Ziemia z popiołów II: Rozdział 05 i 3/4 - Nieoczekiwany zwrot akcji

Ziemia z popiołów II: Rozdział 05 i 3/4 - Nieoczekiwany zwrot akcjiOk, z tego, co widzę, to mało kto, poza mną i Gabi,  miał z tego ubaw xD Oczywiście, rozdział jest fejkowy, wstawiony z okazji Prima Aprilis :P I teraz, po przeczytaniu tego rozdziału, powiedzcie, czy nie mam nasrane we łbie? xD

   Spadał. Widział samochód, który z każdą sekundą był coraz bliżej. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w chwili zderzenia tkanki jego ciała ulegną natychmiastowej destrukcji, doprowadzając go do bólu porównywalnego z uderzeniem się w mały palec u nogi. W chwili, gdy zauważył błysk, zdawało mu się, że jest już po wszystkim, że trafia właśnie na Allahowe łono, gdzie czeka na niego niezła gromadka dziewic. W sumie, przeszło mu przez myśl, to nie byłaby taka zła opcja. Jednak on przeżył. Otworzył oczy, które po chwili rozszerzyły mu się do rozmiarów spodków od filiżanek.
   - Johnie Connor - zwrócił się do niego przypakowany facet, który pojawił się nie wiadomo skąd, łapiąc go w locie i ratując przed gromadką dziewic. - W przeprzyszłości jesteś liderem ruchu oporu. Przybyłem, aby dopilnować, byś nie zginął.
   *
   Przemek zerwał się z łóżka, natychmiast, rzucając się w kierunku kibla. Za dużo krewetek, przeszło mu przez myśl. Do tego zagryzał je kawiorem, mieszanka wybuchowa. Dopadł klozet, po czym, już po krótkiej chwili, w całym hotelu rozbrzmiewała dziewiąta symfonia Beethovena. Przemek cierpiał okrutnie, czując, jak z każdym wydanym dźwiękiem traci część siebie, czuł, że z każdą sekundą staje się uboższy duchem i ciałem. Szczególnie ciałem. W tej chwili, gdy i tak cierpiał tak bardzo, jak żaden człowiek nigdy nie powinien, poczuł, jak coś uderza go w pośladki. Spadł z klozetu, przez co pozostawił część swojej duszy i ciała na najbliższej ścianie.
   - Jasna cholera! - syknął Maciek, wycierając się. - To człowiek tu pozoruje własną śmierć, prowadzi konspirację na poziomie porównywalnym z enigmą, chowa się po kiblach, a wy takie rzeczy!? Niewdzięcznicy! Idę się schować gdzie indziej.
   Ustylizowany Maciek wyszedł z kibla, zostawiając Przemka samego. Przemka, który walczył o życie. Który ostatkiem sił wdrapywał się na klozet. Który ścierał palce i całe dłonie, chwytając się szorstkich powierzchni. Czując, że to już koniec, że za chwilę straci resztkę duszy i ciała, w ostatniej chwili dopadł klozet, osiadł na nim ciężko, czuł, jak odzyskuje wigor i pełnię życia. Odczekał jeszcze chwilę, przetarł pot, i nie tylko pot, z czoła, uradowany poczuł, jak wracają mu siły witalne. Poczuł, jak jego umysł wchodzi na wyższy poziom świadomości, jak oczyszcza się, zdejmując blokadę za blokadą. Rzeczy skrajnie skomplikowane stawały się dla niego proste, jak wyliczenie sinusa, cosinusa, tangensa, cotangensa pierwiastka z trzech. Przecież to takie proste! Wszystko! Życie, gwiazdy, galaktyki, cały wszechświat! Zrozumiał Prawdę! Wiedział! Cała wiedza kosmosu była teraz w jego głowie! Teraz, szybko, póki jeszcze to wszystko wiedział! Musiał to spisać, póki nie zapomni! Potrzebuje papieru! Papier!
   Wiedział, gdzie znajdzie tu papier. Automatycznie wyciągnął rękę w tamtą stronę, po czym zamarł, przerażony. Z jego gardła wyrwał się ryk zranionego zwierza. Ryk pełen bólu i cierpienia. Łzy popłynęły mu po twarzy, dupa go zaswędziała. Zdał sobie sprawę z tego, że los z niego zakpił, zrobił z niego pionka w swej okrutnej grze.
   Papieru nie było. Ani listka.
   *
   - Terminatorze! - ryknął Kowal. - Znowu chcesz mi pokrzyżować plany? Daj mi w końcu zabić tego Connora!
   - Nie - odpowiedział przypakowany mężczyzna, który nadal trzymał zdezorientowanego Andrzeja. - T-Pierdyliard, nie pozwolę ci zrobić mu krzywdy.
