A rush of blood to the head cz. 3

Kaari skończyła na dziś pracę i właśnie zmierzała do wyjścia. Od samego rana dręczyły ją nęcące myśli o siostrze i jej chłopaku, co skutecznie przypominało jej, że, chociaż jest starsza, to wciąż pozostaje „singlem”. Nagle ogarnęła ją „odkrywcza” myśl, iż chciałaby, by za drzwiami ktoś na nią czekał… Powitał ciepłym słowem i pomógł ponieść tą ciężką teczkę… Albo nie! Lepiej, żeby miał własny samochód, w którym mogłaby się wygodnie „zanurzyć”, a potem wpatrywać w profil swojego kierowcy, gdy ten byłby skupiony na drodze… Ach, „jakie to romantyczne”! W mig jednak zeszła z obłoków, gdy dotarło doń, że… Tanja tak oczywiście ma… a przynajmniej będzie mieć, gdy tylko Aleksi na nowo będzie mógł korzystać z prawa jazdy.
    I tym samym wszystko znowu sprowadziło się do ich związku… jakież to było denerwujące!
- Siema, laska!
    Ale co to? Gdy tylko opuściła budynek, istotnie otrzymała to, czego chciała…! Yyy, a przynajmniej po części, bo tym, który tak to się do niej zwrócił, nie był jej „wymarzony facet”, a „po prostu” Jyrki. Jak zwykle ubrany zupełnie na czarno, twarz „zdobił” kilkudniowy zarost, a włosy „niedbale” opadały na ramiona. Słowem: „niechluj”, jak dla takiej „bizneswoman”, jak ona. Na jego widok od razu nerwowo przewróciła oczami. Co, jak co, ale „niepożądany adorator” jest chyba o wiele gorszy, aniżeli dokuczliwa samotność! Wszak, ślepa nie była, więc zdawała sobie sprawę z tego, iż „dzikus” (jak to zwykła go nazywać w duchu) ma względem niej o wiele poważniejsze zamiary, aniżeli zwykła znajomość (bo w ich przypadku słowo „przyjaźń” byłoby zbyt przesadzone).
     A i owszem: dziewczyna mu się podobała, bo kto powiedział, że nie było tak i w przypadku Tanji? Ale ponieważ była wówczas zajęta przez Perttu, mógł sobie o niej tylko pomarzyć. Ale starsza z nich? Aż dotąd pozostawała wolna i do tego wydawała się być o wiele sympatyczniejsza i… ładniejsza od Tanji. Problem tylko w tym, że akurat w stosunku do niego była zimna, niczym głaz…  
    Tak było i tym razem: przywitała się chłodnym pytaniem w rodzaju „A ty czego tu znowu?”, czemu dodatkowo towarzyszyło westchnięcie, oznaczające tylko jedno: „Wiesz, że mnie wkurzasz, więc po co tu przyłazisz?” – Oj, no nie bądź taka! Potowarzyszę ci na chatę! – puścił oczko, jak zwykle przeżuwając gumę. O nie, nie był z tych, co to się łatwo poddają!  
    Rozmówczyni jęknęła w duchu, chociaż powinna być rada z takiej propozycji: w końcu śniła, by mężczyzna odprowadzał ją do domu, niczym jakiś rycerz. No, ale nie taki!
- Nie trzeba było się fatygować… sama też sobie poradzę, jakoś do tej pory nikt mnie nie eskortował i też było dobrze – odparła ironicznym uśmiechem, po czym prędko przemierzyła schody.
- E tam! I tak nie miałem nic do roboty – nie minęła sekunda, a już był przy niej. Zdenerwowała się jeszcze bardziej… W owej chwili żałowała, że w ogóle zgodziła się na pierwsze spotkanie, bo od tego wszystko się przecież zaczęło! Daj tylko nadzieję „upartemu osłowi”, a skończysz właśnie tak…
- A te wasze próby? – mruknęła jednak od niechcenia, miast zbesztać go do cna (wszak miała na to wielką ochotę). Jej pytanie dotyczyło „Fairy Tales”, gdyż owszem: grupa znowu zaistniała i to pod tą samą nazwą. Reaktywowali się po tym, jak wypuścili Janne z aresztu. Ten sam skład: on, Tuomas i Jyrki. Tyle, że bez „wariata” – teraz wokalistą był Samu Karkonen. Choć nie wróżono im długiego żywota przez wzgląd na pamięć o „szalonym kumplu”, oni uparli się, że jednak będą grać – to była w końcu ich pasja.
- Właśnie, jeśli o to chodzi… - odchrząknął, oglądając się za siebie – załatwiliśmy sobie występ w takiej małej knajpie w tą sobotę, przyszłabyś? – na powrót zwrócił twarz ku niej, wbijając weń pytający wzrok. Udawała, że wcale tego nie widzi i jest tak skupiona na drodze, że wręcz nie dociera doń, co ten do niej mówi – słyszysz? – ponowił pytanie.
- Co? – przewróciła oczyma.
- No, czy przyjdziesz?
- Sorry, nie obraź się, ale nie lubię takiej muzyki – odparła bezradną miną.
- Tam gadasz! Pewnie nawet nie słyszałaś ani jednego naszego kawałka, w końcu Tanja i w ogóle…
- Nie chcę mi się o tym gadać, dobra? – skrzywiła się.
- Kiedy chodzi o to, że zmieniamy styl! To będą całkiem nowe aranżacje, według naszego widzi mi się, a wierz mi, że różniliśmy się z Perttu gustami – zaprotestował urażony.
- Acha, tą piosenkę, co śpiewał wtedy z Tanją też gracie? – na jej obliczu ponownie zarysował się cyniczny uśmiech. Muzyk w końcu się zirytował…
- Z tobą w ogóle nie idzie się dogadać, a już myślałem, że jesteś inna, niż ona – burknął oschle.
- Słuchaj, no! Co ty możesz o tym wiedzieć?! – przystanęła, „groźnie” kiwając palcem – nie widziałeś jej po tym, co zrobił jej twój koleżka, także łaskawie się odczep! Pewnie, łatwo jest nagle się skruszyć i udawać świętego, tylko szkoda, że nie ma się przy tym zrozumienia!
- Przestań mnie wreszcie do niego porównywać! Myślisz, że pochwalałem to, co zrobił?! Nie bój nic, ja nie mam takich zapędów! – odpysknął obruszony.
- Nie wiem, w pewnym sensie każdy facet chowa za skórą dzikie zwierzę, także wolę wracać sama. Cześć! – popatrzyła wymownie, po czym ponowiła krok. Tym razem już nie poczuła obok siebie jego obecności – poddał się, co za ulga…  
