Rachel cz. 7

Dni, w których zasypiam i budzę się na nowo nie zmieniają mojego nastroju i rozczarowania, które nadal odczuwam. Wszystko zdaje się być wielkim, nie pasującym do reszty kawałkiem puzzla. Przez te wszystkie mijające szare, puste dni czuję się, jak zbędny śmieć. Mimo zmiany, która nastąpiła między mną a Matt'em, nie sądziłam, że zdolny jest do tak wielkiej głupoty.  
Przyjaciel, który był dla mnie autorytetem i cholernie ważnym człowiekiem, stał się w moich oczach obcym, którego nigdy nie widziałam na oczy. Błądzę tylko myślami w świeżej przeszłości, zastanawiając się dlaczego tak wyszło, co go do tego podkusiło? Zalane i wyblakłe oczy Nadii, czy jej przykrótka czarna sukienka? I co na to Dylan? Myśląc o tym, mocniej ściskam trzymają pościel i zamykam powieki. Oczywiście, że Matt ma prawo do miłości i krótkich jednorazowych przygód, ale nigdy nie miałam go za chłopaka, który co noc zadowala się nową dziewczyną. Zawsze uważałam go za osobę, która szanuje ludzi i jest odpowiedzialna oraz, że ma głowę na karku. Widząc go rankiem w łóżku z dalej obłąkaną Nadią myślałam, że wyskoczę sufitem lub zostanie ze mnie tylko marny proch. Znał moją opinię na jej temat i nie raz oboje widywaliśmy ją u boku Dylana. Matt również nie darzył jej nigdy nawet odrobiną sympatii, więc dlaczego? Dlaczego mimo świadomości, że to dziewczyna jego przyjaciela, poszedł z nią do łóżka?
Słyszę pukanie do drzwi, które nasila się z każdą sekundą. Zza drzwi wyłania się głowa trzeźwego już Marcela. Uśmiecha się niepewnie i wchodzi nieśmiało do pokoju. Jego twarz ogarnia jasny odcień purpury.  
-Cześć, mogę? - pyta, ale moja mina uświadamia mu, że zadaje głupie pytanie. Patrzę na niego, próbując odwzajemnić uśmiech. Wciąż ściskam fioletową poszewkę, nie mogąc odepchnąć od siebie nieprzyjemnych myśli. Obracam głowę w bok, obserwując, co dzieje się z oknem. Przejeżdżające samochody wcale mnie nie interesują ani wchodzący za bramkę listonosz.  
-Więc o wszystkim wiedziałeś? Dlatego nie chciałeś, żebym wchodziła na górę? - pytam, nie obdarowując go nawet jednym spojrzeniem. Domyślam się, co wymyśli na swoje usprawiedliwienie. Nie chciał mnie denerwować. Oczywiście, gdyby wrócił samodzielnie do domu przed moją pobudką a wcześniej nie upił się do nieprzytomności, to wszystko rozeszłoby się po kościach. Jednak tak się nie stało, nie wrócił. Ba, nawet nie miał pojęcia, co się z nim działo, czuł tylko niewyobrażalny ból głowy. Dobra siostra postanowiła sprawdzić, jak miewa się jej kochany, starszy brat, a kiedy już dojechała na miejsce, spostrzegła niesamowitą niespodziankę, którą przygotował jej Matt. Nie słyszę odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie. W jednej chwili obracam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Po jego wyrazie twarzy, nie mam już żadnych wątpliwości, ale chcę to od niego usłyszeć. Wzdycha, mierzwiąc nerwowo swoje gęste włosy.  
-Tak, masz rację - mówi tak cicho, że ledwie go słyszę. Kręcę głową zamykając oczy.  
-Rachel, zrozum. Widziałem tylko, jak przeciskają się przez zmęczony i pijany tłum. Wspinali się po schodach na górę. Nie trzeba być geniuszem, żeby domyśleć się, po co z nią szedł. Wcześniej rozmawialiśmy, pokłóciliśmy się a potem urwał mi się film - opowiada, przyglądając się swoim palcom, spoglądając czasem na mój rozczarowany wzrok. Nie mówię nic, pozwalam tylko paznokciom zatapiać się w głąb materiału pościeli.  
-Nie chce go usprawiedliwiać, ale sama dobrze wiesz, że nie zrobił tego z miłości do Nadii - patrzy na mnie niepewnie, bojąc się mojej reakcji.  
-Już mnie to nie obchodzi. Wiem tylko, że nie chcę go znać - odpowiadam mechanicznie, nie zważając na bladą twarz Marcela. Wstaję tylko z łóżka i szybkim krokiem podążam do łazienki, chcąc jak najszybciej zmyć z siebie ogarniającą mnie pustkę.  



