Rachel cz.20

Rachel cz.20Zderzam się w drzwiach z wychodzącym Marcelem. Boję się spojrzeć mu w twarz. Spogląda na mnie z wyraźnym niedowierzaniem, jakby zobaczył ducha. Potem ściska mocno moje chude ramiona a klucze, które trzyma w zaciśniętej pięści spadają z hukiem na ziemię. Torba zwisa mu smętnie na ramieniu. Poprawiam mu kołnierz ciemnego płaszcza, nie odzywając się ani słowem. Łapie mnie szybko za nadgarstki i patrzy prosto w zapłakane oczy. Spuszczam wzrok, nie zniosę jego uważnego spojrzenia.  
-Chodź - słyszę cichą prośbę, choć spodziewałam się miliony pytań i dezaprobaty w jego głosie. Nie mówi nic, tylko otwiera drzwiczki swojego nowego, czarnego samochodu i wpuszcza mnie do środka. Obchodzi pojazd dookoła a potem znajduje się za kierownicą. Już na mnie nie patrzy, choć wiem, ze chciałby to zrobić. Zamykam powieki i zatapiam się w głąb wygodnego siedzenia. Słyszę tylko cichą pracę silnika. Chcę zasnąć i zniknąć na chwilę umysłem ze świata rzeczywistego. Nigdy w moim życiu nie było tak, jak tego oczekiwałam. Nawet, jeśli coś układało się po mojej myśli to zwykle rozpadało się później na moich oczach. To najgorszy widok. Patrzeć, jak marzenia uciekają i rozbijają się na małe odłamki. Znów zostajesz z niczym, z pustymi rękami. Wiecie jakie to uczucie? Kolejny powód, przez który można stoczyć się na dno. Człowiek nie przyjmuje porażki, jest zbyt dumny, żeby się z nią pogodzić. Świat nie jest dla nas sprawiedliwy, rzuca nam ciągle kłody pod nogi, śmiejąc się, kiedy nie potrafimy ich przeskoczyć. Za każdym razem się potykam a gdy robię krok w przód, za chwilę znów się cofam. Śmieszne, co? Dla ludzi, którzy patrzą na mnie z boku, ciesząc się każdym moim upadkiem - na pewno. Szkoda, ze dla mnie nie jest to w żaden sposób zabawne, nawet trochę. Za setnym razem przestaje to być w jakikolwiek sposób śmieszne. Nikt nie lubi, gdy marzenia od niego uciekają, choćby nie wiem jak je gonił.



