja

    Żeby nie zapomnieć komentarza zostawić się melduję ; )

    20 maj 2016

  • Użytkownik Kuri

    @xptoja Zdanie napisałaś powyższe nieskładnie xD

    20 maj 2016

  • Użytkownik xptoja

    @Kuri myśl była się pogubiła, sens do zrozumienia jest : P

    21 maj 2016