Stojąc przed drzwiami wejściowymi, które prowadzą do mieszkania Jasmin, czuje tylko odrętwienie na całym ciele. Potrzebuję widoku mojej nadwrażliwej i gadatliwej przyjaciółki. Wierze, że szybko zapomniała o wcześniejszej, niekomfortowej rozmowie i przestała się gniewać. Brakuje mi jej towarzystwa i roześmianej twarzy. Ku mojemu dziwieniu tęsknie również za jej mądrościami i próbami pouczania mnie, które doprowadzały mnie szału. Kiedy w drzwiach widzę postać Pani Foster, czuję jeszcze większy niepokój. Witam się grzecznie, próbując się uśmiechnąć.  
-Przykro mi Rachel, ale Jasmin nie ma obecnie w domu. Niedawno wyszła ze znajomymi - informuje mnie, poprawiając wymiętą koszulę. Jej drobne ciało wydaje się kruche, jakby za chwilę miało ulec uszkodzeniu. Mimo licznych zmarszczek goszczących na jej rumianej twarzy, nadal jest piękna. Oczy świecą jej nienaturalnym blaskiem a ich kolor przypomina wiosenną trawę. Kiedy się uśmiecha jej czoło wygładza się a usta unoszą do góry, pokazując rząd równych, białych zębów. Włosy falują na wietrze wydają się teraz rude mimo, że wcześniej przypominały ciemny brąz. Zawsze, gdy miałam okazję ją spotkać lub zobaczyć, czułam nagłą ochotę przytulenia się do jej ciepłego ciała. Przypominała mi moją matkę, choć nigdy jej nie widziałam. Przyczyną była jej nagła śmierć, gdy się urodziłam i choć Marcel był ode mnie o trzy lata starszy, to sam dokładnie jej nie pamiętał. Nie mieliśmy jej zdjęć ani żadnych pamiątek, które złagodziłyby choć na chwilę przeszywający ból. Często winiłam się za jej śmierć, bo to ja byłam powodem, dla którego odeszła. Ojciec zostawił ją tuż po narodzeniu Marcela. Podobno nie był gotowy na dziecko, dlatego uciekł od nas i odpowiedzialności. Często widzę, jak Marcel spogląda z nienawiścią na jego zdjęcie, które trzyma w szufladzie. Kiedyś potrzebowaliśmy ciągłej opieki, więc mieszkaliśmy u przyjaciółki naszej zmarłej matki, która przygarnęła nas do siebie. Nasze dzieciństwo nie było choć trochę wypełnione radością. Ciągle zadawaliśmy pytania odnośnie naszych rodziców, ale zwykle nie dostawaliśmy pełnej i prawdziwej odpowiedzi. Z czasem dorośliśmy na tyle, aby wyprowadzić się od marudnej kobiety. Marcel, jako pełnoletni brat stał się moim prawnym opiekunem. Stać nas było na mieszkanie, dzięki spadku mamy, o którym się dowiedzieliśmy, więc wprowadziliśmy się do sympatycznego domu, który obecnie jest naszym miejscem zamieszkania. Bywało różnie, ale zwykle dawaliśmy sobie radę z ciężarem, który tkwił nam na plecach.  
Dziś, stojąc przed Panią Foster, czuję się bezpieczna i wyobrażam sobie, jak niewidzialna dłoń mojej matki dotyka mojego sparaliżowanego ramienia. Niemal czuję jej złudną obecność. Wiatr rozwiewa kosmyki moim ciemnych włosów i smaga mnie po twarzy ciepłym podmuchem. Oczyma wyobraźni widzę niemal jej roześmianą twarz, która tryska szczęściem a jej długi kciuk dotyka mojego zimnego policzka, sprawiając, że robi się gorący. Zamykam oczy i pozwalam chwili, aby trwała dłużej.  
-Wszystko w porządku? - wyrywa mnie z błogiego stanu zaniepokojony głos Pani Foster. - Rachel? - dotyka mojego czarnego płaszcza. Otwieram oczy, czując jak strużka łez spada mi po policzku. Cofam się, napawając się zmartwioną miną matki Jasmin. Chwilę potem już mnie nie ma a mokre policzki prawie wyschły podczas szybkiego biegu.  



