Rachel cz.29

Rachel cz.29Sobota. Uśmiecham się na samą myśl, gdy zeskakuję szybko ze schodów. Dostrzegam na kanapie leżącego brata. Ogląda jakiś serial, ale mam wrażenie, że jego oczy są zaszklone. Marszczę czoło. Jest chyba zbyt zajęty sobą, żeby wyczuć moją obecność. Siadam na fotelu obok.  
-Dzień dobry - uśmiecham się, głaszcząc go po ramieniu. Nie odwraca się. Czuję, jak napina mięśnie. Moje serce zalewa kolejna fala niepokoju. Wstaję z fotela.  
-Nie mam pojęcia, co mam już robić, Rachel.. - spogląda na mnie smutno. Nie dostrzegam śladu po choćby najmniejszej łzie, ale widzę, że ma ochotę po prostu się rozpłakać. Ogarnia go wyraźna bezsilność. Kucam obok, patrząc pytająco w jego szare tęczówki. Zakrywa tylko twarz w dłoniach.
-Niech to szlag, Rachel..Dlaczego choć raz nie może być dobrze? - słyszę jego stłumiony baryton. Siadam obok, opierając głowę na jego ramieniu. Śmieszne. To pytanie nie powinno być nigdy skierowane do mojej osoby. Czy ktoś kiedykolwiek zastanawiał się kiedyś, dlaczego w życiu nic nie układa się tak, jakbyśmy tego chcieli? Odpowiedź może być prosta a zarazem trudna. Nikt nigdy nie obiecał nam, że będzie łatwo ani, że nasza codzienność zawsze będzie usłana różami. Niektóre sytuacje mogą nas przerastać, ale to nie oznacza, że nie jesteśmy w stanie sobie z nimi poradzić. Potrzebujemy czasu i determinacji, żeby biec zaciekle przed siebie. A co, jeśli zabraknie sił? Co wtedy, gdy będziemy czuć, że zostaliśmy zmieszani z błotem a nasze marzenia dawno wygasną i stracą ważność? Nie ma konkretnej instrukcji, jak naprawdę powinniśmy żyć. Każdy człowiek traci w końcu wiarę w samego siebie. To tylko kwestia indywidualna czy chce ją na nowo odzyskać. Zaczynam się śmiać. Marcel spogląda na mnie zdezorientowany, więc z mojej twarzy szybko znika wyraźne rozbawienie. Tak, gdyby to wszystko było takie proste, jak się wydaje.  
-Co się tak właściwie stało? - pytam, widząc, że z rezygnacją spuszcza wzrok.
-Wylali mnie z pracy - szepcze, ale czuję, że to tylko połowa problemów. Wzdycham, po czym ściskam jego dłoń.
-To tylko praca, Marcel, możesz przecież znaleźć nową - spoglądam na niego, ale widzę, że moje słowa nie zrobiły na nim wrażenia. - Sama mogę czegoś poszukać, będzie nam łatwiej - uśmiecham się, czochrając ze śmiechem jego blond włosy. Odsuwa się. Czuję niewyobrażalny chłód, który ogarnia całe moje ciało. Kręci przecząco głową.
-Muszę mieć coś na poważnie, Rachel. Żadna dorywcza praca nie wchodzi w grę. To musi być pewniak, który zagwarantuje dobre pieniądze, najlepiej już. W przeciwnym razie..- zerka na mnie niepewnie, jakby bał się wypowiedzieć ostatnie słowa na głos. - Stracimy dom - dodaje ze smutkiem. Przez kilka sekund wydaje mi się, że to tylko kiepski żart, ale gdy na niego patrzę, zdaję sobie sprawę, że nie żartuje.  
-Kurwa - wydobywa się tylko z moich ust. To najlepsze określenie cudownie zaczynającego się poranka.

