Kat.
---
Nicholas Sparks z obrzydzeniem ogląda leżące przed nim, fotografowane przez ekipę techniczną kobiece zwłoki. W trakcie dwudziestoletniej pracy w londyńskiej policji wielokrotnie spotykał się z trudnymi, nierozwiązywalnymi na pierwszy rzut oka sprawami i większość tych spraw rozplątywał, niczym Węzeł Gordyjski.
Z tą będzie ciężko. – Obserwuje techników, robiących zdjęcia. Ciało zostało umieszczone w chłodni, co utrudni ustalenie przybliżonej daty śmierci. Dodatkowo technik już na pierwszy rzut oka stwierdził, że denatka została dokładnie umyta po śmierci, perfekcyjnie doczyszczono paznokcie, wykonano nawet lewatywę i znalezienie jakichkolwiek śladów czy DNA będzie graniczyć z cudem.
Kolejna młoda osoba, pozbawiona życia nie wiedzieć, w jakim celu i przez kogo.
Zbliżający się do pięćdziesiątki Sparks to zwalisty, potężny mężczyzna o barczystej posturze, ogromnych, owłosionych dłoniach i długiej, rudej brodzie. Od kilku lat jest wdowcem, dzieci brak. Dla osób trzecich z aparycji nie przypomina policjanta, a lidera gangu motocyklowego. Spośród przestępców najbardziej nienawidzi morderców kobiet i gwałcicieli.
Odkąd żona odeszła, stara się co jakiś czas rzucić palenie. Bezskutecznie, nałóg wraca jak bumerang. Je za to mnóstwo słonecznika, co niemiłosiernie wkurza mężczyznę, stojącego obok niego.
– Wiemy już, kto to? – Pada pytanie brodacza.
Alois Bruckbauer, z pochodzenia francuski Żyd, urodzony w Londynie czterdzieści lat wcześniej, to łysy jak kolano, o pół głowy niższy od Sparksa, mocno zbudowany glina o ponurej, nieprzyjaznej twarzy. Gładko ogolony, noszący często czarne lustrzanki. Mało mówi, a jeszcze mniej się śmieje, roztaczając wokół siebie odrzucającą, napiętą aurę szarości i mroku. Parę glin kumple z pracy prześmiewczo nazywają „Hell’s Angels” i… niewiele się mylą. Obaj wyglądem i pewnie też charakterami pasowaliby do jednego z największych motocyklowych gangów świata jak ulał.
– Jeszcze nie. – Głos Bruckbauera przypomina buczący gdzieś w tle, ledwo słyszalny warkot, nieprzyjemny i niski. – To nie wygląda na pojedynczą sprawę, morderstwo w afekcie, a starannie zaplanowaną zbrodnię.
– No zdecydowanie nie, mąż wkurwiony na żonę za zdradę zazwyczaj nie myje jej zwłok po zabiciu i nie podrzuca ich w miejsce, gdzie łatwo znaleźć trupa, tylko zakupuje w lesie albo na jakimś zadupiu, jak najszybciej po zbrodni, żeby pozbyć się ciała i problemu.
– Otóż to, czyli mamy seryjnego.
– Niestety Al, obawiam się, że niedługo obejrzymy powtórkę. – Sparks odwraca się i rusza w kierunku samochodu. – Wróć z technikami i daj znać, jak będziemy znali jej personalia. Jadę do koronera na sekcję zwłok gościa znalezionego w Tamizie. Wygląda, że będziemy mieli dzisiaj sporo pracy.
---
Powrót do Londynu. No cóż, sielanka na Mauritiusie kiedyś musiała się skończyć. Dwa tygodnie na rajskiej wyspie, to dla mnie stanowczo za długo, pod koniec nudziłem się i nie mogłem znaleźć sobie miejsca, dla odmiany Nadia w samolocie stwierdziła, że mogłaby tam zamieszkać i byłoby super.
– To chyba z innym Piotrusiem – rzuciłem poważnym tonem, ale moje oczy się śmiały się.
– Nie, tylko z moim. – Pocałowała mnie w policzek. – Masz sporo racji, zaczynam tęsknić za zespołem i pracą. Lubię ich.
– Ja też. – Trochę jej nie słuchałem, koncentrując się na tym, co będę musiał zrobić następnego dnia w pracy. – Cholera, muszę wstąpić do biura. Przypomniałem sobie, że nie mam w domu służbowego laptopa.
– Dzisiaj? – Po głosie Nadii słyszałem, że średnio ma ochotę tam jechać. Ja też, bez potrzeby nie taszczyłbym tam czterech liter. – Chciałabym wrócić do domu.
– Tak, dzisiaj. Miałem przed wyjazdem wysłać ofertę do klienta, oby się nie rozmyślił.
– No dobrze. – Zgodziła się zrezygnowanym głosem. – Ale wynagrodzisz mi to. Na przykład randką albo śniadaniem do łóżka w weekend.
– Coś się wymyśli. – Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Kreatywności na pewno mi nie zabraknie.
Taksówka podwiozła nas pod budynek i miała czekać na dole. Nadia powlokła się smutno za mną, w międzyczasie okazało się, że jej również będzie potrzebny laptop. A tak narzekała.
Ze względów bezpieczeństwa sprzęt służbowy nie był przechowywany na biurkach, a w szafach pancernych, w głównym korytarzu. Po wjechaniu windą na piąte piętro i wyjęciu sprzętów z szafy, zauważyłem palące się pod drzwiami światło. Nasz segment biurowy po wejściu do głównego korytarza zawierał dwie odnogi – w prawo do właściwego pomieszczenia, a w lewo do ubikacji i kuchni. Oprócz powyższych miejsc w głównym open space wydzielono jeszcze łazienkę z prysznicem, w której pierwszego dnia pracy podglądałem Nadię.
Kiwnąłem głową w jej stronę, pokazując na drzwi i jednocześnie kładąc palec na ustach. Moja narzeczona pytająco uniosła brwi w zdziwieniu, wzruszyłem tylko ramionami i przykleiłem się do ściany. Niczym szpieg, ostrożnie stawiając stopy na miękkim dywanie, bardzo powoli zajrzałem do środka. Wewnątrz górne światło wygaszono, paliła się tylko lampka na biurku Eleonory, czym zdziwiłem się nieco, Francuzka zazwyczaj jako pierwsza zaczynała i kończyła, może miała jednak jakieś specjalne zamówienie i została dłużej? Przesunąłem wzrok nieco w lewo, a kiedy dotarło do mnie, co widzę, zamarłem.
Klęczała półnaga obok biurka, z obnażonymi na ściągniętym biustonoszu masywnymi piersiami, pochłaniając czarną knagę Malika. Potężną, grubą belę, z siateczką żył i błyszczącą się od śliny główką, pracowicie obrabianą przez język i usta. Zafascynowany widokiem natychmiast pomyślałem, że gdyby przyjęła go w sobie kobieta gabarytów Nadii, mógłby nie zmieścić się we wnętrzu, a nawet jeśli, to rano bolałoby. Bardzo bolało. Czarne dupsko poruszało się rytmicznie w przód i tył w akompaniamencie westchnień, mlaskania i ślizgania się mokrej skóry o wnętrze ust. Kutas zanurzył się w nich do samego końca, a mnie do głowy wpadła myśl, że połykacz mieczy pasowałby do obecnej sytuacji i roli Eleonory. Jak ona w ogóle jest w stanie utrzymać go i nie zwymiotować?! Musiałem później zapytać o to Nadię (stojącą dwa kroki za mną i nieświadomą jeszcze rozgrywającej się wewnątrz akcji), ale nie dlatego, że zamierzałem ssać kutasy, a fascynowało mnie, jak kobiety podczas seksu oralnego powstrzymują rzyganie.
Wyglądając zza mnie, spostrzegła kochającą się parę, uśmiechnęła się, zakryła usta, czerwieniąc lekko. Wzrokiem nakazałem ciszę i zajrzałem ponownie do środka. Malik podniósł blondynkę, obrócił tyłem do siebie, oparł o biurko i po przesunięciu bielizny na bok, naparł językiem na wnętrze, na co zareagowała głębokim jękiem. Słyszałem przyspieszony oddech Nadii, która oparła się na mnie i zjechała dłonią między moje uda, przesuwając palcami po jego powierzchni przez dżinsy.
Co ona robi? Zwariowała?
Zgromiłem ją wzrokiem, wzruszyła ramionami, ale nie przestała. Brązowe oczy błyszczały z podniecenia, czułem, że gdybym teraz chciał się z nią kochać, zgodziłaby się bez najmniejszych oporów, nawet kosztem wykrycia.
Tak, Nadia od strony seksu, to wyzwolona kobieta i niewstydząca się siebie.
Powoli zdjąłem dłoń z krocza i ze wzrokiem nauczyciela, karzącego niesfornego ucznia, próbowałem zmusić do zaprzestania prób zaczepiania mnie. Wszystko pewnie by się udało, ale z pokoju obok dobiegł nas jęk i krzyk po francusku, oznaczający chyba orgazm. Eleonora wiła się pod wpływem krążącego w jej cipce języka Malika, który wreszcie oderwał się od niej i niespodziewanie sięgnął za siebie po tubkę.
Lubrykant, czy on…?
Tak…
Ja pierdolę, uciekamy stąd…
Palec umazany najprawdopodobniej w wazelinie powędrował do pupy Eleonory, a strumień przezroczystej cieczy siknął na napięty członek, białe dłonie rozsmarowały go czule, poruszając się powoli w górę i dół. Usta kochanków spotkały się, a języki splotły. Po obróceniu jej ponownie tyłem, wielki kutas Malika powoli naparł na trzecie oko Eleonory, a ja w myślach rzuciłem „dosyć tego”.
Nadia ani myślała przestać patrzeć.
Zafascynowana, z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczami, pochłaniała łapczywie kolejne klatki rozgrywającej się przed nią sceny.
Czarne dłonie, obejmujące od spodu bujające się, duże piersi.
Penetrujący pupę wielki, nabrzmiały kutas.
Dłoń z długimi paznokciami w złotym kolorze, ślizgająca się po błyszczących wargach sromowych.
Pociągnąłem ją za rękę i z niemym wyrzutem spojrzałem w twarz. Ewidentnie zła i obrażona, złapała za torbę laptopa i ruszyła w kierunku windy.
– Chciałam jeszcze popatrzeć. – Naskoczyła na mnie, jak tylko drzwi zamknęły się i ruszyliśmy w dół.
– Popatrzeć? To nie kino porno. A jakby ktoś tak nas podglądał?
– Nie miałabym nic przeciwko – wypaliła. – Uważasz, że masz się czego wstydzić? Ja nie.
– Nie mam. – Winda zjechała na parter. – Jednocześnie nie zamierzam kochać się z tobą w obecności innych osób, koniec i kropka. – Zakończyłem dyskusję, otwierając przed nią drzwi do taksówki.
Obrażona wsiadła do samochodu i nie odzywała się całą drogę do domu.
Po przyjeździe również.
No cóż, tu nie było pola do dyskusji, podglądanie mnie nie kręci i już. A ona zniknęła, chyba poszła rozpakować walizki i wstawić pranie. Zaległem na kanapie z laptopem, kończąc zaległości sprzed urlopu, aż znużony po jakimś czasie usnąłem.
– Piotrek. – Obudziło mnie szeptanie do ucha i pocałunki na policzku. – Kochanie, obudź się.
Siedziała obok mnie na kanapie, nagusieńka.
– Co się dzieje? – Nieprzytomny omiotłem ją wzrokiem i chwyciłem za pierś, ściskając lekko. Jak każdy heterosamiec, uwielbiam macać cycki, zwłaszcza po przebudzeniu się.
– Chcę się kochać. – Wodziła palcem po moim torsie przez materiał koszulki, od szyi do pępka.
– Hmm – wymruczałem. – Muszę iść pod prysznic, czemu nie? – Nagie ciało przede mną wyglądało więcej niż zachęcająco. – Już nie jesteś obrażona?
– Cicho bądź. – Zasłoniła mi usta dłonią. – Chcę się kochać tak jak oni. W pupę.
Natychmiast podskoczyłem, jak rażony prądem i otworzyłem szeroko powieki. Oczy Nadii błyszczały z podniecenia.
– Robiłaś to kiedyś?
– Nie – rzuciła bez skrępowania. – A ty?
– Tak – odparłem zgodnie z prawdą. – Jesteś pewna, że akurat dzisiaj?
– A czemu nie? Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, kiedy nie można w ten sposób?
– Nie, nie. Po prostu – zawahałem się – pierwszy raz tam niekoniecznie zawsze jest przyjemny. I może boleć.
Kurwa, zostanę seks instruktorem, może opublikuję filmy na Pornhubie?
– Chcę spróbować. – Powtórzyła uparta jak mantrę.
– No dobrze. Słuchaj uważnie. Musisz wykonać kilka czynności przygotowawczych, zapamiętasz? – Kiwa głową. – Masz na pewno gruszkę do lewatywy, a jeśli nie, trzeba będzie jechać do apteki.
– No mam. – W głosie Nadii pojawiła się nutka niepewności, która rozbawiła mnie i z trudem powstrzymałem parsknięcie. Kobiety napalone na anal, dowiadujące się, co trzeba zrobić, zawsze tak reagują.
No, prawie zawsze. Kamila była wyjątkiem. Mimo wcześniejszych doświadczeń w tej materii, nabytych przeze mnie w związkach przed nią, to ona doprowadziła wspólnie seks analny do perfekcji, lubiąc ten sport prawie tak samo, jak pieprzenie w cipkę i prowokując mnie prawie zawsze, kiedy miała okres (cytuję, „kiedy zardzewiał jej odpływ”).
Teraz ponownie miałem wystąpić w roli belfra. Rozdziewiczyć Nadię w miejscu, gdzie nie był jeszcze żaden facet.
– Pójdę pod prysznic, bo potrzebuję tego, a widzę, że ty już zdążyłaś zażyć kąpieli. W międzyczasie użyjesz gruszki i zrobisz sobie lewatywę. Tak, tak, myślałaś, że się bez tego obejdzie. – Zacząłem śmiać się, widząc jej wyraz twarzy. – Chciałabyś, żeby na moim wacku znalazło się nieco, hm, wiesz czego. – Puściłem do niej oko.
– Jesteś obleśny.
– Sama chciałaś, bez przygotowań nie ma zabawy. – Podsumowałem sentencjonalnie. – Jak już skończysz, poszukaj wazeliny albo innego lubrykantu.
– Mam żel, może być? – Na twarz wrócił wyraz podniecenia.
Może, może, ważne, żeby był poślizg. Lubię seks analny, ale uważam go za nieco zwierzęcą formę uprawiania miłości.
Walenie w dupę. Sama chciałaś.
– Tak, żel będzie idealny. Spotkamy się tutaj, tobie pewnie zejdzie chwilę dłużej, więc będę czekał.
– Dobrze, że mamy oddzielnie łazienkę i ubikację. – Rzuciła się w pośpiechu do drzwi i zniknęła, a mnie w drodze do łazienki dźwięczał w głowie „water closet” ze wschodnioeuropejskim akcentem.
– Jestem gotowa. – Kwadrans później spotkaliśmy się w salonie. Na ustach Nadii błąkał się nikły uśmiech, a ona zdawała się rozleniwiona i lekko uspokojona.
– Wszystko dobrze, kochanie? – Pocałowałem ją i chwyciłem za sutki, ściskając lekko, na co zareagowała jęknięciem.
– Mhmm. – Złapała sterczący członek i przesunęła kilka razy dłonią w przód i tył. – Pomyślałam, że przyda się coś na rozgrzewkę. – Sięgnęła za siebie, dopiero teraz zauważyłem leżący na blacie komody mały wibrator. Pytająco uniosłem brwi.
– Włożysz mi go w pupę? – Wsunęła silikonowego, małego fallusa w dłoń. Mój kutas stał w pełni, mimo że jeszcze nie znałem do końca jej pomysłu.
– I co dalej?
– Potrzebuję twojego języka w niej. A później – uśmiechnęła się prowokująco – jak już zrobi się trochę miejsca w pupie, twojego kutasa tam. – Pocałowała mnie i przesunęła paznokciami po torsie i brzuchu.
Krew wrzała, ciśnienie podniosło się znacząco. Początkowo średnio miałem ochotę na anal i nie byłem przekonany do jej pomysłu, ale teraz? Nie mogłem się doczekać.
Nadia położyła się na plecach, rozsuwając szeroko uda, wibrator wysmarowany lubrykantem powoli wsunął się z moją pomocą do dzisiejszego głównego celu, dotarł do mnie głęboki, długi jęk, a na twarzy ujrzałem ból połączony z przyjemnością.
– Spokojnie, rozluźnij się – Instruowałem ciepłym, cichym głosem. – Jakkolwiek to zabrzmi, spróbuj lekko przeć, tak jak podczas wizyty w toalecie. Zobaczysz, że będzie łatwiej. – Nachyliłem się i przejechałem językiem po mokrych, śliskich płatkach, po czym zaatakowałem bez ostrzeżenia. Wygięła ciało w łuk i chwytając się za piersi, jęczała coraz głośniej. Obrabiałem ją cierpliwie, rozsuwając płatki palcami, tak aby nie pominąć najmniejszego zakamarka i spijając soki z niej wypływające. Długo nie musiałem czekać, oczywiście nie włączyłem stopera, ale po dość krótkiej chwili z krzykiem doszła, ściskając moją głowę udami tak mocno, że przestałem cokolwiek słyszeć i drżąc intensywnie.
– Och, Piotrusiu. – Otworzyła oczy i pogłaskała mnie po włosach. – Uwielbiam twój język.
– Mój język uwielbia twój smak. – Wstałem i nałożyłem lubrykant na kutasa. – Gotowa?
– Mhmm – mruknęła. – Jestem rozleniwiona jak kotka, wylegująca się na słońcu. Mógłbyś zrobić ze mną, na co miałbyś ochotę.
– Aktualnie mam ochotę na twoją śliczną dupcię. – W międzyczasie wysunąłem z niej powoli wibrator, na co zareagowała wzdrygnięciem i przytknąłem główkę do wylotu pupy.
– Duży – wyszeptała po wsunięciu małego fragmentu. – Boli – syknęła.
– Ćśś, rozluźnij się tak jak wcześniej. – Gładziłem ją po policzku lewą ręką, prawą pomagając sobie wsunąć się dalej. Było tak cholernie wąsko, że miałem wrażenie, jakby trzymała mnie ściśle przylegająca obejma, dostosowująca swój kształt do mojego i ciągle drażniąca zmysły. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam, mimo że dzień wcześniej przed wylotem pompowałem ją prawie godzinę po obiedzie i skończyłem dwa razy.
– Och, ale cię czuję – jęknęła. – Dalej, dopchnij. Do końca.
Kolor na wskaźniku w mojej głowie zmienił się z pomarańczowego na czerwony, poruszałem powoli biodrami, sunąc ją do głębi i wychodząc tak, że widziałem skraj napletka. Nadia tarła mocno cipkę, zagryzając usta i pojękując. Poczuła, że naprężyłem się tuż przed strzałem, chwyciła za jądra i ścisnęła lekko, obserwując zachwycona, jak przy akompaniamencie cichnących westchnień, zalewam jej tyłek falami spermy.
– Czuję jeszcze bardziej, niż w cipce, jaki jesteś gorący – wyszeptała z zamkniętymi oczami. Cały pokój pachniał seksem, potem i wydzielinami, a nasze oddechy uspokajały się powoli.
– Muszę wstać, inaczej zostanę tak na stałe, a oddzielać nas będą musieli strażacy. – Rzuciłem żart, na co ona zareagowała parsknięciem i otwarciem oczu. Z jej twarzy biło zadowolenie, miłość i spełnienie.
– Uczuciowy, namiętny, romantyczny, potrafi gotować, ubrać się, jest szarmancki, inteligentny, przystojny, ma charyzmę i poczucie humoru. Do tego świetnie się pieprzy. Czy mogłam trafić na lepszego kandydata na męża?
– O kim mówisz? – Obejrzałem się za siebie w udawanym zdziwieniu.
– O tobie, żartownisiu. – Klepnęła mnie w pośladek i uniosła się. – Jutro będę pracować na stojąco. – Zachichotała. – I to twoja wina!
– Moja? A kto chciał, żebym przeleciał ją w tyłek, hę?
– Czasem wychodzi z ciebie polski prostak, Piotrek. Dobrze, że nie powiedziałeś, że zerżnąłeś mnie w dupę.
– Nie masz dupy, tylko śliczną, małą dupcię, babe. – Ostatnie słowo rzuciłem z londyńskim akcentem, na co zareagowała śmiechem i przytuliła się.
– Nie chce mi się myć.
– Spanie na brudasa? – Spojrzałem pytająco. Kleiły jej się oczy ze zmęczenia.
– Mhmm, no chodź. Pójdziemy jutro razem pod prysznic rano. Może coś z tego wyniknie, kto wie. – Byliśmy już w sypialni, wsunęła się pod kołdrę, odwracając do mnie tyłem, a kiedy ułożyłem się za nią, wtuliła swe drobne ciało na łyżeczkę i po minucie spała.
---
– Powiedz. – Zerknęła na mnie sennym, rozmarzonym wzrokiem, chyba rozpamiętując wczorajszy wieczór. Prowadziłem podczas porannej jazdy do pracy następnego dnia. – Dlaczego wybrałaś mnie?
– Nie wiesz? – Wydawała się zaskoczona.
– Wiem, wiem, źle zadałem pytanie. Mogłabyś mieć praktycznie każdego, wyglądasz, jakbyś zeszła z wybiegu modelek, jesteś piękną kobietą, za którą obracają się głowy, masz świetne wykształcenie i pozycję zawodową, której każdy by ci pozazdrościł, pieniędzy jak lodu, a mimo to, zamiast zaręczyć się z magnatem finansowym albo arabskim księciem, wyjdziesz za mąż za Polaka, zwykłego człowieka z ulicy…
– Nie jesteś zwykły, jesteś moim Piotrusiem. – Weszła mi w słowo. – Wyjątkowy, najważniejszy i jedyny właściwy, dla mnie. Dlaczego? – Dotknęła mojej dłoni. – Z powodów, które wymieniłeś. Właśnie dlatego. Pokochałeś mnie nie za pieniądze, języki, którymi władam, pozycję zawodową czy mój wygląd, tylko za to, jaką jestem kobietą. Nie patrzyłeś na mnie, jak na obiekt, przedmiot do wzięcia, a jak na osobę, Nadię, która czuje, myśli, kocha. – Uśmiechnęła się. – Nie parłeś na seks, mimo że wiem, jak ci się podobam. – Przygryzła wargę. – Zdobyłeś moje serce, jesteś dobrym człowiekiem, chcę spędzić z tobą życie i mieć dzieci. Zgodziłeś się na dziecko, co oznacza, że wiążesz ze mną przyszłość. A ja po prostu cię kocham, wiem, że mogę porozmawiać z tobą na praktycznie każdy temat i czuję się z tobą bezpiecznie. Czy potrzebuję czegoś więcej? Nie, chcę mieć z tobą dom i być szczęśliwa.