W pewnym momencie Marcel naciska hamulec i zatrzymujemy się na jakimś pustkowiu. Dookoła nie ma nic oprócz kiwających się drzew. Patrzę na niego pytająco, nie ruszając się z miejsca. Uśmiecha się tylko, wychodząc z samochodu. Chwilę potem odpina mi pasy i wyciąga w moim kierunku rękę. Chwytam jego dłoń i wychodzę na zewnątrz. Wiatr wita mnie chłodnym podmuchem, więc naciągam na głowę czarny kaptur. Marcel chwyta jeszcze raz moją dłoń i prowadzi mnie w kierunku wielkich drzew. Nie mam pojęcia, co knuje, ale nie sprzeciwiam się, gdy ciągnie mnie szybko za sobą. W końcu stajemy a dookoła otaczają nas wielkie świerki. Unoszę brew do góry, spoglądając na niego bez wyrazu.
-Wykrzycz wszystko, co w tobie siedzi, Rachel. Wszystkie emocje, wątpliwości i uczucia. Krzycz tak długo, aż poczujesz, że wszystko z ciebie uchodzi - mówi a ja patrzę na niego, jak na idiotę. Zaczynam się śmiać, zakrywając twarz w dłoniach. Zakłada ręce na krzyż i dostrzegam w jego oczach, że poczuł się urażony.
-Nie wygłupiaj się, wracajmy do domu - mówię tylko, odwracając się na pięcie. W jednej chwili czuję, jak jego ciepła dłoń chwyta mnie za ramię. Napotykam jego błyszczące tęczówki i zdaję sobie sprawę, że jest to dla niego ważne.
-Co ten frajer ci zrobił?! - w jego oczach tańczą jasne płomienie, zbija mnie tym pytaniem z tropu. Potrząsa moim ramieniem i wiem, ze od dawna pragnął to zrobić.
-Gdzie jest do cholery moja roześmiana Rachel?! - podnosi głos, ale ja ani drgnę. Mrużę oczy, zaciskając dłonie w dwie wielkie pięści. Nie chcę nic mówić ani tym bardziej krzyczeć w otoczce szumiących drzew.  
-Przestań - syczę przez zaciśnięte zęby. Wzdycha, łapiąc się za tył głowy.  
-Odpowiedz mi na któreś z tych pytań - jego głos staje się spokojny i siada na ziemi, opierając się plecami o twardą korę. Zamykam powieki i jednym tchem mówię mu o ucieczce ze szpitala, sztucznej pielęgniarce, uroczej piżamie, zachowaniu Alexandra i jego bracie, który pojawił się znikąd. Przez cały ten czas nie otwieram oczu, przypominając sobie kolejne zdarzenia. Mówię szybko, chaotycznie, ale Marcel ani razu mi nie przerywa. Wsłuchuje się w każde zdanie, które wypływa z moich ust. Potem siadam book niego a moja głowa opada bezradnie na jego ramię. Nie mówimy nic a wiatr rozwiewa nasze myśli. W pewnej chwili wstaję, otrzepując brudne spodnie a potem zaciskam mocno pięści i krzyczę z całych sił. Echo mojego głosu przez chwilę mnie uspokaja. Później z moich ust wylatują przekleństwa, tak głośne, że przez chwilę zatykam uszy. Klnę, jak prawdziwy zawodowiec i czuję dziwną ulgę. Marcel spogląda na mnie zaskoczony, ale nic nie mówi. Czasem mam ochotę zniknąć. Wiecie, tak na zawsze, żeby nikt nie potrafił mnie odnaleźć. Moje życie zwyczajnie mnie boli, choć wiem, że to nie jest dobre określenie. Przeciętny człowiek nie nosi w sobie tyle smutku, tak wiele sprzeczności i niechęci do samego siebie. Brzydzę się sobą i tym, co czuję. Nie lubię tego miasta i ludzi, którzy je zamieszkują. Miłość nie pasuje do mojego imienia, kolor oczu i do moich bladych dłoni. Nie chcę kochać nikogo innego, oprócz Marcela. To on zawsze jest, gdy tego potrzebuję i pomaga mi nawet wtedy, gdy tego nie doceniam. Spoglądam na zamyślonego Marcela i wpadam na pewien pomysł.
-Wyjedźmy stąd - szepczę. Widzę, jak w jego oczach tańczą małe iskierki a potem czuję, jak jego dłonie głaszczą mnie po głowie.



Czuję, jak telefon wibruje w moich spodniach. Siedzę spokojnie na łóżku i wyjmuję go powoli z mojej kieszeni. Nie znam tego numeru. Wgapiam się obojętnie w migający ekran.
-Halo? - mój głos nie brzmi przyjaźnie. Zastanawiam się, kto znajduje się po drugiej stronie.  
-Możemy się spotkać, bella? - słyszę wyraźne zwątpienie w niskim barytonie. Jedno imię ciśnie się na moje usta. Zamieram.
-Gabriel.. - szepczę jakby do siebie, zaciskając mocniej palce na obudowie iphona. Po drugiej stronie rozlega się cichy śmiech. Tym razem bez nutki kpiny.
-Spodziewałaś się kogoś innego? - jego pytanie uświadamia mi, że tak naprawdę łudziłam się, że usłyszę głos Alexandra. Milczę, nie wiem, co powiedzieć.
-To jak, masz czas?- słyszę ciche westchnienie. Zastanawiam się i patrzę na zegarek. Obserwuję, jak mała wskazówka pokonuje swoją mozolną wędrówkę. Jest późno. Nie mam ochoty nigdzie wychodzić ani tym bardziej z nim rozmawiać.
-Spotkamy się w szkole - mówię cicho i się rozłączam.