    A istotnie: został stać w tym samym miejscu, wyrzucając sobie, iż w ogóle się tu fatygował… I jak tu utrzymywać pokojowe stosunki z mężczyznami, jeśli sama ich od siebie odpycha? Ale w owej chwili nawet nie dostrzegła tego, iż zachowuje się dokładnie tak samo, jak siostra, którą sama karciła za takie postępowanie. Cóż, czekała na „ideał”, a ten przecież nie mógł nadejść, bo nie miał racji bytu… A może tak naprawdę lepiej było pozostać samą? Może się myliła, czekając na tego swojego „amanta”…?
- Ale ta waliza musi być ciężka! Może ci pomóc ponieść? – wtem dobiegł ją męski głos, a wraz z nim chichot, który również pochodził z owego „źródła”. Gdy popatrzyła w bok, okazało się, że pod jednym z lokali wystają „nieciekawe typy” i to właśnie oni wyszli z ową „inicjatywą”… Takich najlepiej zignorować, dlatego też, jak gdyby nigdy nic, poszła dalej. „Kolesie” z pewnością byli pijani, wszak mężczyźni w Finlandii nie należeli do zbyt wygadanych, więc trzeźwy nie wpadłby na tak „genialny” pomysł, jak zaczepianie na ulicy obcej kobiety. Ale niech sobie będą, jacy chcą, nie obchodzi jej to!  
    Prychała w duchu, dzielnie zmierzając przed siebie, gdy oto na drodze „wyrósł” jeden z nich – ten sam, który zadał pytanie. Ze strachu aż przystanęła, co wywołało kolejną salwę śmiechu – Nie słyszałaś pytania? – zagaił, dzięki czemu w istocie okazało się, że sporo już w siebie wlał.
- Odejdź stąd, nie znoszę pijaków! – syknęła odpychająco.
- Jaki ja pijak?! Nie obrażaj mnie! – zarechotał kpiąco – chodź, pobawisz się z nami – wyciągnął ramiona, próbując ją objąć. Natychmiast cofnęła się do tyłu i próbowała go obejść, lecz złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć ku sobie. Przeraziła się nie na żarty, była już wręcz bliska paniki!
- Puść ją, zdurniałeś?! – na szczęście obok pojawił się Jyrki i szarpnął ją za drugie ramię, w wyniku czego „pijak” stracił równowagę i prawie przewrócił się na śnieg. Wśród zebranych rozległ się gwizd, a dwóch z nich ruszyło ku koledze.
- Coś ty do mnie powiedział?! – warknął zdenerwowany.
- Dobra, zostaw ich! – kompan chwycił go pod ramię – sorry za niego, to miał być tylko taki dowcip! – zwrócił się do wystraszonych przechodniów.
- Ale śmieszne, tak się ubawiłem, że hej! – prychnął wzburzony muzyk.
- Nie prowokuj ich, nic się przecież nie stało – szepnęła zdenerwowana towarzyszka.
- Taa, pewnie! A skąd możesz wiedzieć, co ten debil miał w zamiarze?! – wskazał na zamroczonego. W jego oczach natychmiast błysnęły ogniki i w rezultacie…  
    Moment później biegli, ile sił w nogach, byleby tylko uciec przed rozjuszonymi kolegami „dowcipnisia”. Kaari ciężko było nadążyć w wysokich obcasach, więc Jyrki ciągnął ją za sobą za rękę.
- A nie mówiłam…?! Ale z wami… to tak zawsze jest…! Tylko się bić…! – sapała, raz po raz oglądając się za siebie.
- Nie gadaj tyle, tylko szukaj miejsca… w którym można… by było…  się schować! – odparł, nerwowo rozglądając się na boki.
- Tam! – krzyknęła nagle, wskazując jakiś budynek, w którym znajdowała się szeroka brama. Skręcił więc w ową stronę, oczywiście „taszcząc ją” za sobą. Moment później byli już w kryjówce, a „stado” „zbirów” pognało dalej.
- Uff, ale było gorąco! – powachlował się dłonią. Dziewczyna oparła się o ścianę, z trudem łapiąc oddech. Już dawno nie biegała, więc brak kondycji dawał o sobie znać – nieźli jesteśmy, zwialiśmy, jak na jakimś filmie! – parsknął śmiechem.
- Mam ochotę cię ukatrupić! – pisnęła z wyrzutem – po kiego grzyba dopiekałeś temu gościowi, jak był z 20-stoma innymi?!
- Wow, no proszę! Ratuję ją, a co dostaję w zamian?! – zawołał urażony.
- Bo tak się nie robi, tylko pogorszyłeś sprawę! – skrzyżowała ręce na piersi.
- Obraził cię, to się wkurzyłem i mu wygarnąłem, proste! – burknął dotknięty.  
    Na owe słowa zamilkła, mimo wszystko nieco się pesząc. Proszę, kto by pomyślał: „facet” stanął w obronie jej honoru!
- Skąd ty się tam w ogóle wziąłeś? Myślałam, że sobie poszedłeś, jak mówiłeś… - bąknęła po chwili.
- No bo tak było… tylko, że szedłem w tą samą stronę – wzruszył ramionami, przy okazji uciekając gdzieś wzrokiem. W rzeczywistości była to półprawda: istotnie szedł, ale specjalnie… Miał zamiar śledzić ją do domu, by się upewnić, czy aby na pewno dojdzie bezpiecznie tak, jak sama się zarzekała, i tym samym… udowodnić jej, że i tak ją odprowadzi, choć tego nie chciała.
- I pięknie, teraz to już nie dojdę do domu, bo znowu mogę natknąć się na tych durniów – mruknęła z niesmakiem.
- Tam gadasz! Już sobie poszli! – wyjrzał z bramy, po czym wyciągnął ku niej dłoń – chodź.
- Ja? Z tobą? – skrzywiła się – już ci coś mówiłam na ten temat!
- I jak na tym wyszłaś? – „wyszczerzył się” przebiegle.
- Przez ciebie! – pisnęła zażenowana.
- Dobra, dobra, już nie gadaj tyle! Przecież to było zabawne, ktoś nas powinien był nakręcić, jak wialiśmy przed tymi kretynami! – parsknął śmiechem. Początkowo kręciła nosem, lecz na samo tylko wyobrażenie owej sceny zawtórowała mu w radosnym nastroju. Co fakt, to fakt, miał rację!  
    Z tego wszystkiego „śmiechy i chichry” zajęły im tyle czasu, iż z „kryjówki” wyszli dopiero po pięciu minutach.  Tym razem jednak już nie jako osobne „jednostki”, a para znajomych. Wszak, musieli się trzymać w kupie na wypadek, gdyby „stadko” znowu na nich ruszyło. Ale przynajmniej było zabawnie, bo przy owej okazji Jyrkiemu przypomniały się inne śmieszne sytuacje, jakie opowiadał jej podczas drogi do celu.