Wow, to było coś. Już wcześniej byłem pewien, że Nadia jest tą właściwą, ale rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że moja narzeczona to najlepsza osoba, z jaką mogę spędzić resztę życia.
– Kocham cię. Po prostu – wyszeptałem i nachyliłem się w jej kierunku. Zaczęliśmy całować się, z początku miękko, lekko i delikatnie, później coraz mocniej i głębiej, jęknęła i wsunęła mi palce we włosy.
Romantyczne uniesienia przerwał nam klakson współtowarzyszy podróży za nami, staliśmy w sporym korku, ale nawet w Londynie trzeba raz na jakiś czas przetoczyć się kilka metrów. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Całą drogę do pracy trzymała prawą dłoń na mojej lewej ręce, spoczywającej na dźwigni zmiany biegów, przesuwając opuszki palców po skórze i uśmiechając się z zadowoleniem.
Powrót do biura okazał się nieco szalony. Oczywiście jak to bywa po urlopie, zamiast pracować, cały zespół oglądał nasze zdjęcia, a kiedy dowiedzieli się o zaręczynach, Malik i Jurij zdecydowali, że kawalerski to oni mi tak zorganizują i to w Polsce, że kamień na kamieniu nie zostanie. Nadia z pozostałymi paniami spędziła pół dnia na babskich plotkach. Jako kierownik tej rozpuszczonej ekipy powinienem chyba zareagować, ale…
No cóż, nie wypadało psuć zrzędzeniem tak świetnej okazji, a zaległości mogliśmy wszyscy nadrobić dzień później.
Parafrazując dziadka, który sypał powiedzonkami z rękawa przy każdej okazji, „rozpasali się, jak kiecka sołtysowej na lokalnej potańcówce”.
Oczywiście Nadia zajęła się od razu planowaniem ślubu oraz wesela, a jako urodzona organizatorka, znalazła się w swoim żywiole. Nie zamierzałem wchodzić jej w paradę, tym bardziej, że pamiętałem o kolejnej zasadzie dziadka: „dla przyszłej żony jest ślub i wesele, dla ciebie noc poślubna”.
Oczywiście co chwila przychodziła do mnie z różnymi, bardzo ważnymi dla niej tematami, które w przypadku mojej osoby miały takie znaczenie, jak informacja, kto wygrał w zeszłorocznych gonitwach psów (Anglicy emocjonują się tym, prawie tak mocno, co futbolem, rugby i krykietem, trzeba mieć nieźle nasrane pod sufitem, żeby to oglądać). Pytała, ilu gości chciałbym na weselu, kogo zaprosić, detale w które wnikała, przerażały, kompletnie nie miałem do tego głowy, aż w końcu powiedziałem jej, że zdaję się na jej gust i zdanie, a listę gości z mojej rodziny i znajomych przygotujemy wspólnie w domu.
Uff, poszła. Mając chwilę swobody, zająłem się wreszcie pracą. Rozpisałem plan działania w pracy na najbliższe kilkanaście dni – za tydzień Eleonora miała jechać do Paryża spotkać się z ważnym klientem, w ten sam weekend Nadia odwiedzała rodziców w Bukareszcie, niestety beze mnie, miałem sporo pracy, z którą nie wyrabiałem się w tygodniu.
– Jak się czujesz? – Wyszliśmy we dwójkę na papierosa po lunchu. Rozemocjonowana nie mogła się uspokoić.
– Jak się czuję? – Spojrzała na mnie i chwyciła za dłoń. – Jakbym złapała Boga za nogi. Jestem najszczęśliwsza w życiu, nigdy nie byłam taka podekscytowana i zaaferowana przyszłością. Ty to sprawiłeś, wiesz? – Pocałowała mnie.
– Hmm, a jak… – Urwałem i skierowałem wzrok na pupę.
– Boli, ale tylko troszkę. – Zaczerwieniła się lekko, patrząc się w dal. – Siadać mogę.
– Czyżby moje kochanie lekko się zawstydziło? – Podniosłem jej buzię za brodę i wymusiłem spojrzenie w oczy.
– Spadaj. – Uniknęła mojego wzroku i uciekła z ramion, gasząc papierosa. – A ciebie nic nie boli?
– Trochę jest obolały, w tak wąskim miejscu jeszcze nie był. – Wysunąłem język i zaśmiałem się pod nosem. – Jakbyś się nim dzisiaj zajęła, to może ból by przeszedł.
– Hmm. – Stanęła na palcach i zaczęła szeptać mi do ucha. – Myślisz o tym, żebym spięła włosy gumką, klęknęła naga przed tobą, zsunęła bokserki i samymi ustami, bez rąk, przyjęła go tak głęboko, że poczułbyś wargi na nasadzie i kulach? Pracowałabym nimi oraz później też dłońmi, jak grzeczna dziewczynka, twoja gejsza, spełniającą życzenie pana? A po tym, jak robiłabym to tak długo, że przyjemność stałaby się nie do wytrzymania, a twój kutas twardy jak stal, strzeliłbyś mi prosto do gardła, nabijając mnie na siebie tak mocno, że pociekłyby mi po policzkach łzy? – Odsunęła się, oblizała powoli usta, dotknęła ich opuszkiem palca i zostawiła nim mokry ślad na mojej twarzy. – To tak, takie lekarstwo, Piotrusiu, z chęcią ci zaaplikuję. – Owiał mnie pęd powietrza, zapach kosmetyków, usłyszałem stukot zamykanych drzwi i zostałem na tarasie sam, z kretyńskim wyrazem twarzy i sterczącym w spodniach sprzętem.
---
– Marek, coś nowego w sprawie Kabat? – Konarski budzi się z letargu na dźwięk znajomego głosu. Stefan Jaworski, bezpośredni przełożony wpada do gabinetu jak pocisk i siada na krześle obok biurka.
– Co ja ci mogę powiedzieć? – wzdycha ciężko. – Raporty widziałeś. Gówno mamy, morderca zapadł się pod ziemię i planuje kolejną akcję albo nie żyje. W ostatnie wątpię.
– Wiesz, że jest ciśnienie z góry? Zdaję sobie sprawę, że robisz, co możesz i nie podważam twoich umiejętności, ale…
– Stefan, nic więcej nie mamy. Żadnego punktu zaczepienia, zero jakichkolwiek śladów. Ofiary są mordowane w innych miejscach i przenoszone tam, gdzie je znajdujemy. Dodatkowo wszystkie były szczegółowo umyte, miały obcięte paznokcie i wyszczotkowane dłonie.
– Ktoś wie, jak grać tę grę, co?
– I to mnie martwi. Że to jeden z naszych.
Nastaje cisza. Obaj patrzą w ścianę, ważąc wypowiedziane przed chwilą słowa.
– Kurwa, nawet nie chcę o tym myśleć. – Przełożony Marka wygląda, jakby zjadł zepsuty owoc. – Wiesz, co działoby się w mediach, gdyby się okazało, że to nasz?
Konarski kiwa głową na potwierdzenie i nie odpowiada.
– Nie jestem w stanie wyobrazić sobie rozpierdolu, jaki by zapanował. – Spogląda na Konarskiego. – Masz miesiąc, jeśli do tego czasu nie znajdziecie z Zakrzewską winnego, zabiorę ci śledztwo i oddam Wrotkowi.
– Kurwa, szefie, Wrotiemu?! Lubię go, to mój kumpel, ale tu trzeba subtelności, a on nie do końca chyba pasuje do tego typu śledztwa.
– Dlatego, do chuja ciężkiego, ty masz znaleźć tego skurwysyna. – Jaworski podnosi głos, ale po chwili hamuje się. – Przepraszam cię, Marek. Wiem, że sam narzucasz sobie bardzo wysoki standard pracy, a ja nie chcę dodatkowo dokręcać ci śruby. – Zatrzymuje się na chwilę. – Kiedy byłeś ostatni raz na urlopie?
Konarski w myślach stwierdza, że nie pamięta. Wreszcie odgrzebuje w zakamarkach pamięci zimowy wyjazd w styczniu z Edytą i Michasiem prawie półtora roku temu.
– W styczniu ubiegłego roku – odpowiada ponuro.
– Za miesiąc idziesz na przymusowy urlop, obojętne, czy znajdziesz mordercę, czy nie. Rozumiesz? – Obaj spoglądają sobie prosto w oczy, Marek zdaje sobie sprawę, że jego przełożony ma rację i kiwa porozumiewawczo głową.
– Co tam u ojca? – Stefan niespodziewanie zmienia temat.
– Pytał ostatnio, co tam u ciebie. Bawi się z wnukami na emeryturze.
– Czekaj, ty masz jedno, a Rafał?
– Trójkę, on jest jak jurny buhaj, a Paulina jak rozpłodowa klacz.
– Słuchaj, to teraz twoja kolej. – Stefan szczerzy zęby w szczerym uśmiechu. – Nie daj się wyprzedzić bratu.
– Dwójka to maksimum w moim przypadku. I tak z trudem ogarniam jedno w domu, a Edyta wiecznie ciosa mi kołki na głowie, że boi się zostawić ze mną młodego.
– Kobiety. – Stefan wstaje. – Pozdrów Stacha i Kryśkę, ucałuj Edytę i powiedz jej, że jeszcze miesiąc musi wytrzymać. – Podnosi rękę, widząc, że Marek chce mu przerwać. – Wiem, co przeżywają żony psów, takich jak my. Opiekuj się i dbaj o nią, bo lepszej dla siebie nie znajdziesz.
Drzwi zamykają się.
Konarski ukrywa twarz w dłoniach.
Dbaj o nią, zrób dziecko.
Łatwo powiedzieć, Stefan.
---
– I jak, rozmroziliście ją w końcu? – Po trzech dniach od ostatniej wizyty Sparks i Bruckbauer odwiedzają koronera, zajmującego się znalezionymi zwłokami.
– Tak, ale ustalenie dokładnej daty śmierci będzie trudne. Jedno jest pewne, po tym, jak umarła, usunięto dokładnie wszystkie ślady, mogące naprowadzić nas na sprawcę.
Sparks bez słowa patrzy na Bruckbauera.
– Coś jeszcze?
– Została wykorzystana seksualnie, ale sprawca założył prezerwatywę, śladów biologicznych brak. Na nadgarstkach i kostkach u nóg widnieją otarcia, podobnie jak na ustach, ale uprzedzę wasze pytania, zero mikrośladów, najprawdopodobniej użył linki z włókien, podobnych do want na statkach, wiecie o czym mówię? – Spojrzeli na niego zaciekawieni. – To są grube liny, składające się z dziesiątek splecionych żyłek ze sztucznego włókna, coś jak żyłki do wędki. Nie zostawiają mikrośladów, tylko otarcia.
– Ale wanta jest za gruba. – Bruckbauer przerwał koronerowi.
– To nie była wanta, tylko lina o identycznej strukturze i właściwościach włókna. Dużo cieńsza.
– Pierdolony spryciarz nam się trafił. – Sparks wyciąga kolejną porcję słonecznika z torby, na co jego partner reaguje wyrazem twarzy, jakby rudobrody zjadł psie gówno. – No co. – Patrzy na Bruckbauera. – Ty masz swoje śmierdzące papierosy i cygara, a ja słonecznik. Czyli podsumowując – zwraca spojrzenie na koronera – chuja mamy, nic nie wiemy, błądzimy jak dzieci we mgle.
– Może nie aż tak dosłownie – koroner przebiega po obu policjantach wzrokiem – ale niestety tak. Nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Nie żyje od około dwóch miesięcy, ale precyzyjnej daty nie wyznaczę. Wszystko będziecie mieli w raporcie, nie liczcie jednak na coś ciekawego. Jest czysta jak łza.
---
Dudniąca nad głową muzyka oraz hałaśliwe towarzystwo dwa stoliki obok nie przeszkadzają Konarskiemu, siedzącemu przy barze w pubie kilometr od domu, nad pustymi pięcioma kieliszkami, pięćdziesiątkami po wódce. Obok w popielniczce ćmi papieros, otaczając głowę komisarza chmurą dymu. Wyraz twarzy gliny nie zachęca do nawiązania żadnej interakcji z ponurym blondynem.
Przypomina sobie, jak kilka lat temu pomógł obecnej żonie wyjść ze szponów nałogu nimfomanii, jak szczęśliwy był, kiedy wybrała jego, kiedy założył Edycie obrączkę na palec i jak wysoko nosił głowę, dumny z bycia świeżo upieczonym ojcem. Każde z nich miało swoje demony, z którymi oboje weszli do związku, ale udało im się je wspólnie i oddzielnie przepracować, tak aby nie miały wpływu na teraźniejszość.
I faktycznie, w opinii Marka nie miały. Obecna sytuacja, to coś nowego.
Niecałe trzy lata później wszystko się rozpierdoliło. – Kolejna porcja alkoholu ląduje w ustach policjanta. Jest wstawiony, ale jeszcze nie pijany. Wystarczą dwa, trzy kieliszki więcej i przekroczy kolejną barierę.
– Wiedziałam, że cię tu znajdę. – Za głową rozlega się znajomy głos.
Anna Zakrzewska, partner w niedoli Marka mieszka obecnie niedaleko od niego. Pochodzi z warszawskiego Grochowa, ale kilka miesięcy wstecz przeprowadziła się do Piaseczna, do partnera, więc siłą rzeczy często spotykają się, nawet przypadkowo. Służbowo i prywatnie znają się od kilku lat, a od trzech pracują w parze. Rubensowskie kształty i nieco zaokrąglona sylwetka mogą być mocno mylące dla osób postronnych – krótkowłosa, obcięta na chłopaka partnerka Konarskiego to nieprawdopodobnie szybka i zwinna maszyna do zabijania. Wyleciało mu z głowy, w jakiej sztuce walki ma czarny pas, a posiada, o ile dobrze pamiętał, w dwóch, a dowodem bycia niezwykle groźną, nie tylko fizycznie osobą pozostaje fakt, że zanim trafiła do Terroru Kryminalnego, rozpracowała jako tajniak odnogę Gangu Mokotowskiego, doprowadzając do wsadzenia kilku ważniejszych jego członków.
Tak, z Zakrzewską nie warto zaczynać.
Marek lubi ją, ze wzajemnością, podobnie jak Edyta, uważająca Ankę za bezpieczną dla męża przyjaciółkę, która nie zdradzi jej z nim za plecami, a jego będzie strzegła w miarę możliwości przed popełnieniem głupot. Pewnie miałaby inne zdanie, gdyby znała szczegóły delegacji do Opola sprzed dwóch lat. Popili wtedy we dwoje, zaczęli tańczyć i sami nie zorientowali się, kiedy wylądowali w łóżku. Anka nie wydawała mu się już wredną suką, a Konarski stał się przystojnym blondynem, a nie chamskim, niewygadanym esesmanem, jak nazwała go kiedyś podczas kłótni.
To, co wydarzyło się wtedy, złożyło się na podwaliny ich przyjaźni, poprzysięgli sobie, że nikt nie dowie się o tym zdarzeniu. Anka nie chciała rozwalać Markowi życia, a on w dalszym ciągu kochał Edytę i nie chciał jej stracić. Podpisali nieformalny pakt i wtedy zakumplowali się jak dwoje przyjaciół.
Był pewien, że gdyby Edyta dowiedziała się o zdradzie, zostawiłaby go i odeszła z Michasiem, bez szansy na naprawę związku.
– Zawiesiłeś się? – Zaniepokojona twarz Zakrzewskiej pojawia się obok. – Boję się o ciebie. Potrafisz nie odzywać się przez pół dnia. To nie jest normalne.
Słyszy to po raz drugi w ciągu ostatnich kilku dni. Edyta w weekend powiedziała mu to samo, kiedy Michaś otworzył sobie furtkę i omal nie wyszedł na ulicę przed domem. Na szczęście zdążyła go złapać w porę za rękę, tuż przed nadjeżdżającym samochodem.
Konarski w tym czasie myślał o pracy.
Patrzy przeciągle na partnerkę. Jaworski dobrze nas dobrał. Ona błyskotliwa i dynamiczna, ja systematyczny i skrupulatny. Razem rozwiązaliśmy już kilka trudnych spraw.
– A ty nie miałaś czasem dzisiaj randki?
– Miałam, ale randka pojechała w delegację do Białegostoku. – Zamawia dwie pięćdziesiątki wódki i stawia jedną przed Markiem. – Nie zmieniaj tematu.
– Nie zmieniam, nie potrzebuję towarzystwa.
– Gówno mnie to obchodzi, kowboju. – Głos Anki wskazuje, że pola do negocjacji brak. Szatynka rozsiada się na hockerze obok i zapala papierosa. – Edyta wykopała cię już z sypialni i śpisz na kanapie w salonie? Dużo brakuje, żebyś się wyprowadził? Bo ja na jej miejscu nawet bym się nie zastanawiała. Wyglądasz jak siedem nieszczęść i traktujesz ją jak pieprzoną służącą, tylko dom i dziecko. Kiedy ostatni raz spędziłeś z nią wieczór przed telewizorem? Kiedy wyszliście gdzieś razem? Mówiłeś jej, że ją kochasz? Kiedy ostatni raz poświęciłeś pracę dla niej? – Przyjmuje kolejne razy, słowne bolą bardziej niż fizyczne, wie, że to prawda i to głównie jego wina. – A seks? Pamiętasz jeszcze, co to jest, czy jesteście białym małżeństwem?
Seks? – Uśmiecha się smutno w duchu. – Od miesiąca jej nie dotknąłem. Kiedyś to byłoby nie do pomyślenia.
– Musisz coś z tym zrobić, Marek. Praca jest nieważna, morderca jest nieważny. Rodzina rozpada ci się na oczach i w rękach, tyle o nią walczyłeś, o Edytę, tak łatwo się poddasz i stracisz wszystko? – Zakrzewska wypija wódkę, krzywiąc się. – Znam twoją żonę, może nie tak dobrze, jak ty, ale jestem w stanie stwierdzić, że jeśli przekroczysz granicę, za którą ona uzna, że nie ma już szans na uratowanie waszego małżeństwa, to kopnie cię w dupę i nawet jakbyś obiecał jej Złoty Pociąg, nie wróci do ciebie. Rozumiesz, partnerze? – Nakrywa jego dłoń i uśmiecha się ciepło. – Kocham cię, jak przyjaciela, jesteś najbliższą mi osobą i wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć. Tak samo, jak ty na mnie. Mówię ci uczciwie, ratuj swoje małżeństwo, bo nie obejrzysz się, kiedy będzie za późno.
Oboje milczą przez dłuższą chwilę, Anka kończy papierosa, a Marek rozważa jej słowa.
– Muszę lecieć, dzban zwany szumnie moim facetem, wraca jutro z delegacji. Ugotuję jakiś obiad, żeby nie pieprzył, że znowu musi zamawiać pizzę, leń. A samemu to nie łaska stanąć przy garach? No dobra, już nie zrzędzę. – Całuje go w policzek. – Porozmawiaj z nią i zadbaj o małżeństwo. Zasługujecie na to. Cześć.
– Do jutra – odpowiada cicho Konarski i ponuro patrzy w odbicie w barowym lustrze.
---
Nawalony wódką jak stodoła i odurzony marihuaną, której nieprzebrane ilości wypaliłem w sobotni wieczór wspólnie z Malikiem i Jurą, wtoczyłem się chwiejnym krokiem do domu.
– Dobrze, że Nadia jest w Bukareszcie, nie byłaby ze mnie zadowolona. Nie ma kota i myszy harcują. – Zaśmiałem się do siebie głupkowato. Zioło krążyło w moim organizmie, powodując uczucie błogości i rozleniwienia. Z racji nieobecności naszych pań, bo jedna poleciała służbowo do Paryża, a druga do rodziców do Bukaresztu, postanowiliśmy przypomnieć sobie zalety życia kawalerskiego. Czułem, że nie to nie skończy się dobrze, a Nadia po powrocie zrobi mi z dupy jesień średniowiecza, jednak w stanie upojenia było mi to obojętne. Rozebrałem się i zwaliłem na łóżko, zasypiając snem sprawiedliwego.
Obudziłem się i natychmiast sprawdziłem zegarek. Niedziela, osiemnasta.
– O, kurwa, przespałem noc i całą niedzielę?! Jak to możliwe? – Miałem mętlik w głowie.
Sprawdziłem telefon – pięć nieodebranych połączeń. Szykowała się awantura, kiedy wróci do domu.
Poczłapałem do łazienki, powitał mnie niezbyt przyjemny widok zapuchniętej, skacowanej gęby. Celem było doprowadzenie się do względnie znośnego stanu zimnym prysznicem, a później telefon do niej. Samolot startował za godzinę z Bukaresztu.
Na szczęście skończyło się zjebą, bo udało się jej wcześniej dodzwonić do Jurija.
Uff.
---
– Powinnam dać ci po głowie. – Zbierałem opieprz w poniedziałkowy poranek podczas jazdy samochodem do pracy. Pogoda marna, więc pieszo nie było sensu się wybierać. – Podobno mieliście tyle pracy, że musiałeś zostać na weekend, zamiast lecieć ze mną do Bukaresztu! – Dawno nie widziałem jej tak wściekłej, mówiąc, uderzała dłońmi w kierownicę, a ja kuliłem się, unikając błyskawic w brązowych, błyszczących ze złości oczach.
– No bo faktycznie tyle mieliśmy, ale okazało się, że skończyliśmy szybciej, więc skoro was nie było, to poszliśmy się pobaw…
– Piotrek, ty mnie nie wkurzaj, dobrze? – Zatrzymała się z piskiem, tuż przed sygnalizatorem z czerwonym światłem. – Nie mam do ciebie pretensji o wyjście, tylko o to, że nie odbierałeś telefonu, ty głupku! Wiesz, jak się wystraszyłam? – Oddychała szybko z nerwów. – Całą niedzielę chodziłam z drżącymi rękoma przed wylotem, nie mogąc się do ciebie dodzwonić. Dobrze, że pijany Jurij odebrał telefon i wybełkotał o tobie i Maliku. Zrobisz mi tak jeszcze raz i rozwalę ci głowę, Uznański.
W samochodzie zaległa cisza. Moje nazwisko padło z jej ust bodajże trzy razy. Raz, kiedy wściekła się na mnie, bo wjechałem niechcący na kawałek trawnika przed domem i zryłem oponami darń, drugi, gdy w ramach zabawy zastanawialiśmy się, czy po ślubie zostawi podwójne nazwisko, czy tylko moje i ćwiczyła podpisy, a trzeci teraz. Wynikała z tego prosta zasada – Nadia mówi „Uznański”? Zazwyczaj lepiej zamknąć się i nie odpowiadać.
