Rachel cz. 8

Oboje snujemy się po wymarłym parku. Nocą wygląda niebezpiecznie i zarazem magicznie. Pobliski jezioro faluje a w tafli wody widzę swoją smutną twarz.  
-Jeśli chodzi o Matt'a.. -słyszę za sobą głos Marcela. Odwracam się gwałtownie w jego stronę i zamykam oczy.  
-Nie mówmy o nim. Naprawdę nie mam ochoty usłyszeć kolejnych nowinek - przerywam mu, po czym idę szybko naprzód. Trzymam ręce w głębokich kieszeniach płaszcza. Słyszę głośne kroki Marcela. Spoglądam w bok i widzę jego zaniepokojoną i zmartwioną twarz. Idziemy w ciszy, słychać tylko piach pod naszymi stopami i rzadkie kwakanie szarych kaczek. Nie chcę się tłumaczyć ani wracać myślami do poranka, w którym zdałam sobie sprawę, jakim idiotą jest Matt.  
-Pytał o ciebie - drąży, wprawiając mnie we wściekłość. Prycham, spluwając w bok.  
-Wiesz ile mnie to obchodzi? Tyle, co zeszłoroczny śnieg - warczę, chcąc żeby dał sobie spokój.  
-Nie jesteś przypadkiem zazdrosna? - pyta niewinnie, kopiąc napotkany kamyk. Zamykam oczy i staję. W kieszeniach moje dłonie mimowolnie zaciskają się w pięść.  
-O czym ty bredzisz, Marcel?! - wściekam się, patrząc na niego z wielkim rozczarowaniem. Zakłada ręce na krzyż, nie zważając na moje zdenerwowanie.  
-Rachel, mnie możesz powiedzieć - kiwa głową, uśmiechając się głupkowato.  
-Widzę, że obaj bezpowrotnie straciliście rozum - podsumowuję, odwracają się i idąc w przeciwnym kierunku. Słyszę za sobą jego głośnie nawoływania, ale ani razu się nie odwracam. Czuję na ramieniu czyjąś dłoń, która silnie obraca mnie ku sobie. Twarz Marcela jest czerwona, a kiedy sapie z jego ust wydobywa się kłębek pary.  
-Porozmawiajmy jutro, na spokojnie. Teraz chodźmy do domu - jego głos jest spokojny, ale stanowczy. Wzdycham cicho, ale nie mówię nic.  
-Rachel.. - zaczyna, ale jego słowa zamierają w powietrzu.  
-Nic już nie mów. Chodźmy - wpatruję się w pustą jezdnię i przechodzę przez pasy. Chcę tylko zwinąć się w kłębek i przykryć kołdrą, aby nikt nie mógł mnie zauważyć.  


