A rush of blood to the head cz. 1

Zgodnie z Waszym życzeniem postanowiłam wrzucić pierwszą część tej mojej kontynuacji "She's the...". Nie wiem, czy się spodoba taki pomysł... naprawdę długo myślałam nad treścią, odrzuciłam kilka możliwości i w końcu powstało takie coś. Osobiście bardzo lubię to opowiadanie, ale nie wiem, jak Wy ;) początek, to takie wprowadzenie, "kilka miesięcy później", potem się wyjaśnia, co to się tam wydarzyło. jak "się przyjmie", to dam dalej ;)

Czemu taki tytuł? Chciałam, żeby też był to tytuł piosenki, więc wybrałam "A rush of blood to the head", Coldplay'a, gdyż niektóre wersy pasują mi do fabuły i ogólnie wyraża nagromadzenie różnych emocji, które starałam się przekazać. Pozdrawiam :)

  Rozdział 1

    Niebo spowijała gęsta warstwa chmur, zanosiło się na deszcz. W jednym z klubów ktoś wykonywał smutną piosenkę, samochody leniwie mknęły przed siebie… Dotrzymywał im kroku, zmierzając gdzieś w nieznanym kierunku. Nieważne, dokąd, cel był nieistotny – byleby tylko choć na moment uciec od tego wszystkiego. Od negatywnych myśli i nieustającego bólu, jaki towarzyszył mu od kilku miesięcy. Nie tylko fizyczny, ale i psychiczny – może przede wszystkim ten drugi? Tak… niekiedy cała jego egzystencja wydawała się być jedną, wielką bolączką. Odnosił wręcz wrażenie, że nic nie układa mu się w życiu tak, jak trzeba, aż pojawiła się w nim ona – Tanja. Można by rzec „wielka miłość, więc i ogromne szczęście”.  
    Bzdura! Jak zwykle przekonał się, że całe to gadanie to perfidne kłamstwo, przekazywane w wielu filmach, czy książkach, sklecone na potrzeby spragnionych szczęśliwego zakończenia odbiorców. Pewnie dlatego, że ich codzienne życie było równie szare, brakowało w nim tego „czegoś”, więc z chęcią ekscytowali się cudzym (co najlepsze, wyimaginowanym) powodzeniem. Śmieszne, powinni przecież pragnąć go dla samych siebie, a kibicowali zmyślonym postaciom? Może to stąd, iż oni sami się poddali: stracili wiarę w poprawę swego bytu? Bo w tym świecie tak już chyba jest, że wszystko, co szczęśliwe i udane, jest w rzeczywistości bajką, wyśmiewaną mrzonką. Nikt nie wierzy, że dwoje ludzi może być sobie bezgranicznie oddanymi i wiernymi. Że nawet po kilkunastu latach małżeństwa (jeśli w ogóle) mogą nadal „pleść” do siebie te wszystkie „bzdury” i zapewnienia o wielkiej miłości.  
    I on sam przekonał się, iż to w istocie brednie – o ile kiedykolwiek w takowe wierzył. Przecież był mężczyzną, a ci mają „wpisane w naturę” nie rozczulanie się nad takimi sprawami. „Romantyzm jest dla głupców”, zaś sentymentalizm dla kobiet, które wprost uwielbiają snuć marzenia o wielkiej miłości. Wprawdzie, i on szukał kogoś bliskiego (może świadomie, może podświadomie, ale jednak tak), bo przez całe życie był zupełnie sam. Może nie spodziewał się po tym wszystkim nie wiadomo czego, ale w wypadku Tanji wierzył, że nareszcie będzie inaczej – uda im się stworzyć rodzinę, jakiej on nigdy nie miał. Ona będzie go rozumieć i akceptować takim, jakim jest, natomiast on…  
    Właśnie, co właściwie chciał jej dać od siebie? Związek bowiem polega nie tylko na braniu, ale i dawaniu – i to chyba przede wszystkim dawaniu. Ale czy on, tak na dobrą sprawę, zastanawiał się kiedykolwiek, co chciałby wnieść od samego siebie? Tarja tyle razy mu to przecież tłumaczyła… To stąd posiadał całą tą „wiedzę” na temat życia rodzinnego, bo gdyby nie pani psycholog… Ale nie, chyba tego nie rozważał. Może to stąd, iż sądził, że i tak już sporo dał Tanji? Obdarzył ją uczuciem, chociaż uważała się za tak mało znaczącą, iż na świecie po prostu nie mógł istnieć taki mężczyzna, który zwróciłby na nią choćby najmniejszą uwagę. Ryzykował dla niej życiem, narażając się na ataki „świra”, aż wreszcie w istocie ten, o mały włos, a zabiłby go, lecz mimo to Tanja ot tak…  