Czy bałem się jej? Nie, nie w aspekcie fizycznym, ale poczułem moc jej złości (całkiem słusznie) i nie zamierzałem tego powtarzać.
– Zaczekaj. – Chwyciłem ją za dłoń, kiedy zaparkowała pod biurem. – Przepraszam. Nie powinienem tak robić, obiecuję, że następnym razem zawsze przynajmniej wyślę wiadomość, gdzie jestem i co robię, jeśli będziemy daleko od siebie, dobrze? Kocham cię i nie chcę sprawiać, żebyś się przeze mnie denerwowała.
– W porządku, przeprosiny przyjęte – odparła bez uśmiechu i zdjęła z siebie rękę. Kobiety, zawsze muszą podkreślać, że to ich jest na wierzchu. – Idziemy?
– Tak, tak – przytknąłem skwapliwie, ciesząc się w duchu, że sprawa właśnie zaczyna rozchodzić się po kościach.
Kwadrans po dziewiątej spojrzałem na biurka. Brakowało francuskiej pary, dziwne, bo o ile Malik przyjeżdżał później (cały czas mieszkali oddzielnie, stwierdzili, że jest tak im wygodniej), o tyle Eleonora zawsze otwierała biuro.
– Nie wiecie, co się z nimi dzieje? – Krzyknąłem do Nadii i Jurija. Moja kobieta pokręciła tylko głową, będąc w trakcie rozmowy telefonicznej, a słowiański brat od wódki odkrzyknął „nie mam pojęcia” i ruszył do kuchni na śniadanie.
Moje wątpliwości zostały rozwianie minutę później. Do biura wpadł Malik, z trzęsącymi się dłońmi, zdenerwowany, z zapuchniętą twarzą.
Płakał?
– Co jest? – Zerwałem się z fotela, widząc go w progu. – Coś się stało?
– Eleonora nie wróciła z Paryża – rzucił drżącym głosem na wydechu. – Miała przylecieć najpóźniej w niedzielę popołudniu, przespałem wczoraj cały dzień po sobocie, obudziłem się wieczorem, a jej w dalszym ciągu nie było. Zdarzyło się już kilka razy, że zostawała po spotkaniach dłużej, na wyjście z klientami na kolację lub party, ale zazwyczaj pisała lub dzwoniła.
– No dobra, a ty dzwoniłeś do niej?
– Wieczorem zadzwoniłem dwa razy, po tym, jak się obudziłem. – Usiadł przy biurku i nerwowo bębnił w blat. – Nie odebrała, ale był sygnał, więc telefon ma włączony. W mediach społecznościowych jest nieaktywna od niedzieli od dziewiątej rano. Czekałem do dzisiaj, ale stwierdziłem, że coś jest nie tak. – Przebiegł po nas wzrokiem. Kątem oka zauważyłem stojącą za plecami zaniepokojoną Nadię, Alice, która w międzyczasie dotarła do biura i Jurija, który przeniósł się ze śniadaniem na biurko, żeby słyszeć.
– No dobra, powoli. Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś?
– W sobotę wieczorem.
– Kiedy miała wylecieć?
– W niedzielę wczesnym rankiem. W sobotę miała iść na małą imprezę z klientem.
– Sprawdzałeś, czy wyleciała?
Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
– Kurwa, nie – wyszeptał. – Głupi jestem, może została w Paryżu. Ale po co?
– Dzwoń do klienta, będzie wiedział. – Złapał za telefon i wyszedł na korytarz.
– Eleonora nie wróciła z Paryża. – Nadia stanęła nade mną z pytającym, zdenerwowanym spojrzeniem.
– Słyszałam. Boję się. – Usiadła na krześle obok mnie.
– Spokojnie, nie ma co panikować. Może źle się poczuła i jest w szpitalu. A może zgubiła telefon? Zanim zaczniemy szaleć, zbadajmy wszystkie warianty. – Starałem się uspokoić sytuację, wystarczy że widziałem strach w oczach całej czwórki, ktoś musiał być opanowany.
– A jak coś się jej st… – Nie zdążyła dokończyć, do pomieszczenia wpadł z trzęsącymi się dłońmi i łzami w oczach Malik.
– Klient odstawił ją na lotnisko wczoraj o szóstej rano, miała wylecieć od razu, powinna być dawno w Londynie – wyrzucił wszystko na jednym wydechu.
– Hmm. – Zastanowiłem się chwilę. – Wiem, że możesz dać mi za to po gębie – zawahałem się – jesteś jej pewien? W takim sensie, czy – oczy Malika rozszerzyły się, a nozdrza zafalowały w złości – kurwa, czy nie zdradza cię z kimś na boku.
Byłem gotowy na zarobienie po gębie, a otrzymanie ciosu od tego potężnego Murzyna równałoby się zderzeniem z betonową, zbrojoną ścianą.
– Nawet mi, kurwa, o tym nie mów – wysyczał wściekły przez zęby. – Nie wierzę, że mogłaby to zrobić, a ciebie Nadia zdradziłaby? – Spojrzałem za siebie, moja ukochana blada i zdenerwowana sprawiała wrażenie, jakby miała zwymiotować.
– Nie – odpowiedziałem krótko. – Nigdy bym jej o to nie podejrzewał i nie uwierzyłbym, gdyby ktoś próbował mi to wmówić.
– To tak samo, jak ja z Eleonorą. Nie zrobiłaby tego, czuję, że coś jest nie tak.
Zapadła martwa cisza. Podjąłem po chwili błyskawiczną decyzję.
– Dzwoń na policję, jak najszybciej. Spróbują namierzyć jej telefon, sprawdzą czy wysiadła z samolotu na lotnisku. Wiesz, o której miał być przylot?
– W niedzielę za dziesięć dziewiąta. – Wybrał numer i ponownie wyszedł na korytarz. Spojrzałem na resztę. Nadia blada jak ściana, Alice, która w międzyczasie pojawiła się w biurze, z twarzą w podobnym kolorze, Jurij ewidentnie zdenerwowany, zajął się pracą i wściekłe walił palcami w klawiaturę laptopa.
– Spokojnie – spojrzeli na mnie jednocześnie. – Nic złego się nie stało, sporo ludzi znika i odnajdują się po krótkim czasie. Nie ma co panikować.
– Policja będzie za kwadrans. – Malik wrócił z korytarza.
– Jadłeś śniadanie? – Pokręcił głową. – Marsz do kuchni. – Zarządziłem. – Potrzebujesz siły, a bez żarcia jak chcesz ją mieć?
– Nie przełknę nic z nerwów.
– To polecenie służbowe.
– Piotrek… – Zobaczył wyraz mojej twarzy i zrezygnował, kierując się w stronę kuchni.
– A jak nie zjesz, to przynajmniej wypij herbatę. – Krzyknąłem za nim. Uniósł smutno kciuk w górę, nie odwracając się i zniknął za zakrętem.
Policjanci (zwykli konstable, czyli popularne u nas krawężniki) pojawili się po obiecanym kwadransie i spisali podstawowe informacje, kiedy wyleciała, kiedy miała wrócić, z kim miała się spotkać, w jakim hotelu mieszkała. Poza tym wiele więcej nie mogliśmy powiedzieć. Zasugerowaliśmy sprawdzenie miejsca logowania telefonu, na co odpowiedzieli, że przekazują sprawę wyżej, bo całość wygląda co najmniej podejrzanie, najszybciej jak się da, przyjedzie do nas ekipa dochodzeniowa.
I zniknęli.
---
– Mamy kolejną. – Głos Konarskiego wyrywa Zakrzewską z zamyślenia – Jedziesz ze mną?
Jest późny, lipcowy, czwartkowy wieczór. Powinna być w domu, z chłopakiem i oglądać telewizję, bzykać się albo robić coś, co robią zwykłe pary.
A nie uganiać się za zwłokami.
– Jadę, jadę – odpowiada zmęczona. – Wiemy coś więcej?
– Poza tym, że jej głowa spoczywa w dłoniach? Nic.
– Kurwa, kiedy to się skończy? – Wzdycha i rusza za Konarskim w kierunku wyjścia.
Nigdy. – Głos w głowie jest bezlitośnie szczery. – Bo po nim przyjdą następni, a po tych dwóch kolejni.
Pół godziny później oglądają wspólnie ciało w zaawansowanym stanie rozkładu, odnalezione przypadkowo przez bezdomnego w starych barakach Pragi Północ, których w złotym praskim kwadracie trochę by się znalazło.
– Zmienił miejsce porzucenia zwłok?
– Wygląda na to, że zaczął zostawiać je w losowych miejsca. Tam, gdzie nie ma ludzi i kamer monitoringu miejskiego. – Zmęczony głos Konarskiego przywołuje jej spojrzenie.
– Jedź do domu, wyglądasz jak kupa gówna. – Patrzy na niego z troską – Nie musimy tu oboje kwitnąć, ja i tak mam pojebane życie rodzinne, ale nie mam dziecka, w przeciwieństwie do ciebie. Jedź i zadbaj o żonę, jakbym coś potrzebowała, to zadzwonię. No już. – Pogania go.
Konarski spogląda na nią przeciągle, po czym skinięciem głowy dziękuje i wsiada do samochodu.
Dwa kwadranse później parkuje samochód przed wjazdem do garażu.
Edyta jeszcze nie śpi – W kuchni pali się światło. Zerka na zegarek – dochodzi dwudziesta druga. Ostatnio rzadko kiedy pojawiał się w domu wcześniej, niż o dwudziestej, a nie pamięta, kiedy ostatni raz bawił się z synem.
W gardle czuje ścisk, bardzo za nią tęskni. Mimo, że widzą się codziennie, śpią w jednym łóżku, jest nieobecna w jego życiu, tak jak on w jej egzystencji. Chciałby usiąść z nią na kanapie, przytulić się i czuć ciepło żony, jej zapach i moc pocałunków.
Z drugiej strony jednak… nie chce się z nią widzieć. Od tygodni prawie ze sobą nie rozmawiają i traktują się… jak wrogów? Chyba jeszcze nie, ale zawieszenie broni, które obowiązuje wisi na włosku, a brakuje najmniejszego incydentu „na granicy”, używając nomenklatury wojskowej, przypadkowego wystrzału którejś ze stron, żeby doszło do regularnej bitwy. Ona ma wieczne pretensje do niego o nieobecność w domu i pracę, on najczęściej nie odpowiada, a jeśli to robi, argument na jeden, nieodpieralny.
Za co będziemy żyć?
Otwiera drzwi wejściowe kluczem, zdejmuje kurtkę i kieruje się w kierunku kuchni.
Staje w drzwiach wejściowych i zamiera. Edyta stoi do niego tyłem, opierając dłonie na stole i wygląda przez okno. Najprawdopodobniej go nie usłyszała. Pod sukienką rysuje się krągła pupa, a kształty żony i poza przywołuje dawne wspomnienia.
Cholera, ta kobieta wciąż mnie kręci jak nikt inny.
Zaczyna odczuwać podniecenie, sytuacją, jej widokiem, brakiem seksu od dłuższego czasu. Bezszelestnie podchodzi do niej, chwyta delikatnie za biodra i przesuwa dłonie wyżej. Ona nie reaguje.
– Połóż się – szepcze do jej ucha, chwytając jednocześnie za piersi przez bluzkę i całując szyję. Czuje rosnące pożądanie, a Edyta odpowiada na pieszczoty, przyspieszonym oddechem i zamknięciem oczu.
Popycha ją na stół, podnosi sukienkę i ściąga majtki. Rozpina rozporek i jednym ruchem wsuwa się do wnętrza. Jest mokra i gotowa.
– Oohh. – Słyszy ciche westchniecie. Dłonie Edyty rozkładają się szeroko na stole, a głowę kładzie na boku, mając zamknięte oczy. Ręce Marka sięgają pod bluzkę i podnoszą biustonosz, eksponując piersi. Ściska mocno biust, obracając sutki między palcami i jednocześnie wbijając się długimi, mocnymi ruchami w jej wnętrze.
– To boli – słyszy jej urywany szept.
Nie reaguje, wyjmuje prawą rękę spod bluzki i mocno uderza ją w pośladek.
– Ała, to boli! – krzyczy Edyta – przestań!
– Zamknij się, skarbie! – Marek przyspiesza tempo. Oboje zbliżają się do końca, coraz głośniej oddychając i pojękując w rytm wbić.
Marek ponownie uderza ją, tym razem w drugi pośladek. Na falującej pupie jego żony zostaje czerwony ślad.
– Przestań, do cholery! – wściekła jest bliska orgazmu, a jednocześnie ma ochotę zrzucić go z siebie i dać po twarzy. On nie reaguje i kontynuuje zbliżenie. W kuchni rozlegają się odgłosy rytmicznie zderzających się ciał.
Edyta zamyka oczy i w końcu dochodzi, jęcząc przeciągle, wypełniana w rytm pulsowania członka w środku. Nasienie Marka, wyciekające z niej w kierunku podłogi długimi, zwisającymi strumieniami, przy każdym wbiciu spada na linoleum z mokrym plaskiem. Konarski finiszuje, ciężko oddychając, po czym niespodziewanie wysuwa się z niej i wychodzi z pomieszczenia.
Ona czuje się zbrukana i poniżona.
To było… jak gwałt?! – Gorączkowe myśli fruwają po jej głowie. Opuszcza spódnicę, nie zakładając bielizny i czując spływające po wewnętrznej stronie ud nasienie. – Czy on właśnie to zrobił?
Przeczulona na tym punkcie z powodu złych doświadczeń z przeszłości, wraca myślami do pierwszego męża, brutala i damskiego boksera.
Robi się jej niedobrze.
Szybkim krokiem idzie do łazienki, wydostająca się z niej sperma Marka spływa po wewnętrznej stronie ud. Zdejmuje przed lustrem sukienkę i ogląda ciało.
Pośladki są gorące jak po wybatożeniu. Na piersiach widnieją czerwone pręgi, a brodawki pulsują i promieniują ciepłem.
Zdenerwowana kieruje swe kroki do salonu. Nogi wciąż drżą po przebytym orgazmie. Obolała staje przed nim.
– Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz? NIGDY! – mówi do niego stanowczym głosem. On patrzy na nią nieprzytomnym wzrokiem.
– Od dzisiaj śpisz w salonie. Nie mam zamiaru wpuszczać cię do sypialni. – Trzaska drzwiami i wychodzi.
Co ja, do cholery, zrobiłem? – Konarski spogląda za nią, w głowie mając kompletną pustkę.
---
Rozmawialiśmy wspólnie z Malikiem z dwoma detektywami. Sparks i Bruckbauer to najdziwniejsza para glin, jaką widziałem. Obaj wyglądali jak pospolite bandziory, brodacz jak szef gangu motocyklowego, a łysy – klient baru Błękitna Ostryga z Akademii Policyjnej.
– No dobrze, czyli pańska partnerka miała wrócić około dziesiątej wczoraj z Paryża. Nie wróciła, w mediach społecznościowych jest nieaktywna od przylotu, telefon działa, ona sama nie dała znaku życia. Dobrze, sprawdzimy logowanie telefonu, kamery na lotnisku, w razie potrzeby skontaktujemy się z Francuzami. – Sparks podsumował zeznania i spojrzał na Bruckbauera. Ten odparł, że nic więcej nie zdziałają i musimy czekać.
Godzinę później opuścili nas, zostawiając wizytówki. Niczego więcej się nie dowiedzieliśmy.
---
– Co o nich myślisz? – Sparks uruchamia samochód i rusza.
– Biorąc pod uwagę statystyki, jeśli faktycznie zaginęła, winnego powinniśmy poszukać w jej otoczeniu. A przynajmniej w nim zacząć, ale równie dobrze może odnaleźć się sama.
– No dobra, ale z tego, co wiemy, to jest szczęśliwa w związku, a murzyn traktuje ją, jak oczko w głowie.
– Przy założeniu działania osób trzecich, niekoniecznie to musi być murzyn, były chłopak, czy ktoś inny z pracy też wchodzi w grę. No i oczywiście ktoś całkowicie obcy.
– Albo nasz człowiek. – Ponury głos Sparksa mówi wszystko, jeśli potwierdzą się przypuszczenia, mają seryjnego mordercę. – Skupmy się na razie na najbliższym otoczeniu. Jej eks?
– Ci z najbliższej przeszłości wszyscy zostali po drugiej stronie globu. Pracowała przez kilka lat w Kanadzie, w Anglii przed przyjazdem tu kilka miesięcy temu nie była, u nas jedynym facetem, z którym się spotykała, jest nasz Abdennour. Wątpliwe, żeby jakikolwiek eks z czasów sprzed wyjazdu do Kanady kilka lat temu śledził ją i akurat w ostatni weekend porwał albo zrobił krzywdę. Zbyt grubymi nićmi szyte. – Bruckbauer odpala papierosa, ignorując przeciągłe spojrzenie partnera.
– A ktoś z pracy? Co o nich myślisz?
– Czarny jest zakochany po uszy i na pewno nie kłamie, to widać. – Brodacz kiwa głową na zgodę. – Rusek i obie panie też mówili prawdę, wyglądali na zszokowanych, za to ich szef? Jak on się nazywa, ten Polak?
– Uznański.
– No właśnie, on był opanowany, nie panikował i nie wydawał się stresować. Sprawdźmy go na wszelki wypadek, logowanie telefonu na początek, a jak znajdziemy coś podejrzanego, to pogadamy z nim sobie. Co ty na to?
– Pełna zgoda. – Sparksowi podoba się plan partnera.– Jedno się nie zmienia, mamy zaginioną, miejmy nadzieję, że nie trupa i przy okazji nie „naszego” trupa, a nie posunęliśmy się do przodu nawet o cal. O kurwa. – Zamiera za kierownicą. – A jak to ktoś od nas? Ktoś, kto zna nasze metody i wie, jak uniknąć wykrycia?
Bruckbauer powoli obraca głowę w jego stronę.
– To mamy przejebane podwójnie. Wszyscy, a zwłaszcza nasza dwójka. Obyś się mylił, Nick.
---
– Pochowałeś kogoś wczoraj? – Zakrzewska patrzy pytająco na Konarskiego .– Jesteś blady jak śmierć na chorągwi.
Konarski wzrusza ramionami.
– Edyta?
– Wyrzuciła mnie z sypialni, śpię na kanapie – odpowiada głucho po chwili.
– O, kurwa. – Anka jest w szoku. – A mówiłam. Musiałeś ją naprawdę wkurzyć.
– Powiedzmy, że potraktowałem ją odrobinę za ostro. – Nie dodał, że za ostro w łóżku, byli z Zakrzewską naprawdę blisko, ale nie spowiadał się jej z problemów w pożyciu.
Anka przygląda mu się przez dłuższy czas.
– Nie zamierzam prawić ci morałów i poruszam ten temat po raz ostatni. Edyta to świetna dziewczyna. Trafiłeś los na loterii, mając taką żonę, która świata poza tobą nie widzi, wiesz? Piękna, inteligenta, niezależna i zadbana kobieta, która potrafi zarobić na siebie, nie jest pasożytem, życiowym i finansowym. Owszem, jak każdy ma swoje odklejki, ale – nabiera powietrza – kocha cię najbardziej na tym popierdolonym świecie, Konarski. Widzę to z boku, jako kobieta i potrafię rozpoznać to spojrzenie. Ona poszłaby za tobą w ogień, gdyby mogło to sprawić, żebyś był szczęśliwy. A ty.– Urywa na chwilę. – Mam ochotę wziąć cię za ten głupi blond łeb, za włosy, przyładować z liścia, a później tłuc do skutku o ścianę, aż wrócisz do niej i będziesz na kolanach prosił o wybaczenie. Nie pytam, co nawywijałeś, bo na pewno jej nie zdradziłeś, ale skoro śpisz w salonie, to musiałeś mocno przegiąć pałę. Przeprosiłeś ją chociaż?
Konarski milczy, wpatrując się w ścianę.
– Ja pierdolę! – Anka zaciska nerwowo pięści, Konarski ma niejasne przeczucie, że naprawdę niewiele dzieli go od zarobienia od niej po twarzy. – Wiesz, jak ja wam zazdroszczę, idioto? Od lat próbuję założyć rodzinę, trafiam najczęściej na dzbanów, z których pomocą bałabym się założyć gacie na tyłek. Ty sam ją znalazłeś, walczyłeś o nią jak o cholerną niepodległość, udało ci się, a teraz spierdolisz wszystko? W imię czego, Marek? Pracy?
Błękitne oczy partnera zwracają się w stronę Anki.
– Dowiadujesz się o tym jako pierwsza i proszę cię, żebyś zachowała informację dla siebie, dobrze? – Z widocznym trudem zmusza się, żeby mówić dalej. – Najpóźniej za miesiąc, a może wcześniej, jeśli uda się nam rozwiązać sprawę, odchodzę z policji.
Zakrzewska unosi brwi w zdziwieniu.
– Rozmawiałem z Jaworskim, mamy trzydzieści dni na znalezienie naszego człowieka, jeśli nam się nie uda, sprawę przejmie Wrotek, a mnie Stefan chce wysłać na przymusowy urlop. Przemyślałem to i – oddycha ciężko – muszę to zrobić, odejść stąd, inaczej ona mnie zostawi.
Oboje milczą przez dłuższą chwilę.
– Oby za miesiąc nie było za późno. – Anka wstaje i wychodzi z pokoju.
Konarski smutno potakuje głową i wraca do ekranu laptopa.
Oby.
---
– Stary, nic nie możemy więcej zrobić. – Pocieszałem Malika, jak mogłem. Od zniknięcia Eleonory minął ponad tydzień i… nic. Policja nabrała wody w usta, my wykorzystaliśmy wszystkie możliwości, aby dotrzeć do ludzi. Rozwieszaliśmy ogłoszenia na słupach i przystankach, ze zdjęciem i numerem telefonu Malika. Założyliśmy profil „Eleonora is missing” na Facebooku, rozsyłaliśmy informacje do znajomych, osób z branży, kontrahentów na miejscu i we Francji.
I nic. Jakby zapadła się pod ziemię.
Na koniec tygodnia mieliśmy zaplanowany z Nadią wylot do Polski. Ona mimo stresu i nerwów, związanych z Eleonorą, koniecznie chciała zobaczyć się z Magdą i moim ojcem, a ja miałem zaplanowane spotkanie z Jackiem oraz z kolegą z dawnych czasów.
– Posłuchaj. – Instruowałem Jurija w czwartek na koniec pracy. – Zostajecie sami na pokładzie, wiesz, jak wygląda Malik i w jakim jest stanie. Uważaj na niego, dobrze? – Rusek pokiwał twierdząco głową. – Wracamy w niedzielę wieczorem, w poniedziałek jesteśmy w biurze. Jakby coś, dzwoń. – Klepnąłem go w ramię, przybiliśmy piątki i wyszedłem z biura.