Kiedy otwieram oczy, słyszę na dole głośne krzątanie w kuchni. Huk patelni, która spada na podłogę definitywnie budzi mnie z błogiego snu. Idąc do łazienki, słyszę również głośne śmiechy. Dwa dobrze znane mi głosy, które zawsze wprawiały mnie w rozbawienie. Staję w bezruchu, trzymając w ręku zimną klamkę. To jest niemożliwe. Jak na zawołanie słyszę głośny ryk Matt'a, który potwierdza, że są oboje z Marcelem w kuchni. Biorę szybki prysznic i wychodzę z łazienki. Nakładam na siebie czystą, białą bluzkę na ramiączkach i czarne rurki. Włosom pozwalam opadać na gołe ramiona. Schodząc do kuchni, śmiechy stają się jeszcze głośniejsze. Zamieram, przypatrując się metalowej poręczy. Oboje obracają się w moim kierunku a ich twarze poważnieją.  
-Dzień dobry - wita mnie brat, wskazując dłonią nakryty stół. Czuję smakowity zapach jajecznicy i od razu burczy mi w brzuchu. Chwytam tylko czerwone jabłko i wgryzam się w nie z nienawiścią, spoglądając na Matt'a. Biorę z wieszaka moją jeansową kamizelkę i ruszam w kierunku drzwi.  
-Smacznego. Umówiłam się z Jasmin - kłamię bez zająknięcia i naciskam klamkę, wychodząc z domu. Wyciągam kluczyki od auta z tylnej kieszeni spodni i naciskam przycisk, aby drzwiczki się otworzyły.  
-Hej, Rachel, nie możesz ciągle uciekać - słyszę za sobą pretensję Marcela. Odwracam się i podpieram o maskę samochodu. Zakładam ręce na krzyż i spoglądam na niego z powątpiewaniem.  
-Jak to dobrze, że wiesz lepiej, co jest dla mnie dobre. Smacznego śniadania. Cześć - wywracam oczami, po czym otwieram drzwiczki samochodu i wsiadam do środka. Jego twarz wykrzywia się w grymasie. Widzę jak wzdycha, zaplatając sobie ręce za tył głowy. To jednak nie powstrzymuje mnie przed naciśnięciem pedału gazu. Widok bezradnego brata szybko znika mi z pola widzenia a jego oddalającą się sylwetkę zastępuje rząd zielonych drzew. Spoglądam we wsteczne lusterko, ale za mną rozciąga się tylko pokonana już i pusta droga. To nie jest ucieczka, to tylko chęć uniknięcia towarzystwa obcej już dla mnie osoby. Rozwiązanie jest dobre dla mnie, jak i dla Matt'a. Smaczne śniadanie, które wykonali wspólnie nie przyniosłoby pożądanego efektu i skutku. Prędzej, czy później ucierpiałaby duma Matt'a lub jego twarz, a może nawet jedno i drugie. Podsumowując, moje rozwiązanie nie przyniosło żadnych szkód a buzia Matt'a nie ucierpiała, choć jestem pewna, że moja dłoń idealnie pasowałaby do jego opalonego policzka. Ściskając kurczowo kierownicę, nie zdaję sobie sprawy, jak bardzo jestem spięta. Dopiero, gdy spoglądam w lusterko widzę, że moje oczy błyszczą gniewnie a usta są mocno zaciśnięte. Mój brzuch dalej burczy a po jabłku pozostał tylko niewielki ogryzek. Bez problemu trafiam do przydrożnej knajpki, która zachęca do środka wspaniałymi zapachami. Bez namysłu zostawiam samochód na parkingu i wchodzę po schodkach po przytulnego miejsca. Od progu wita mnie uśmiechnięta barmanka, która zachęca mnie przyjaznym gestem do zajęcia mniejsza, wskazując na pusty stolik. Kiwam głową, korzystając z jej zaproszenia. Drewniany stolik i miękki fotel sprawiają, że czuję się odprężona. Atmosfera wypełniająca to niewielkie miejsce daje mi poczucie bezpieczeństwa i spokoju, którego teraz bardzo potrzebuję. Zamawiam ciepła kawę i dwa naleśniki z serem i czekoladą. Nim się obejrzę na stoliku lezą już wybrane przeze mnie śniadanie. Kawa wytwarza kojącą woń a para, która się nad nią unosi, przypomina mi przyśpieszony oddech Marcela. Wpatruję się przez okno i dostrzegam panujący dookoła porządek. Jest tu nadzwyczaj spokojnie a przejeżdżające samochody nie wytwarzają żadnego dźwięku i hałasu. W knajpce przebywa sporo ludzi, ale nie czuję się skrępowana ani przytłoczona nadmierną ilością słów wypowiadanych przez ożywiony tłum. Rozglądając się dookoła zauważam w kącie Jasmin, która siedzi przy stoliku z nikim innym, jak z przyjaciółkami Nadii. Zamykam oczy a trzymany przeze mnie kubek z gorącą kawą ląduje na białych kafelkach. Zakrywam usta dłonią i szybko schylam się, by pozbierać stłuczone resztki porcelany, jednak na próżno, bo głośny hałas przykuwa uwagę Jasmin. Patrzy na mnie tak, jakby widziała mnie po raz pierwszy a jej splecione włosy nie są już naturalnego koloru. Wydają się równie sztuczne, co Nadii i jej klonów. Targające mną uczucia nie potrafią się zsynchronizować a wywołany szok sprawia, że łapczywie nabieram powietrza. Widok, którego nie mogę zrozumieć powoduje, że przez dłuższą chwilę wlepiam w nią nieobecny wzrok. Po chwili ze zdecydowaniem podchodzę do baru i proszę kelnerkę o podliczenie rachunku za nieruszone śniadanie i stłuczony kubek. Mimo, że dziewczyna za barem jest tak sympatyczna i informuje mnie, abym potraktowała zamówienie, jako posiłek na koszt firmy i przymyka oko na zmarnowany kubek, to nie potrafię wydusić z siebie słów podziękowania. Nie zwracając uwagi na jej protesty, wręczam jej banknot, który w zupełności pokryje wszystkie wyrządzone przeze mnie szkody. Udaje mi się wydobyć z siebie tylko ciche "przepraszam" i wybiegam z knajpki, chcąc jak najszybciej z niej uciec. Jestem zdezorientowana całą sytuacją i sporo czasu upływa zanim odnajdę swoje błękitne volvo. Kiedy jestem już w jego środku, ogarnia mnie zupełna bezradność, jakiej nigdy w życiu nie doświadczyłam. Coś podobnego do uczucia, kiedy zabrało mamy. Siła, która próbuje wyrwać ci serce z twojego wnętrza. Jakaś cząstka ciebie odchodzi wraz z osobą, która nadal jest dla ciebie ważnym człowiekiem. Jasmin od zawsze była, jak moja siostra i choć dochodziło do częstych kłótni, zwykle nie potrafiłyśmy długo się na siebie gniewać. Teraz czuję się nijak, zupełnie jak wypchany watoliną pluszak. Te wszystkie zbierające się uczucia rozsadzają mnie od środka i jestem pewna, że niedługo skończę, jak smok wawelski. Słyszę pukanie w szybę a gdy podnoszę głowę z kierownicy, dostrzegam uśmiechniętego, wysokiego, ciemnowłosego chłopaka. Wzdycham niechętnie i przyciskam przycisk, aby szyba automatycznie się otworzyła.  
-Dziękuje, ale naprawdę nie potrzebuję czyszczenia przednich szyb - informuję go, przypatrując się obojętnie zabrudzonym wycieraczkom. Słyszę jego cichy śmiech. Przypomina mi moją ulubioną melodię. Jest jak delikatne dźwięczenie dzwoneczków...  
-Chciałem tylko oddać zgubę - uśmiech nie znika z jego twarzy, Unosi do góry moją jeansową kamizelkę i wręcza mi ją do ręki. - ale dzięki, pomyślę o tej robocie - znów się śmieje, wkładając ręce do tylnych kieszeni czarnych spodni.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1565 słów i 8957 znaków.

5 komentarzy

 
  • agnes1709

    Wyłapałam kilka literówek - tak... gwoli poinformowania:)

    3 lip 2016

  • Arni

    perfecto

    3 sty 2014

  • Lol

    Czekam na kolejną część, świetnie piszesz ;)) ;3

    9 lut 2013

  • Monika;D

    Uwielbiam <3 dawaj kolejne bo swietnie ci idzie ;3

    6 lut 2013

  • .....

    Świetne :) Naprawdę :D bardzo mi sie podoba :)Kiedy dodasz następną część :D  ??

    6 lut 2013