    Przystanął, zorientowawszy się, że jest na moście. Podszedł więc do barierki i oparłszy się o nią, spojrzał w dół. Samochody – jeden po drugim – mknęły, niczym szalone. Zacisnął dłonie na betonowej „balustradzie”. Właściwie, jaki chwilami sens ma życie? Zdawało się, że to jego żaden. Czego się nie dotknął, sypało się, niczym domek z kart. Ale gdzieś wewnątrz górę wciąż brała nad nim ta niezwykła wola życia, chęć walki, by jakoś spróbować to naprawić, doprowadzić do właściwego stanu nawet, jeśli miało się nie udać. Może to Bóg wszczepił weń to niesamowite pragnienie egzystowania pomimo wszelkich trudności? Teraz jednak wszystko jak zwykle się waliło, widział świat w czarnych barwach. Ale to dlatego, że życie znowu boleśnie go doświadczyło – jak zawsze. Dzisiaj powiedział więc sobie, że ma tego dość, ale tak poważnie dość. Być może była to zwyczajowa słabość, lecz jakże nęcąca… Może to podświadomość przyprowadziła go właśnie tutaj? Wszak, nie planował tego, ale jeśli nawet jego wewnętrzne „ja” podpowiada mu, że pora wreszcie z tym skończyć?  
    Serce rozbiło się, jak szalone, zaś ręce jeszcze mocniej „wpiły” w betonową konstrukcję. Bał się – był tylko człowiekiem, więc odczuwał strach – ale ten wewnętrzny głos nakazywał jednak to zrobić. Jeśli nie teraz, to już nigdy, bo zabraknie mu odwagi… bądź chęć życia znowu zwycięży, by po pewnym czasie jak zwykle udowodnić mu, że to wszystko i tak nie ma sensu. Wyprostował się, utkwiwszy wzrok w punkcie tuż przed sobą – sennym mieście, gdzie każdy żyje swoim własnym życiem, interesuje się wyłącznie sobą i dogadza własnemu ego. Kogo więc może obchodzić, że stoi tu teraz i ma zamiar za chwilę… nie, to zbyt straszne, by wypowiedzieć to nawet w duchu. Najlepiej wreszcie uczynić ten krok, potem już nie będzie musiał gnębić się rozważaniami na temat swego, jakże marnego egzystowania.  
    Rozejrzał się na boki: nikogo. To dobry moment, ale…! I tak nie potrafi. Zbyt wielki z niego tchórz nawet w takiej kwestii, jak odebranie sobie życia! Ale jak tu nie odczuwać strachu? Przecież to spora wysokość, więc i chwilowy lot. Istnieje też możliwość, że miast raz na zawsze utracić świadomość, zachowa ją na długie lata, przykuty do wózka, bądź szpitalnego łóżka. Poza tym, czy to właśnie samobójców wielu nie nazywa „tchórzami”? Fakt – zamiast walczyć, wolą wybrać najprostszą, mogłoby się wydawać, drogę… Ale on aż nadto już tych bitew stoczył, jest tak bardzo zmęczony życiem… Nie, już nic nie mogło zmienić się na lepsze, nigdy tak nie było…  
    Wtem po ulicy rozszedł się głośny krzyk, bardzo dobrze mu znany. Wielokrotnie słyszał z tych ust swoje imię i tak było i teraz:
- Aleksi, nie rób tego! Zwariowałeś?! – ona, czyli Tanja, dopadła doń, chwytając za przedramię. Jej dłonie drżały, a twarz wyrażała szczere przerażenie. Ciężko dyszała, więc z pewnością spostrzegła go w oddali i dopowiedziawszy sobie resztę, pędem się tutaj rzuciła. W pewnym sensie, to nawet miłe… i czy w dużej mierze właśnie nie o to chodzi samobójcom? Zwrócić czyjąś uwagę, wywołać współczucie? Ale wówczas zostawia się jakiś list, namiary, gdzie też chciałoby się pozbyć życia, a on tego nie zrobił. Po prostu wyszedł z całkiem pustego domu, a ona – która właściwie przyczyniła się do jego stanu – znalazła się tutaj zupełnie przypadkowo. Nie przestawała mierzyć go z tym „uroczym” strachem w oczach, lecz duma nie pozwalała przyjmować współczucia – i tak kierowało nią przecież poczucie winy, a on podświadomie pragnął czegoś więcej. Wyszarpnął się więc, miażdżąc ją zagniewanym spojrzeniem.