---
– Dzieci, nawet nie wiecie, jak się cieszę! – Ojciec wyglądał, jakby wygrał szóstkę w Totka. – Kiedy ślub?
– Planujemy w grudniu, chciałabym w romantycznej, śnieżnej aurze, gdzieś w górach – odparła Nadia rozmarzonym głosem.
– Planujesz. – Sprostowałem ze śmiechem i dostałem kuksańca. – Nadia jest się w swoim żywiole, ja poza kupieniem alkoholu na wesele nie muszę robić nic. – Puściłem do niego oko.
– Synu, ciesz się, że masz taką obrotną narzeczoną, do kiedy zostajecie?
– Jutro musimy wracać do Londynu. Magdy nie ma?
– Poszła w las, wiesz, jak to z nią jest. Jak zaszyje się szukając tych swoich ptaków, to nie można się do niej dodzwonić przez kilka dni.
Moja siostra jest zapalonym ornitologiem – amatorem, czasem znika na kilka dni, łażąc po lasach i obserwując ptaki. Nigdy tego nie rozumiałem, próbowała mnie kiedyś przekonać i nawet poszedłem z nią raz czy dwa, ale jedyne, co wyniosłem z wycieczki, to dwa kleszcze na dupie. Z drugiej strony, ludzie mają dziwniejsze hobby.
– Kiedy wraca?
– Mówiła, że niedzielę wieczorem, ale jak wyślesz jej wiadomość, że przyleciałeś, to przyjedzie wcześniej, bo bardzo chciała zobaczyć się z tobą i Nadią.
– Cholera, szkoda. No dobra, spróbuję. – Chwyciłem smartfona w dłoń i zacząłem pisać. Może jak wróci z łażenia po chaszczach, to odczyta.
Plan na sobotę wyglądał tak, że Nadia miała zostać wieczorem z przyszłym teściem, a ja miałem spotkać się służbowo z Jackiem, a później już prywatnie się z dobrym kumplem z czasów studiów, z którym jakiś czas temu straciłem kontakt. Na jutro na dwunastą mieliśmy wykupione bilety powrotne do Londynu, więc pijaństwa nie planowałem, a wobec ostatniej popijawy, tym bardziej byłem ostrożny, żeby oszczędzić sobie wściekłości tej małej, rumuńskiej kobry.
– No i jak się spisuje mój ulubiony manager? – Jacek przywitał mnie jak dawno niewidzianą rodzinę. Strzelił misia, obejrzał ze wszystkich stron i stwierdził, cytuję, „ja to kurwa powinienem za terapeuto–swatkę robić”, najwyraźniej zachwycony efektami wysłania mnie do Londynu. Zamówiliśmy po piwie i usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz. Pub, jakich wiele na warszawskiej Starówce, miał również ogródek, z czego ochoczo skorzystaliśmy.
– Pokaż zdjęcie. – Upił potężny łyk piwa, w zasadzie to można stwierdzić, że opróżnił połowę kufla. – No chłopie, nie obraź się, że tak powiem, ale takiej dupy, to w Polsce byś nie znalazł. Przecież ona wygląda jak modelka. To na pewno ta Nadia, z którą prowadziłem rekrutację? Podczas videocalla ze mną wyglądała jak przeciętna Japoneczka.
– To jest jeszcze mało. – Cholernie dumny z niej, pokazałem mu zdjęcie z powitalnej imprezy, na której zaliczyłem wleczone z Jurijem.
– O ja pierdolę. – Sosnowski otworzył oczy. Tak, Nadia wyglądała na nim, jak cud świata. – Piękna jest, o to, czy ma coś w głowie, to nawet nie pytam, bo jak zobaczyłem jej CV i liczbę języków, jakimi włada, zastanawiałem się, czy to nie żart albo scam.
– Ja też byłem w szoku. Właśnie. – Przypomniałem sobie, o co miałem go zapytać. – Jakim kurwa cudem zgromadziłeś taką ekipę do takiej roboty? Stary, przecież oni wszyscy mają takie skille, nie mówiąc nawet o Nadii, ale Jurij – były olimpijczyk, Eleonora – były pracownik ambasady. Malik – gość świeżo po studiach, ale zna tyle języków, że szok, ale na pewno znalazłby coś dużo lepszego.
– Eleonora dalej się nie znalazła? – Jacek nie odpowiedział na pytanie. Kiwnąłem smutno głową. – Kurwa, jak to jest możliwe, że w dobie kamer montowanych praktycznie u każdego w dupie zgubiła się dorosła kobieta? – Pokręcił głową. – Nie będę pierdolił słów pocieszenia, bo znasz mnie. Nie znoszę fałszywego współczucia, nie znałem jej, bo zrekrutowały ją, w przeciwieństwie do Nadii, nasze HR-y, ale jest mi jej po prostu szkoda. I Malika, to chyba jasne. Mam nadzieję, że się znajdzie.
Wypił kufel do końca i machnął na kelnera. Zdążyłem opróżnić może z jedną trzecią mojego piwa, Jacek nadał niezłe tempo.
– A wracając do twojego pytania. Hmm, Rusek to dziwna historia, bo gość jest dość znany w kraju, ale nie mógł znaleźć pracy w mediach i telewizji, chyba komuś tam podpadł i był na cenzurowanym, nie chciał o tym mówić. Wiesz, jak tam u nich jest, władza działa trochę, jak mafia. Po tym, jak otworzyliśmy lokalny oddział, sam do nas przyszedł i powiedział, że zrobi z nas potentata na rynku rosyjskim. Co prawda obietnicy nie spełnił, bo jego rodacy są pojebani, ale zapierdalał przez trzy lata jak mały samochodzik i został nagrodzony Londynem. Powiedz, jak ci się z nim pracuje?
– W porządku jest. Cele dowozi, na co dzień przyjemny charakter we współpracy. Energiczny, wygadany, czuć moc od niego i cieszę się, że z nim pracuję. Ostrzegam jednak, żebyś wódki z nim nie pił, nie daj się namówić. – Uśmiechnąłem się, a Jacek porozumiewawczo kiwnął głową, rzucając „typowy kacap”.
– Nadia. No cóż, to jest najbardziej pojebana akcja, jakiej doświadczyłem w tej firmie. Twoja narzeczona powinna zarabiać miliony baksów albo Euro, wozić się Maybachem, latać pierwszą klasą najnowszymi odrzutowcami i być damą. Tymczasem pewnego dnia zadzwoniła do mnie na numer podany w ofercie pracy, powiedziała, że chce u nas pracować i kasa jest nieważna. Po obejrzeniu jej CV tak jak mówiłem wcześniej, opadła mi szczęka, w trakcie rozmowy z nią zapytałem wprost, czy nie jest szpiegiem przemysłowym, napuszczonym przez nas produkty polską konkurencję albo przez Chińczyków, widziałem jej przeszłość, poza tym znała chiński i mandaryński. Zaśmiała się tylko i powiedziała, że gdyby była szpiegiem, to wysłałaby mniej bogate CV, żeby tak się nie wyróżniać.
– No wiem, pytałem ją również o to, mówiła, że chciała mieć spokojną pracę, a na pieniądzach aż tak jej nie zależy. – Przerwałem mu.
– To sam widzisz. – Wjechało przed niego kolejne piwo, tym razem upił mniej. W sumie miał gdzie wlewać, sto trzydzieści kilo i potężny bamber robiły swoje. – Zasadniczo nie wierzyłem, że ktoś taki do nas przyszedł, ale pojawiła się, zrobiła na wszystkich oszałamiające wrażenie, a ty chyba jesteś najbardziej zadowolony, co? – Puścił do mnie oko.
– A Alice i Malik? – Zignorowałem żart. Żarty Jacka stawały się czasem seksistowskie, a ja miałem zbyt duży szacunek do Nadii, żeby dworować sobie z jej seksapilu.
– Amerykanka przyjechała do Europy, chcąc zmienić środowisko, ściągnął ją mój wspólnik, który znał jej ojca z czasów, gdy studiował w Stanach. A Malik to kolejny, kompletny przypadek. To jego pierwsza praca, do Londynu przeniósł się, chcąc doszlifować język. Spotkałem go w pubie, stojąc przy barze i zamawiając piwo, kiedy pojawiła się obok mnie potężna sylwetka, aż podskoczyłem, ale pogadałem z nim chwilę, okazał się naprawdę mądrym gościem, ogarniętym i mającym głowę na karku. Zapytałem, czy nie szuka pracy, odparł że w sumie to tak. Wyłuszczyłem mu pomysł, dałem do siebie namiar. Po jednym dniu zadzwonił do mnie i powiedział, że się zgadza.
– Tak po prostu.
– Tak. Ja też byłem zdziwiony.
– To jakaś abstrakcja. – Złapałem się za głowę.
– Narzekasz? Zobacz, masz zespół – samograja.
– No wiem, ostatnio powiedziałem im, że kierownik jest niepotrzebny, na co Rusek wypalił, że ktoś musi użerać się z centralą.
– I miał rację. – Jacek uśmiechnął się szeroko. – Jesteśmy z was cholernie zadowoleni, z ciebie też. Zespół bardzo cię lubi, wiem, bo rozmawiałem na twój temat z każdym z nich. W ramach zadbania o ciebie i twoją przyszłą małżonkę dostajecie oboje dziesięć procent podwyżki podstawowej pensji i zwiększamy wam przelicznik prowizji o kilka punktów procentowych. Dobra robota, Piotrek. – Wstał, beknął głośno i stwierdził, że idzie się odlać.
Zostałem sam.
Jednak życie potrafi być przewrotne. A dodatkowa kasa przyda się, może niedługo pojawi się dziecko?
Who knows?
---
Blask jedynej w tym miejscu latarni rozświetla ciemną ulicę, przez pospiesznie przemyka chodnikiem w kierunku niedalekich bloków dwudziestokilkuletnia kobieta. To nie jest dobry czas i miejsce na wieczorne przechadzki. – Rozgląda się z niepokojem dookoła, wyczuwając instynktownie niebezpieczeństwo. – Jeszcze dwie przeczn…
Zbyt późno zauważa męski cień, który pojawia się za nią nagle. Mężczyzna chwyta ją za dłoń i ona czuje ukłucie, traci przytomność i wpada w jego ramiona.
Kilkadziesiąt minut później budzi się leżąca na brzuchu, naga i związana na łóżku z zasłoniętymi oczami. Pościel, na której leży, uwiera ją w twarz. Jest zakneblowana. Wyczuwa zapach stęchlizny, dochodzący z mebli, świeżo gotowanego jedzenia oraz papierosów. Próbuje uwolnić się, ale ręce i nogi związane są tak mocno, że bez pomocy osób trzecich nie ma na to szans, a krzyk jest bezcelowy – zakneblowane usta nie dają szans na coś głośniejszego, niż słaby jęk, którego nie dosłyszy osoba stojąca dalej, niż pięć metrów od niej.
Czuje, że za jej plecami ktoś się rusza, słyszy kroki, odgłos używanej toalety czy włączanego czajnika. Po bliżej nieokreślonym czasie, w którego trakcie zapadła w letarg, budzi ją dotyk na plecach, najprawdopodobniej gumowych rękawiczek, a po chwili czuje nacisk na wargi sromowe i wsuwający się w nią członek. Reaguje histerycznym krzykiem, który tłumiony przez knebel, jest ledwo słyszalny przez gwałciciela. Ten celowo nastawił głośno telewizor, aby zagłuszyć jakiekolwiek dźwięki, wydostające się z jej ust. Kobieta czuje ruchy wewnątrz, od których chce się jej wymiotować, słyszy przyspieszony głos oprawcy oraz dźwięk tarcia prezerwatywy o skórę pochwy. Nie kontroluje czasu, nie wie, kiedy oprawca zaczął ją gwałcić, zdaje sobie jednak sprawę, że, mimo iż przed chwilą prezerwatywa w jej wnętrzu napęczniała, a on spuścił się, to nie jest koniec i jej cierpienie dopiero się zaczyna.
---
Wróciliśmy do domu zgodnie z planem. W poniedziałek wciąż nie mieliśmy żadnych informacji o Eleonorze, atmosfera w pracy była napięta i stresująca. O rozmowie z Jackiem powiedziałem całemu zespołowi, ale byliśmy zbyt zmartwieni Eleonorą, żeby cieszyć się z opinii centrali o nas, jakkolwiek dobra była. Cieszyłem się w duchu, że porealizowaliśmy wcześniej cele sprzedażowe i mieliśmy tak naprawdę wyrobioną połowę limitu na następne półrocze, mogłoby być ciężko, klimatu do pracy nie było….
Około czternastej zadzwonił telefon. Tata?
– Co tam? – Odebrałem zdziwiony. Przecież wczoraj widzieliśmy się, zapomniał o czymś? Albo ja mam sklerozę?
– Piotr, Magda nie wróciła do domu.
Ugięły się pode mną nogi, a przed oczami zrobiło się ciemno.
– Jak to, nie wróciła? – zapytałem drżącym głosem, natychmiast zwracając tym uwagę Nadii.
– Miała być w niedzielę wieczorem, nie odezwała się do tej pory.
– Dzwoniłeś do niej?
– Tak, nie odbiera.
– Dajmy jej chwilę czasu, jeśli do siedemnastej nie odezwie się, będziemy działać.
Pożegnałem się po chwili rozmowy z ojcem i usiadłem z wrażenia ciężko na biurku.
– Piotrek? Co się dzieje? – W głosie Nadii wybrzmiało zaniepokojenie.
– Magda nie wróciła z lasu – odparłem głucho, patrząc w ścianę.
– O mój Boże. – Z przerażeniem zakryła usta dłonią, a oczy rozszerzyły się gwałtownie. – A jeśli to ten morderca?
– To żaden cholerny morderca! – Podniosłem głos. – Nawet się, kurwa, nie waż tak mówić!
Natychmiast zrobiło mi się głupio i przykro. Nie powinienem na nią krzyczeć, a tym bardziej używać wobec niej wulgaryzmów.
– Skarbie, przepraszam. Wszyscy żyjemy ostatnio w dużym stresie, nie powinienem do ciebie tak mówić, przepraszam kochanie. – Wyciągnąłem ręce i przytuliłem ją. Czułem, jak jej ciało drży ze strachu. – Pewnie została w lesie i nie ogarnęła, że jest poniedziałek. Ona tak czasem ma. – Uspokajałem Nadię, a przy okazji próbowałem wlać trochę optymizmu w swoje serce, ale instynktownie czułem, że coś jest nie tak.
O siedemnastej wybrałem numer do ojca.
– Wciąż jej nie ma.
– Dzwoń na policję, przylecę pierwszym samolotem. – Postanowiłem. – Napiszę ci, o której będę w Warszawie, jak będziesz cokolwiek wiedział, to od razu dzwoń do mnie albo do Nadii, okej?
Ojciec brzmiał przez telefon, jakby był bardziej opanowany, niż ja. Rzadko kiedy w sytuacjach kryzysowych denerwowałem się, w końcu od kogoś nabyłem tę umiejętność, ale on dopracował to do perfekcji.
Co się, kurwa, dzieje? Druga osoba w ciągu kilku tygodni? I to w różnych miejscach?
Nie wierzyłem w zbiegi okoliczności, ale to było tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. Poza tym Magda lubi znikać na długo, bez zapowiedzi, więc miałem ogromną nadzieję, że po prostu zaszyła się gdzieś w lesie i nie wzięła telefonu.
– Lecę do Polski – oznajmiłem Nadii.
– O mój Boże, dalej jej nie ma?
– Nie – odparłem ponuro. – Ale w jej przypadku to jest uzasadnione. Potrafiła znikać tak w przeszłości.
– Lecę z tobą. – Postanowiła. – Nie zostawię cię z tym samego. Poza tym lubię Magdę i twojego tatę.
– Skarbie, na pewno? A co z pracą? Ktoś z nas powinien tu zostać?
– Mam to gdzieś. – Podchodzi i tuli się do mnie. – Nie czuję się bezpiecznie. Mam wrażenie, że roztacza się nad nami jakaś czerń, coś złego. Nie widzisz tego? – Patrzy mi w oczy.
– Nie wiem. Nie wierzę w te ezoteryczne bzdury. Wiem tylko, że w dwóch różnych miastach, odległych o ponad tysiąc kilometrów, zaginęły bliskie mi osoby. Chociaż nie, nie będę tak mówić, zamknij się, Uznański. – Miałem ochotę za to negatywne gadanie dać sobie po głowie. – Eleonora zaginęła i to jest bezsprzeczny fakt, ale Magda nie, nie wierzę w to. Pewnie siedzi gdzieś w lesie, a my niepotrzebnie się zamartwiamy. Muszę jednak tam lecieć, żeby ojciec do czasu, kiedy ona się znajdzie, nie był sam.
– Rozumiem to, polecę z tobą. Koniec rozmowy. – Odeszła, nie pozostawiając pola na dyskusję. Tak, Nadia to delikatne dziewczę, pełne wdzięku, powabu, czasem sprawiające wrażenie trochę głupiutkiej naiwnej dziewczyny. Ale to to tylko poza, image, w rzeczywistości to twarda sztuka, umiejąca być niezłą suką, bezwzględną i nieznoszącą sprzeciwu.
Cieszyłem się, że ktoś taki stał u mojego boku.
Do Polski wylecieliśmy wieczorem, o dwudziestej trzeciej.
Ojciec odebrał nas w nocy z lotniska, od razu pojechaliśmy na komisariat, składać zeznania.
Zmęczony, około czterdziestoletni glina notował nasze słowa i zadawał pytania.
– No dobrze, szanowni państwo podsumowując, mogę powiedzieć, iż na razie nie mamy podstaw sądzić, że stało się coś złego. Chociaż brak znaku życia ze strony pani Magdy jest niepokojący, jak sami panowie mówią, zdarzało się jej wcześniej nie reagować przez długi okres na próby kontaktu. Mimo to przekażemy wszystkie informacje na jej temat do komisariatów w całej Polsce. To wszystko, co możemy jak na razie zrobić.
Noc upłynęła na bezsennym czekaniu.
Dzień później do ojca zadzwonił inny policjant, niejaki Dawid Wrotek. Okazało się, że samochód Magdy odnaleziono w Warszawie przedwczoraj na jednym z parkingów niedaleko jej domu. Zero śladów w środku, poza jej odciskami palców, zaparkowała go tam sama w sobotę wieczorem i poszła w kierunku swojego mieszkania.
Zacząłem bać się na poważnie. Starałem się grać przed ojcem twardziela, ale…
Wyglądało to przerażająco.
Magda zostawiła samochód na parkingu w sobotę po południu i zniknęła. Dlaczego nie zadzwoniła do ojca i nie poinformowała, że wróciła do Warszawy? Gdzie teraz jest?
Leżeliśmy z Nadią wieczorem w łóżku, w moim starym pokoju. Ojciec nie zmienił w nim w zasadzie nic od chwili, kiedy wyprowadziłem się z domu i czasem żartował, że zabezpiecza się, gdybym kiedyś chciał wrócić do rodzinnego gniazdka. Na ścianach w dalszym ciągu wisiały szaliki różnych klubów piłkarskich i koszulki z nazwiskami zawodników reprezentacji Polski i Legii, jedna z nich wytapetowana była biletami z piłkarskich spotkań.
Tak, tak, kiedyś byłem zapalonym kibicem, można uznać, że nawet fanatykiem.
Pierwsza w nocy, oboje nie mogliśmy zasnąć, z nerwów i stresu. Przewracałem się z boku na bok, starając się nie myśleć o ostatnich wydarzeniach, związanych z Magdą i Eleonorą.
– Boję się. – Byłem pewien, że Nadia śpi, okazało się, że ona również miała problemy z zaśnięciem. Dotknęła moich pleców i szepnęła. – Wokół nas dzieje się ostatnio mnóstwo dziwnych, przerażających i niezrozumiałych dla mnie zdarzeń. Dlaczego Magda i Eleonora przyjechały z daleka do miejsc zamieszkania i nie wróciły do domu, tylko udały się gdzieś? I gdzie? – Słyszałem, jak pociąga nosem.
– A co, jeśli mnie też się coś stanie? – Złowrogie słowa zawisły po chwili w powietrzu. Odwróciłem się. Patrzyła na mnie, leżąc na boku i łkając cicho.
– Skarbie, nic ci nie będzie. Nie pozwolę na to. – Przytuliłem ją i pocałowałem w czoło. – Zabiję każdego, kto będzie chciał cię skrzywdzić, słyszysz?
– Piotrek, co ty opowiadasz, jak zabijesz?
– A tak, po prostu. Uderzyłem dwa razy w życiu kogokolwiek, do fighterów nie należę, ale siły sporo mam, wzrost też słuszny. Jesteś dla mnie najważniejszą i najcenniejszą osobą w życiu. Zatłukę gołymi rękami każdego, kto choćby spróbuje cię tknąć, rozumiesz?
Spojrzała mi w oczy i widząc, że nie żartuję, pokiwała tylko głową, nic nie mówiąc.
– A jeśli – zawahała się – jeśli Magdę porwał ten morderca?
Zmroziło mnie, starałem się unikać myślenia na ten temat, skoro policja nie potrafiła znaleźć bydlaka od prawie roku, to jak ja miałbym to zrobić?
– To na pewno nie on. Magda zawsze była ostrożna i uważała na siebie. Znajdzie się. – Próbowałem uspokoić ją, a przy okazji siebie.
Oczy Nadii, pełne ufności i strachu, muskały moje policzki, ledwo widoczne w poświacie, wpadającej przez okno. Spoglądałem na tę śliczną, smutną twarz i byłem pewien, że nigdy wcześniej nie kochałem jej tak mocno, jak teraz. Kwiat pożądania zaczął rozkwitać w moim podbrzuszu.
– Chodź – szepnąłem.– Wypieprzymy zło i strach z naszych umysłów.
Nasze usta spotkały się w delikatnym, powolnym pocałunku. Czułem, jak jej drobne ciało powoli rozluźnia się i przywiera do mnie, licząc że stanę się jego zbroją, jego pancerzem i ochronię przed mrokiem, który czai się gdzieś w pobliżu. Ściągnąłem bokserki, zsunąłem z niej koszulę nocną i posadziłem na sobie.
Zamknęła oczy, nabrała powietrza i westchnęła głęboko, poruszając powoli biodrami, odchylona nieco do tyłu. Było inaczej, niż wcześniej. To już nie niewinny seks zadurzonej w sobie pary, baraszkującej w każdym możliwym momencie i czerpiącej ekstatyczną radość z fizycznych zbliżeń oraz kwitnącego między nimi uczucia. To miłość dwójki doświadczonych przez życie ludzi, traktujących to jeszcze nie jak obowiązek małżeński, ale środek do konsolidacji uczuć zawiązanych między nimi. Czegoś, co istnieje już jakiś czas, ale jeszcze nie spowszedniało i nabrało znamion rutyny.