   - Ani ja - do rozmowy wtrącił się stary ork, szaman. - Johnie Connorze, masz moją laskę!
   - I moją włócznię! - ryknął Leonidas. - To Sparta! - dodał, opluwając się tak bardzo, że wycierał się przez najbliższy kwadrans.
   - I mojego jointa - zza drzewa wynurzył się podstarzały hipis z jednorożcem.
   - I mój topór! - ryknął Gimli, jadąc na jednym koniu z Legolasem.
   - Włoski Ogier też jest z tobą - oświadczył John Rambo, zakładając rękawice Rockyego Balboa.
   - Mam armię! - krzyknął Andrzej, uradowany.
   W tej chwili za Kowalem, czy raczej T-Pierdyliard, wyskoczył wielki, zielony stwór.
   - Co ci z twojej armii? Skoro ja mam Hulka! Hulk! Miażdż!
   *
   Pati wyjrzała za okno. Na zewnątrz szalała bitwa. Wielki, zielony stwór biegał i miażdżył, Gimli jeździł na jednym koniu z Legolasem, Leonidas biegał, trzymając swoją włócznię twardo, w obu dłoniach, próbując ją w kogoś wbić. Stary, podstarzały hipis zbierał jakieś grzybki, które rosły pod drzewem, po czym je konsumował, razem ze swoim jednorożcem, a facet w rękawicach bokserskich ledwo wygrywał pojedynek z kawałkiem mięsa podwieszonym na haku. Gdzieś, w tle majaczyła postać orka szamana, krzyczącego "Orak Szakal!".
   - Hyugi, powinniśmy spierdalać. Przepowiednia 2012 się spełnia.
   Owczarek, gdy już skończył mycie klejnotów rodzinnych, odpowiedział:
   - Zaprawdę, nie widzę tudzież sensu w podjęciu przez nas ewentualnym prób samoewakuacji, madam. Jednakowoż, powiedz mi, czyż na niebie nie widać lica księżycowego w pełnej jego krasie?
   - Nie pierdol - poprosiła Pati, wyglądając za okno. - Tak, jest w pełni.
   - Nie chciałbym niepokoić - uprzedził Hyugi z góry. - Jednakżekowoż, widzisz, dawien, dawien dawno, za górcami i dolincami, w stumilowym lesie... Na sto beczek wylanego grogu, to nie było tam! Jeszcze dalej, albowiem w krainie, gdzie owce pasą świnie, a rzeka zimnym kakałem płynie! Tak, madam, to było tam. Tam, bowiem, zostałem niefortunnie ugryziony przez przerażającego, owłosionego, posiadającego siedemnaście i pół nogi, oraz żuwaczki tak wielkie, że ledwo je widziałem, dżdżownicę, który to w sposób, co najmniej, niekontrolowany wpłynął na budowę mego DNA. Enzymy zawarte w ślinie tego dżdżownicy doprowadziły do ewolucji chromosomu XYZ, który niefortunnie wykształcił się w chromosom CBAFBINSA... Taki niefortunny ciąg przyczynowo skutkowy.
   - Po prawdzie pierdolisz od rzeczy - przyznała Pati. - A co to ma do księżyca w pełni?
   - No więc, nowe chromosomy, głównie chodzi tu o chromosomy NASA, PENTAGON, oraz OBAMA, aktywują się tylko w czasie księżyca w pełni, powodując ewolucję całego organizmu. Mówiąc po polskiemu, jestem, kurwa, wilkołakiem.
   W jednej chwili Hyugi wstał na tylne łapska, zarósł, przybyło mu masy mięśniowej, jak po porządnej dawce sterydów. Jego pysk wydłużył, jak od nadmiernej ilości dziubków robionych do selfie. Złapał Pati w swoje sześciometrowe zęby, poprzebijał jej wszystkie czakramy na raz, po czym połknął.
   - Zaprawdę, mówiłem - rzucił jeszcze, nim wyskoczył za okno, dołączając do bitwy.
   *
   Całe łóżko tylko by się trzęsło, gdyby nie to, że nie wytrzymało próby i już dawno poszło w rozsypkę. Trzęsła się więc podłoga, a wraz z nią cały hotel, gdy Konrad i Alicja konsumowali swoje uczucie. Robili to na wiele sposobów, tak wymyślnych, że twórca teletubisiów pogratulowałby im skrajnie wybujałej wyobraźni.
   A Maciek wszystko widział. Schował się do szafy, skąd miał widok na wszystko. Notował. Musiał pozbyć się Konrada, musiał go poznać, aby wiedzieć, jakie są jego słabe punkty.