- Tylko patrzę. To, że stoję na moście, nie oznacza, iż od razu mam skakać – odburknął na jej spontaniczne wołanie. Poczuła się zbita z tropu. Nigdy nie lubiła w nim tego dumnego, zawziętego „Aleksa”. I może dlatego nie potrafili się dogadać? Bo nie umiała zaakceptować jego wad? Pogodzić się z nimi? – co tu robisz sama o tej porze? – ciągnął chłodnym tonem. Na koniec języka cisnęło się zdanie, że pewnie idzie do niego, tego drugiego, ale ponury nastrój nie był na tyle „złośliwy”, by do tego wszystkiego zadawać sobie jeszcze tego rodzaju katusze. Wyraźnie się zmieszała, więc to mówiło samo za siebie – miał rację. Mimo wszystko poczuł ukłucie zazdrości…  
    To, zapewne, zmieniłoby się w uczucie ulgi, gdyby znał prawdę – wracała od Enni i zupełnie przypadkiem się na niego natknęła. Początkowo nie miała zamiaru go śledzić, bo przecież nie przepadała za „nocnymi spacerami”, ale gdy zorientowała się, że zmierza w stronę mostu, serce w niej zamarło. Znała jego sytuację, więc przyszło jej do głowy, iż może zdecydował się na ten krok i ma w zamiarze skoczyć pomiędzy koła pędzących samochodów? Jakże mogłaby na to pozwolić? Przecież ten człowiek jeszcze do niedawna był jej tak drogi… a może nadal jest…? W przeszłości tyle dla niej zrobił, zatem, jak mogłaby, ot tak, pozwolić na to, by pozbył się życia, na którym tak jej zależało? Jakiś czas temu nie wyobrażała sobie przecież, że mogłoby go obok niej zabraknąć…  
    Teraz jednak, gdy przekonała się, iż popełniła gafę, pożałowała, że w ogóle tu za nim przyszła. Wyraz twarzy zmienił się na obojętny, zaś zielone oczy już zupełnie wyzbyły się strachu.
- Ty też, jakimś dziwnym sposobem, byłeś wtedy na przejeździe – odrzekła wymijająco na jego „zimne” pytanie. Na takowe przypomnienie nerwowo poruszył się w miejscu, prędko chowając ręce do kieszeni, jakby chciał w ten sposób dodać wagi swoim słowom.
- Powtarzam, że wcale nie popełniam samobójstwa, a to różnica – mruknął, zawracając w stronę, z jakiej tu przyszedł. Przy tym, ot tak ją wyminął, co sprawiło jej kolejny zawód. Jego obojętność bolała, ale mogła się tego spodziewać – zasłużyła sobie. Pytanie tylko, gdzie podział się ten „opiekuńczy Aleks”, który, jeszcze nie tak dawno temu, nie pozwoliłby jej wracać stąd samej do domu?  
    Mimo wszystko zaryzykowała i ruszyła w ślad za nim. Ciemne chmury wreszcie uwolniły swe dzieci z niewygodnych kajdan: ciężkie, grube krople zaczęły spadać na ziemię.
- Chyba każdy na moim miejscu stwierdziłby to samo, co ja. Miałeś taką minę, jakbyś się szykował do skoku – zrównała się z nim krokiem. Wypowiedziała owe słowa z drżeniem serca, gdyż czuła pomiędzy nimi nieprzyjemny dystans. Nie miała pojęcia, jak zareaguje? Zbeszta ją, przyśpieszy, dzięki czemu zostanie w tyle i to zupełnie sama na tej obcej ulicy? O tak, trudno było jej uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu tuliła się do tego człowieka i zmuszała do „łzawych wyznań” – teraz był jej niemalże obcy.
- Tak, ty powinnaś wiedzieć najlepiej, czy byłbym do tego zdolny – burknął, stawiając kołnierz u starego, czarnego płaszcza. Gdy jeszcze był prokuratorem, zawsze wkładał go do garnituru. Tęsknota za pracą, jak i sentyment sprawiały, że wciąż go nosił, choć już wcale nie musiał być przecież taki „elegancki”. Ba, po tym, co go spotkało, powinien raczej kreować się na człowieka „z marginesu”… a przynajmniej takie właśnie myśli go chwilami nachodziły.  