Brązowe oczy Nadii prześlizgiwały się po mnie, a dłonie krążyły po torsie, przyspieszyła tempo, jęknęła i nachylając się i szorując piersiami po mojej twarzy.
Czując, że oboje zbliżamy się do finału, zacząłem poruszać biodrami, dostosowując rytm do niej. Pocałowała mnie w policzek obok ucha.
– Zawsze będziesz ze mną? Zawsze? – wyszeptała urywanym głosem.
– Tak, skarbie. Tak, kwiatuszku.
Przyciągnąłem ją do siebie, czując piersi na torsie i mocnymi, szybkimi wbiciami zaczarowałem wnętrze, drżące i zaciskające się w rytm cichego, mocnego i krótkiego orgazmu, a kiedy ona skończyła, rozlałem się w niej bezgłośnie, szczytując ze wpatrzonymi w oblicze Nadii oczami.
– Jesteśmy związani na zawsze, miłością i zespoleniem ciał. Obojętne, co się z nami stanie, zawsze będziesz mój, a ja twoja.– Wyszeptała, tuląc się, a mnie przeszedł dreszcz na jej słowa.
---
– Cześć Wroti. – Konarski wita kolegę z wydziału na korytarzu. – Co tam słychać? Dawno się nie widzieliśmy.
– Siemasz, Konar. – Mocny uścisk dłoni Wrotka jest legendarny wśród glin przy Nowolipki. – A, zapierdol mam taki, że zastanawiam się, czy nie przytaszczyć łóżka do biura. Słyszałem, że w sprawie Kabat bez zmian?
– No niestety, gówno w dalszym ciągu wiemy – odpowiada ponuro Konarski. – Ostatnio znaleźliśmy kolejne zwłoki w pustostanach na Pradze, ale niewiele byliśmy z nich w stanie wyciągnąć. Leżały tam dłuższy czas, poza tym nasz gwiazdor nie zostawia po sobie niczego. Nie wiem, kurwa, w co on się ubiera, ale musi chyba załatwiać je w lateksowym stroju, jak jebany Batman. Zero włosów, zero DNA, zero jakichkolwiek śladów, świadczących o jego obecności. Przecież coś musi w końcu się znaleźć, a on popełnić błąd. A nie mamy nic, nie wiemy nawet, czy jest facetem, czy kobietą. Zwłoki są czyste jak łza. Wymyte, wyczyszczone, obcięte paznokcie, wyszorowane zęby, dwóm ostatnim wypłukano nawet odbyt lewatywą, kumasz bazę?
– No wiem, wiem. Widziałem akta sprawy. Szczerze ci współczuję. Sorry, ale muszę lecieć, zdzwonimy się na jakąś wódeczkę, co? A jak tam Edyta?
– Dobrze, szczęśliwa mama, dba o dom. – Konarski woli nie poruszać śliskiego tematu. Na wspomnienie o żonie w gardle pojawia się gula.
– A, czekaj, kurwa, prawie bym zapomniał! – Reflektuje się Wrotek. – Ostatnio trafiła mi się sprawa zaginionej dziewczyny w wieku około trzydziestki. Od razu pomyślałem o tobie, ale jakoś nie mogłem cię złapać. Pogadaj z Jaworskim, żeby przekazano ci akta, to może być ślad, chociaż mnie nic nie udało się z tego wyciągnąć. Dziewczyna nazywa się – Wrotek myśli intensywnie – Uznańska. Magdalena Uznańska. Muszę spadać. Strzała.
– No cześć – mruczy Konarski, patrząc na plecy Wrotka.
Uznańska. Zobaczymy.
---
– Halo? – Odebrałem połączenie z nieznanego numeru. Zazwyczaj tego nie robię, bo numer spoza książki, to najczęściej spam, ale obecnie każde połączenie to potencjalna informacja o Magdzie. Powtórzyliśmy z Nadią i ojcem to samo, co w przypadku Eleonory, grupa na Facebooku, ulotki, naklejki na przystankach i słupach. Zostały jeszcze fundacje typu Itaka, ale tego na razie chcieliśmy uniknąć, licząc że się znajdzie.
I nic.
– Pan Piotr Uznański? – Basowy głos w słuchawce brzmiał władczo.
– Tak, słucham.
– Marek Konarski, jestem komisarzem z Terroru Kryminalnego Komendy Stołecznej. Mogę zająć trochę czasu?
– Wiem, kim pan jest – odparłem, starając się przypomnieć sobie twarz gliny ze zdjęcia w gazecie. – Słyszałem o panu. Prowadzi pan sprawę Mordercy z Kabat, prawda?
– Tak. – Głos policjanta nie wyraża żadnych emocji. – Chciałbym spotkać się z panem, najchętniej teraz, jeśli ma pan chwilę.
Spojrzałem na Nadię, która jak zwykle czujnie obserwowała moje reakcje.
– Nie bardzo wiem, jak mógłbym panu pomóc.
– Proszę o kilkanaście minut. Dawid Wrotek, z którym rozmawiał pan w sprawie zaginięcia pani Magdaleny, przekazał mi akta. Nie łączymy tych spraw bezpośrednio, ale badam każdy trop. Może dzięki naszej rozmowie pomożemy sobie wzajemnie.
– Dobrze. – Zgodziłem się bez namysłu. – Proszę przyjechać, jestem w mieszkaniu ojca.
Podałem adres.
– Będę za piętnaście minut. Dziękuję.– Głos Konarskiego zamilkł.
Punktualnie po kwadransie zameldował się w mieszkaniu. Tata pojechał do pracy, w końcu był dziennikarzem i musiał pojawić się w redakcji. Zostaliśmy we dwójkę z Nadią.
– Zna pan angielski? – Przywitałem się z gliną w przedpokoju. – Moja narzeczona jest Rumunką. Byłoby nam łatwiej rozmawiać, gdybyśmy porozumiewali się w języku, który rozumie.
– Znam, proszę się nie martwić. – Konarski uśmiechnął się lekko pod nosem. – Gdzie możemy spokojnie pogadać?
– Zapraszam do pokoju. – Wskazałem ręką drzwi.– Napije się pan czegoś?
– Dzięki, szkoda czasu, przejdźmy do konkretów. Mam mnóstwo pracy.
Przyglądałem mu się dyskretnie przez chwilę. Barczysty, mocno zbudowany, emanujący siłą, choć z zachowania bardzo spokojny, chyba świadomy respektu, jaki wywołuje jego sylwetka i sposób poruszania się. Poza tym wygląd klasycznego nordyka jak z plakatu nazistowskich Niemiec.
Przedstawiłem go Nadii, po przywitaniu przeszedł szybko do konkretów.
– Czytałem akta. – Zaczął rozmowę po angielsku. – Pańska siostra jest ornitologiem?
– Tak – odparłem.– Często jeździ w teren i wtedy przez długi czas nie ma z nią żadnego kontaktu. Nie bierze ze sobą telefonu, mówi, że to ją rozprasza.
Konarski notował coś na wydrukowanej kopii akt sprawy.
– Gdzie byliście państwo w sobotę po południu, kiedy zaginiona zjawiła się w Warszawie?
– Przebywałam tutaj, z ojcem Piotra. – Nadia zerknęła na mnie, odpowiadając na pytanie.
– A ja najpierw spotkałem się z szefem, Jackiem Sosnowskim, a później z kolegą z czasów z liceum, Pawłem Długosiem.
– Mogę prosić o numery telefonów do nich?
– Jestem o cokolwiek podejrzany? – Zdziwiony podałem namiary na obu.
– Absolutnie nie. – Konarski, zachowujący się trochę, jak robot, nieokazujący żadnych emocji, spokojnie próbował wyjaśnić ostatnią prośbę. Trzeba przyznać, że interakcję niewerbalną miał opanowaną perfekcyjnie. – To standardowa procedura, sprawdzamy wszystkich, którzy wiedzą cokolwiek o zaginionej. Proszę się tym nie martwić. Czasem informacje, które wydają się kompletnie bez znaczenia, są kluczowe dla śledztwa.
– No dobrze. Ma pan rację. – Zgodziłem się.
Coś w tym glinie nakazywało mi czujność. Nie potrafiłem wyczuć, co.
– Bardzo dziękuję. – Uśmiechnął się lekko. Zadał jeszcze kilka pytań i najwyraźniej usatysfakcjonowany wynikiem, po kwadransie wyszedł.
Popołudnie spędziłem, rozklejając kolejne ulotki ze zdjęciem Magdy po całym mieście. Miałem deja vu – jakiś czas temu robiłem to samo z Malikiem i zdjęciami Eleonory w Londynie.
Złapałem się na tym, że zapomniałem powiedzieć o tym Konarskiemu. Cholera, a może to jest ważna informacja, o której mówił?
Wybrałem numer do niego, ale nie odbierał. Trudno, może przy okazji mu powiem. W końcu, jakie to ma znaczenie? Ten sam świr, zakładając, że to ten morderca porwał Magdę (czego oczywiście nie chciałem), nie działa jednocześnie w Londynie i tutaj?
Dzień później wróciliśmy z Nadią do Londynu, z lotniska bezpośrednio do biura. W drzwiach spotkaliśmy Sparksa i tego drugiego glinę z niemieckim nazwiskiem.
– Panowie do nas? – Ich widok wzbudził niepokój, jeśli mieliby wieści o odnalezieniu Eleonory, to raczej dowiedzielibyśmy się od nich na ten temat w inny sposób, niż osobiście, po prostu zadzwoniliby do Malika. A jeśli tu przyjechali, to znaczy, że…
Albo coś mają, ale jej nie znaleźli i to nie jest coś dobrego.
Albo nie żyje.
Zmroziło mnie, opanowałem się jednak ostatkiem sił. Nadia wyczuła zdenerwowanie i poszukała instynktownie mojej dłoni.
– Tak – odpowiedział bez wyrazu Sparks. – Możemy wejść?
– Pewnie, chodźmy.
W windzie panowała cisza jak przed wyrokiem.
Weszliśmy razem do biura.
Malik, widząc obu gliniarzy, zrobił się blady jak ściana. Nawet na jego czarnej karnacji było widać strach.
– Macie jakieś wiadomości? – zapytał drżącym głosem.
– Obawiam się, że pańska narzeczona nie żyje. – oznajmił Sparks bez zbędnych ceregieli.
Oczy Malika gwałtownie zalały się łzami, a pode mną ugięły nogi. Wziąłem barczystego Murzyna w ramiona i czułem, jak jego potężne ciało wstrząsał szloch. Nadia i Alice płakały cicho przy biurkach, a Jura siedział bladozielony, nie będąc w stanie wypowiedzieć słowa.
W końcu udało mi się opanować.
– Co się z nią stało?
– Została zamordowana. Najprawdopodobniej to seryjny zabójca – odparł Bruckbauer. – Przepraszam za szczerość, ale pewnie i tak dowiedzielibyście się państwo z gazet i telewizji. Bardzo nam przykro, proszę przyjąć wyrazy współczucia.
– Zróbcie wszystko, co w waszej mocy, żeby złapać tego skurwysyna. – Pełnym nienawiści głosem wypluwałem kolejne słowa. – Takie bydlę nie zasługuje na to, żeby żyć.
– Możemy państwu zagwarantować, że winny na pewno się znajdzie. Zostawimy już państwa i przepraszamy za najście.
---
– I co, mamy seryjnego? – W drodze powrotnej do komisariatu Bruckbauer pali, wydmuchując dym przez uchylone okno.
– Mógłbyś tu nie jarać? Staram się rzucić, a te twoje fajki śmierdzą, jak końskie gówno. A odpowiadając na pytanie. – Sparks sepleni, żując ziarna słonecznika. – Znajdujesz w krótkim odstępie czasu trzy razy zwłoki młodych kobiet, zabitych w podobny sposób, w tym samym mieście, nawet tak ogromnym, jak Londyn, odpowiedź nasuwa się sama, co?
Łysol zniesmaczony wyrzuca papierosa przez okno.
– Sprawdzałeś ich? – Sparks zerka na niego.
– Tak.
– Ktoś ze znajomych lub ze współpracowników miał motyw?
– Cholera wie, wygląda na to, że raczej nie. Są zgraną paczką, zresztą widziałeś ich reakcje. Wyglądały na naturalne.
– Alibi?
– Uznański nie ma. Twierdzi, że spał w domu, kiedy zniknęła, ale był sam. Telefon logował się do nadajnika niedaleko jego domu, w sobotę wieczorem on, Rusek i Czarny byli na baletach, podobno odsypiali całą niedzielę, taką grubą imprezę zaliczyli.
– A jego dziewczyna? Uznańskiego, co w tym czasie robiła?
– Dumitrescu? Ta rumuńska dupcia? Była w Bukareszcie, u rodziców. W niedzielę wieczorem wróciła.
Nastaje cisza, obaj gliniarze zastanawiają się nad kolejnymi krokami.
– A reszta telefonów? Gdzie się logowały? – Sparks wypluwa łuskę przez okno.
– W domach, nic podejrzanego. Telefon Cloutier zalogował się na lotnisku i tam pozostał.
– Kurwa, to musiał być ktoś, kto ją znał, na kamerach nic nie ma?
– Nie ma. – Bruckbauer jest bezlitosny w rozbijaniu kolejnych teorii kolegi. – Wyszła z lotniska sama i udała do samochodu, który zostawiła na parkingu podziemnym. Miejsce, gdzie stał, nie jest monitorowane.
– Kurwa żesz w dupę jebana mać. – Klnie szpetnie Sparks. – Uznański nie ma motywu. Widziałeś, jak z nami rozmawiał? Był kompletnie rozbity śmiercią Cloutier, poza tym jest zakochany po uszy w swojej dziewczynie. To nie on.
– Mimo wszystko trzeba ich obserwować. Choćby dlatego, że chłopak Cloutier, jak mu tam?
– Malik Abdennour?
– Tak. Też nie ma alibi jak Uznański. Przecież mogli zostawić telefony w domu, wyjść i kropnąć Cloutier. Razem albo zrobił to któryś z nich solo.
– No dobra, to co robimy, przyczajamy się i czekamy, czy wrzucamy granat do szamba i patrzymy, kto zareaguje po spryskaniu gównem?
– Wrzucamy granat. – Bruckbauer wyciąga kolejnego papierosa. – No co, i tak stoimy w korku. Przestań zrzędzić, jak baba i sam sobie zajaraj.
– To, co proponujecie? – Peter Dickson, bezpośredni przełożony obu detektywów spogląda na zmianę na obu. Ceni sobie ich umiejętności i wiedzę, mimo że są kompletnym przeciwieństwem. On z rodu arystokratycznego, po Oxfordzie, z prezencją lorda, oni wychowani na ulicach stolicy, z wyglądem bandziorów.
– Wrzucić granat i poczekać, kto zareaguje. – Bruckbauer ma ochotę na papierosa, ale zauważa gromiący wzrok Sparksa i chowa paczkę do kieszeni.
– Prasa? – Dickson w lot chwyta pomysł.
– Tak i to po bandzie. Dajemy wszystko, co mamy do głównych dzienników, programów w telewizji i do Internetu. Wypuścimy też przynętę.
– Przynętę?
– Tak, nikt nie zna pewnego szczegółu, wiemy o tym tylko my, morderca i patolog. – Pokazuje fragment tekstu i zdjęcie palcem w aktach.
– Okej. – Dickson spogląda jeszcze przez chwilę w dokumenty. – Macie zielone światło. Znajdźcie tego skurwysyna, bo będziemy mieli przejebane. Czas nam się kończy. – Wstaje, podaje im dłonie i kończy spotkanie.
---
Konarski zmęczony gapi się w telewizor, bezmyślnie przełączając kanał za kanałem i nie zatrzymując się na dłużej na żadnym z nich. Od kiedy zmieniła się władza, a telewizja państwowa stała się tubą propagandową rządu, przestał oglądać jakiekolwiek wiadomości, zarówno w polskiej telewizji publicznej, jak i prywatnych stacjach, a wiedzę zaczął czerpać z kanałów zagranicznych, BBC, CNN czy FOX oraz z niezależnych stron internetowych.
Na podłodze w jego nogach siedzi prawie trzyletni Michaś i stara się zbudować autobus z klocków. Wychodzi mu to niezbyt dobrze. Konarski z miłością patrzy na syna, kątem oka zerkając na ekran. W tle dochodzi do niego głos lektora, czytającego wiadomości w BBC, a uwagę przyciągają migawki. Policyjne taśmy, czarny worek na łóżku szpitalnym i kłębiący się dookoła tłum.
–… Trzecią ofiarę mordercy, obywatelkę Francji, Eleonorę Cloutier znaleziono w jednej z dzielnic w Londynie. To brutalne i wyjątkowo ohydne morderstwo charakteryzowało się szczególnym okrucieństwem, głowa denatki została odcięta od reszty ciała i ułożona w dłoniach zwłok. Czy mamy do czynienia z seryjnym zabójcą? Na to pytanie musi odpowiedzieć polic…
Głowa w dłoniach zwłok?!
– O kurwa! – Przekleństwo samoczynnie wyrywa się z jego ust.
– Tatusiu, co to jest okulwa? – Zaciekawiony Michaś odrywa się od klocków i patrzy na ojca.
Konarski ignoruje syna i wybiera numer w telefonie. Kobieta po drugiej stronie odbiera po sześciu sygnałach.
– Czy ty nie masz serca i życia prywatnego?! – Jej oddech jest przyspieszony. Konarski przypomina sobie, że dzisiaj miała randkę z chłopakiem. Powinno być mu przykro, a przynajmniej głupio.
Nie jest. Nie dzisiaj.
– Przepraszam – rzuca w słuchawkę dla świętego spokoju.
– Mam nadzieję, że powody dzwonienia do mnie tej godzinie są bardzo ważne, bo jakkolwiek cię lubię, nawet bardzo, nie chciałabym być w twojej skórze, jeśli trujesz mi cztery litery w piątek wieczorem z powodu jakichś pierdół.
– W Londynie odnaleziono zwłoki.
– I? To nie mogło zaczekać do jutra?
– Nie mogło, do cholery! – Konarski dawno nie był tak podekscytowany i znowu zapomina się w obecności synka. – Zwłoki miały odciętą głowę, złożoną w rękach.
W słuchawce zalega cisza.
– Myślisz, że to przypadek? – Głos Zakrzewskiej brzmi teraz rzeczowo i konkretnie.
– Trochę za dużo zbiegów okoliczności.
– No to chyba mamy głównego kandydata, wiesz kogo.
– No dobra, a może to naśladowca? Albo po prostu przypadek?
– Jasne, a seryjni mordercy z Anglii oglądają polskie wiadomości i biorą za wzór naszych lokalnych świrów? Albo dwóch niezależnych od siebie morderców nagle zaczęło zabijać w taki sam sposób?
– Niczego nie wykluczam.– Marek ignoruje szyderczy ton głosu Anki. – Przyjedź do pracy za pół godziny, trop jest ciepły i chcę kuć żelazo, póki jest gorące.
– Za pół godziny.– Telefon milknie.
Konarski kieruje się do kuchni.
– Jadę do biura, może mnie nie być przez dłuższy czas.
Edyta ignoruje go i odwraca się plecami. Marek zmieszany jej reakcją jeszcze chwilę stoi w progu i w końcu wychodzi.
– Mamusiu, mamusiu, co to jest okulwa? – Michaś wpada do kuchni.
Żona Konarskiego wybucha płaczem.
---
Pół godziny później Anka siedzi nad laptopem, sprawdzając informacje o morderstwie w Londynie.
– Jak się nazywała ta dziewczyna? – pyta Konarskiego.
– Jakoś z francuska, Cloudel, Cantrell?
– Mam, Cloutier.
– Jest informacja, gdzie mieszkała?
– W Londynie, z chłopakiem Senegalczykiem. Pracowała wspólnie z nim w firmie sprzedającej okna.
Konarskiemu zaczyna coś świtać w głowie.
– Sprawdź tę firmę i nazwiska współpracowników.
Anka atakuje wściekle klawiaturę. Chwilę trwa, zanim odnajduje informacje.
– Marek, chyba coś mam. – Głos Anki wskazuje, że złapała trop. – Zgadnij, kto jest jej szefem?
Konarski patrzy pytająco.
– Uznański.
– Koło zaczyna się zamykać, ale w dalszym ciągu coś mi nie pasuje. – Zastanawia się chwilę. – Jego siostra zaginęła jakiś czas temu, gość jest z Warszawy, więc to rewir naszego zabójcy. W Londynie właśnie zamordowano jego współpracownicę, odcinając jej głowę. Ponownie, za dużo tych zbiegów okoliczności, z drugiej strony, motyw?
– No właśnie, po co on miałby je mordować? Z tego, co mówiłeś, ma narzeczoną, w której jest zadurzony, sprawiali wrażenie zakochanej i zgodnej pary.
– Tak. – Marek wchodzi jej w słowo. – Wyczułbym, gdyby była ofiarą przemocy, to widać w spojrzeniu. Ona patrzyła na niego z uwielbieniem, a on na nią, jakby świata poza nią nie widział. Nie ma szans.
– No dobrze, ale jak to wpływa na naszą sprawę? On może być świetnym aktorem, a ona o niczym niemającą pojęcia zakochaną, młodą dziewczyną. Ilu morderców ukrywało się latami przed najbliższą rodziną, całkowicie nieświadomą drugiego życia ojca, męża czy dziadka? Z drugiej jednak strony, może było tak, że Francuzkę kropnął, może była jego kochanką za plecami narzeczonej i mieli ukryty romans przed wszystkimi, a ona z nim zerwała? Ale po co miałby mordować siostrę? To się nie klei.
– A może próbował się dobierać do zabitej i nie chciała się z nim przespać? I jest spaczonym świrem, który potrafi bardzo dobrze się maskować? A z siostrą faktycznie nie rozumiem. Może to inny przypadek albo ona żyje.
– Dobrze, sprawdzę jeszcze, czy w Londynie nie było podobnych morderstw w ostatnim czasie.
– Chodź tutaj, mam coś! – Kilka minut później Anka krzyczy triumfalnie do Konarskiego. – W Londynie na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy zamordowano trzy kobiety oprócz Cloutier. Odnalezione zwłoki, uwaga, trzymały w dłoniach swoje głowy!
– Uznański to jednak może być nasz człowiek, a my nie znamy właściwego motywu. – Konarski niczym pies gończy łapie trop. – Kto prowadzi sprawę u Angoli?
– Zaraz znajdę. – Szaleńczo klika w klawiaturę laptopa. – Niejaki Nicholas Sparks, miejscowa gwiazda. Wygląda, jakby jeździł w gangu motocyklowym. – Podsumowuje kiepskie zdjęcie Sparksa z dużą liczbą pikseli.