   - Już niedługo - wycharczał, pocierając ręką o rękę. - Tak. Już niedługo. Gdy tylko dokończę jego rys psychologiczny. Poznam jego słabe strony, po czym wykorzystam je przeciw niemu! Tak! Obalę go, przejmując dyktatorskie rządy! Ludzie będą mnie wielbić i kochać! Będę dla nich niczym poranna jutrzenka, będą mogli mnie Lo0o0o0fFfcciAaAĆcCĆ <3, lub nienawidzić! Tak! Już tak niewiele brakuje, do realizacji mego szalonego planu! HAHAHAHAhAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA!
   *
   Złość ustępowała rozpaczy. Wiedział, że już po wszystkim, że już nic nie poradzi, że nie zdoła nikogo uratować. To był koniec. Ukrył twarz w dłoniach, modląc się, aby to nie była prawda. Uspokoił tętno, wziął dwa, głębokie wdechy, spojrzał ponownie.
   Papieru nie było. Nadal.
   - Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee! - ryknął zrozpaczony, rozpościerając ręce.
   - Czyżby coś się stało? - usłyszał czyjś głos.
   Tak! Przybył! On, bohater ludzkości! Przybył i mu pomoże!
   - Turbodymomenie! - krzyknął Przemek. - Papier się skończył!
   Nagle drzwi ustąpiły, odleciały do świata równoległego. W wejściu stanął nie kto inny, jak Turbodymomen.
   - Przeleciał cię strach? Pamiętaj, że ja jestem dwa razy lepszy od strachu! Hahaha!
   - Turbodymomenie! Papier się skończył! - powtórzył Przemek.
   Turbodymomen spojrzał ukradkiem na miejsce, gdzie powinien znajdować się papier. Rzeczywiście, nie było go.
   - No cóż - Turbodymomen wzruszył ramionami. - Masz jeszcze palce.
   Z tymi słowy odszedł, pozostawiając Przemka samego. Był sam, jeden, zrozpaczony, samotny, zostawiony na pastwę wilków tundrowych. Wszyscy go zostawili, odwrócili się od niego w momencie, w którym by ich o to nawet nie podejrzewał. Został sam.
   *
   Kinga wyszła z pokoju, zastając na korytarzu Monikę. Musiała przyznać, że ciotka Eweliny wygląda nieziemsko w tej czarnej sukni!
   - Mój Boże! - Kinga omal nie krzyknęła. - Jaka piękna suknia! Wyprana w Perwoolu Black? - spytała, wyjmując z torebki wielką, dwudziestolitrową butlę z płynem do prania, którą każda szanująca się pani domu powinna zawsze nosić w zbyt małej torebce.
   - Co ty pierdolisz? - odpowiedziała pytaniem Monika. - Nowa. Kupiona w biedronce po promocyjnej cenie 29.99. Suknia wykonana z materiału najwyższej jakości spełni oczekiwania każdej użytkowniczki, dopasowując się idealnie do talii, oraz maskując wszelkie niedoskonałości. Dosłownie, każda fałdka zniknie! Kup już teraz, a w prezencie otrzymasz drugą suknię, w dowolnym, wybranym przez ciebie kolorze! Ale to nie wszytko! Kupując dokładnie teraz, w tej chwili, przekażemy ci pół litra mleka po terminie! Nie pozwól, aby taka okazja przeszła ci koło nosa. Kup, zanim zrobi to ktoś inny. Nie czekaj. Zestaw dwóch sukni, oraz pół litra mleka po terminie, dostępne już teraz, po promocyjnej cenie, 29.99, to dwa razy mniej niż koszt produkcji. Kup, zanim zrobi to sąsiadka!
   *
   Ofiar było wiele. Rocky Rambo przegrał pojedynek z kawałkiem mięsa na haku, Gimli spadł z konia i nie mógł wstać, szaman orków zaczarował sam siebie, zamykając się w środku magicznej bariery, Leonidas sam przebił się własną, ponad przeciętnych rozmiarów, włócznią, Hulk zgniótł sobie małego palca u nogi, po czym umarł. Podstarzały hipis i jego wierny jednorożec zjedli za dużo grzybków, co poskutkowało tym, że odlecieli na magicznym odkurzaczu w kierunku zachodzącego słońca. Na polu bitwy pozostali tylko T-Pierdyliard, Terminator, oraz Hyugi, który zamienił się w wilkołaka. Walka była wyrównana, jednak nic nie mogło mierzyć się z siłą T-Pierdyliard. Złapał on wilkołaka za klejnoty rodzinne, wykręcając je w lewo i w prawo jednocześnie, co skończyło się definitywnie krytycznym zgonem agonalnym owczarka. Następnie złapał Terminatora za głowę, którą wyrwał z kablami.