    Towarzyszka była bardzo bystra i w lot pojęła, co też za aluzja kryła się w jego słowach. W pierwszym momencie przystanęła, bezradnie zwieszając ręce, lecz nie chcąc pozostać samą sobie na drugim końcu miasta, prędko za nim pobiegła.
- Przeprosiłam cię, co mam jeszcze zrobić? Bardzo tego żałuję i gdybym mogła, cofnęłabym czas, naprawdę! – wyszła przed niego, desperacko rozkładając ramiona.
- Przeprosiła… - parsknął, utkwiwszy wzrok w chodniku, na jakim znaczyły się coraz to nowsze ślady spadających kropli – mam to wszystko gdzieś! Chciałem tylko jednego: zaufania, a tu akurat pokazałaś, że nie masz go względem mnie ani trochę! Jak zwykle zresztą, tak przecież było od samego początku, więc czemu ja się dziwię?! – wypowiedział, czy raczej wykrzyczał owe zarzuty przez zaciśnięte zęby, co świadczyło o ogromnym zdenerwowaniu.  
    Tanja drżała, ale coś wewnątrz niej nakazywało jej zostać tutaj z nim – nie jest taki i skończy się jedynie na wyrzutach. Trochę go przecież zna, bo chociaż jeszcze do niedawna uważała wręcz przeciwnie, to i tak okazało się, że to wciąż ten sam „Aleks” – niegdyś „jej Aleks”. Owszem, do jego usposobienia wkradło się parę niepożądanych zmian, ale miał do nich prawo, szanowała to. A przynajmniej starała się tak czynić. Jakże jednak odpowiedzieć na tak twarde zarzuty? Uzasadnione zarzuty. Wewnętrzne ego nakazywało się bronić, lecz wyrzuty sumienia skutecznie je zagłuszyły.  
    Zamilkła, pokornie spuszczając wzrok. Zmierzył ją ze złością i na powrót zwrócił się ku betonowej balustradzie, po czym wsparł nań, mimo że deszcz rozpadał się już chyba na dobre.  
    Może powinna sobie pójść, bo wcale nie uśmiechało się jej moknąć, no i Aleksi z pewnością nie życzył sobie jej towarzystwa, ale coś nakazywało jej zostać. Pewnie to przekonanie, że tak naprawdę ją okłamuje i ledwie odejdzie, a on „zanurkuje” w dół. Toteż przyłączyła się do niego, raz po raz przechodząc dreszcze, ilekroć tylko „fala” spadających kropli się wzmogła.  
    Dość długą chwilę trwali w zawziętej ciszy, którą wykorzystywała na uważne obserwowanie towarzysza. Gdzieś w głębi siebie tęskniła do miłych słów, tego nieśmiałego uścisku z jego strony, jaki, choć niepewny, wyrażał tak wiele. Z nostalgią wspominała „tamtego” „Aleksa”, który tak dzielnie stawał w jej obronie, a pod wpływem alkoholu zdarzało się mu nazywać ją „słońcem” – to było takie „urocze”… Owe wspomnienia napełniły ją tak wielką odwagą, że w końcu wypowiedziała na głos swoje przemyślenia:
- Co się z nami stało? Naprawdę wierzyłam, że… to znaczy… chciałam, żeby coś z tego było – westchnęła, kątem oka obserwując jego reakcję, lecz była równie zimna, jak spływający po nich deszcz. Na powrót więc przycichła, nerwowo wyłamując palce. Co ona właściwie wyprawia? Przecież dla niego to skończony temat! Jej zachowanie do reszty zabiło w nim te ciepłe uczucia, jakie jeszcze niedawno temu do niej żywił! Ba, gdy pisał do niej te wszystkie listy, przekonywał – wówczas jeszcze był gotów jej przebaczyć, ale teraz już nie. Jaka ona była głupia! Wszak, zdaje sobie sprawę, że bardzo żałuje i chciałaby, by było jak dawniej, ale…