    Rozdział 3

    Marzec zaczął się bardzo mroźnie i tak było i dzisiaj, mimo że ów miesiąc zmierzał już ku końcowi. Pomimo owej niedogodności Tanja i Aleksi „poświęcili się”, udając w swoje ulubione miejsce – czyli do uroczego zakątka w parku Esplanadi – gdyż ustalili, że to tam się spotkają. Co tam, przecież dawniej też tak robili, chociaż było potwornie zimno! Ale czego to się nie robiło, by pobyć ze sobą choć przez chwilkę.  
    I może właśnie wtedy było lepiej? Bardziej romantycznie, jakkolwiek wówczas tak na to oczywiście nie patrzyli? Były to „zwyczajne” spotkania, mające na celu omówienie sprawy i przy okazji wywiedzenia się czegoś o sobie. A teraz? Widywali się często, nie kryli się z tym, co myślą i może właśnie dlatego tak bardzo się „rozleniwiła”, iż przestała rozważać, co z tym „fantem” dalej zrobić? Są „zwykłą” parą, czy w końcu zdobędą się na jakieś kroki? Jednakże, idąc tam, wcale nie myślała o owym problemie, a wspominała to, co minione. Na usta od razu cisnął się uśmiech. To były dobre czasy…
- Którędy teraz…? – wtem z zamyślenia wyrwał ją jego głos. Okazało się, że przystanął w miejscu i nie wie, którędy dalej – śmieszne, nie? Sam odkryłem to zakichane miejsce, a teraz nawet nie pamiętam drogi do niego! – parsknął ironicznie.
- Nie przejmuj się tym. Lekarz powiedział, że to minie – westchnęła, kierując się ku rozłożystym, acz w owej chwili „nagim” drzewom.
- Już mi to mówiłaś ze setki razy – wymruczał pod nosem i ruszył w ślad za nią.  
    Moment później byli już w „swoim” zakątku. Czas zdawał się tu stanąć w miejscu: te same drzewa, nawet te, które spróchniały i zwaliły się na ziemię. To na jednym z nich lubił siadać, lecz tym razem postanowił stać w miejscu, nerwowo przytupując stopą.
- No? Już możesz mówić – zagaiła, zgarniając z kory zaległy nań śnieg. Co tam, ona wolała odpocząć. Wciągnęła haust powietrza, chuchając przy tym w ręce, po czym utkwiła w nim wzrok – jak zastygł w bezruchu, tak i nie odpowiedział. Jedynie spoglądał ku dalekim wodom morza – Aleks, słyszysz mnie? Pytam o coś – wywróciła po chwili oczyma. Miała wrażenie, że znowu ma ten swój moment, kiedy to kompletnie brakuje mu koncentracji i nie skupia się na tym, co wokół. Tak było od tamtego dnia, ale rzekomo też miało być przejściowe…
- Wiem… myślę, od czego mam zacząć… - ku jej zdziwieniu, ale i zadowoleniu, zabrał głos. Odetchnęła z ulgą, gdyż nie lubiła, gdy „się zawieszał”. Wydawało się jej wtedy, że ów wypadek miał jednak nieodwołalne skutki. No, ale kiedy się kogoś kocha, to chyba nie powinno mieć znaczenia…? Wreszcie odwrócił wzrok od tafli morza i spojrzał jej w twarz. Popatrzyła niepewnie, aż spuściła wzrok – tak było zawsze: nie umiała utrzymywać kontaktu wzrokowego – co dalej? – zadał pytanie.
- Z czym? – uniosła brew.
- No wiesz… z tym wszystkim – wzruszył ramionami.
- No, ale bardziej precyzyjnie, nie? – urwała gałązkę z krzewu, jaki rósł obok, i zaczęła łamać ją na kawałki.
- Ze mną i tobą… jeśli można tak to w ogóle nazwać – popatrzył w bok. Słysząc takowe stwierdzenie od razu podniosła oczy.
- A to co jest nie tak? Przecież… - zaczęła, lecz wszedł jej w słowo:
- Nie, tobie tak wygodnie, to tego nie widzisz, ale ja ślepy nie jestem – pokręcił głową na boki – może i dostałem po łbie, ale to nie znaczy, że od tego zgłupiałem – przyłożył do skroni dwa palce, po czym zaczął krążyć w kółko, aż w końcu się zatrzymał i na powrót utkwił weń wzrok – zdecydowałaś coś?
- A co miałam…? – wybąkała zaskoczona.
- Dalej masz zamiar być dorosłą babką na łasce rodziców, chociaż rzekomo kogoś masz?
- Ty chcesz się pokłócić, tak? – zmarszczyła brwi, choć wewnątrz siebie poczuła się urażona, a w takim wypadku wolała się rozpłakać, aniżeli demonstrować złość. Ale nie, tym razem nie miała takiego zamiaru – nie przed nim. Zbyt często oglądał jej „beczenie” i tym samym mógłby się tym wreszcie zmęczyć…
- Nie… - wywrócił oczyma, a następnie podszedł doń i przykucnął naprzeciwko – już trochę czasu minęło, odkąd mnie wypuścili ze szpitala, także można byłoby coś ustalić – popatrzył uważnie. Wyglądał na spokojnego, więc odważyła się spojrzeć mu w twarz. Skąd to? Czyżby się go bała, bo „furczał” na nią i wręcz się wygrażał? Nie. Tu w grę wchodziła duma: jeśli miałby „ochotę” na sprzeczkę, nawet kątem oka by go nie zmierzyła, gdyż zasługiwałby na karę! Taka jakby obraza z góry, ale tym razem niepotrzebna.
- Co niby? – mruknęła od niechcenia.
- Czy ciągniesz to dalej, czy masz dosyć kaleki?
- Co ty bredzisz?! – wykrzywiła się.
- Bo ja już sam nie wiem, jak ty mnie w ogóle traktujesz! Jeśli taki układ ci nie leży, powiedz wprost, nie obrażę się – rozłożył ręce.
- Rany, chyba żeś jednak zgłupiał! – prychnęła chłodno – jakbym miała dość, to nie przychodziłabym codziennie do szpitala! Proste, nie? Ciągle muszę tylko wysłuchiwać, jaki to nie jesteś! No po prostu codziennie!
- Widzisz? Sama to przyznałaś – burknął, od razu pochmurniejąc. Co, jak co, może i wmawiamy komuś, że wcale się nie obruszymy, gdy powie nam prawdę, ale mimo wszystko zawsze, usłyszawszy ją, robi się nam przykro (a przynajmniej większości z nas).