– Ok, szukam na niego namiarów, a ty zarezerwuj mi jak najszybciej lot do Londynu i zamów taksówkę na lotnisko. – Wydaje polecenia Konarski.
Po kilku minutach wraca do pokoju.
– Rozmawiałem ze Sparksem. Oni też podejrzewali, że Uznański może mieć coś wspólnego z morderstwami, ale nie mieli żadnych dowodów. W sumie my też nie mamy, ale możemy przycisnąć go do muru tym, co znaleźliśmy.
– Obserwują ich dom?
– Ktoś tam właśnie jedzie. – Konarski nagle przypomina sobie o czymś ważnym. – O ja pierdolę! – Robi się blady. – O czymś zapomniałem. Może to kluczowa informacja.
Wyjmuje telefon i z kartki wyciągniętej z akt wybiera numer. Po kilku sygnałach połączenie odbiera mężczyzna.
– Paweł Długoś, słucham. – Słyszy zaspany głos.
– Marek Konarski, Wydział Terroru Kryminalnego KSP. Przepraszam, że o tak późnej porze pana nękam, ale mam pytanie odnośnie pana znajomego.
– Skąd mam wiedzieć, że jest pan tym, za kogo się podaje?
– Podam panu numer mojej legitymacji służbowej. Mój przełożony to Stefan Jaworski. Proszę zadzwonić na komisariat przy Nowolipki trzy i zapytać o mnie. Oddzwonię do pana za pięć minut. To bardzo ważne, być może uratuje pan kilka istnień.
Konarski podaje numer telefonu.
– No dobrze, ale jeśli to żart, to zapłaci mi pan za to.
– Proszę mi wierzyć, że mam lepsze zajęcia, niż dzwonienie do pana i robienie kawałów. – Marek jest podekscytowany, ale głos ma spokojny. – Do usłyszenia za pięć minut.
Po pięciu minutach wykonuje połączenie.
– Ok, jest pan tym, za kogo się podaje – mówi Długoś, głos nie jest już zaspany. – Czego pan chce?
– Pamięta pan, jak kilka dni temu spotkał się z Piotrem Uznańskim?
– Oczywiście, że pamiętam – odpowiada wściekły. – Piotr najpierw umówił się ze mną na spotkanie, a kilka godzin przed zadzwonił i poinformował, że wypadło mu coś ważnego i niestety nie może się pojawić. – Dodaje. – Czy ma pan jeszcze inne, równie frapujące pytania, panie komisarzu, czy jako przykładny obywatel mogę iść spać?
Konarski blednie, a ręce zaczynają mu drżeć.
– Bardzo dziękuję za pomoc, nawet pan nie wie, jak bardzo ważną informację nam pan przekazał, dobranoc. – Rozłącza się z Długosiem.
– Nie wierzę, kurwa – mówi cicho do siebie. – To chyba Uznański. Był umówiony z Długosiem w dniu zniknięcia siostry i w ostatniej chwili odwołał spotkanie. Ale po co miałby ją zabijać?
– Za pięć minut masz taksówkę na lotnisko, potrzebujesz jeszcze czegoś?
– Zadzwonisz do Edyty? Wolę tego nie robić, zresztą i tak ode mnie nie odbierze połączenia.
– Zadzwonię, ale robię to po raz ostatni. Twoja żona, kiedy wpadnie we wściekłość, robi się równie miła co, wściekła żmija.
Kilka minut później, tuż przed dojazdem na lotnisko, otrzymuje SMS–a od Anki:
„Edyta oznajmiła mi, że jak wrócisz z Londynu, możesz szukać sobie nowego lokum. Coś ty do cholery zrobił?!”
---
Samolot ląduje późno w nocy. Konarski po wyjściu do hali przylotów natychmiast dzwoni do Sparksa.
– Sparks. – Zgłasza się brodacz.
– Konarski, jestem na lotnisku. Obserwujecie go?
– Mamy problem.
– Tylko nie mów, że zniknął???
– Niestety tak, obawiam się, że zniknęła również jego narzeczona. Nie zdążyliśmy.
– Ja pierdolę, co za jebani amatorzy. – Bluzga pod nosem po polsku. – Co dalej?
– Nie wiem, szukamy go, ale może być już daleko stąd.
– Ok, muszę się przespać. Wynajmę pokój w hotelu obok lotniska, jeśli się czegoś dowiecie, dzwońcie od razu.
---
Ciemność dookoła. Otworzyłem oczy, widząc czerń.
Może oślepłem? Co się dzieje?
Sprawdziłem, kończyny wolne. Czułem lekki zapach stęchlizny, czegoś metalicznego oraz ciepło, jakby gdzieś niedaleko włączony był piecyk lub kaloryfer.
Po omacku spróbowałem znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, coś, na czym mogłabym oprzeć się lub wyznaczyć jako punkt orientacyjny.
Pusta przestrzeń dookoła. Bałem ruszyć się, bo nie wiedziałem, czy podłoga jest wszędzie równa, skąd miałem wiedzieć, że metr obok nie ma na przykład przepaści? Albo wielkiego dołu?
Gdzie ja kurwa wylądowałem?
I gdzie jest Nadia?
– Po lewej stronie, metr od ciebie na ścianie znajduje się włącznik światła. – Beznamiętny, suchy głos w głowie udzielił pożądanej informacji.
Czy ja zwariowałem? Słyszę głosy?! Co jest, kurwa!
– Nie zwariowałeś, przynajmniej jeszcze nie teraz, chociaż prawdopodobieństwo, że oszalejesz, jest całkiem spore. – Usłyszałem bezemocjonalny śmiech, który skojarzył mi się z sadystą, cieszącym się z tego, że muchy, którym posklejał skrzydła, umierają na słońcu, nie będąc w stanie latać.
To jakaś paranoja albo koszmar, z którego za chwilę obudzę się we własnym łóżku.
– Myśl sobie, co chcesz.
– Kim jesteś? – zapytałem na głos ze strachem.
– Zamknij się i włącz to pieprzone światło.
Z trudem podniosłem się z podłogi i po dwóch krokach w lewo trafiłem na ścianę. Po pstryknięciu przełącznika dłuższą chwilę zajęło mi rozejrzenie się po pomieszczeniu.
Syf, malaria i widliszki.
– Lepiej bym tego nie określił. – Głos zaśmiał się ponownie. – W końcu się z czymś zgadzamy, pewnie ostatni raz dzisiaj, choć może znajdziemy jakieś punkty styczne.
– Jesteś gdzieś obok, czy ja naprawdę oszalałem? – Rozglądałem się nerwowo, próbując zestroić wzrok ze światłem. Przed oczami fruwały kształty, miałem problem ze skupieniem spojrzenia na jednym punkcie.
– Nie oszalałeś, ciemniaku. Ja tu naprawdę jestem. W twoim łbie. I to od dłuższego czasu.
– W mojej głowie? To jakaś piramidalna bzdura. Śnię albo ktoś nafaszerował mnie dragami.
– Z tym faszerowaniem, to ostatnio sam nieźle sobie dołożyłeś, a w głowie, to od jakichś kilku lat mieszkam. – Po raz kolejny w ciągu kilku ostatnich dni ugięły się pode mną nogi.
– Kim ty, kurwa, jesteś? I co robisz w mojej głowie?
– No cóż. Można powiedzieć, że w sumie to twoim przybranym bratem – bliźniakiem. Mam na imię Cyryl.
– Cyryl? Nigdy nie miałem brata, a to, co się ze mną dzieje to… wygląda to na chorobę psychiczną!
– BO TO JEST CHOROBA PSYCHICZNA! – zaśmiał się Cyryl. – Jesteś świrem, a ja wytworem twojego umysłu. A skoro ujawniłem się i od dawna znam twoje myśli to, teraz czas, żebyś ty poznał moje. – W głosie słychać było zadowolenie, a mnie przeszedł dreszcz strachu – Gotowy? – zapytał po chwili.
– Gotowy na co?
– A na to – odparł, a przed moimi oczami zaczęły pojawiać się obrazy z JEGO przeszłości.
Z fascynacją i rosnącym przerażeniem zdałem sobie sprawę, kim jest.
O Boże, nie!!! NIE!!!
---
Konarski mimo jazdy pierwszy raz w życiu w ruchu lewostronnym prowadzi jak wariat wynajęty na lotnisku samochód, łamiąc po drodze wszystkie przepisy. Automapa, widoczna na małym ekranie wewnątrz auta, wskazuje odległość około kilometra od celu. Przed kilkunastoma minutami Bruckbauer zadzwonił do niego, podał adres, gdzie ma przyjechać i rozłączył się natychmiast, tłumacząc się brakiem czasu.
– Szybciej kurwa, szybciej! – ponagla siebie. Sześćdziesiąt sekund później z piskiem opon zatrzymuje samochód obok kilku radiowozów. Wybiega z niego, trzaskając drzwiami.
– Który z was to Sparks? – krzyczy do stojących przed budynkiem gliniarzy.
– Konarski? – pyta jeden z nich.
– Tak.
– Prawie się spóźniłeś, za chwilę wchodzimy. Sparks jest tam. – wskazuje na rudego brodacza.
Chwilę później Konarski wita się ze Sparksem oraz resztą ekipy. Anglik jest otoczony antyterrotystami i objaśnia im coś, gestykulując gwałtownie.
– Nicholas Sparks? – pyta – Marek Konarski.
Anglik nie jest zachwycony, widząc go, ale wyciąga rękę i oddaje uścisk.
– Pamiętaj, że to nasza akcja, jesteś tu tylko gościem, ok? – Na zębach brodacza widnieje żółty nalot od zbyt dużej liczby wypalonych papierosów i wypitej kawy. – Bez szarżowania, kowboju. Nie chcę mieć waszego konsulatu i naszego ministerstwa spraw zagranicznych na głowie, gdyby coś ci się stało.
– Potrafię sobie poradzić, bez obaw. – Konarski pyta jednego z antyterrorystów o broń, dostaje samopowtarzalnego Glocka 17, przeładowuje i skinięciem dziękuję. – Jest w środku? – Sparks kiwa głową na znak zgody.– W jaki sposób dowiedzieliście się, że siedzi akurat w tym magazynie? Przecież to takie zadupie, że bez odpowiedniej informacji nikt by go tu nie znalazł!
– Dostaliśmy anonimowy donos w postaci nagrania odtworzonego najprawdopodobniej z zaprogramowanego mechanizmu. Analiza głosu wykazała, że z prawdopodobieństwem 99,9% to Uznański.
Oczy Konarskiego rozszerzają się ze zdziwienia.
– Doniósł sam na siebie, żeby dać się złapać na gorącym uczynku? Przecież to bez sensu!
– Może mamy naśladowcę mordercy z „Siedem”. Pamiętasz ten film? Tamten gość gdyby nie zgłoszenie na policję również nie zostałby najprawdopodobniej odnaleziony.
– Poznałem Uznańskiego, to cwany i inteligentny gość. Donos na samego siebie to ostatnia rzecz, którą by zrobił.– Konarski rozgląda się dookoła. Dobrze, że teren jest odległy od zabudowań, w razie strzelaniny nie będzie zagrożenia dla cywili. – Sprawdziliście wnętrze podczerwienią?
– Tak, jedna osoba w środku. Najprawdopodobniej mężczyzna, sądząc po sylwetce. Być może są inne, jeśli tak – ukryte lub martwe.
– No dobrze, ale po co on na siebie doniósł? Przecież to kompletnie nie ma sensu, zabijał od ponad roku u nas, teraz zaczął też u was i nagle zapragnął wziąć udział w show w tv jako pieprzony celebryta?
– My również mieliśmy wątpliwości co do Uznańskiego. – Do rozmowy włącza się Bruckbauer, podając Konarskiemu rękę. Marek dochodzi do wniosku, że Anglicy chyba rekrutują policjantów z gangów, patrząc na ubiór i wygląd obu psów. – Dowody wskazują jednoznacznie na niego, nagranie jest autentyczne, analiza głosu nie wykazała, że zostało zarejestrowane pod wpływem stresu, przymus byłoby słychać.
– A może mu odbiło i chce efektowną śmiercią przejść do historii? – Sparks patrzy uważnie na Marka, któremu wszystko przestało pasować do teorii. – Gotowy? No to wchodzimy.
---
Gwałtownie torsje spowodowały zwrot zawartości żołądka na podłogę, w ustach czułem kwaśny smak wymiocin, a w głowie miałem pustkę, czerń i wybuchającą w rytm pulsowania serca rozpacz.
– Już ci lepiej? – W głosie Cyryla wybrzmiewała fałszywa troska.
– Ty skurwielu, zabiłeś i zgwałciłeś Magdę!!! – Moja rozpacz nie miała granic. Rozpłakałem i znowu zacząłem wymiotować. Nie miałem już czym, więc krztusiłem się śliną i żółcią.
– Taak. – Stwierdził z zadowoleniem. – Właściwie zrobiłem to twoimi rękami, ale z prawnego punktu widzenia można powiedzieć, że to ja odpowiadam za morderstwo i baraszkowanie z twoją piękną siostrą. To była czysta przyjemność obserwować, jak zszokowana i naga po ostrym pieprzeniu, sama przywiązuje się częściowo do koła witruwiańskiego, a później reaguje jak… – urywa.
– Jak kto? – Strach pełzający jak chory robak, skierował się wzdłuż kręgosłupa w stronę serca. Zaprzestałem wymiotów i rozejrzałem się ponownie po pomieszczeniu.
– O tym za chwilę, nie bądź taki niecierpliwy. – Miałem ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z gęby, ale… nie mogłem tego zrobić z oczywistych przyczyn. – Wiesz, że twoja siostra to tylko jeden z elementów mojego dzieła? Eleonora była równie smakowita.
Pokazał mi kolejne obrazy z przeszłości.
Chwilę później wiedziałem już wszystko.
– I jak, rozjaśniło się w głowie? – Nie pozostawił wątpliwości, kto tu rządzi.
Byłem bliski obłędu. Dopiero teraz zauważyłem, że podłoga jest cała umazana we krwi, a ja jestem nagi. Obok stało oparte o ścianę ogromne koło, średnicy co najmniej dwóch metrów, na którym narysowany był z ogromną liczbą detali mężczyzna z wieloma kończynami.
– To Człowiek Witruwiański Leonardo da Vinciego – oznajmił z dumą.
Na krańcach koła przymocowane były pasy, służące do spinania rąk i nóg. Powierzchnia została zalana krwią, w zasadzie można powiedzieć, że była ona wszędzie.
– Kto tu był przypięty? – Z niepokojem zadałem pytanie, a we wnętrzu zaczęła rosnąć ogromna kula strachu. – KTO TU BYŁ, KURWA, PRZYPIĘTY, TY PIERDOLONY, SPACZONY MANIAKU!!!
– Inwektywy na niewiele się zdadzą, Piotrusiu. – Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, na myśl przywiódł tylko jedną osobę.
Moją ukochaną.
– Nadia?! Co jej zrobiłeś skurwysynu?! – Zaczynam zanosić się od płaczu, jeśli coś by jej się stało, zwariowałbym.
– Zamknij mordę i patrz. – Bezlitosny głos zagłuszył moje krzyki. Przed oczami pojawił się kolejny obraz.
---
Kilka gołych żarówek oświetla pomieszczenie, wyglądające na stary, dawno nie używany magazyn lub rupieciarnię, w której ktoś dorzuca bez ładu i składu kolejne graty. Wszechobecny kurz fruwa w powietrzu, ściany są obklejone świerszczykami, podłoga z desek obłożona poszarpaną, brudną i rozerwaną gdzieniegdzie folią, a okna zaklejone starą, nierówno zamocowaną okleiną.
Na środku stoi kanapa, a o ścianę obok oparte zostało ogromne, średnicy mniej więcej dwóch metrów koło, z narysowanym na nim symbolem człowieka z wieloma kończynami, do którego jest przywiązana naga Nadia, odurzona narkotykiem, z opaską zasłaniającą oczy.
Mężczyzna siedzący na kanapie cierpliwie czeka, aż kobieta zacznie się budzić.
– Chyba już nie śpisz? – Jego głos gwałtownie przecina ciszę, panującą w pomieszczeniu. Podchodzi do niej i szybkim ruchem zdejmuje opaskę.
Mrugając powiekami, Nadia próbuje dostosować wzrok do światła. Widzi rozmyty kształt, majaczący się tuż przed nią, stara się uwolnić dłonie, ale jest mocno związana i nie ma na to szans.
– Kim jesteś? – pyta drżącym głosem. Kim jesteś?! – Powtarza nerwowo po chwili.
– Naprawdę nie wiesz? – Mężczyzna staje przed nią. Nagi, tak jak ona. Jego twarz wydaje się być dziwna, jakby napuchnięta po chorobie skóry. Na prawym udzie ma widoczne znamię.
Skąd znam to znamię? – Mózg dziewczyny pracuje na zwolnionych obrotach. – Gdzieś już widziałam ten kształt.
– Jesteś tak samo głupiutka, jak on. Ułatwię ci zadanie.
To jest maska! – Zbyt późno orientuje się w sytuacji. Mężczyzna gwałtownym ruchem odsłania twarz.
– O Boże, to ty Piotr?! – Oszołomiona zaaplikowanym narkotykiem zastanawia się, czy nie ma halucynacji. – Piotrusiu, to ty? Odpowiedz! Dlaczego mnie więzisz!? Co się dzieje?!
Twarz Uznańskiego zbliża się do jej twarzy.
– Twój Piotruś, to beznadziejna kreatura, nie zasługująca na to, by żyć. – Wypluwa pogardliwym tonem słowa, pryskając śliną na jej twarz. – Jego nędzna egzystencja trwa tylko i wyłącznie dlatego, że ja tak chcę.
– Piotr, przestań się wygłupiać i rozwiąż mnie, w przeciwnym wypadku zacznę krzyczeć! – Coraz bardziej przerażona Nadia rozgląda się po pomieszczeniu, szukając ratunku.
– Zamknij się, dziwko, jeśli chcesz jeszcze chwilę pożyć! – „Uznański” krzyczy w stronę dziewczyny, stojąc tyłem do niej. Po chwili odwraca się i przybliża swoją twarz do jej buzi.
– Naprawdę myślisz, że jestem nim? Piotrusiem?
Nadia milczy. Czeka na ciąg dalszy, zdając sobie sprawę, że coś jest nie tak. Mężczyzna, który porwał ją i uwięził, wygląda jak jej ukochany, ale zachowuje się, jakby nie był sobą, a ją nienawidził.
– Eleonora miała wspaniałe ciało, cudownie było patrzeć, jak uchodzi z niej życie.
Oczy Nadii rozszerzają się z przerażenia.
– Tak, to ja ją zabiłem. Tak jak kilkanaście kobiet w Polsce, w tym siostrę twojego Piotrusia. – Imię wymawia z widoczną pogardą. – Ta pierdoła żyje z prostego powodu, bez jego ciała i duszy nie mógłbym egzystować, w przeciwnym wypadku dawno bym się go pozbył.
– Kim jesteś? – Ledwo słyszalny szept wydobywa się z ust dziewczyny. W głowie kiełkuje plan, żeby sprowokować go do rozwiązania jej, a później…
Niech się dzieje, co chce.
Najwyżej umrę.
„Uznański” śmieje się cicho.
– Myślę, że mogę powiedzieć ci wszystko. W sumie zabierzesz to co usłyszysz ze sobą do grobu, gdziekolwiek on będzie. – Dodaje, a Nadię mrozi dreszcz przerażenia.
– Twój ukochany pewnie nie powiedział ci o swojej przygodzie kilka lat temu?
– Jakiej przygodzie? O czym ty mówisz?
– No więc – zaczyna opowieść. – Piotruś, jak go nazywasz, był zwykłym młodym mężczyzną, których są miliardy na świecie. Mieszkał sobie w Warszawie, uczył się, studiował, spotykał z kobietami, miał kumpli i przeciętne życie zwykłego zjadacza chleba, niewartego uwagi. Traf chciał, że jego trasa do pracy przebiegała przez bramy starych kamienic na Pradze, a jak pewnie się domyślasz, zbyt bezpiecznie tam nie było. – Nadia z obrzydzeniem spostrzega, że kiedy morderca opowiada o zdarzeniach z przeszłości, dostaje erekcji, a jego penis sterczy w pełni. Mimo, że to ciało, które tak kocha, nie może powstrzymać się od wzdrygnięcia.
– Pewnego letniego, upalnego dnia – kontynuuje niezrażony – przechodził pod jedną z bram, kiedy ślepy los zdecydował, że jedna z obluzowanych cegłówek z bramy spadła mu całkowicie przypadkowo na jego bezmyślny, pusty łeb. O mało nie umarł, walczył długo o powrót do zdrowia, przeleżał w szpitalu prawie dwa miesiące, a później czekała go rehabilitacja. Żmudna, długa i wymagająca determinacji. W tym czasie narodziłem się JA, tutaj. – dodaje z dumą stukając się w głowę.
Nadia nie odzywa się, czekając na właściwy moment do ataku.
– Mój gospodarz był na tyle uprzejmy, że użyczył mi swoich myśli, nie mając świadomości, że jestem jego gościem. Początkowo nieco wahałem się i byłem czujny, nie chciałem zostać wykryty. Po pewnym czasie nabrałem przekonania, że Piotruś jest na tyle głupi, że nie zauważy stada żubrów biegających pod jego czaszką. – Śmieje się szyderczo – Korzystałem z jego pamięci i doświadczenia, które zbierał w międzyczasie. Po kilku latach doszedłem do wniosku, że jestem już na tyle silny, że poradzę sobie samodzielnie. I zacząłem robić to, do czego jestem stworzony.
– To znaczy do czego? – Dziewczyna mimo wszechobecnego strachu chłonie każde słowo.
– Do zabijania, kochanie – odpowiada miękko „Uznański”. – To moje życiowe paliwo. Dzięki zabijaniu mam energię i jestem w stanie teraz w tobą rozmawiać. Im bardziej wyrafinowany sposób zabójstwa i większe cierpienie ofiary i jej bliskich, tym lepiej się czuję. Chcesz wiedzieć kim naprawdę jestem? – Nie czekając na odpowiedź, staje przed dumny przed nią, niczym wykładowca przed audytorium na uczelni.
– Zostałem stworzony, by utrzymywać równowagę między dobrem, a złem. Jeśli dobro zaczyna dominować, ruszam do akcji. I zabijam. Twój Piotruś, to w gruncie rzeczy całkiem w porządku facet, ale ma jedną wadę – jest naiwnym, słabiutkim chłopcem, bez spojrzenia wizjonera. Poza tym nie orientuje sie co się wokół niego dzieje, żyłem z nim kilka lat, a mimo to nie rozpoznał, że coś jest nie tak, że ma dziury w pamięci. A ja – uśmiecha się złowieszczo – działam subtelnie i bezszelestnie. Jak duch. Jeśli on jest bielą, ja – fantomowa czernią. Fantomową, bo nie ujrzysz mnie w świetle dnia czy oczami zwykłego człowieka, ujawniam się tylko wtedy, kiedy chcę. – Śmieje się cicho.