    Gdyby potrafiła wejrzeć w jego myśli i dojrzeć stan serca, przekonałaby się, iż jest w błędzie. Otóż i on żałował, że tak to się skończyło. Jej obecność obok skłoniła go do refleksji, przemyślenia tego wszystkiego raz jeszcze i co takiego stwierdził? Z jednej strony chciałby to wszystko odkręcić, powiedzieć jej, żeby z nim została. Zaczęli od nowa budować to, co stracili. Ale przecież istniał jeszcze on, ten drugi. Poza tym między nimi nie było zaufania, a on sam… Był taki wyczerpany życiem, dokuczało mu zdrowie, więc… może to znak, że niedługo i tak odejdzie, tyle że miast szybko (i być może bezboleśnie), powoli i w strasznych męczarniach? Ona nie musi jednak o tym wiedzieć, nie ma już zresztą do tego żadnego prawa. Odebrała je sobie robiąc z niego zwykłego…  
    Wtem do jego uszu dotarły znajome mu dźwięki: na moście utworzył się chwilowy korek, dzięki czemu z jednego z samochodów popłynęły słowa piosenki „Wonderful life”, brytyjskiego duetu Hurts. Dobrze je znał, bo głuchą ciszę w jego mieszkaniu często „przecinały” melodie, płynące z radioodbiornika. Aż do tej pory nie zwracał na ów utwór, czy tym bardziej jego przesłanie, większej uwagi, lecz dzisiaj było inaczej: i on, tak jak „bohater” piosenki, stał na moście, obok niego zaś kobieta, której jeszcze do niedawna na nim zależało… Ale co do słów „Don’t let go. Never give up, it’s such a wonderful life”, już nie był taki przekonany. Co „cudownego” mogło być w jego egzystencji? Wręcz przeciwnie – tak samo, jak ten „anonimowy” mężczyzna z utworu, był powalony, zupełnie zmiażdżony… A może tak się wydaje tylko na początku? Gdy znajduje się w samym centrum problemu, ale gdy ten trochę ustąpi, być może dostrzega się światełko w tunelu…?  
    Tanja zauważyła, iż spogląda w stronę samochodu, z którego płyną ni to optymistyczne, ni melancholijne dźwięki i szybko domyśliła się, co też może rozważać. Bardzo chciałaby być „Susie”, która powstrzymała „desperata” przed podjęciem rozpaczliwego kroku, ale „jej mężczyzna” w istocie „nie chciał towarzystwa”. Co tam, w ogóle jej znać. Ale może przynajmniej owa piosenka da mu do myślenia i tym samym nie przyjdzie mu do głowy, by jednak skakać z mostu?  
    Kierowca odjechał i znowu zapanowała cisza, przerywana jedynie miarowym stukaniem deszczu o metalowe części „betonowej kładki”. Przeszedł ją kolejny dreszcz. Nie, już dłużej nie da rady stać tu i moknąć. Cóż za „żałosne” poświęcenie – naraża się na przeziębienie, by dotrzymywać towarzystwa komuś, kto najchętniej spakowałby ją do pudła i odesłał na księżyc… ale była mu to winna.
- Długo jeszcze zamierzasz tu być? Z tego wszystkiego dostaniesz zapalenia płuc – zauważyła nieśmiało, mocno obejmując się rękoma, choć niewiele to dało: były równie mokre, jak ona cała, więc jak miały zapewnić jej oczekiwane ciepło?
- Mam to gdzieś, może wtedy przynajmniej bym wreszcie zdechł – wymruczał tak ponurym tonem, że aż przeszły ją ciarki – nikt cię nie trzyma, idź. Ty masz powody, żeby żyć – dodał, jakby od niechcenia. Wywróciła oczami. To, czego ostatnio nie lubiła, to bezgraniczny pesymizm. Sama starała się z nim walczyć, ale takie stwierdzenia ani trochę jej nie pomagały.
- A ty niby nie? Jesteś jeszcze młody, całe życie…
- Schowaj sobie takie brednie do kieszeni, dobrze? Bo aż mi się niedobrze robi, jak słyszę takie chrzanienie! – znowu się uniósł, tym samym prędkim krokiem ruszając przed siebie. I znowu powtórzyła się ta sama historia: udała się za nim, niczym cień.
- Dobrze, wiem, co przeszedłeś i rozumiem, że odcisnęło to na tobie jakieś piętno, ale wszystko kiedyś mija. Popatrz na mnie: dawniej też miałam ochotę jedynie na śmierć, a teraz? Wystarczy tylko trochę czasu, a wszystko się w końcu jakoś układa – wypowiedziała całą tę garść „oklepanych stwierdzeń”, gdyż wierzyła, iż te przyniosą mu pokrzepienie (wszak, sama na sobie przekonała się, że to działa), ale stało się wręcz odwrotnie.  