Spóźniam się na lekcję. Wszystkie głowy obracają się w moim kierunku, ale potem patrzą znów w tablicę. Nauczyciel jest chyba zdziwiony moją obecnością. To prawda, dawno mnie tutaj nie było. Po ostatnim wypadku na jednej z lekcji, zniknęłam na dłuższy czas. Na jego twarzy maluje się smutny uśmiech, jakby wszystko, co działo się po wypadku przelatywało wspomnieniami w jego głowie. Bez słowa podążam do swojej ławki a nauczyciel jakby nigdy nic, prowadzi dalej lekcje. Siadam na swoim miejscu. Nikt nie obdarowuje mnie choćby jednym spojrzeniem i czuję się z tym dobrze. Po lekcji, kiedy zbieram się do wyjścia słyszę swoje imię w wąskich ustach nauczyciela. Przywołuje mnie do siebie gestem ręki. Wszyscy wychodzą z klasy a ja szybko podchodzę do niskiego mężczyzny. Patrzę na niego wyczekująco a on tylko wzdycha.  
-Masz słabe stopnie, Rachel. Zostało ci mało czasu, aby je poprawić.Jesteś bystra, wystarczy, że przysiądziesz w weekend nad fizyką - ma przyjazny głos i patrzy na mnie bez z góry założonych oskarżeń. Uśmiecham się i kiwam głową. Potem oboje wychodzimy z klasy, żegnając się szczerym uśmiechem.




Na którejś przerwie widzę, jak sylwetka Gabriela przemieszcza się w moim kierunku. Jego każdy krok ma w sobie tyle gracji i pewności siebie, ze spoglądam na niego oczarowana. Czarne włosy nadają mu mrocznego wygląd a ciemne ciuchy kontrastują z jego jasną skórą. Jest przystojny, o wiele bardziej, niż uczniowie w tej szkole, którzy błąkają się po szkolnych korytarzach. Uśmiecha się, gdy zauważa, że uważnie się mu przyglądam a potem z mojej twarzy znika zachwyt i pojawia się znów rażąca obojętność. Przypominam sobie nasze ostatnie spotkanie i tylko się wzdrygam.
-Miło cię widzieć, bella - wita się a jego uśmiech oświetla swoim blaskiem ciemny korytarz.  
-Cześć - odpowiadam sucho, poprawiając plecak na ramieniu. Przez chwilę stoimy w milczeniu, obserwując nawzajem swoje oczy.  
-Spotkajmy się po lekcjach, jeśli nie masz nic przeciwko - jego usta poruszają się powoli a oczy przeszywają mnie na wskroś. Kiwam tylko głową, zahipnotyzowana ruchem jego warg i kolorem mieniących się tęczówek. Dociera do mnie tylko jego cichy śmiech.  
-Do zobaczenia, bella - uśmiecha się jeszcze szerzej i rozmywa się w tłumie spieszących się uczniów.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1617 słów i 9006 znaków.

4 komentarze

 
  • Użytkownik pisaneuczuciami

    Cudo kochana, kiedy następna? Uwielbiam jak piszesz :)

    13 sty 2014

  • Użytkownik Fatim

    Fajneeeee:-)

    13 sty 2014

  • Użytkownik Arni

    Perfecto! Oby tak dalej :))))))

    13 sty 2014

  • Użytkownik ^^

    Błagam, dodaj jutro następną! Nie moge sie doczekać, bosko piszesz  :jupi:

    13 sty 2014