Biegnę. Promienie słoneczne odbijają się od okien mijanych domów. Ściągam skórzaną kurtkę i zawiązuję ją w pasie. Pali mnie w płucach. Czuję, że wyzionę zaraz ducha. Tym razem ostrożniej wymijam spieszących się ludzi, aby znów na kogoś nie wpaść. Wywracam oczami, przypominając sobie mocny uścisk nieznajomego.  
Drogę do domu Sama znam już na pamięć. Wiem, że nie powinnam się tam nigdy więcej pojawić, ale niewyjaśnione spawy nie pozwalają mi normalnie funkcjonować. Nie potrafię uwierzyć, że mężczyzna od początku mnie okłamywał. Jeden zakręt dzieli mnie od jego posesji. Słyszę za plecami cichy chichot, ale to mi wystarcza, żeby się odwrócić. Na mojej twarzy maluje się grymas, gdy dostrzegam pomarańczową twarz Nadii. Towarzystwa dotrzymuje jej wysoki brunet, który zupełnie do niej nie pasuje. Kolejna prywatna zabawka, owacje na stojąco.  
-Nic się nie zmieniłaś, Rachel - akcentuje każdą literę z osobna, jakbym była przykładem osoby chorej psychicznie. Uśmiecham się. Nie rusza mnie żadne jej słowo wypowiadane w moją stronę, przykre, że ona nie zdaje sobie z tego sprawy.  
-Uznam to, jako komplement - mrugam do niej porozumiewawczo. W jednej chwili jej twarz przybiera purpurowy odcień. Przypomina wielkiego buraka. Nie mogę powstrzymać się od śmiechu, widzę, że chłopak stojący obok również. W jej oczach dostrzegam ciskające na wszystkie strony błyskawice, gdyby mogła, dawno zabiłaby mnie wzrokiem.  
-Rozumiesz w ogóle takie pojęcie, jak "ironia"? - rzuca mi nienawistne spojrzenie, chwytając chłopaka pod ramię.  
-A Ty znasz takie słowa, jak "uprzejmość" i "szacunek dla innych"? - wtrąca się brunet, odpychając jej brązową dłoń. Niezła komedia. Uśmiecham się pod nosem. Coś niewytresowany ten twój ogier, kochana. Zdezorientowanie malujące się na jej twarzy, rozśmiesza mnie jeszcze bardziej.
-Koniec z nami, Jason - uderza go w policzek a potem odchodzi szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Stukot jej szpilek na asfalcie sprawia, że chłopak zamyka powieki. Podchodzę bliżej, zerkając na prezent pozostawiony przez Nadię na jego oliwkowej skórze.  
-Wszystko w porządku? - pytam, kiedy jesteśmy już całkiem sami. Kiwa głową.
-Tak - uśmiecha się. - Nigdy nie byliśmy razem. Chciałem jej tylko pomóc, miała sporo zaległości w szkole - wyjaśnia, jakby wiedział, o co go wcześniej podejrzewałam. Spuszczam wzrok, przygryzając wargę.
-Nie przejmuj się, Nadia nigdy nie była przesadnie miła - mówię, próbując brzmieć podobnie, jak ona. Chłopak uśmiecha się jeszcze szerzej, odsłaniając przy tym rząd równych, białych zębów.
-Masz rację - przyznaje, pocierając czerwony policzek. - Masz może ochotę na kawę? Pięć minut stąd znajduje się fajna kafejka - wskazuje palcem gdzieś w przestrzeń. Zagryzam wargi.  
-Nie mogę. Muszę coś załatwić, to bardzo pilne - udaję, że nie zauważyłam jego rozczarowanego spojrzenia. Kiwa głową, próbując się szczerze uśmiechnąć.  
-Nie ma sprawy. To do zobaczenia w szkole - szepcze, podając mi rękę. Ściskam delikatnie jego szczupłą dłoń.
-do zobaczenia - odpowiadam a potem znikam za zakrętem, czując jak odprowadza mnie wzrokiem.