Park wydaje się być nadzwyczajnym ukojeniem, które odczuwam, kiedy siadam na jednej z wielu drewnianych ławek. Opierając się o jej twarde oparcie, nie odczuwam bólu ani nawet kłucia w sercu, które przed chwilą rozrywało je na strzępy. Patrząc na biegające dookoła dzieci, czuję nieodpartą chęć dołączenia do ich beztroskiego życia. Przypominam sobie lata, w których spędzałam tutaj każdą wolną chwilę, obserwując ludzi, zwierzęta i panującą dookoła harmonię. Potrafiłam spędzać w tym miejscu kilka godzin, opowiadając mamie o wszystkich zmartwieniach, niepowodzeniach i przykrościach, mając nadzieję, że mnie usłyszy.  
Teraz, gdy czuję na sobie ciepłe promienie słońca, które próbują przedostać się przez gęste gałęzie wielkich konarów, wiem, że mama jest obok. Pomimo tego, że moje oczy nie mogę ujrzeć jej radosnej twarzy, czuję jak uśmiecha się do mnie zza zielonych klonów. Stara się przekazać, jak bardzo jest blisko. Aby ją poczuć i ujrzeć nie potrzebuję oczu, to byłoby zbyt proste. Otwieram dla niej drzwi do mojego serca i duszy, które tak bardzo pragnę jej bliskości. Dopiero wtedy czuję ją w całej okazałości. Dotykając materiału swojego płaszcza odczuwam przenikające ciepło. Uśmiecham się, ściskając dłonie w pięść. Chcę ją zatrzymać, zamknąć w dłoni, ale to niemożliwe. Chwilę później słońce zachodzi a ja czuję tylko ponowne odrętwienie.  



Park jest już pusty a księżyc oświetlający wydeptane dróżki służy jako dodatkowa latarnia. Świeże powietrze łaskocze moje nozdrza.  
-Rachel - słyszę znajomy baryton, to głos Marcela. Obracam głowę w bok. Jego twarz wyraża tyle emocji. W jednej chwili widzę smutek, który nagle przeradza się w gniew, potem jego twarz poważnieje i zauważam, że jego szczęka jest zaciśnięta. Jest zmęczony a jego przyśpieszony oddech świadczy o tym, że się śpieszył. Jego oczy lśnią zielenią i szarością.  
-Co ty wyprawiasz?! - chwyta mnie za rękę a jego oczy przeszywają mnie na wylot. Nie odzywam się, spoglądam tylko na gwieździste niebo.  
-Szukam cię od paru godzin! Masz pojęcie, co czułem?! Odchodziłem od zmysłów! - krzyczy, ale jego słowa zagłusza rozbrzmiewająca nieopodal muzyka. Unoszę głowę do góry i spoglądam na niego bez wyrazu.  
-Rachel, nawet nie wiesz, jak się martwiłem... -zakrywa twarz w dłoniach, po czym łapie mnie za ramiona. Patrzę na niego obojętnie i zauważam, że jego wygląd się zmienił. Jego twarz spoważniała i wyciągnęła się a kości policzkowe znacznie się uwidoczniły. Jego włosy stały się dłuższe, ale nie na tyle, aby móc je związać w kitkę. Są średniej długości, połyskują w świetle księżyca. Pojedynce kosmyki spadają mu na czoło i błyszczące oczy. Wzdycha i jeszcze raz uważnie mi się przypatruje.  
-Ziemia do Rachel - macha mi przed oczami. - Mamy ze sobą jakiś kontakt? - pyta, pokazując palcem na siebie a potem na mnie. Kuca, dotykając moim kolan. Nez słowa przytulam go i wtulam się w zagłębienie między szyją.  
-Przepraszam - szepczę tylko a moje wargi drgają. Nie mówiąc nic, ściska mnie mocniej a lewą ręką głaszcze mnie po głowie. Jego zapach uspokaja mnie. Usypia i koi, jak wieczorna kołysanka śpiewana maluchowi. Jego skóra pachnie wiosną. Czuję tulipany, płatki róż, budzące się do życia drzewa i wychodzące zza chmur słońce. Wszystko to daje mi poczucie bezpieczeństwa i zagubioną nadzieję.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1986 słów i 11077 znaków.

6 komentarzy

 
  • Arni

    "When the party is over.."   udana cześć :)

    3 sty 2014

  • Mery

    super ! pisz dalej mam nadziejej,z e kolejna czesc bd szybciej od tej bo długo czekałam ; D

    20 sty 2013

  • A

    To jest naprawde DOBRE :D

    9 sty 2013

  • sandra

    kurcze, dawno mnie tak nie wciagnelo opowiadanie....czekam na nastepny rozdzial!

    5 sty 2013

  • Emma

    Kiedy następna część?? ;d

    4 sty 2013

  • smile

    Super :) Nareszcie dodałaś kolejną część. Podziwiam cię że potrafisz tak pisać. Pisz dalej :)

    2 sty 2013