Anastazy Rozdział 1- Uratowany

Rozdział 1
"Nigdy nie mów nigdy"

Słabe bicie mojego serca zagłusza huk. Slysze ciężkie kroki i chyba krzyki, ale czyje? Z trudem biorę głęboki wdech, bo wiem  że mój czas na odpoczynek właśnie mija. Ciało drży na samą myśl co znowu mnie czeka? Nie chce... nie mam już siły na jego chore gierki. Próbuję podnieść się z pryczy, ale moje ciało nie chce się słuchać... Nie chcę!!! Hałas jest coraz bliżej mojej celi, wiem że On już jest blisko, a ostatnią rzeczą jakiej pragnę jest jego złość. Moja duma i upór już dawno został pogrzebany w odmętach mojego umysłu.  

Nie warto mu się sprzeciwiać. Nie kiedy nie mam siły nawet wstać z tej cholernej pryczy. Czemu muszę być takim cholernym idiotą? Próbuję jeszcze raz zsunąć noge. Tym razem się udaje. Stopa dotyka zimnego betonu. Jednak wiem, że to za mało. On nie będzie słuchał tłumaczeń. Muszę wstać, a jeśli mi się nie uda...

Nie chce teraz o tym myśleć. Warczę z bezsilności, a z mojego gardła wyrywa się niekontrolowany szloch. Boję się... nigdy głośno się do tego nie przyznam, ale boję się jak diabli.  

Czuję, że już więcej nie zniosę. Moje ciało jest, jak kłoda. Pieprzona kłoda, której za cholere nie mogę ruszyć. "Chce do domu" żałosna myśl przemyka przez moją głowę. Jednak staram się ją przegonić i skupić się na coraz  głośniejszych krokach. One powinny mnie zmobilizować. Nie mogę dać mu tej satysfakcji. Mimo wszystko nie pokaże mu, że tym razem mnie złamał. Jestem świadomy, że mój upór znikł i nie ważne co teraz rozkaże, wykonam to bez zająknięcia.  

Pod warunkiem, że będę wstanie wstać. Biorę głęboki wdech, zaciskam oczy i spinam wszystkie mięśnie. Nadludzką wręcz siłą przekładam druga noge i unoszę tułów. W oczach mi ciemnieje, a kwas podchodzi mi do gardła. Z obrzydzeniem przełykam wymiociny. Z trudem łapie oddech, kolejny i kolejny... zawroty głowy powoli mijają i z nadzieją stwierdzam, że nie jest ze mną aż tak źle.  

Może dam radę... pozycja siedzącą jest zbyt męcząca. Ten minimalny wysiłek spowodował, że po mojej skroni popłyną pot, a kroki są coraz bliżej i wiem, że muszę pokonać kolejne granice. Moje nogi muszą utrzymać moje ciało, a są tak bardzo słabe. Czuję jak drżą i obawiam się, że przyjęcie pozycji pionowej pokona mnie. Jednak muszę spróbować. Wiem, że kara będzie gorsza niż  ewentualne spotkanie z posadzka.  

Wdech wydech... Dasz radę...  

Nie wiem jak, ale udaje mi się stanąć. Całe ciało drży i modlę się, aby już przyszedł. Niech mnie wyszydzi, wytknie słabości, nazwie mięczakiem i da mi spokój. Bo jakiś głos w mojej głowie podpowiada mi, że nawet On nie może być takim bydlakiem, aby zmuszać mnie do zrobienia czegokolwiek. Utrzymanie mojego ciała w pionie jest jedyną rzeczą jaką jestem w stanie zrobić. Może jutro będzie lepiej. Na pewno...

Tylko dlaczego tak długo go nie ma? I dlaczego robi taki Hałas. A może to tylko w mojej głowie tak dudni? Może nie potrzebnie wstawałem. Czuję, że  z nosa zaczyna kapać krew, ale otarcie jej byłoby już zbyt dużym wysiłkiem. Pozwalam jej swobodnie skapywać na posadzkę i z dzika fascynacja spoglądam na czerwone krople.  

No gdzie jesteś! Dłużej nie dam rady. Błagam, przyjdź już!  

Łomot w drzwi zmusił mnie do uniesienia głowy. Czy to kolejny test? Błagam nie teraz. Nie mam na to siły. Jednak te wszystkie treningi dają efekt. Napinam całe ciało czekając na atak.  

Bum  
Bum  
Bum  

To moje serce tak łomocze? Nie... przy każdym uderzeniu drzwi się poruszają jakby zaraz miały wypaść. A więc już za chwilę się zacznie, a ja nie mam siły już nawet na kolejny oddech.  

