Anastazy Rozdział 2 cz.2

" Każdy młody człowiek wcześniej czy później dokonuje zdumiewającego odkrycia, że także rodzice mają niekiedy rację"

- Wychodzisz ?- zastygasz w pół kroku gdy słyszysz kobiecy głos. Zamykasz oczy i głęboko oddychasz w myślach modląc się o cierpliwość.  

- Tak, idę pobiegać wrócę za godzinę.- odpowiadasz ze stoickim spokojem, ale wiesz ze to na nic.

- Tak znów zostaw mnie ze wszystkim sama. Najlepiej zabrać dupe i pójść w cholere! Bo co cię cała reszta obchodzi!

Zaciskasz pieści, modląc się o cierpliwość. Dobrze wiesz, że ona szuka tylko powodu do kłótni. Jednak ty już znasz jej gierki i nie masz na nie ochoty.  Nim się odezwiesz oczyszczasz gardło.

- Jest 5.30, zanim Kacper się obudzi wrócę, zrobię mu śniadanie i zawiozę go do szkoły jak zawsze. Nie musisz nic robić.  

Starasz się aby twój głos brzmial spokojnie. Nie masz ochoty na kłótnie.  

- Sugerujesz, że ja nic nie robię?- jej głos jest prowokacyjny. Chce się kłócić. Chce znów wyładowac całą swoją złość na ciebie. Robiła to już wiele razy, a ty wiele razy jej na to pozwalałeś. Jednak teraz już masz tego dość.  

- To twoje słowa, nie moje. - odpowiadasz i nim usłyszysz ripostę wychodzisz z domu. Opierasz się o drzwi słysząc jak coś o nie uderza, a później dochodzi jej cichy szloch.  Z trudem przełykasz ślinę, wkładając słuchawki i włączając głośna muzykę próbujesz zagłuszyć wyrzuty sumienia. Uciszyć wewnętrzny glos, ale i tak ciągle po twojej głowie chodzi jedna myśl " Jesteś dupkiem".  

Biegniesz szybko, serce tłucze mocno, ale natrętne myśli nie chcą odpuścić. Już chyba nigdy nie umilkną. Zbyt boleśnie wiesz do czego to dąży. Twoje małżeństwo już praktycznie nie istnieje. Nigdy nie było łatwo. Bo jak może być, gdy zostajesz ojcem i mężem jako nastolatek? Jednak zawsze byliście w tym razem. Staraliście się pokonywać wszystkie trudności wspólnie. Nie pewnie, po omacku ale zawsze razem. Teraz wasze drogi się rozeszły. Oboje macie do siebie tyle pretensji, a jednocześnie żadno z was nie chce głośno przyznać, że daliście ciała. Zawaliliście koncertowo, pieprząc życie swoje i swoich dzieci.  

Zatrzymujesz się łapiąc oddech. Masz już dosc tego koszmaru. Chciałbyś przekreślić całą przeszłość gruba kreska i zacząć od nowa. Jednak jest to nie możliwe. Nie zamkniesz tego rozdziału swojego życia dopóki nie dowiesz się co się stało. Nie poradzicie sobie z wydarzeniami ostatnich miesięcy dopóki tak naprawdę nie wiecie jaki był finał tej historii. Czasem myślisz, że było by łatwiej jakby znaleźli jego ciało. Nienawidzisz się za te myśli, ale tak właśnie uważasz. Obydwojgu by wam ulżyło jakbyście mieli pewność. Boisz się takich myśli. Jednak wiesz, że ta złudna nadzieją niszczy was obydwoje.  

Pół roku. To długo, jakie są szansze, że twój syn żyje? Nie wielkie. Znasz statystyki, aż za dobrze. Ale nie możesz go pożegnac dopóki nie odnajdziesz ciała. Dopóki to nie stanie się faktem. A tak długo jak nie wiecie co stało się z Anastazym tak długo nie będziecie w stanie uporać się z tym. Bo jednak z tyłu głowy tli się nadzieją. Może akurat on będzie tym procentem? Może w jakiś cholerny sposób udało mu się uciec. Może błąka się po ulicach nie wiedząc jak się nazywa? Może za rok, dwa wroci... Może jego nastoletni umysł uważa, że rodzice są na niego tak wciekli, że boi się wracać?  

Zbyt wiele jest tych "Może", abyś mógł odpuścić. Każdego dnia przeszukujesz bazy, obdzwaniasz szpitale, schroniska, błagasz każdego kumpla aby go szukali. Wynajęty detektyw od miesięcy drze z ciebie gruba kasę w zamian nie znajdując nic. Znasz każdy szczegół z dnia jego zaginięcia. Gdzie był, z kim, o czym rozmawiał, ile wypił piwa i ile wypalił papierosów. Coś za co normalnie byś mu urwał ten pusty łep.  Znasz kazda sekunde nagran z monitoringu na ktorym zarejestrowano jego sylwetke. Nie wiesz tylko jednego co stało się 20 stycznia o godzinie 13.43 że twój syn rozpłyną się w powietrzu. I tego nie możesz sobie wybaczyć.  