- Źle to powiedziałam! – jęknęła bezradnie, po czym chwyciła go za dłoń – przecież ja też tak ględzę, nie obrażaj się – dodała pokornie.
- To co? Nadal będzie tak, jak teraz? – wrócił do pytań, jakby zupełnie zignorował jej słowa.
- No jasne, przecież tu jestem – uśmiechnęła się niepewnie.
- Tyle, że ja mam na myśli coś więcej… - spuścił wzrok, jakby obawiał się jej reakcji. A może i słusznie…?
- Ale nie zaczynaj tego znowu! – porwała rękę, po czym skrzyżowała obie na piersi.
- Co „nie zaczynaj”?! Niedługo skończysz 26 lat, więc jako dorosła wiesz, że facet i babka nie będą trzymać się za ręce do końca życia! – poirytował się nieco.
- Nie wierzę! – zerwała się z miejsca – znowu ktoś ci coś nagadał?! – wzięła się pod boki – już mówiłam, że potrzebuję czasu, coś taki niecierpliwy?!
- Czasu, czasu! – przedrzeźnił ją – ile jeszcze?! Ciągle słyszę to samo! Dobra, poszedłem ci na rękę, bo myślałem, że będziesz coś z tym robić, wreszcie wydoroślejesz!  
    Na ostatnie słowa wzburzyła się jeszcze bardziej. Czy on ją wyzywa od „bachorów”?! Już otwierała usta, by odwzajemnić się ciętą ripostą, lecz w ostatniej chwili uznała, iż obraza będzie lepsza: nie będzie z nim rozmawiać, o! Niech ma za swoje! Odwróciła się więc doń plecami, ponownie zakładając rękę na rękę – Kiedy coś z kimś zaczynasz, to znaczy, że masz zamiar do czegoś dążyć! Jeśli o mnie chodzi, to nawet chciałem się z tobą ożenić, ale ty wyglądasz na taką, co to chce mieć TYLKO przyjaciela, ale w facecie na pewno go nie znajdziesz – kontynuował, mimo że krew w nim zawrzała na widok tak „dziecinnego” zachowania.
- Jakoś się mnie nie prosiłeś, żebym została twoją żoną, to teraz nie gadaj bzdur – burknęła oschle, gdyż zraniona duma nie zezwoliła na zbyt długą „obrazę”.
- A co za różnica? Mogę w każdej chwili, ja jestem na to gotowy – rzucił lekkim tonem, na co utkwiła w nim zaskoczony wzrok. Nie, takiej „bezmyślności” się po nim nie spodziewała…
- To nie są żarty – mruknęła speszona.
- Wiem – był tak pewny siebie, że aż przeszły ją ciarki. Każda inna na jej miejscu już skakałaby z radości! Proponował jej małżeństwo, choć byli jak para „z dawnych czasów”, kiedy to oczekiwano nocy poślubnej, by się „lepiej poznać”. W naszych było to wręcz nie do pomyślenia! Ale ona nie należała do tych, które by się z tego ucieszyły – wręcz przeciwnie. W jednej chwili ogarnął ją strach. A co, jeśliby sobie nie poradziła? Nie umiałaby prowadzić domu? Przecież nie umie gotować, nie potrafi być samodzielna i do tego wszystkiego nie wie, czy potrafiłaby spełniać obowiązki małżeńskie?! Co z tego, że Aleksi szedł jej na rękę? Że próbował zrozumieć i chciał taką, jaką była? Za jednym problemem ciągnęła się cała masa innych!  
    W jednej chwili wszystko stało się takie trudne, chociaż jeszcze z 10 minut temu „cała była w skowronkach”…  
    Musiał przyznać, że jej skonsternowana mina, jak i zawzięte milczenie, zabolały go – wszak, oznaczały tylko jedno: ona nie jest tego samego zdania, co on. I jak tu budować wspólną przyszłość…? – Sama widzisz… w takim razie… sam już nie wiem, co z tym zrobić – burknął więc tylko i ruszył przed siebie z zamiarem pozostawienia jej z własnymi myślami, lecz wybiegła przed niego, tym samym tarasując sobą przejście.
- Chyba ze mną nie zerwiesz?! – głos jej zadrżał, jakby takowa ewentualność oznaczała co najmniej wyrok śmierci.  
    Śmieszne, tu bardzo chciała z kimś być, ale jednocześnie… Na jej pytanie uciekł gdzieś wzrokiem, gdyż nie potrafił odwzajemnić się „lodowatym” spojrzeniem, jakie oznaczałoby nieme „tak”.  
    Nie, dobrze wiedział, że mimo wszystko nie byłby w stanie tego zrobić. Tanja nie tylko wypełniała mu czas podczas całego tego „nieróbstwa” – potrzebował jej towarzystwa, bo czuł się z nią emocjonalnie związany. O wiele milej było zaczynać dzień ze świadomością, iż znowu się spotkają, będzie mógł opowiedzieć jej o swoich problemach, powspominać dawne czasy… Ale ileż może trwać taka sytuacja, jeśli dobrze się ze sobą czują, akceptują swoje wady i są przekonani, że byliby ze sobą szczęśliwi, lecz mimo to nie snują planów na dalsze, wspólne życie? Tanja bowiem skrupulatnie tego unikała.  
    Hannu miał rację – dzisiaj wyraźnie to dostrzegł… nareszcie dostrzegł. Ponieważ byli parą, powinna uwzględniać zdanie i potrzeby ich obojga i starać się do nich ustosunkować – bo związek polega przecież na ustępstwach. Ale jeżeli ona nie czuła tak, jak on, że chciałaby być z nim przez 24 godziny na dobę, dzielić się zeń wszystkim, co tylko mogła od siebie dać, i może… mieć dzieci, to chyba się wyminęli, a cała ta historia jest jedną, wielką pomyłką…
- Tanja, dobrze wiesz, że mi się podobasz, że mam dość tego pustego mieszkania – zaczął powoli, ze złości aż zaciskając dłoń w pięść, gdyż nie lubił takich „wyznań” – ale… dla ciebie mógłbym czekać… i czekałem, ale muszę wiedzieć na co, a z tego wszystkiego wychodzi tylko tyle, że się nigdy nie doczekam. Wolisz być sama, ok, ja też długo byłem i mogę być od nowa, co za różnica? Ale nie kołuj mnie, jak durnia, bo to jest o wiele gorsze od wysiadywania w czterech ścianach i zastanawiania się, co jest ze mną nie tak, że każda baba ode mnie ucieka! W końcu, niestety, albo i nie, nie umiem, jak reszta facetów na moim miejscu, biegać po klubach i nawiązywać przygodne znajomości. Może i jestem żałosnym samolubem, bo, kto wie, czy wychowanek bidula potrafi utrzymać rodzinę, ale i tak chciałbym ją mieć – zakończył podenerwowanym tonem.  