O Boże, to to jakiś koszmar! Co to za psychol?! – Nadia panikuje w myślach.
– Kim jesteś?! Dlaczego to robisz bydlaku?! – Jest bliska histerii, szarpiąc się w pasach.
– Widzę, że dostosowałaś się poziomem intelektualnym do niego.– Kręci głową – Wytłumaczę ci w takim razie, jasno i klarownie.
– Mam na imię Cyryl i jestem mrocznym, negatywnym alter ego twojego mężczyzny. Wyobraź sobie Piotrusia, którego kochasz, z którym chcesz związać się na resztę życia – wypluwa słowa z pogardą – i do którego wyślepiasz te swoje brązowe oczęta. Dobrego, kochanego Piotrusia, który zrobiłby wszystko, żeby cię uszczęśliwić. – Zatrzymuje się na chwilę i dotyka jej twarzy. Nadia z obrzydzeniem odsuwa się i pluje na niego.
– Przynajmniej ty masz jaja. – Zbiera ślinę palcem, który wkłada do ust i smakuje z zachwytem, podkreślając go słowem „mniam”. – Czuję strach wypływający z ciebie każdym porem, Nadio. Kocham cię za to. – Zaczyna histerycznie śmiać się w głos, po czym gwałtownie milknie.
Zapada cisza, oboje mierzą się wzrokiem.
– Piękna z ciebie kobieta. – Głos ma poważny, a ona zastanawia się z kiełkującą nadzieją, czy nie wrócił jej Piotrek. Kolejne słowa skutecznie jednak zabijają jej ekscytację. – Wracając do mojego gospodarza, jestem jego przeciwieństwem, jak negatyw na zdjęciach, jego doppelgangerem. Wszystko reguluje równowaga w naturze. Tak jak na rysunku Da Vinciego. Znasz Człowieka Witruwiańskiego?
Nadia bezwładnie kiwa głową. Łzy płyną ciurkiem z jej oczu, zostawiając ślady na zabrudzonej twarzy, a z nosa wypływa wydzielina.
– No więc, Człowiek Witruwiański to perfekcyjny przykład prezentacji równowagi w świecie. Na każdy symbol i czyn dobra musi odpowiedzieć symbol i czyn zła. Twój chłopiec to dobry człowiek, więc ja dbam o to, żeby jego dobre czyny były właściwie zrównoważone. – Nadia odsuwa się, czując kwaśny oddech.
Mimo, że to ciało Piotrka, to nie on jest wewnątrz. Nawet pachnie inaczej.
– Wiesz, że zastanawiałem się czy cię nie oszczędzić i nawet snułem wobec ciebie pewne plany? Miałaś być moją nałożnicą, ale ten – uderza ze złości dłonią w dłoń – tępak i miernota wszystko popsuł. – Rzuca wściekle i z jego ust strzelają kropelki śliny.
– Jak to popsuł? – Nadia nie ma pojęcia o co mu chodzi, ale czuje że może uda się urwać jeszcze kilkadziesiąt sekund, a temat o którym mówi, wzbudza na tyle silne emocje, że podejdzie do niej, może spróbuję ją pocałować, a wtedy.
Poczuje jej zęby na twarzy. Wszędzie.
– Nadio, nosisz w sobie potomka tego, tego...– wyrzuca z siebie z pogardą. – Tego zera! Na szczęście już niedługo. Miałem w planach dziecko, którego ty byłabyś matką. Perfekcyjne połączenie. Nasz syn, idealny, żywy obraz Człowieka Witruwiańskiego. Osobnika utrzymującego równowagę w świecie, mojego potomka, czysta perfekcja. Ktoś taki, jak ja. I ty, piękność z wysokim ilorazem inteligencji. – Zniża głos do szeptu, nie patrząc na nią. – Ale ta miernota, ten nieudacznik życiowy wszystko popsuł – krzyczy wściekły. – Trudno, wkrótce znajdę inną reproduktorkę, tego kwiatu jest pół światu, a ty dołączysz do jego siostry. Będziecie mogły sobie pogadać o tym, jak to jest nie mieć głowy. – Zaczyna się głośno śmiać.
– Skąd wiesz, że jestem w ciąży?! – Nadia płacze, szarpiąc się nerwowo.
O mój Boże, będę miała dziecko? Z Piotrkiem? Niech ktoś mnie uratuje! – W jej wnętrzu wybucha panika.
– Po prostu wiem – śmieje się w dalszym ciągu Cyryl.– Piotruś wszedł w ciebie swoim stojącym kijkiem, zostawił materiał genetyczny, hop siup i za dziewięć miesięcy bachor! A nie, przepraszam, nie będzie bachora!
– Zamknij się! – krzyczy przerażona. – Zamknij mordę ty jebany zwyrodnialcu! Ty… Zaraz. – Uspokaja się na chwilę i patrzy mu prosto w oczy.
– Wszystkie kobiety, które mordowałeś, gwałciłeś je?
– Gwałt to pojęcie względne – odpowiada natychmiast. – Dałem im szansę na przeżycie czegoś wyjątkowego, dotknięcie nieba, „ Feels like heaven”. – Nieudolnie naśladuje wokalistę, fałszując.
– Zgwałciłeś mnie? – Głos Nadii drży podczas zadawania pytania. Spodziewa się odpowiedzi twierdzącej. Jakaś cząstka niej myląco podpowiada, że przecież to Piotr, jego ciało, ale ona wierzy, że gwałt to nie tylko niechciana kopulacja i przemoc fizyczna, a zniszczenie części duszy ofiary. A Cyryl to czerń, mrok, wnętrze tak złe i nieludzkie, że to byłby gwałt, który mógł zabić.
– Nie tykam ciężarnych. Mam swoje zasady.
– Cóż za dobrotliwość. – Nadia mimo koszmarnej sytuacji, zdobywa się na szyderstwo i oddycha lekko z ulgą.
– Po raz drugi muszę stwierdzić, że masz jaja, dziewczyno. – Staje i patrzy na nią poważnym wzrokiem. – Naprawdę szkoda, że musimy się pożegnać, mogłabyś być matką kogoś wyjątkowego, nowego Jezusa. – Parska. – No ale, niestety, nie będziesz.
– Pójdziesz za to do piekła. – Nadia czuje się zrezygnowana. Jest praktycznie pewna, że nie wyjdzie żywa z tego pomieszczenia.
– Piekła nie ma, naiwna dziewczynko. Nigdy nie było i nie będzie, a po wszystkim tylko ciemność i czerń, sama się przekonasz. – Poważnieje natychmiast i odwraca się do niej tyłem. – No, czas na nas. Niedługo odwiedzi mnie policja, a muszę jeszcze pogadać sobie z Piotrusiem. – dodaje i rusza w kierunku stołu.
Nadia czuje zbliżający się koniec. Zaczyna modlić się w myślach.
– No jak, gotowa? – Cyryl zbliża się z naostrzoną maczetą w dłoni.
– Dlaczego to robisz? – szepcze. – Nie masz w sobie nawet odrobiny dobra? Noszę w sobie dziecko, zabijesz niewinną istotę?
– Gratulacje, a teraz zmów paciorek i spać. – Bierze zamach.
---
[i]– Wchodzimy na trzy. – Sparks wydaje bezgłośnie komendę. Zamaskowani członkowie zespołu antyterrorystycznego czekają, gotowi do wtargnięcia do pomieszczenia. Za Sparksem stoi Konarski, trzymając w ręku pistolet.
– Trzy!!! – Pokazuje palcami Sparks. Drzwi wysadzone ładunkiem wybuchowym odlatują na bok. Komandosi wpadają do środka z bronią gotową do strzału i noktowizorami na głowach, przebijając się przez dym i chmurę prochu. Za nimi sekundę później w pomieszczeniu zjawiają się Konarski i Sparks.
---
– Nieee!!! – Mój krzyk wydobył się z czeluści piekła, przez które przeszedłem, z samego dna. – O Boże, nie!!! Tylko nie to!!! Nadia!!! Dziecko!!! O Boże, nie!!!
Z ust kapała ślina, a z oczu płynęły strumienie łez. Nie miałem już siły wymiotować. Nie miałem mocy i determinacji, by płakać. Chciałem umrzeć.
– Chyba nie spodziewałeś się, że będzie inaczej? – Głos Cyryla wrócił, jak zły bumerang, który mógłby odlecieć gdzieś daleko i tam pozostać.
Nie odpowiedziałem, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji.
– Mam dla ciebie niespodziankę – wyszeptał podniecony. – Otwórz kanapę!
– Pierdol się, chuju!!! – Zwyzywałem go w myślach, zawodząc na głos.
– Ach, chłopczyk chce być twardy i zgrywać mężczyznę. No, rusz tyłek i przekonamy się, czy jesteś takim twardzielem, za jakiego się uważasz! OTWÓRZ TĘ JEBANĄ KANAPĘ! – wykrzyczał.
Potykając się o własne nogi z trudem wstałem i podniosłem wieko.
– Spójrz do środka! – Usłyszałem polecenie w głowie.
Skierowałem wzrok w prawo.
W środku leżało nagie, kobiece ciało.
Otumaniony bólem rozpoznałem natychmiast znajome kształty. Dłonie, stopy, drobne piersi.
Ciało zostało zdekapitowane, w rękach trzymało głowę.
Nadii.
Ogarnęła mnie ciemność i kolejna fala bólu.
Chcę umrzeć – to ostatnia myśl, jaka wpadła mi do głowy, po czym odpłynąłem w nicość.
---
Pomieszczenie jest oświetlone kilkoma żarówkami, podpiętymi do gołych kabli, zwisających z sufitu. Na środku stoi stara kanapa, obok na podłodze klęczy naga, męska postać, skulona i bujająca się przód i tył. Podłoga, ściany i ciało kiwającego się mężczyzny są zalane morzem krwi. O ścianę opiera się koło, na którym narysowana jest postać Człowieka Witruwiańskiego, a niedaleko koła umiejscowiono stół.
– Piotr Uznański, jesteś aresztowany! – krzyczy Sparks, trzymając postać na muszce. – Podnieś ręce i połóż się na brzuchu, z dłońmi do góry na podłodze!
Postać nie reaguje.
– Piotr Uznański, podnieś ręce i połóż się na podłodze! – Donośny głos Sparksa dudni, odbijając się od ścian. – W przeciwnym wypadku będziemy strzelać!
Konarski łapie go za ramię.
– Asekurujcie mnie – mówi i ostrożnie podchodzi do postaci, mierząc do niej z Glocka.
Jest blisko Uznańskiego, na wyciągnięcie ręki, kiedy zagląda do otwartej, stojącej obok Piotra kanapy. Jego oczom ukazuje się przerażający widok. Wewnątrz leżą kobiece zwłoki, trzymające w dłoniach własną głowę.
– O kurwa, to Nadia Dumitrescu! – mówi do siebie. – Uznański, dlaczego ją zabiłeś, skurwielu?! – Krzyczy po polsku do kiwającej się postaci, mierząc do niej z pistoletu.
Z bronią gotową do strzału powoli nachyla się i spogląda w twarz mordercy. Oczy Piotra są puste i bezmyślne, a z ust wycieka ślina, skapując na nagie ciało. Konarski czuje zapach wymiocin i ekskrementów, znajdujących się gdzieś obok kanapy, na podłodze.
– W porządku, chyba nic nam nie grozi. – Zerka za siebie i opuszcza broń.
– Piotr, tu Konarski. Poznajesz mnie? – pyta po polsku.
Kiwająca się postać mamrocze pod nosem niezrozumiałe słowa.
– Powtórz. – Konarski nachyla się nad nim ostrożnie.
– To nie ja – szepcze postać, po czym tracąc przytomność, przewraca się na plecy.
---
–… w katatonii. – Dotarł do mnie z oddali głos Konarskiego. – Jak chcesz go przesłuchać, skoro zachowuje się jak warzywo?
– Gówno mnie obchodzi, czy jest w katatonii. Jeśli będzie potrzeba, zrobimy mu lobotomię, ten skurwiel bestialsko zamordował dwie kobiety u nas, a u was kilkanaście. – Drugi głos innego gliniarza przebijał się w mojej świadomości, jak przez mgłę.
– Chciałem cię oficjalnie poinformować, że wystąpiliśmy o ekstradycję Uznańskiego ze względu na fakt, że u nas popełnił większość morderstw, a poza tym jest Polakiem. Ze swoich źródeł wiem, że wasze władze nieoficjalnie zgodziły się na oddanie go pod jurysdykcję naszych sądów, a proces ekstradycyjny ma być formalnością. Jeśli wszystko przebiegnie po mojej myśli jutro zabieram go do Polski. – Najwyraźniej trwała tu o kogoś licytacja, a polski glina właśnie wszedł all–in. – Przestań więc odpierdalać Brudnego Harry’ego, Sparks, bo gówno możesz. Jeśli stanie mu się krzywda, twoje jaja będą robić za składnik śniadania na królewskim stole.
Dwie kobiety? Większość morderstw? O czym oni, kurwa, mówią???
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła. Szpitalne łóżko to jedyny sprzęt w pokoju. Zostałem spętany kaftanem bezpieczeństwa, a obok łóżka siedział angielski glina, który mój widok natychmiast wszczął alarm.
– Szefie, obudził się! – Zerwał się z krzesła i pobiegł do drzwi.
Sparks i Konarski wpadli po chwili do pokoju.
– Piotr Uznański? – Zadał pytanie rudy drwal. Kiwnąłem głową na potwierdzenie. Chciałem się odezwać, ale Anglik wszedł mi w słowo. – Jesteś aresztowany za zamordowanie Nadii Dumitrescu i Eleonory Cloutier.
Z początku jego słowa nie dotarły do mnie, chwilę później nastąpiło otwarcie pamięci.
Zacząłem dziko wyć i rzucać się na łóżku. Kaftan z ledwością wytrzymywał gwałtowne szarpnięcia. Widziałem, że Konarski próbuje coś do mnie mówić, ale jego słowa nie dotarły do mojej świadomości. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Kilka sekund później do pokoju wpadł pielęgniarz ze strzykawką i przy pomocy gliniarzy, którzy siłą przytrzymali mnie nieruchomo, zrobił zastrzyk.
Spadłem w obezwładniającą otchłań nicości.
Raz po raz budziłem się i zasypiałem. Tak było łatwiej. Obraz Nadii prześladował mnie we śnie. Moja ukochana milczała.
– Nadia! – Próbowałem krzyczeć. Z ust nie wydobył się żaden dźwięk, patrzyła na mnie smutno pięknymi, brązowymi oczami i po chwili znikała.
Ponownie spadałem w otchłań. Chciałem w niej zostać, na zawsze, niestety, jak zły koszmar wracała rzeczywistość.
Podróż do Polski upływała w całkowitej ciszy, jadłem i piłem, nie czując smaku i zapachu potraw, nie odpowiadałem na pytania, próbujących rozmawiać ze mną policjantów. Co jakiś czas zaglądał do mnie Konarski i obserwował bacznie, sprawdzając, czy nie oszalałem do końca. Starałem się nie myśleć i tępym wzrokiem hipnotyzowałem okno, najpierw samolotu, a później radiowozu, który skutego przewiózł mnie na Nowolipie.
W celi spędziłem kilka dni, zachowując się jak katatonik. W końcu pojawił się Konarski.
– Jutro przesłuchanie. Potrzebujesz czegoś?
Milczałem, patrząc w ścianę.
– Tak – odparłem w końcu. – Chciałbym wykąpać się i ogolić. Dasz radę to załatwić?
– Myślę, że nie będzie z tym problemu. – Zdziwił się nieco pytaniem. – To nie czasy NKWD.
Goląc twarz, obserwowałem się w lustrze. Zielone oczy, które tak kochała Nadia, stały się wyblakłe i mętne, blond włosy, często przeczesywane przez nią pieszczotliwie, są chaotycznie rozczochrane, jak u szaleńca, którym stałem się przez ostatnie dni. Ręce drżały i z trudem utrzymywały maszynkę do golenia. Wreszcie po kilku próbach udało mi się pozbyć zarostu. Policjant, który pilnował mnie przez cały ten czas, założył mi na stopy i dłonie kajdanki, otworzył drzwi i poprowadził w stronę pokoju przesłuchań.
Pomieszczenie pomalowano na żółto, ściany dawno nie doświadczyły odnowienia, obok drzwi wisiał tandetny obraz, pozostawiony dla niepoznaki, aby sprawiać wrażenie cywilizowanego miejsca, a po lewą stronę w całości zajmowało lustro weneckie.
Otępiały z bólu, bezmyślnie wpatrywałem się w drzwi, grzechocząc kajdankami i łańcuchami przy najmniejszym ruchu.
W pokoju pojawił się Konarski. Patrzył na mnie przez chwilę.
– Chcesz kawy?
Mechanicznie kiwnąłem głową, nie zastanawiając się nad tym, co robię. Glina podetknął mi kubek pod usta i pozwolił napić się. Smakowała doskonale, mocna, bardzo aromatyczna, bez mleka i solidnie posłodzona. Po to, żebym złapał trochę energii i odpowiadał na pytania. Tętno przyspieszyło, a głowa zaczęła pracować w normalnym trybie.
– Papierosa?
Ponownie kiwnąłem głową, zgadzając się. Zniknął.
Gdyby urodził się jakieś sto lat temu mógłby uchodzić za archetyp esesmana.
Wrócił po minucie z popielniczką i paczką fajek, rozkuł mi dłonie, podał papierosa i ogień. Dwa solidne machy i gryzący dym, wypełniający płuca – całość zapiłem kolejnym łykiem kawy. Ręce drżały od niespodziewanego dla organizmu nadmiaru kofeiny i nikotyny we krwi.
– Przynieś nam po kanapce. – Wywołał kogoś przez interkom. Czekaliśmy w milczeniu, obaj paląc i patrząc się na siebie. Po mniej więcej dwóch minutach do pokoju weszła krępa, obcięta na chłopaka szatynka.
– Dziękuję. – Odebrałem jedzenie. Policjantka bez słowa komentarza obdarzyła mnie morderczym spojrzeniem, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.
– Ok, zaczynamy – oznajmił i uruchomił nagrywanie. – Uprzedzam, że przesłuchanie jest rejestrowane zarówno w formie dźwięku jak i obrazu. – Wskazał kamery w narożnikach pokoju.
Przyglądałem mu się bez słowa. Po chwili zaczął mówić.
– Jest trzydziesty sierpnia dwa tysiące szesnastego roku, godzina jedenasta siedemnaście. Obecni na przesłuchaniu są: komisarz Marek Konarski i podejrzany.
– Piotr Dawid Uznański.
– Mów głośniej. – Upomniał mnie.
– Piotr Dawid Uznański.– Powtórzyłem głośno. Własny głos brzmiał obco, jakbym znajdował się w nie swoim ciele. – Urodzony dwudziestego czwartego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku w Warszawie.
– Rozpoczynamy przesłuchanie w sprawie morderstwa Magdaleny Justyny Uznańskiej, dziewięciu innych zabójstw, o które obecny tu Piotr Uznański jest podejrzewany oraz morderstw Eleonory Dominique Cloutier i Nadii Sachiko Dumitrescu, o które Piotr Uznański będzie oskarżony przez brytyjski wymiar sprawiedliwości na terenie Wielkiej Brytanii.
Na wspomnienie Nadii łzy napłynęły mi do oczu. Chwilę później wyczułem, że nie jestem sam.
– Wróciłem! – Oznajmił radośnie Cyryl.
---
Pokój przesłuchań jest pełen dymu papierosowego.
–...Nadii Sachiko Dumitrescu, o które Piotr Uznański będzie oskarżony przez brytyjski wymiar prawa na terenie Wielkiej Brytanii. – Głos barczystego gliniarza dudni odbijając się od ścian. W pokoju zalega cisza.
Konarski patrzy na twarz podejrzanego. Nagle Uznański siada prosto i pewnym siebie głosem stwierdza:
– Odpowiem na wszystkie pytania, glino.
Policjant jest zaskoczony, ale nie daje zbić się z tropu.
– Czy przyznajesz się do zamordowania Magdaleny Justyny Uznańskiej oraz pozostałych kobiet wymienionych na liście, która leży przed tobą? – zadaje pytanie. Drugi egzemplarz listy trzyma przez chwilę przed jedną z kamer.
Uznański zerka na listę.
– Oczywiście, dodatkowo przyznaję się do zabicia Nadii Dumitrescu i Eleonory Cloutier. Zadowolony? – pyta z uśmiechem.
– Zdajesz sobie sprawę, że zeznania mogą być wykorzystać przeciwko tobie w sądzie? – upewnia się dla formalności glina.
Uznański śmieje się w głos.
– I? Mam się bać?
Nagle z jego twarzą dzieje się coś dziwnego. Prawy policzek napina się, a na ustach widnieje bolesny grymas.
O kurwa, on zmienił kolor oczu z szarych na zielone. – Zauważa ze zdziwieniem Konarski.
– Mówiłem ci, że to nie ja je zabiłem. – mówi szybko Uznański, jakby bojąc się, że tamten za chwilę wróci. – Zapytaj go o jego imię i Człowieka Witruwiańskiego. – Prawie krzyczy. Sekundę później na twarz wraca uśmiech, a oczy do koloru szarego.
– Ta pierdoła ma za długi jęzor. – Uśmiecha się jadowicie do policjanta. – Skoro już zaczął, to może faktycznie przedstawię się. Mam na imię Cyryl.
– Kim jesteś, Cyrylu? – Konarski zaczyna zdawać sobie sprawę, że to nie jest zwykła sprawa o morderstwo i standardowe przesłuchanie ulicznego bandziora. Domyślając się, z kim ma do czynienia, postanawia uczestniczyć w grze Uznańskiego, dopóki uda się z tamtego wyciągać przydatne informacje.
– Kim jestem? – Wyciąga papierosa z paczki i odpala od poprzedniego. – A jak myślisz?
– Myślę, że chętnie i o tym opowiesz. – Konarskiemu zaczyna układać się w głowie rozwiązanie. Brakuje tylko motywu.
– No cóż, mówią ci coś zwroty takie jak doppelganger i Człowiek Witruwiański? – zadaje pytanie i opowiada to, o czym wcześniej mówił Nadii. Marek z kamienną twarzą słucha zafascynowany i przerażony okrucieństwem rozmówcy.
–… i zanim pojawiłeś się ze swoimi dzielnymi, angielskimi przyjaciółmi, pogadałem sobie chwilę z wybranką mojego gospodarza, a później postanowiłem zagrać w piłkę jej śliczną głową. – Śmieje się chorobliwie.