Jak mam walczyć? Czy nie jest świadomy tego co ze mną zrobił? Zawsze dawał mi czas na regeneracje. Nigdy nie za dużo, ale zawsze to było coś. Kolejne uderzenie powoduje że drzwi z hukiem się otwierają. Biorę głęboki oddech, gotów na atak. A przynajmniej tak mi się wydaje. Nogi drżą jak szalone, ale głową zaczyna analizę.  

Trzy zamaskowane postacie. Dużo, dużo większe odemnie, ale już wiem że postura to nie wszystko. Liczy się spryt i szybkości. Jednak ja w tym momencie nie jestem ani szybki ani tym bardziej sprytny. Poprostu stoję, a moje całe ciało drży. Serce bije mi tak szybko, że obraz staje się nie wyraźny. Jednak nie poddam się. Muszę przynajmniej spróbować. Mrugam szybko, aby odgonić mroczki. Na chwilę mój wzrok się wyostrza i wykorzystuje to do oceny napastników.  

Jednak oni stoją. Nie atakują. Nawet się nie ruszają. Wydaje mi się, że usłyszałem przekleństwo. Czy wyglądam aż tak źle że nawet jego ludzie stwierdzili , że nie będą mnie ruszać?  

Mają broń. To źle. Bardzo źle. Jeśli jej użyją zostanie ze mnie mokry placek. Będę martwy na bank. Gdybym był mniej poturbowany to może miałbym jakieś szanse. Jednak w tej chwili nie mam szans. Zamykam oczy, czekając na strzał.  

A więc taki będzie mój koniec. Trochę słabo po tym wszystkim. Widocznie uznał że jestem beznadziejny i szkoda jego czasu na tak żałosną kreaturę. Biorę wdech i unoszę głowę. Jak mam umrzeć to z resztka godności jaka mi została.  

I w tym momencie dzieje się coś czego się nie spodziewam. Postać w czarnej kominiarce odkłada broń i unosi ręce do góry. Jakby chciał powiedzieć, że się poddaje. To jakiś podstęp. Jestem tego pewien. Bo dlaczego miałby odpuszczać?  

Jego usta się poruszają jakby coś mówił, ale nie jestem wstanie ich usłyszeć. Adrenalina nie pozwala mi poskładać faktów do kupy. Mózg wrzeszczy, aby uciekać, a ciało jest zbyt słabe. Moje nogi odmawiaja posluszenstwa i upadam.  

Postać najbliżej mnie, ten co odłożył broń ściąga kaminiarke. Mrugam nie rozumiejąc do czego dąży. Czego on chce. Jaki ma w tym cel? Ze wszystkich sił skupiam się na nim. Dwie pozostałe postacie jakby się rozmyły. Jest tylko on. Wysoki, muskularny, czarne włosy, jasna cera, duży nos, poruszające się usta, dłonie wyciągnięte w moją stronę. Odsuwam się w obawie, że to podstęp i wtedy spoglądam na jego pierś. Na samym środku połyskuje duży napis. Tak wielki, że zastanawiam się jakim cudem mogłem go wcześniej nie zauważyć.  

POLICJA
  
To jedno słowo przykuwa mój wzrok.

POLICJA

Czy to oznacza, że mnie znaleźli, nie zapomnieli o mnie? Nadzieją zaczyna się tlić w mojej głowie. Nie chcę jej czuć. Rozczarowanie będzie zbyt brutalne.  

"Jesteś taki naiwny" jego słowa brzmią w mojej głowie.  

Jestem tak bardzo zmęczony. Mam dość. Chce spokoju. Z mojego gardła wydobywa się szloch wyrażający cały mój strach, ból i nadzieję. Czarna postać klęka koło mnie i delikatnie dotyka mojego ramienia. Wzdrygam się, ale nie chce aby mnie puścił. Gdy wielkie ramiona oplatają mnie uświadamiam sobie ze juz nie szlocham, a ryczę.  

- Jesteś bezpieczny...- slysze.  

Tak bardzo chciałem to usłyszeć. Tak wiele nocy marzyłem,  że  ten koszmar się kończy. Tak długo łudziłem się, aż w końcu straciłem nadzieję. Więc czy to prawda? Czy mój mózg płata mi figle? Jednak ten dotyk jest taki prawdziwy. Tak bardzo znajomy.

- Tato, znalazłeś mnie

Mój zachrypnięty głos jest ostatnią rzeczą jaką usłyszałem.

AJM

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał i dramaty, użyła 1361 słów i 7346 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik takisobie

    Aż prosi się o kontynuację. Pytania co, kto, dlaczgo same się cisną na usta. Brawo :ciuch:

    19 marca