    Po jego słowach natychmiast zapadła głucha cisza. Spuściła głowę, pogrążając się w głębokim zamyśleniu. Z pewnością zastanawiała się, co mu teraz na to odpowiedzieć? Z jednej strony się tego obawiał, a z drugiej miał nadzieję, że przyzna mu rację. Co jednak, jeśli powie, iż ona nie jest gotowa na założenie własnej rodziny? Wszak, niektórzy nie dojrzewają do takiej decyzji i przez całe życie… „Pół biedy”, gdy takiej nie stworzą (wszak, tylko ich strata), gorzej jednak, jeśli tak i w dodatku na świecie pojawią się dzieci – wówczas to one najbardziej cierpią z powodu rozwodu rodziców.  
    No, ale to tylko jedna z wielu przyczyn nieudanego związku. Inną jest chociażby złe dobranie się – no, ale gdyby każdy się tego obawiał, nie zaistniałoby chyba żadne małżeństwo. Właściwie, stały związek, to ryzyko, ale zawsze przecież można dostosować się do tej drugiej połowy, bądź, jeżeli wydaje nam się to niemożliwe, po prostu zerwać. Oni znali się już jednak na tyle długo, by mniej więcej dostrzegać, co się im w sobie nie podoba, a jeżeli w istocie była między nimi miłość – starać się rugować ze siebie to, co niepożądane. Co prawda, czasem i to nie wystarczy, ale trzeba próbować… Aleksi, może i z marnym skutkiem, ale robił, co mógł, lecz jeśli chodziło o Tanję… no właśnie.
- Sorry, egoistka ze mnie – odrzekła po dość długiej chwili milczenia – ale ja cię naprawdę kocham i chcę być z tobą – dodała prędko, jakoby miał sobie pomyśleć, iż jej początkowe słowa oznaczały, że się z nim zgadza i tym samym powinni się rozstać – tylko, że… wiem, powtórzę się, ale proszę cię o jeszcze troszkę czasu – podeszła bliżej i objęła go za twarz, na co nerwowo wywrócił oczyma. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał… wiecznie to samo – nie wkurzaj się, po prostu… w tej chwili nie byłbyś ze mnie zadowolony. Zgódź się, a podszkolę się przez ten czas, żeby być dla ciebie dobrą żoną. Poza tym, i ty musisz jeszcze dojść do siebie, jak należy.
- Wiedziałem, że o to chodzi… sprawdzasz mnie, chcesz się przekonać, czy rzeczywiście będę taki, jak kiedyś. Po co ci kaleka u boku – zauważył ponuro, mimo że w duchu przyznał jej rację: w istocie nie chciał, by, póki co, musiała zmagać się z jego „niedołężnością”.
- Już ci mówiłam, żebyś nie gadał głupot – skarciła go oburzonym wzrokiem – dobrze, daj mi czas do… dopóki nie pójdę na studia. Wtedy już na pewno poczujesz się lepiej, dzięki czemu nie będę cię irytować, bo wiem, że teraz łatwo się wkurzasz. Ja zaś będę się bardziej nadawać do roli towarzyszki życia. Co ty na to? – posłała mu wymuszony, wręcz błagalny uśmiech.
- To przecież prawie rok! – zaprotestował zrezygnowany.
- Nie przesadzaj, tylko kilka miesięcy… ale obiecuję, że wtedy już będę cała twoja – objęła go za szyję.
- Jak mam to rozumieć? – mruknął od niechcenia.
- Że będzie tak, jak chcesz, i zostanę twoją żoną.
- Ja? Ty też musisz tego chcieć – ciągnął tym samym, obojętnym tonem, co nieco ją onieśmielało. Jednocześnie wcale nie oznaczało to, iż sprawia jej przykrość, skąd? Wewnątrz siebie wierzyła, że tylko udaje, bo zwyczajnie wstydzi się tego, co mówi, bądź nie potrafi przekazać jej tego bardziej uczuciowo. Fakt, że uratował jej życie kosztem własnego zdrowia, aż nadto utwierdzał ją w przekonaniu, iż wiele dla niego znaczy. Częste rozmyślanie o tym jeszcze bardziej pogłębiło jej uczucie do niego, dzięki czemu nie zrażała się nawet wtedy, gdy odpychał ją od siebie swymi „humorami”, czy też musiała zmuszać go do jakiegoś ciepłego gestu względem siebie. Dlatego też bez wahania odparła, że „Tak, przecież też tego pragnę!” – mam to traktować jako oświadczyny? To chyba ja powinienem proponować ci małżeństwo – odrzekł na takie zapewnienie.
- No to dalej, na co czekasz? – odwzajemniła się zadziornym uśmiechem.  
    Chyba oszalał, że się na to godził, ale beznadziejnie wierzył, że przez te kilka miesięcy w istocie dojrzeje… albo ich związek (o ile w ogóle mógł to tak nazywać) zupełnie się rozpadnie. Tak, to będzie taka jakby „ostateczna próba”.
- W porządku, więc… wyjdziesz za mnie kiedyś tam? – nareszcie się uśmiechnął, co wlało weń na tyle „odwagi”, by się do niego przytulić.
- Jasne! – odparła pewnie, wzdychając przy tym z taką błogością, jakby ten dzień miał nadejść już jutro. Objął ją, rozważając przy tym, czy, gdy nadejdzie jesień – a więc koniec „ultimatum” – nadal będzie taka radosna, czy też przyjdzie im się rozstać…? – to teraz usiądźmy, tuląc się do siebie, albo wynośmy stąd na gorącą czekoladę, bo inaczej zamarzniemy – ucałowała go w policzek, tym samym wyrywając z odrętwienia. Niemalże natychmiast wybrał drugą „opcję”, gdyż wysiadywanie sam na sam wiązało się ze zmaganiem z „głupimi” myślami, a jak na dzisiaj, to miał ich już dość…