Brama jest otwarta. Dostrzegam białe auto na podjeździe. Sam ma gości. Na odległość wyczuwam kłopoty, ale nie zważam na to, wchodząc na teren prywatny. Kamienna droga prowadzi mnie do wejścia. Bez wahania pukam do drzwi. Moim oczom okazuje się młoda kobieta ubrana w niebieską sukienkę sięgającą jej do kolan. Ma krótkie, czarne włosy i szpiczaste uszy. Wgląda niczym elf. Marszczy czoło, ale zaprasza mnie do środka. Ogromny salon wypełnia muzyka.  
-Czego panienka szuka? - czuję na plecach czyjąś ciepłą dłoń. Podskakuję, jak oparzona. Odwracam się, dostrzegając rozbawioną twarz wysokiego mężczyzny. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Jego białe włosy sięgają pasa a fioletowe tęczówki błyszczą dzikim blaskiem. Wygląda niczym bajkowa zjawa. Ma na sobie srebrną szatę, która podkreśla bladość jego skóry i złote sandałki.  
-Szukam Sama - odpowiadam, kiedy jestem już w stanie przemówić. Uśmiecha się a na jego twarzy pojawiają się wyraźnie dołeczki dodające mu dziecinnej niewinności.  
-Spokojnie, nie będziesz musiała długo na niego czekać - wyjaśnia a ja czuję, jak jego ciepłe palce zjeżdżają niżej, na moją talię. Z trudem przełykam ślinę. Nie pasuję tutaj. Zerkam na swoje czarne rurki, białą bokserkę i przepasaną w pasie skórzaną kurtkę. Jestem zbyt..przeciętna, mimo to dostrzegam w kącie siedzącego chłopaka, który rozbiera mnie wzrokiem. Unikam jego natarczywego spojrzenia.  
-To ty jesteś Rachel? - dolatuje do mnie pytanie białowłosego mężczyzny. Kiwam głową. Dostrzegam w jego oczach iskrzący się płomyk. Nie wiem czy to dobry znak.  
Coraz więcej pięknych istot kręci się po salonie w rytm spokojnej muzyki.  
-Jesteś tak samo piękna, jak obiecywał nam Sam - szepcze wprost do mojego ucha. Odsuwam się gwałtownie.
-Obiecywał? - czuję, jakby ktoś właśnie uderzył mnie w twarz. Przed oczami przelatują mi wspomnienia sprzed ostatnich miesięcy. Śmiech białowłosego wyrywa mnie z rozmyślań.
-Nie udawaj, że o niczym nie wiesz, skarbie - muska ustami moją szyję. Zamieram. Odsuwam go od siebie jeszcze raz, tym razem bardziej stanowczo. Unosi brew, ale zadziorny uśmieszek nie znika z jego czerwonych ust. Rozglądam się dookoła, szukając zbawiennych drzwi. Namierzam wyjście i nie czekając biegnę przed siebie, przepychając się przez tłum. Nic z tego nie rozumiem, ale w mojej głowie pojawiają się tylko czarne myśli. Chwytam szybko za klamkę, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Wzdycham z ulgą, czując chłodny powiew wiatru.
-Chyba zapomniałaś się przywitać - niski głos Sama sprawia, że zamieram, zamykając z rezygnacją powieki.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1579 słów i 9058 znaków.

7 komentarzy

 
  • Malolata1

    Spokonie Arni, dzisiaj dodaję kolejną część. :p

    17 lut 2014

  • Arni

    opcja marudzenie właczona: czemu tak krótko????

    17 lut 2014

  • Kinga

    jak zawsze super

    17 lut 2014

  • autodestrukcja

    Czy już wspominałam, że wielbię to opowiadanie? :-D

    16 lut 2014

  • ja

    Zajeiste

    16 lut 2014

  • Malolata1

    Nie martw się, Ivy. Nie zabiję jej. :)

    16 lut 2014

  • Ivy

    ło jesu :o coś ty znowu wymyśliła? Co ty chcesz jej zrobić? :o

    16 lut 2014