Przecieraz twarz i postanawiasz wracać do domu, w którym w dalszym ciągu czeka na ciebie żona i młodszy syn. Chociaż on zasługuje na odrobinę normalności. Jednak podbiegając pod swój dom już wiesz, że Twoja żona postanowiła wyciągnąć najmocniejsze karty. Walizka stojąca przy aucie, aż za dobrze daje ci znać co się szykuje. Nie możesz nic poradzić na to, że wkurwienie zaczyna panować nad twoim ciałem. Wchodzisz do domu gotowy na najgorsza kłótnie życia, ale twoje zapędy chamuje małe ciałko wskakujące w twoje ramiona.  

-  Tato! Jadę z mamą do babci! Nie idę do szkoły! - wykrzykuje wesoło sześciolatek. Wchodzisz z nim do kuchni i mówisz bardziej do nie niż do syna.

- Tak?

Żona odwraca się do ciebie, a w jej oczach nie ma już śladu po łzach. Rzuciła ci rękawice i pytanie co ty teraz z tym zrobisz.  

- Kacper biegnij do pokoju sprawdz czy zabrałeś "Tediego".- mówisz do syna, a ten w poskokach trajkocząc coś o zabawkach i co musi zabrać pobiegł do swojego pokoju. Całkowicie nieświadomy, że być może w tym momencie jego dotychczasowe życie się sypie jak domek z kart.  

- Naprawdę tego chcesz?- pytasz a twój głos brzmi tak jak się czujesz. Całkowicie bezradnie. Ona podnosi na ciebie wzrok i już wiesz, że ona tak jak i ty tonie w całej tej sytuacji.  

- Wojtek ja już nie mogę. Nie daje rady. Duszę się w Tym domu. Nie wytrzymam dluzej- odpowiada drżącym głosem. Jej ramiona opadają, a ty możesz zrobić tylko jedno. Przytulasz ją, a ona ci na to pozwala.  

- Mogę przyjechać po pracy? - pytanie tak proste, a o tak wielu znaczeniach. Chcesz uciec z tego domy czy odemnie? Jednak to zdanie nie przechodzi przez twoje gardło. Czekasz długo na odpowiedź. Zbyt dużo jeśli masz być szczery.  

- Było by miło.- odpowiada w końcu. I choć to nie jest to co chciałbyś usłyszeć jest wystarczające. Jest jeszcze nadzieja.  

- Powiedz teściowi, że wezmę wolne i pomogę mu z tym drzewem co kiedys mowil.- wymyślasz na poczekaniu powód dla którego miałbyś spędzić w domu teściów więcej niż kilka godzin. Patrząc w jej oczy zdajesz sobie sprawę, że to ona cię sprawdzała. To był test. Czy uciekniesz w pracę, czy wybierzesz rodzinę. Tym razem zaliczyłeś go. Gruzowisko zwane kiedyś twoja rodzina jeszcze się nie rozpadło. Jednak wiesz ze wystarczy jeden luźniejszy kamiec, aby wszystko runęło.  

Pomagasz jej zapakować walizki i obiecujesz, że weźmiesz urlop i do nich przyjedziesz. Dajesz buziaka synowi życząc mu miłej podróży.  

- Zadzwoń jak dojedziesz-prosisz.  

Ona kiwa głową i odjeżdża. A ty zostajesz sam. Z mętlikiem w głowie.

Wchodzisz do domu i odrazu kierujesz się do łazienki. Zimny prysznic ochłodzi twoje ciało i uspokoi rozszalałe myśli.  

Jednak nie dane jest ci długo delektować się ciszą. Słyszysz wołanie z dołu. Wycierasz się pospiesznie i zakładasz spodenki. Zastanawiasz się kogo diabli brzyniesli o 7.20. Schodząc po schodach widzisz swojego kumpla. Jego rozgorączkowane spojrzenie, odrazu ci mówi z czym przychodzi. Wiesz to bo przez ostatnie pół roku widziałeś go już w takim stanie kilka razy.  

- Gdzie Amelia?-pyta. A ty wzruszasz ramionami mówiąc, że wyjechała do rodziców.  

- Kogo znaleźli?- pytasz siląc się na obojetność. Zbyt wiele razy już miałeś nadzieje. Zbyt wiele ciał nastolatków już widziałeś i Zbyt wiele razy czułeś rozczarowanie i ulgę w jednym, aby tym razem wierzyć, że to twoje dziecko. Twój kumpel wzdycha na twój ton ale nie komentuje, przechodząc odrazu do opisu sytuacji.  

-  Narkotykowi mieli nocny nalot na fabrykę. Dostali cynk, że coś grubego się szykuje. Przetarabanili cały zakład, ale nic nie znaleźli. Oprócz nastolatka...  

Unosisz głowę bo to jest coś nowego. Z reguły jakiekolwiek informacje o nastoletnich NN jakie mieliście to topielec, narkoman który przedawkował, pobicie itd.  

- Słuchaj to może być młody. Tak twierdzą chłopaki, ale musisz go zidentyfikować. Co może być trudne, ale...

- Ciało własnego dziecka zawsze rozpoznam- warczysz. Bo co do tego,  nie masz wątpliwości.  