***

    Tanja mówiła jak najbardziej poważnie, dlatego też następnego dnia udała się z wizytą do Hanny, by nie tylko wypytać ją o zdanie w sprawie ich planów, ale i o jakąś radę, jak mogłaby zacząć je realizować – wszak, kobieta miała niegdyś podobny, jeśli nie taki sam problem, co ona. Do domu Lehtinenów szła bez żadnych obaw, gdyż podczas pobytu Aleksego w szpitalu miała okazję bliżej poznać jego matkę i tym samym nawet ją polubić.  
    Hanna również zmieniła o niej zdanie (wcześniej bowiem nie była przekonana co do owego związku), gdy obserwowała, jak opiekuje się Aleksim – naprawdę go kochała, więc nie pozostało jej nic innego, jak tylko udzielić im błogosławieństwa.  
    Niespodziewana wizyta „przyszłej synowej” ani trochę jej nie zdziwiła, bo wcale nie była pierwszą w tymże dniu: z jakąś godzinę temu owe progi opuścił syn, który również przyszedł doń po radę. On z kolei pytał, jak powinien podchodzić do Tanji, jak ją traktować – zwłaszcza w tej intymnej sferze życia. Mimo że nie chciał wyjawić powodu, dla którego pragnął się tego wszystkiego wywiedzieć, pani Lehtinen wyczuła, że stało się coś poważnego i tym samym przypuszczała, że odwiedzi ją i ta druga strona. Ale nie sądziła, że stanie się to tak szybko… Obydwie wizyty miała jednak zachować w ścisłej tajemnicy, bo tego też życzyła sobie zarówno ona, jak i on.
- Sama nie wiem… - w chwilę potem już gdybała, racząc się przy tym gorącą kawą. Tanja natychmiast wbiła weń zawiedziony wzrok – to dobrze, że coś wreszcie ustaliliście, ale… jesteś pewna, że wystarczy ci te kilka miesięcy? Aleksi jest zdeterminowany: nadejdzie ustalony dzień i albo weźmiecie ślub i zamieszkacie razem, albo się rozejdziecie. Dlatego dobrze się zastanów, bo już wtedy nie będziesz mogła prosić o jeszcze trochę czasu. Wiesz, jaki on jest uparty…
- Mówił tak…? – bąknęła niepewnie. No proszę, i on postawił ultimatum? Szkoda tylko, że ona o niczym nie wie…  
    Na jej pytanie Hanna od razu się speszyła. Przecież miała trzymać w sekrecie, iż z nią o tym rozmawiał!
- Jak sama powiedziałam, jest uparty, to stąd to wnioskuję – odchrząknęła pośpiesznie – poza tym, to mężczyzna, a oni są niecierpliwi i na pewne sprawy patrzą inaczej, niż my… dobrze wiesz, że im nie wystarczą tylko pocałunki, czy uściski… no, ale, jeśli go kochasz, to i ty powinnaś chcieć dać od siebie coś więcej – pod wpływem wzroku kobiety aż spuściła głowę, gdyż poczuła się, niczym mieszkaniec innej planety: dla wszystkich takie rzeczy są oczywiste, tylko nie dla niej jednej – bo przecież chyba lubisz, gdy cię całuje, czy obejmuje? Z tego, co zauważyłam, nawet przejawiasz inicjatywę, jeśli chodzi o takie gesty – na takie spostrzeżenie już zupełnie poczerwieniała, jedynie bezgłośnie kiwając głową – nie wiem… wychodzenie za kogoś tylko dlatego, że nas przymusza, to chyba nie jest dobry pomysł – westchnęła, bezwiednie mieszając kawę – i ty musisz tego chcieć… co ja mówię, przede wszystkim ty, bo inaczej związek prędko się rozpadnie.
- Ale ja chcę z nim być! – zaprotestowała niemalże natychmiast – ale… boję się, że się nie sprawdzę… niczego nie umiem i nawet… a jak nie będzie ze mnie zadowolony? – dodała, bezradnie podpierając się ręką.
- Zamiast to z góry zakładać, lepiej sama przekonaj się, czy prowadzenie domu rzeczywiście jest takie trudne. I tak masz o wiele łatwiej, bo przecież Aleksi umie gotować, a w razie czego zawsze można zamówić catering – puściła oczko, na co rozmówczyni nieśmiało się uśmiechnęła – a tak poważnie, to wcale nie jest takie straszne… te intymne sprawy też. Zależy tylko od tego, jak będziecie do tego podchodzić. Powinnaś mówić mu o swoich odczuciach, a jeśli on, w co wierzę, jest dobrym słuchaczem, to się dostosuje. Sprawa jest prosta: jeżeli ty będziesz niezadowolona, to i on, bo we wszystkim jesteśmy od siebie zależni. Ale wiesz, co tak naprawdę martwi mnie najbardziej? Czy się dotrzecie, bo w końcu on jest przyzwyczajony do życia w pojedynkę, a ty do tego, że inni robią wszystko za ciebie… bez obrazy, ale sama mi to wyznałaś – zmierzyła ją z wahaniem.
- W porządku, ma pani rację… to mama gotuje, albo siostra. To mama sprząta, a siostra robi zakupy. Wszyscy pracują, tylko nie ja… ale podejmę się jakiegoś zajęcia, tylko wpierw skończę studia. No, chyba, że Aleks będzie za mało zarabiał, to wtedy… Kurczę, bycie z kimś wcale nie jest takie proste – zauważyła jękliwie.