    Odebrał to wszystko jako cynizm, bo i jak mogło być inaczej? Kto, kto pomógł jej stanąć na nogi, jeśli nie on?! Teraz jednak całą leczniczą siłę przypisywała samemu tylko czasowi! Do tego wszystkiego była szczęśliwa, bo miała tamtego, więc w istocie mogła mówić, że jest jeszcze wiele do przeżycia. Zawrzało w nim. Gwałtownie przystanął, atakując ją z dziką furią:
- Ty śmiesz mówić mi coś takiego?! To ty mnie zniszczyłaś, zrobiłaś ze mnie wrak człowieka, więc jakim prawem uważasz teraz, że parę pustych słów wszystko załatwi?! Wstydziłabyś się, myślałem, że masz więcej taktu!
    Na takie wyrzuty aż cofnęła się do tyłu, ponownie zamykając usta. W jednej chwili dotarło doń, że on ma przecież rację. Cała ta rozmowa, jaka raz po raz przemieniała się w kłótnię, sprawiła, że znowu rozbolała go głowa. Ból uderzył jednak z taką siłą, że aż poczuł w niej mocny zawrót. W rezultacie lekko się zatoczył, w ostatniej chwili chwytając się stojącego tam znaku.
- W porządku?! – przeraziła się, wyciągając ku niemu dłoń, lecz w ostatniej chwili ją cofnęła. Lepiej nie, bo go tym jeszcze bardziej rozjuszy.
- Tak, idź sobie. Nie potrzebuję przyzwoitki – odburknął, mimowolnie łapiąc się za skroń.
- I mam cię ot tak zostawić samego?! O nie, jesteś w złym stanie.
- Wcześniej też byłem, a jakoś nie robiło ci to różnicy – uszczypnął złośliwie.
    Zacisnęła zęby, ale mimo to postanowiła nadal pełnić rolę „cierpiętnicy” i tym samym pomimo wszystko znosić jego „humory”. Zasłużyła sobie – tylko to wewnętrzne przekonanie skłaniało ją do dalszych błagań, w przeciwnym razie już dawno by sobie poszła.
- Chodź do mnie, osuszysz się i może… pogadamy? – poprosiła z wyczuwalnym wahaniem, lecz, jak się mogła tego spodziewać, usłyszała jedynie ironiczne „Niby o czym? Jest w ogóle jeszcze co roztrząsać?” – tak naprawdę, od kiedy to wszystko się stało, nawet jeszcze na spokojnie nie rozmawialiśmy, bo zawsze byłeś zdenerwowany, ale jeśli pogadamy w pokojowym duchu… - przekonywała, sama nie wierząc w to, co mówi.
- Chcesz rozgrzeszenia? Może za parę lat dostaniesz – „odbił się” od metalowego słupa i na nowo skierował przed siebie.
- Do licha, co się z tobą stało, Aleksi?! – jęknęła bezradnie – dawniej nazywałeś siebie potworem, ale tak naprawdę byłeś o wiele lepszy, niż teraz!
- Gdybyś przeszła to samo, co ja, też by ci się odechciało uprzejmości!
    Jak zwykle usłyszała to samo, ale tym razem owemu stwierdzeniu towarzyszył odruch, polegający na rozpaczliwym chwyceniu się za głowę. Musiało mu więc dolegać coś potwornie dokuczliwego, bo Aleksi zwykle nie obnosił się ze swoimi dolegliwościami – zwłaszcza, gdy miał przed sobą kogoś, kto poważnie „zalazł mu za skórę”. Wobec tego, jak mogła zostawić go samego?
- Jeśli nie chcesz iść do mnie, to chociaż do Hanny – zniżyła ton, robiąc krok ku niemu. I znowu otrzymała odpowiedź, jakiej się spodziewała: „Ostatnia osoba, jaką chciałbym teraz widzieć, to Kalle. Weź, przestań!”. Rzuciła więc trafną ripostą: „Może go wcale nie będzie? A jak już, to i tak idziesz przecież do matki, a nie do niego”.
- Tanja, naprawdę. Bardzo mi miło, że ci się tak nagle zachciało rehabilitować, ale poradzę sobie – spojrzał jej w oczy znaczącym, acz zupełnie „normalnym” wzrokiem. To dodało jej na tyle pewności siebie, iż pozwoliła sobie ująć go za dłoń.
- Mimo to i tak będę nalegać, żebyś poszedł do mnie – zmierzyła go w taki sam sposób, co uprzednio on ją. Popatrzył to na rękę, tkwiącą w jej delikatnym uścisku, to znów na nią i wyraźnie się zawahał. To był dobry znak – może jednak przekona „uparciucha”.