   - I will back - zapewnił terminator, nim włączył mu się blue screen.
   - Zostaliśmy sami - powiedział T-Pierdyliard, ruszając w stronę przerażonego Andrzeja.
   Nagle, nie wiadomo skąd, rozległ się dziwny trzask, pojawiło się dziwne światło. Jakaś postać złapała T-Pierdyliard i rzuciła nim o ścianę hotelu.
   - I was back - powiedział Terminator.
   *
   Siła uderzenia powaliła hotel. Cały budynek, z wyjątkiem kibla, na którym siedział Przemek, zapadł się, jak gdyby był wykonany z kart. Pozostały same fundamenty, oraz kibel, na którym siedział Przemek.
   I nadal, nigdzie nie było papieru.
   *
   - Johnie Connor - Terminator podszedł do Andrzeja. - Pójdziesz ze mną. Musimy przenieść się do przyprzeszłości, gdzie zostaniesz dowódcą ruchu oporu.
   - Dacie mi kałasza?
   - Dwa. I pas Raszida.
   Uradowany Andrzej klasnął w dłonie dwa razy, podskoczył, przewrócił się.
   - Jadę z tobą - powiedział.
   W tym momencie przed nimi otworzył się portal. Andrzej, nieśmiało, złapał Terminatora za rękę. Ten spojrzał na mężczyznę, uśmiechnął się tylko. Ruszyli, razem, podskakując i pogwizdując wesoło, w stronę tęczowego mostu.
   - Astalawista, bejbe! - Terminator pożegnał się z T-pierdyliard.
   *
   Stasiek nie wiedział, co się stało. Najadł się grzybków, które nazbierał poprzedniego dnia, po czym biegał za goblinami, które kradły jego potiony. Nie mógł na to pozwolić, potiony były mu potrzebne na walkę z bazyliszkiem! Gonił te gobliny, aż nagle całe lochy zapadły się, pozostały tylko gruz i śnieg.
   - Gdzie moje potiony? - spytał Stasiek.
   Nagle, za nim wyrosła jakaś postać. Był to człowiek, ubrany w czarny, skórzany płaszcz, z opaską na oku. Przypatrywał się Staśkowi, a ten rozpoznał w mężczyźnie Kopę.
   - Gratulacje - powiedział Kopa. - Tak naprawdę jestem Nick Fury. To wszystko, co przeżyłeś, to był proces rekrutacyjny do Avengersów. Bądź z siebie dumny, przeszedłeś go. Od dziś jesteś nowym Avengersem, Stasiek-manem.
   - Będę musiał chodzić w slipach na spodniach? - spytał Stasiek.
   - Jak najbardziej.
   - A dacie mi nowe potiony? Bo moje ukradły mi gobliny.
   - Dostaniesz nawet ultraballe, do łapania pokemonów. S.H.I.T. da ci wszystko, czego będziesz potrzebował.
   - Wchodzę w to.
   - To świetnie - Nick Kopa Fury wyszczerzył zęby, po czym odebrał telefon. - Co tam, Stark? Co znalazłeś na księżycu? Nie, mam nowego, musi zaliczyć pierwszą misję. Roger dead, bez odbioru.
   - Co jest? - spytał Stasiek-man.
   - Stark znalazł na księżycu tajną bazę faszystowskich, komunistycznych neonazistów. Ponoć szykują się na frontalny atak na Ziemię. Stasiek-menie, tylko ty możesz sobie z tym poradzić. Podejmiesz się tego zadania?
   Stasiek wyciągnął z kieszeni czerwoną opaskę, którą zawiązał sobie na głowie. Jednym, płynnym ruchem zdarł rękawy. Do ust włożył kubańskie cygaro. Z kieszeni wygrzebał zapałkę, którą zapalił pocierając nią o gołą klatę. Zapalając cygaro i puszczając dymka, odpowiedział:
   - Znasz lepszych?
   *
   Przez las jechał niedźwiedź, a na nim człowiek. Nie byle jaki. Miał on na sobie same spodnie moro i wojskowe buty, a goła klata świeciła w promieniach zachodzącego księżyca. W jednym ręku trzymał on kałasza, w drugim dwulitrową butelkę 120% spirytusu. Wjechał on, niczym Theoden, na ruiny, które pozostały po hotelu. Rozejrzał się tylko, po czym zaklął.
   - Job wasza mać! A miała być zadyma!
   Z tymi słowami Putin obrócił niedźwiedzia, ruszając dalej w świat.

Kuri

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 2607 słów i 15010 znaków, zaktualizował 2 kwi 2016.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Gabi14

    Nie wierzę że jednak to zrobiłeś! ????????????????????

    1 kwi 2016