- E tam, jest! Tyle, że na filmach i w książkach – „teściowa” posłała jej lekki uśmiech – Aleksi tak rzadko tu przychodzi… - nagle ni stąd, ni zowąd, zmieniła temat. Z jej spojrzenia zaczął bić przejmujący smutek – może faktycznie chciał mnie odszukać tylko po to, żeby nawymyślać i już potem nie utrzymywać kontaktu? – rzekła, jakby sama do siebie.
- Niech pani tak nie mówi – bąknęła nieśmiało – cieszy się, że panią znalazł, bo kto by nie chciał mieć matki? Tylko, że nie może się do tego przyzwyczaić, bo w końcu tyle czasu upłynęło…
- Mówi coś czasem o mnie? – spojrzała nań w taki sposób, jakby w ogóle nie słyszała jej wcześniejszych słów. W odpowiedzi bezradnie pokręciła głową na boki, gdyż, jeśli cokolwiek wspominał o tej rodzinie, to tylko o Kalle i to wcale nie w pochlebny sposób – po co ja się łudzę?! – bezsilnie objęła się za głowę.  
    Po plecach Tanji przeszły ciarki. Chyba nie ma zamiaru się jej rozpłakać? Tylko nie to, nie potrafi pocieszać!  
    Niestety, ale wszystko wskazywało na to, że chyba jednak tak: Hanna rozbudziła w sobie tak wielką nadzieję na to, że syn zbliży się do niej po tym pobycie w szpitalu, iż w chwili, gdy została ona rozwiana, poczuła ogromny ból – ból, jaki może poczuć tylko odrzucony rodzic. Tym bardziej, że go polubiła, nawet doszukała się w jego wyglądzie kilku swoich cech i tak sporo rozmawiała z nim w szpitalu, że w rezultacie jeszcze mocniej poczuła tą więź, jaka łączy matkę ze swoim dzieckiem.  
    Jakże się pomyliła: Aleksi wcale nie wyrósł na takiego samego „potwora”, jak jego ojciec, wręcz przeciwnie – niczym nie różnił się od przeciętnego człowieka. No, chyba tylko tym, że nie potrafił okazywać uczuć, przez co aż dotąd nie był w stanie założyć własnej rodziny, a to wszystko z jej winy – Tanju, jeśli jesteś pewna, że naprawdę go kochasz, to zaopiekuj się nim, on potrzebuje miłości. Ja mu jej nie dam, bo jej nie chce, ale ty… - uniosła nań zapłakane oczy, biorąc ją przy tym za dłoń.  
    Już zupełnie nie wiedziała, co robić: wyrwać się, poklepać ją po ramieniu, przyznać rację, czy może… uciec stamtąd? Nie, to przedostatnie było głupie – nie może potwierdzić, iż Aleksi w istocie „ma gdzieś” rodzicielskie uczucia, bo z pewnością, czy tego chciał, czy nie, potrzebował matki. Tyle, że był tak bardzo dumny (bądź tak niepewny siebie), iż nie potrafił pierwszy uczynić kroku na drodze do pojednania. Była przekonana, że jeśli to Hanna wyjdzie z inicjatywą, wówczas odważy się i pozwoli do siebie zbliżyć. Kobieta wiedziała jednak swoje: - przecież przychodziłam do niego do szpitala! Chyba aż dość w ten sposób pokazałam, że się o niego martwię i mi na nim zależy, ale i tak, od kiedy stamtąd wyszedł, był tu tylko raz i to…! – urwała w pół zdania, gdyż owa wizyta była przecież tajemnicą.
- To i tak dobrze, że przyszedł z własnej woli – „synowa” posłała jej krzywy uśmiech. Szczęściem, nie była ciekawska (albo nie miała na tyle śmiałości), więc nie dopytywała o szczegóły owych „odwiedzin” – obiecuję, że postaram się częściej go tu przyprowadzać… Wiem! Niech go pani od czasu do czasu zaprosi na obiad, czy kolację, a ja już zadbam o to, żeby się stawił – dodała pocieszająco.
- Miła jesteś, ale już proponowałam mu, żeby zamieszkał tu na jakiś czas po tym, jak wyszedł ze szpitala, ale rezultat znasz – zauważyła z goryczą.
- Mieszkać gdzieś, a przyjść na chwilę, to przecież duża różnica. Najpierw musi wybadać grunt, oswoić się… Aleks nie wpycha się nigdzie tam, gdzie sądzi, że nie wszyscy uważają go za mile widzianego.
- No proszę, jestem jego matką, a tak mało o nim wiem… dobrze, że ma ciebie. Znasz go, więc… - pogładziła ją po wierzchu dłoni – przemyśl to raz jeszcze, a ja mam nadzieję, że zdecydujesz, iż jednak chciałabyś stworzyć z nim poważny związek. Wreszcie powinien przestać być sam – utkwiła weń taki wzrok, że w okolicach serca „synowa” poczuła wręcz miły ścisk. Zdaniem pani Lehtinen nadawała się na towarzyszkę życia dla „Aleksa”, a to już dużo!  
    Owa świadomość tym bardziej przybliżyła jej marzenia o wspólnym pożyciu, chociaż ostateczna decyzja uwarunkowana była nie tyle od jej własnej postawy, co ewentualnych wydarzeń, poprzedzających „decydujący dzień”. Tak więc opinia „teściowej” nie miała tu żadnego znaczenia. Zresztą, człowiek nie jest nieomylny i tak mogło być i w przypadku Hanny.