- Twoja rodzina zacznie pytać, skąd się tak nagle wziąłem, że może się… pogodziliśmy… nie, dzięki, ale nie mam ochoty na tłumaczenia – prędko wymyślił kolejną wymówkę. Mimo to, jego ton stawał się coraz łagodniejszy, co popychało ją do podejmowania dalszych starań.
- Z tego, co wiem, Kaari miała dzisiaj iść na koncert, Matti już z nami nie mieszka, a rodzice są na rocznicy ślubu u znajomych. Będę tak, jak ty, sama, dlatego… - urwała, orientując się, co właściwie „plecie”? To zabrzmiało, jakoby miał pełnić rolę „zapychacza czasu”, aniżeli zależało jej, jak wcześniej solennie zapewniała, na „rzekomo” potrzebnej im rozmowie.  
    W istocie zmierzył ją takim wzrokiem, jakby w duchu właśnie wyzywał od „egoistek”. W owym spojrzeniu było jednak więcej zdziwienia, aniżeli wyrzutów: dawniej, gdy jeszcze byli „parą” (zawsze trudno było mu określić ich znajomość), nigdy mu czegoś takiego nie zaproponowała… w domu zawsze musiał ktoś być, a teraz…? Zapewne wynikało to z poczucia bezpieczeństwa – nic już ich nie łączy, więc… ale przecież jeszcze niedawno temu oskarżyła go o takie same skłonności, jakie cechowały jego „szacownego tatusia”, to… Może w ten sposób próbuje się zrehabilitować? Udowodnić mu, że jednak mu ufa? TERAZ JUŻ ufa? O nie, nic z tego – za późno. Tak, czy inaczej, bez względu na to, czym się kierowała, ból zmusił go do przystania na jej propozycję. Wszak, stąd do niego było o wiele dalej. Spytał więc tylko, czy mają coś przeciwbólowego, a gdy potwierdziła ów fakt prędkim kiwnięciem głowy, jakby zwlekanie wiązało się z odmową, pozwolił jej poprowadzić się, niczym biedne, zagubione dziecko.
    Gdy tylko wprowadziła go do swojego pokoju, odżyły wspomnienia. To tu, na tym łóżku, siadywali razem i prowadzili te swoje „ogłupiałe” rozmowy. To tutaj zastała ich Krystyna, po czym wraz z mężem zrobiła mu niezły wywód na temat córki… Szkoda tylko, iż w końcowym rozrachunku to tak naprawdę Tanja zraniła jego, miast on ją, a czego spodziewała się „niedoszła teściowa”. Zaraz, o czym on myśli? Jaka „szkoda”? Gdyby to on źle potraktował pannę Venerinen, byłoby to równie nie w porządku.  
    Gospodyni poleciła, by się rozgościł, a sama udała do kuchni, by przyrządzić gorącą herbatę – tego bowiem chyba trzeba im było teraz najbardziej. Resztki śmiałości, ocalałej po pierwotnych wizytach, skierowały go ku łóżku Tanji. Wszak, to tu przeważnie siadał, bo pokój wcale nie był jakiś okazały. Gdy energicznie masował skronie, niemalże już „rozłupane” przez uporczywy ból, w oczy rzuciło mu się zdjęcie, jakie stało na biurku byłej dziewczyny.  
    I znowu wróciły wspomnienia: zrobiła je Tahti, a przedstawiało ono oczywiście ich – jego i Tanję. Zasiadali na pniaku w „swoim zakątku”. Zmusiła go wtedy, by objął ją w pasie, zaś ona ufnie przytykała twarz do jego policzka. Wyszli tutaj tacy szczęśliwi, chociaż spod włosów przebijał opatrunek, co wskazywało na wciąż „świeży” ból i jeszcze żywe, przykre wspomnienia. Było to bowiem nie tak długo po tym, jak wyszedł ze szpitala. Tamten czas był jednak tak inny… bo on sam był innym człowiekiem. Pełnym planów i nadziei na ich spełnienie. Nawet, jeśli nie miał wówczas pracy, denerwował się, że nie może zasiadać za kierownicą swojego peugeota, a czaszkę przeszywał ból, połączony z chwilowymi zanikami pamięci. Mimo tych nieudogodnień w porównaniu z tym teraz był w „siódmym niebie” – chociaż zdarzało mu się wtedy narzekać. Gdybyśmy tak mieli więcej, niż jedną tylko sposobność do podejmowania decyzji – w mig wymazałby teraźniejszość i cofnął się do tamtego dnia, gdy siostra zrobiła ową fotografię, a Tanja była mu najbliższą osobą na tym „zakichanym” świecie. Nie podjąłby się wtedy tej „nieszczęsnej” pracy i nie wprowadziłby do ich towarzystwa tego „kolesia”…  