- On żyje! Wojtek ten Dzieciak żyje! Jest poobijany jak cholera, chłopaki mówią że twarz ma spuchnieta przez co nie są pewni w 100%. Ale ma tatuaż na nadgarstku jak młody. I wszystko inne pasuje do młodego. Fabryka znajdowała się 3km od miejsca zaginięcia.  

Twoje nogi się uginają. W uszach szumi. I dopiero po chwili uświadamiasz sobie, że twój kumpel posadził cię na krześle. Ręce drżą I nie jesteś w stanie się opanować. ON ŻYJE.  Tylko tyle byłeś w stanie zapamiętać. ON ŻYJE...

- Dobra stary dzwoń po Amelie i niech wraca. Musimy pojechać do szpitala.  

- Nie! - odpowiadasz stanowczo.  

- Stary nic nie rozumiesz. Jeszcze nigdy nie było takiej nadziei.  

- To ty nic nie rozumiesz! Ona tego nie wytrzyma. Juz jest na granicy załamania. Nic jej kurwa nie powiesz do póki nie potwierdzimy że to....- twoj głos się łamie...

- Nic jej kurwa nie powiemy. Jeśli to nie jest Nastek to nawet pierdolonym słówkiem nie powiesz jej o tej sytuacji.  

Jak w amoku ubierasz ciuchy, które dla ciebie przyniósł. Pozwalasz mu na pozamykanie drzwi i wsadzenie się do auta. Droga do szpitala minęła w pogoni twoich własnych myśli. Na przemian w twojej głowie brzmiały słowa ON ŻYJE, a za chwilę upominałes sam siebie, że to nie musi być ON. Kroki po szpitalnych korytarzach pokonywałes jak marionetka. Przywitanie z lekarzem nie miało dla ciebie znaczenia, ani to co do ciebie mówił.  

Zastygleś gdy doprowadzili cię do drzwi, gdzie widniał wielki czerwony napis Intensywna terapia. Sławek musiał cię popchnąć, abyś wykonał tych kilka kroków. A później czas się zatrzymał.  

Drobne ciało leżało na szpitalnym łóżku. O wiele drobniejsze niż zapamiętałeś. Głowę miał owinięta bandarzem, z buzi wystawała rurka która pomagała mu oddychać. Z każdej strony otaczały go przeróżne kable i rurki. Uporczywe pikanie wdzierało się w twój oszołomiony umysł.

- Nastuś - wychrypiales dotykając jego dłoni, a aparatura zapiszczała głośniej.  

- Proszę go nie dotykać. Jest bardzo wrażliwy na jakikolwiek dotyk. W trakcie operacji doszło do zatrzymania akcji serca. Jest bardzo niestabilny.

Odsuwasz rękę z przerażeniem. Jednak jesteś pewien, że to twój syn.  

- Tak jak mówiłem na chwilę obecną stan jest krytyczny. Najbliższe godziny będą decydujące. Rozumiemy jak bardzo jest to dla Pana trudna sytuacja, ale prosimy powstrzymać się od jakiego kolwiek dotyku. Mama chlopca?  

-  Jeszcze o niczym nie wie- wychrypujesz. Lekarz kiwa głową  

-  Proszę jak najszybciej ja powiadomić.  

Lekarz nie kończy, ale wiesz co ma na myśli. "Powiedz jej człowieku, niech zobaczy własne dziecko póki żyje".  

Boleśnie wbijasz paznokcie w dłonie. Czujesz dłoń lekarza na ramieniu.

- Proszę nie tracić nadziei. Pański syn jest niewyobrażalnie silnym mlodziencem.- unosisz brew, a Lekarz z uśmiechem mówi dalej.

- Złamał nos medykowi, który udziel mu pomocy. Zważając na jego stan jest to imponujące...

- Moja szkoła! - słyszysz wesoły głos Sławka i uśmiechasz się blado. Lekarz opuszcza salę, a Sławek z uśmiechem powiadamia cię, że pojedzie po Amelie. A ty patrzysz na blada twarz swojego dziecka. Nie dowierzając, że jest tak blisko. Drżącym dłonią dotykasz bladego policzka. Aparatura zaczyna głośniej piszczeć i z przestrachem zabieraz dłoń.

- Na litość Boska nie słuchamy doktora? Przecież mówił!- starsza pielęgniarka z piorunowała go wzrokiem. Sprawdzając coś w aparaturze, mierząc ciśnienie, na końcu wstrzykując coś do kroplówki ze zmarszczonym czołem. Gdy aparatura przestaje piszczeć, wzdycha.  

- Jesteś już bezpieczny skarbenku. Nie trzeba się denerwować. - mówi do chlopca z łagodnym wręcz matczynym tonem. Później podnosi wzrok na Wojtka, a jej spojrzenie dalekie jest od współczującego.

- Pan bierze to krzesło i siada. I nie dotykamy! Najlepiej niech się Pan nawet nie odzywa. On musi odpocząć!

AJM

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i kryminalne, użyła 2254 słów i 12300 znaków.

Dodaj komentarz