***

    Wieczorem cała rodzina Venerinenów (no, z wyjątkiem Mattiego, który przez ten czas zdążył się wyprowadzić) zasiadła przed telewizorem, lecz Tanja w ogóle nie skupiała się na tym, co emitowano w „pudle”. Bowiem intensywnie rozważała, czy aby dobrze zrobiła, wymyślając to całe „ultimatum”? Co spojrzała obok siebie, docierało doń, że wówczas, miast Kaari, dzień w dzień obok zasiadał będzie „Aleks”. Będzie też zajmował połowę łóżka, może zabierał kołdrę w nocy, „jadł za dwóch” i, kto wie? Być może rozrzucał, gdzie tylko popadnie, brudne skarpety? Wszak, rzadko kiedy odwiedzała jego mieszkanie, a ponieważ były to zapowiedziane wizyty, było posprzątane, ale jak tam jest na co dzień?  
    No właśnie – jego mieszkanie. Nie podoba się jej kolor ścian w jednym z pokoi, widok z okien jest o wiele brzydszy, aniżeli tutaj, a kuchnia jest urządzona w zdecydowanie za surowym stylu. No, ale gdy się tam wprowadzi, to przecież wniesie kilka swoich pomysłów! Wszak, na tym polega wspólnota. O ile jemu to nie będzie przeszkadzać i znajdą się na to fundusze… Nie, będą musiały, bo łazienka jest tam tak mała, że nie będzie miała gdzie upchnąć swoich przyborów, kosmetyków, suszarki do włosów… A jak „Aleks” zamęczy ją ciągłymi prośbami (oby nimi) o „bliższy” kontakt? W końcu tak długo był sam… A jak jednak będzie to dla niej trudne, chociaż Hanna twierdzi inaczej, i będzie miała dość? Zaczną się wtedy kłócić i jeszcze poszuka sobie innej…?!  
    Nie, dość! To jeszcze tyle czasu – zdąży to przemyśleć, więc po co roztrząsać wszystko w jeden wieczór? W takim układzie wzięła wdech na uspokojenie, po czym „uroczyście” oznajmiła:
- Chyba za niedługo wyjdę za Aleksa, dlatego proszę was, żebyście, tak na wszelki wypadek, nauczyły mnie gotować i w ogóle reszty tych wszystkich obowiązków, jakie powinna umieć kobieta.  
    Na taką nowinę Kaari aż zakrztusiła się jedzonym popcornem, zaś matka bezradnie rozwarła usta. Jedynie reakcja ojca była pozytywna, mimo że zawarta w jednym tylko słowie, a mianowicie: „Super!”.
- Jak to? Zaręczyliście się…? – wybąkała Krystyna.
- Można… tak powiedzieć – odrzekła niepewnie.
- To w końcu tak, czy nie? – siostra wściekle wywróciła oczyma.
- Ustaliliśmy, że pobierzemy się we wrześniu, więc raczej tak.
- To za wcześnie! – matka wzięła się pod boki.
- Pleciesz tam! Znają się od dwóch lat, a to za pół roku, więc akurat w sam raz – Juha puścił do córki oczko. Od razu się zarumieniła, śląc mu nieśmiały uśmiech. „Tatko” zawsze stawał po jej stronie – to było miłe. Jednakże pani Krysia, jak to było już chyba w jej zwyczaju, była oczywiście na „nie”:
- Przecież on nawet nie pracuje, ty też nie! Z czego się utrzymacie? – wyciągnęła z rękawa kolejny kontrargument.
- Do tego czasu na pewno coś znajdzie – jęknęła zmęczonym tonem, w ogóle nie zwracając uwagi na Kaari, w której nastąpiła przecież jakaś nagła zmiana: raz po raz, w największym skupieniu mechanicznie łykała popcorn, mimo że jeszcze chwilę temu prowadziła z rodziną ożywioną dyskusję. Ba, powinna ją wspierać, wspólnie odpierając ataki matki i cieszyć się wraz z ojcem, ale gdzie tam – wyglądała wręcz na zasępioną.  
    Ale jak może być inaczej, jeśli wiadomość o zaręczynach osoby, w której jesteśmy zadurzeni, spada na nas, niczym grom z jasnego nieba? Toż to istna katastrofa! Symboliczne serce rozpada się wówczas na tysiąc drobnych kawałeczków – nie ma szans, już nie zwróci na nas choćby najmniejszej uwagi, bo oto kocha tą drugą (czy też drugiego) do tego stopnia, iż pragnie spędzić z nią resztę życia. Gdzie tu więc miejsce dla nas? To boli, nawet wtedy, gdy mamy pełną świadomość tego, że i tak nie mieliśmy najmniejszych szans w „walce” o uczucia ważnej dla nas osoby.  
    Poza tym Tanja była młodsza, więc jej zamążpójście było tym bardziej niewygodne – to do niej, Kaari, jako pierwszej powinien był należeć ten „przywilej”, bo to przecież ona była starsza! Na domiar złego zaczęła sobie wyobrażać, iż siostra zachodzi w ciążę. Jak wyglądałyby jej dzieci? Byłyby podobne do niej, czy do niego…? Być ciocią dla jego potomstwa… dlaczego nie matką?!
- Narzekałaś na niego, że się zmienił po tym urazie, to może…? – ciągnęła uparta rodzicielka.
- Spokojnie, lekarze mówili, że to przejściowe. Zresztą, to wcale nie jest aż takie poważne, trochę przesadziłam w tych moich opowieściach – z pomocą Kaari, czy bez, Tanja i tak świetnie sobie radziła.
- Daj jej spokój. Oczywiste było, że jak kogoś ma, to w końcu zdecyduje się na jakiś poważny krok – wtrącił ojciec – zamiast marudzić, lepiej się ciesz, że jest szczęśliwa. Chodź no tu i przytul się do taty – rozłożył ramiona. Na jego ustach malował się tak promienny uśmiech, a spojrzenie wyrażało tyle uczucia względem niej, że nie mogłaby odmówić. Zresztą bliskość Aleksego już dawno wyleczyła ją z obaw przed takimi gestami. Juha mocno ją więc wyściskał, przy okazji raz jeszcze zapewniając o swej radości z powodu nowiny. Do dwójki dołączyła i Krystyna, gdyż zmusił ją do tego mąż i w rezultacie pozostała już tylko Kaari – nie siedź tam sama, jak wszyscy to wszyscy! – zachęcał rodziciel. „Przykleiła” więc na usta sztuczny uśmiech i również przyłączyła się do „rodzinnego” uścisku. Nie może przecież zbyt przesadnie obnosić się ze swoją niechęcią, bo wówczas Tanja zacznie coś podejrzewać… A jeśli nawet o coś spyta, powie wówczas, iż jej głupio, że to ona pierwsza wyjdzie za mąż.  
    Póki co, sytuacja stała się jeszcze bardziej nieznośna, gdyż matka prędko pogodziła się z owym faktem i tym samym pochwałom, jak i zachętom nie było końca, co tym mocniej ją rozjuszyło… Ale jak mogło być inaczej? Wszak, pani Krysia wyzbyła się wszelkich uprzedzeń, jakie żywiła wobec Aleksego w dniu, w którym dowiedziała się, że ten „niemalże oddał życie za jej córkę” – jak to jej przekazała roztrzęsiona Hanna.  
    Tym samym Kaari pozostała sama na „polu bitwy”, zwanym platoniczną miłością. Odtąd miała wciąż wysłuchiwać, jaka to Tanja nie jest szczęśliwa, bo wreszcie znalazła tego odpowiedniego mężczyznę… Na świecie istnieje naprawdę nie dużo więcej bardziej „wkurzających” od tego rzeczy.

trochę długie chyba...

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 7994 słów i 44356 znaków.

4 komentarze

 
  • DemonicEagle

    Bardzo dobra część, fajnie się ją czytało, w porównaniu do tej wczorajszej ta część jest miodzio :)

    10 lis 2016

  • nutty25

    @DemonicEagle cieszę się ;)

    10 lis 2016

  • Freya

    Łooojeeejuuu... no dobra, widzę, że wszystko wraca do normy. Świetny tekst, można się śmiać i jednocześnie wieszać. Szkoda, że nie przeniosłaś fabuły do nas, można by ich wysłać na jakieś porady przedmałżeńskie do np. księdza Natanka (najlepiej całą tę Finlandię). Wszystko by im wytłumaczył, jak żyć i wiele innych znanych tylko sobie rzeczy, coby wiedzieli "że coś się dzieje".  :ziober:

    10 lis 2016

  • nutty25

    @Freya tej złej, czy dobrej normy? ;)

    10 lis 2016

  • Freya

    @nutty25 ej, teraz już tak poważnie skoro pytasz. Twoje opko ma pewien określony styl, kanwę, czy jak tam to sprecyzować. Jest oryginalny i to jest jego wartość. Zdaję sobie sprawę z tego, że miałaś jakiś wzorzec i zapewne był zaczerpnięty z literatury skandynawskiej. Jakoś tak na początku gdy gadaliśmy, sama zgodziłaś się (na moje zarzuty), że postacie i fabuła są nieco dziwne. Teraz wszyscy znamy je lepiej i ta odmienność jest łatwiej akceptowana. Nie drażni tak jak na początku, a wręcz stanowi swoisty przymiot. Jeśli chodzi o moją głupią radochę, to odpowiem ci w taki sposób, że najbardziej śmieszy ludzka niezaradność, wpadki, obciachy, żenada, beka i kaszana. Pod warunkiem, że jesteśmy obserwatorami, a nie podmiotami tej całej hecy. W życiu jednak łatwo przekroczyć tę niezauważalną linię bez stosownych refleksji. Żeby już nie nudzić... twoje opowiadanie ma duży potencjał, wyróżniasz się spośród tutejszych autorskich prac w pozytywną stronę :beek:

    10 lis 2016

  • nutty25

    @Freya dzięki, bardzo mi miło ;) w sumie, to nie czytałam nic "skandynawskiego", tylko się zauroczyłam Finią a reszta to moja dziwna wyobraźnia ;P ;) no i nie nudzisz :) pozdrawiam  :beek:

    10 lis 2016

  • Beno1

    super :rotfl:

    10 lis 2016

  • jaaa

    Idealneeeee

    10 lis 2016