    Gdy ta, o której właśnie myślał, stanęła w progu, zastała go z ramką w ręku. Był tak zamyślony, że nawet nie usłyszał, kiedy weszła w głąb.
- Jest ładne, więc… pomyślałam, że… powinno tu znowu stać – gdyby nie miała zajętych rąk, z pewnością nerwowo podrapałaby się w czoło. Jak zwykle obdarzył ją tym przenikliwym, acz „budzącym grozę” spojrzeniem: pewnie, zanim się okazało, że to on w istocie miał rację i źle go oceniała, z pewnością „fotka” „walała się” na dnie szuflady. Jaka szkoda…
- Nie przeszkadza temu twojemu? – mruknął, odstawiając zdjęcie na swoje miejsce. Z Juuli też zrobili sobie kiedyś podobne, cóż to więc za ironia losu: obydwa musiały odejść do smutnej przeszłości. Bo faktem fakt, że zwykle lepiej pamiętamy te gorsze chwile i w rezultacie, nawet, jeśli byli z Tanją szczęśliwi, i tak w głównej mierze będzie wspominał to, co mu złego wyrządziła.  
    Póki co, wyraźnie się podenerwowała na jego pytanie. Niemalże wcisnęła mu w dłoń tabletkę od bólu głowy, rzucając tylko „Nie mam pojęcia, o czym ty w ogóle mówisz”, po czym na nowo zawróciła do drzwi. Musiała jeszcze przynieść ręcznik i swoją herbatę, bo bez tego nie będzie umiała swobodnie rozmawiać. Owszem, czy on tego chce, czy nie, i tak to przedyskutują – raz na zawsze.  
    Gdy tak krzątała się po, w istocie pustym mieszkaniu, nagle ogarnęła ją miła świadomość tego, iż po tak długiej przerwie on znowu tutaj jest – nawet, jeśli był „śmiertelnie” zagniewany. Po tylu prośbach, błaganiach i wylewaniu gorzkich łez, nareszcie skłoni go do spokojnej rozmowy (a przynajmniej taką miała nadzieję). Podświadomie chyba nawet liczyła na to, że jej wybaczy i może… znowu będą razem? Przeszłość, nie tak przecież odległa, wciąż żyła, więc i towarzyszące jej uczucia. Poza tym, żaden inny, jak tylko on, nie był względem niej tak cierpliwy, nie starał się jej tak bardzo zrozumieć. Jedynie Aleksi najlepiej znał jej przeżycia związane z Perttu, jako jedyny zaryzykował dla niej życiem… I tylko jego tak dobrze znała… ale czy na pewno?  
    Gdy ponownie ruszyła do swego „królestwa”, na moment przystanęła w progu i zaczęła go obserwować. Nie, ten zamyślony, przepełniony negatywnymi uczuciami człowiek tylko wyglądał, jak „Aleks”, bowiem swym teraźniejszym zachowaniem zaprzeczał cechom tego, którego kochała… i może wciąż kocha? Pewnie tak, nie miała przecież powodu, by przestać, bo nigdy nie dopuścił się tego, o co go niesłusznie posądzono. Westchnęła, mimowolnie wracając myślą do dnia, w którym to wszystko się zaczęło.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5337 słów i 29939 znaków.

3 komentarze

 
  • Beno1

    zwariowałabym z taką babą, co ona znowu wymyśliła, przerywasz to cudo w takim momencie, nie masz serca... :sad:

    8 lis 2016

  • nutty25

    @Beno1 jutro dam dalej ;)

    8 lis 2016

  • DemonicEagle

    Fajnie, że postanowiłaś opublikować kontynuację, zapowiada się ciekawie, zaskoczyło mnie to że nie są już parą,ale mam nadzieję że dla nich jeszcze nie wszystko stracone ;)

    8 lis 2016

  • nutty25

    @DemonicEagle to się okaże... ;)

    8 lis 2016

  • DemonicEagle

    @nutty25 już nie mogę się doczekać

    8 lis 2016

  • jaaa

    zapowiada sie ciekawie bardzoe ale czemu onin nie sa razem :(?

    8 lis 2016

  • nutty25

    @jaaa powoli się wyjaśni ;)

    8 lis 2016