Marek bierze głęboki oddech i zaciska pod stołem pięść, jeszcze nie wszystko jest dla niego jasne.
– Dlaczego zacząłeś zabijać osoby znane Uznańskiemu?
– Dlaczego? – Cyryl jest zdziwiony pytaniem. – Ot, chociażby dlatego, że znudziły mi się wasze nieudolne poszukiwania mnie w Polsce. Nigdy nie bylibyście mnie w stanie znaleźć, a ja chciałem, żeby moje dzieło trafiło do mas! Do ludzi! Chcę być kapłanem i pociągnąć za sobą innych! Wierz mi, że zwabienie zarówno tej cycatej Francuzki i siostry Uznańskiego było proste, jak wstawienie prania. Najzwyczajniej w świecie podszyłem się pod Piotrusia, a one, ufne jak owce prowadzone na rzeź, trafiły prosto w moje ręce. – Twarz Cyryla pozostaje poważna, lecz kąciki ust drgają, jakby z trudem powstrzymywał śmiech.
Policjanta przechodzi dreszcz. To coś siedzące przed nim jest esencją zła, istotą tak spaczoną ciemnością, bez sumienia i skrupułów, że w trakcie rozmowy czuje bijące od niej negatywne emocje. Obserwuje oczy siedzącego po drugiej stronie mężczyzny. Pamięta energiczny i śmiały wzrok Uznańskiego, u alter ego widzi tylko pustkę, ciemność i chorobliwe, skrajne zło.
– Pewnie zastanawiasz się glino, jak to zrobiłem. – Cyryl jest zadowolony z siebie, w końcu może popisać się swoim dziełem – Francuzce powiedziałem, że szykuję niespodziankę dla czarnuszka i chciałbym, żeby pomogła mi znaleźć prezent dla niego. Piotruś z tym bambusem i ruskiem tak się schlali, że miałem problem z opanowaniem jego nawalonego cielska, ale jakoś w końcu się udało. A siostra Piotrusia wpadła w moje ręce, bo poinformowałem ją, że mam dla niej zaproszenie na ślub. Czyż to nie jest zabawne? – Bije się z radości po kolanach.
Ciesz się, że jesteś na komisariacie bydlaku, bo gdybym wcześniej wiedział, z kim mam do czynienia, zajebałbym cię w drodze tutaj i zakopał ciało w lesie. – Konarski jest pewien, że gdyby miał szansę zabić Uznańskiego, zrobiłby to bez najmniejszego zawahania. Z mieszkania jego ojca pamiętał tę młodą, śliczną jak modelka Rumunkę, od razu wyczuł, że to dobra i ciepła osoba. Rzadko kiedy pozwalał sobie na podobne emocje i pękało mu serce na myśl o tym, jak zginęła.
– Chociaż trzeba przyznać, że dzielna Nadia walczyła do końca i nie błagała o litość, tak jak inne – kończy swój wywód Cyryl.
Nagle jego twarz ponownie wykrzywia bolesny grymas.
– Ty skurwielu! – krzyczy w szale Piotr i zaczyna płakać. Po chwili do władzy dochodzi jego alter–ego i śmieje się histerycznie. Ich pojedynek trwa jeszcze chwilę, aż Konarski wyłącza nagrywanie oraz kamery, po czym wstaje i uderza Uznańskiego prawym prostym w twarz.
Podejrzany traci przytomność.
– Koniec przesłuchania – rzuca do lustra weneckiego i wychodzi.
---
Tydzień później spogląda w okno, siedząc przy biurku. Pogoda jest paskudna – po niebie płyną stalowe chmury, jest ponuro i zimno, nawet jak na początek września.
Uznański wylądował w szpitalu psychiatrycznym, po wstępnym wywiadzie lekarze określili go jako ekstremalnie wykształconą, skrajnie niebezpieczną dla otoczenia osobowość dysocjacyjną.
Telefon gwałtownie wyrywa go z rozmyślań.
– Marek Konarski.
– Juliusz Walczak. – Głos psychiatry rozbrzmiewa w telefonie.– Ma pan chwilę?
– Dla pana tak.
– Proszę do nas przyjechać jak najszybciej. Chciałem z panem porozmawiać.
– Pacjent nie chce widzieć nikogo, zamierza rozmawiać tylko z panem. – Walczak prowadzi szybkim krokiem Konarskiego przez blok szpitalny.
– Powiedział, dlaczego?
– Nie, poza zdaniem o panu nie odezwał się od dwóch dni. Wie pan, co to jest osobowość dysocjacyjna, prawda?
– Kończyłem psychologię.
– To nie muszę panu tłumaczyć. Zresztą prowadził pan przesłuchanie. Zbadaliśmy IQ obu panów. Proszę zgadnąć, jaki Cyryl ma iloraz inteligencji?
– Nie mam pojęcia, sto dwadzieścia.
– Pudło. Podpowiedź, Piotr ma sto dwadzieścia dwa.
– Sto czterdzieści.
– Znowu pudło. Sto pięćdziesiąt pięć! – Zatrzymuje się przed jedynymi w korytarzu drzwiami. Ucieczka stąd jest niemożliwa, zero okien, jedne drzwi na końcu kilkunastometrowego korytarza, usianego kamerami, czujnikami i pobliskim stanowiskiem ochrony. Tu trafiają najgroźniejsi.
– Sto pięćdziesiąt pięć to wynik geniusza. W naszym przypadku skrajnie złego geniusza.
– Powiedziałbym, że raczej szalonego potwora. To tutaj. – Otwiera drzwi. – Gdyby coś się działo, obserwujemy go dwadzieścia cztery na siedem. Poza tym powinien pan chyba sobie poradzić. – Patrzy z dobrze ukrywanym podziwem na muskulaturę Kownackiego.
Marek wchodzi do pokoju.
---
Wreszcie jest.
Widok gliny to jedyna radosna rzecz, która przydarzyła mi się od czasu, kiedy po raz ostatni widziałem się z Nadią. Na jej wspomnienie łzy napłynęły mi do oczu, ale opanowałem się szybko.
– Przepraszam, że rąbnąłem cię w gębę w trakcie przesłuchania. – Konarski usiadł obok mnie na podłodze po turecku. Dżinsy mocno opięły się na umięśnionych udach, a twarz sprawiała wrażenie zmęczonej.
– Domyślam się, że cios był przeznaczony dla kogoś innego – odparłem bez cienia uśmiechu. Mam gdzieś ból, mimo że to mnie szczęka boli, a nie mojego „brata”. Nie czas teraz na żarty. – Potrzebuję twojej pomocy.
Glina wpatrywał się we mnie bez wyrazu, czekając.
– Mamy mało czasu. – Zacząłem mówić. – Ten bydlak śpi, a od kiedy odsłonił mi swoją osobowość, mam wgląd do jego myśli i chyba nie zdaje sobie z tego sprawy albo wydaje mu się, że nie jestem go w stanie skrzywdzić. Nie patrz tak na mnie, nic nie zyskam, kłamiąc. – Wzburzyłem się w reakcji na jego podejrzliwe spojrzenie. – Jeśli nie wyląduję w psychiatryku, to będę gnił do końca życia w więzieniu. Chcę się na nim zemścić.
– Jak? – Pierwszy raz przyciągnąłem jego uwagę.
– Muszę się zabić – Wyrzuciłem z siebie na wydechu. – Ja umieram, on zdycha.
Milczał.
– Dlaczego? – zapytał po chwili.
– Dlaczego? Zabił moją ukochaną Nadię i nienarodzone dziecko. – Moim ciałem wstrząsnął szloch. – Tak, moja narzeczona była w ciąży, a mimo to bez skrupułów zabił ją, a później pokazał mi wszystko.
– Jak to pokazał? – Chyba nie do końca rozumiał, o czym mówiłem. Wytłumaczyłem, co się wydarzyło, jego wzrok wyrażał tak wiele, że ledwo nad sobą panował, słuchając. Uspokoił się jednak dość szybko, wciąż co jakiś czas zaciskając mocno pięści.
– Mam nadzieję, że za to co zrobił mojej siostrze, będzie się smażył w piekle, jeśli ono istnieje. Nie mam już celu w życiu, wszystko co kochałem i na czym mi zależało, odeszło bezpowrotnie.
Zaległa cisza. Patrzyliśmy na siebie bez słowa.
– Mówienie o tym, jak jest mi przykro byłoby eufemizmem wobec ogromu tragedii, którą przeżywasz. – Zawiesił na chwilę głos. – Wierzę ci, widziałem was oboje podczas rozmowy w mieszkaniu twojego ojca. Potrafię dość dobrze czytać emocje i wiem, że nigdy świadomie byś jej nie skrzywdził. – Popatrzył na mnie przeciągle. – Jak mógłbym ci pomóc?
Wreszcie konkrety. – Ucieszyłem się w duchu.
– Jestem całą dobę pod obserwacją kamer. Jeśli spróbuję się powiesić, zdążą mnie uratować. A innych możliwości nie mam. – Pokazuję mu ręką pokój. – Ściany są obite białym, puszystym materiałem, w oknie i drzwiach brak klamek. Jem pod nadzorem strażnika, w pokoju nie ma niczego, czym mógłbym sobie zrobić krzywdę. Potrzebuję czegoś, co zadziała błyskawicznie i zabije mnie w kilka sekund żeby nie zdążyli mnie odratować. Silną truciznę.
Zastanawiał się nad moją propozycją. Po chwili zaczął mówić.
– Mam kumpla w GROM-ie, na akcje dają im żelowe listki z substancją wywołującą zawał serca. Listek rozpuszcza się w ustach w ciągu pięciu sekund, a w organizmie substancja rozkłada, zanim denat zdąży ostygnąć. Zawartość zabija w sekundę. Wszystko wygląda na zawał.
– Jesteś w stanie załatwić dla mnie taki listek? – Czułem coś na kształt lekkiej ekscytacji, nie przypuszczałem, że będę w stanie odczuć coś poza mrokiem i rozpaczą.
Cóż za paradoks. Jestem na krawędzi szaleństwa i cieszę się, że niedługo umrę. Gdyby nie fakt otaczającej mnie śmierci, cynik wewnątrz mnie pewnie zachichotałby radośnie.
– Spróbuję – odparł. – Niczego nie obiecuję. – Wyjął telefon i wybrał numer.
Wyłączyłem się całkowicie. Ściana obok drzwi stała się tak bardzo fascynująca, że musiał powtórzyć dwa razy, zanim zauważyłem, że skończył rozmawiać.
– Za dwie godziny. – Słowa brzmiały, jak najbardziej pożądana, podnosząca na duchu walczących żołnierzy pieśń. – Żałuję, że nie mogę zrobić więcej. – Sprawiał wrażenie, że jest mu przykro.
Niech nie będzie. Bardzo mi pomógł, a niedługo i tak wszystko się skończy.
– Dzięki, niczego więcej nie potrzebuję. – Uśmiechnąłem się zadowolony. – Jestem winien coś tobie i wszystkim ofiarom, niech to będzie choć minimalna ulga dla rodzin tych biednych kobiet. W jego pamięci wygrzebałem miejsca pochówku zaginionych dziewczyn i mojej siostry. Włącz nagrywanie.
Po kilku minutach skończyliśmy.
– I mam jeszcze jedną prośbę. – Wahałem się przez chwilę. – Chciałbym być pochowany obok Nadii. Nie zginęła z mojej ręki, tylko tego bydlaka. Kocham ją nad życie, nigdy bym jej nie skrzywdził i gdybym mógł uratować, sam bym się wcześniej zabił. Pomóż zorganizować mojemu ojcu godny pogrzeb dla nas. Chcę spocząć w jednym grobie z moją narzeczoną. – Powtórzyłem. – Ojciec nie da sobie z tym sam rady, zwłaszcza, jeśli jej rodzina nie zechce się zgodzić.
– Pomogę mu, możesz być tego pewien – odpowiedział bez wahania, patrząc mi prosto w oczy i po chwili wyszedł bez pożegnania.
Czułem, że gdyby nie okoliczności, moglibyśmy stać się kumplami, a nawet dobrymi przyjaciółmi.
Zostałem sam. Czas się przygotować.
Dwie godziny później wrócił i bez słowa wsunął zabezpieczony listek w moją dłoń.
– Do zobaczenia w innym życiu – Podałem mu rękę na pożegnanie. Oddał uścisk, skinął i po chwili ciszy wyszedł.
Już niedługo miałem połączyć się z Nadią, naszym nienarodzonym dzieckiem i Magdą. Niczego więcej nie pragnąłem.
Wieczorem po kolacji strażnik po raz ostatni sprawdził mój pokój, na szczęście niezbyt dokładnie. Moment po jego wyjściu w korytarzu zgasło światło. Pogrążony w półmroku, z jedynym oświetleniem, jakim był blask latarni z placu spacerowego, wpadający przez zakratowane od zewnątrz okno, trzymałem listek w palcach. Po krótkiej modlitwie, z natchnieniem i determinacją powiedziałem głośno:
– Nadio, kocham cię!
Zaczęliśmy zabawę.
– Cyryl!!! Wstawaj, skurwielu!!! Obudź się!!! – wykrzyknąłem w myślach.
– Czego się drzesz!? – Zaspany nie zdawał sobie sprawy, co za chwilę go spotka.
– Mam dla ciebie niespodziankę, braciszku – wyszeptałem jadowicie w myślach.
– Co jest? – W głosie Cyryla wybrzmiewała nutka niepokoju.
– A to, że za chwilę umrzesz.
– Jesteś głupi, nie mogę umrzeć! Poza tym jak umrę, siedzimy w psychiatryku, a ty jesteś pilnowany lepiej, niż Szakal.
– Ależ oczywiście, że możesz! – Mój głos brzmiał stanowczo i pewnie. – Jeśli ja umrę, ty również pożegnasz się z życiem. Nie jestem aż takim idiotą, za jakiego mnie masz.
Czułem, że bał się. To dobrze, powinien. Nie dam mu nawet cienia nadziei, tak jak on ofiarom.
– Umrzesz za to, że zabiłeś Nadię, nasze nienarodzone dziecko i Magdę. Za to że zabrałeś mi wszystko, co kochałem i miałem szansę pokochać. – Zamilkłem na chwilę, dla podkreślenia ostatnich słów. – Za to, że nie masz w sobie nawet odrobiny litości i współczucia, a wiem, że tak jest, bo widziałem twoje myśli.
Przez chwilę panowała między nami cisza, głos Cyryla brzmiał niepewnie i z każdym słowem wypełniał się strachem. Ręce drżały mi, z ekscytacji i strachu.
Ciekawe, czy po drugiej stronie coś jest? I czy spotkam ją?
– Nie zrobisz tego.
– Ależ oczywiście, że zrobię! Zdychaj, skurwysynu!!! – krzyknąłem i położyłem listek na języku.
Ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność. W tle gasł coraz cichszy wrzask Cyryla.
Nadio.
Kochanie.
Nadchodzę.
---
– … i na koniec krótka relacja z niespodziewanego zakończenia sprawy Mordercy z Kabat. Zapraszamy na krótki wywiad z komisarzem Markiem Konarskim.
– Panie komisarzu, dzień dobry.
– Dzień dobry państwu, dzień dobry, pani redaktor.
– Sprawa „Mordercy z Kabat” została rozwiązana.
– Potwierdzam, złapaliśmy winnego przestępstw.
– Czy może pan powiedzieć nam widzom i mnie coś więcej? Z nieoficjalnych przecieków wiemy, że miała charakter międzynarodowy, a morderca zabił dwie kobiety w Londynie, z czego jedna była jego narzeczoną w ciąży.
– Dla dobra śledztwa oraz ze względu na dobro rodzin poszkodowanych nie będę rozmawiał na temat szczegółów, to co mogę ujawnić to fakt, iż podejrzany został przekazany do szpitala psychiatrycznego z podejrzeniem i wstępną diagnozą choroby, zwanej osobowością dysocjacyjną. Oznacza to, że w jego ciele znajdowały się dwie osoby, z czego główna nie wiedziała o ukrytej, a ta druga mordowała.
– Czy chce nam pan powiedzieć, że w świetle prawa Piotr U. jest niewinny?
– Nie mnie rozstrzygać, czy nadrzędne będzie w tym przypadku egzekwowanie prawa, niezależnie od diagnozy lekarskiej czy postawienie na leczenie, być może kosztem sprawiedliwości względem ofiar. Uważam, że podejrzany powinien zostać gruntownie przebadany, choćby po to, aby zrozumieć mechanizmy jego działania, powodt wystąpienia choroby i uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości.
– Panie komisarzu, ale czy to oznacza, że morderca nie poniesie kary? Człowiek, który brutalnie pozbawił życia kilkanaście kobiet, a tym ciężarną narzeczoną?
– Pani redaktor – wzdycha ciężko Konarski. Właśnie dlatego nie znosi rozmów z dziennikarzami. Zamiast merytoryki, uderzają w emocje, lepiej sprzedające się i polaryzujące widzów. – Jedną z ofiar, piękną, młodą kobietę, narzeczoną sprawcy, podobnie miałem okazję poznać osobiście, podobnie jak Piotra U. – Przerywa na chwilę, wyglądając, jakby zbierał myśli. Wie, że to co za chwilę powie, wywołał być może ogromne kontrowersje, ale nie przejmuje się, odchodzi z policji i jest mu tak naprawdę wszystko jedno. – Gdybym to ja miał decydować, co zrobić, a słowa, które padną, są moją całkowicie prywatną i tylko moją opinią, pozwoliłbym oskarżonemu na leczenie psychiatryczne. Dlatego, że to nie Piotr U. zabijał, a sam był nieświadomą ofiarą. Dziękuję za wywiad. – Marek wstaje, nie czekając na zdjęcie obrazu z anteny i wychodzi ze studia.
Edyta siedzi w jednym końcu kanapy, Marek w drugim, przed chwilą skończyli oglądać wywiad. Od dnia, gdy kilka tygodni wcześniej kazała mu spać poza sypialnią, zamieniają ze sobą zdawkowe zdania. O mało nie wyrzuciła go z domu, po niespodziewanym wylocie do Londynu, kiedy w końcu stanął w drzwiach, zastał w nich walizkę ze swoimi rzeczami. Sama nie wie, dlaczego pozwoliła mu wejść.
Anka go uratowała. – Stwierdza. Jest pewna, że cierpiałaby bardzo mocno i nieprawdopodobnie ciężko byłoby jej podnieść się po takim ciosie, ale jest pewna, że wyrzuci męża z domu, gdyby nie determinacja jego partnerki z pracy. – Bez Zakrzewskiej złożyłabym już dawno pozew o rozwód i kazała mu wyprowadzić się.
Marek wstaje, wyłącza telewizor i klęka przed nią.
– Kochanie – zaczyna. Ona patrzy na niego smutnym wzrokiem. – Musimy porozmawiać, a w zasadzie to ja muszę powiedzieć ci o kilku ważnych rzeczach – urywa i patrzy na nią.
Brak reakcji.
– Kocham cię i naszego synka jak nikogo innego. Nie myśl sobie, że moja miłość do was osłabła, może w twoich oczach tak to wygląda, ale ja czuję to tutaj. – Pięścią stuka się w serce.
– Jesteś najdroższą i najbliższą mi osobą. Tyle czasu o ciebie walczyłem, że nie mogę pozwolić na zmarnowanie naszego wspólnego wysiłku. Traktujemy się od pewnego czasu, jak wrogowie, a ty nie jesteś moim wrogiem, a ja twoim.
– Trudno nazwać wrogiem kogoś, kto nie bywa w domu, Marek. Jesteś co najwyżej niedzielnym ojcem. – Słowa ranią go, jak uderzenie otwartą dłonią w policzek. Zgadza się z nią jednak w duchu. – Ta rozmowa nie ma sensu, prowadziliśmy ją wielokrotnie, a i tak nic się nie zmieniło. Dla Marka Konarskiego najważniejsza jest praca, wychodząc za ciebie zawsze miałam z tyłu głowy myśl, że kiedyś to może się stać, ale bardziej bałam się telefonu w środku nocy z informacją, że stało się coś złego. Kocham cię i pęka mi serce, ale nie mogę dłużej tak żyć. Rozejdźmy się, dopóki jest szansa na pokojowe rozstanie, dla dobra naszego dziecka. – Zagryza nerwowo usta, powstrzymując z trudem płacz.
– Nie chcę się z tobą rozwodzić, kocham cię. Ciebie i Michasia.
– Może kochasz, ale bardziej kochasz pracę, a tu nie ma już pola manewru. Nasz syn potrzebuje ojca, a ja męża. W domu, w sypialni i w codziennym życiu. Nie ma szans, żeby to się zmieniło, więc rozstańmy się, dopóki jest jeszcze na to czas, Michaś jest mały i nic nie będzie pamiętał. Poza tym im dłużej będziemy w tym trwać, tym rozstanie będzie boleśniejsze.i nie chcę wojny w sądzie o alimenty.
– Edyta, nie, nie rozstaniemy się. – Marek powtarza po raz kolejny uparcie słowa. – Masz rację, że nie widzisz perspektyw, nie jestem zdziwiony. Coś jednak może się zmienić i to teraz. Odchodzę z policji.
We wnętrzu zaskoczonej Konarskiej wybucha oślepiająca kula radości, szczęścia, zadowolenia, niepewności i strachu. Pierwszych trzech, bo tylko takie rozwiązanie dawało szansę na uratowanie małżeństwa, dwóch ostatnich, gdyż uświadamia sobie, że stracą jedyne źródło utrzymania.
Uśmiecha się do niego po raz pierwszy od przynajmniej kilkunastu tygodni.
– Marek.– Wichrzy blond włosy męża. Jej dłonie są chłodne i lekko drżą. – A za co będziemy żyć? Przecież nie mam pracy.
– Uruchomimy z Rafałem ponownie firmę remontową, już od dawna o tym rozmawiamy. Mamy doświadczenie, kontakty odnowimy, będzie dobrze. – On uśmiecha się nieśmiało.
– Aha, mam tylko nadzieję, że będziecie zajmować się remontami, a nie klientkami. – Niespodziewanie dla samej siebie żartuje. Z ust męża wydobywa się tak dawno nie słyszany, basowy śmiech. Śmiech, który przypomina najlepsze czasy ich małżeństwa.
Przytula ją szczęśliwy i całuje.
– Muszę ci jeszcze coś wyznać. – Poważnieje po chwili. – Uznański nie zmarł na zawał, jak mówiono w mediach. Pomogłem mu zabić się.
Edyta otwiera usta i po chwili zamyka.
– To był niewinny człowiek, jedynym jego przewinieniem było dzielenie ciała z psychotycznym mordercą. Naprawdę było mi go szkoda. Poznałem ich oboje, Uznańskiego i jego narzeczoną, młodą, piękną kobietę o orientalnej urodzie. Rumunkę. Szkoda, że nauka nie jest na tyle rozwinięta, żeby umożliwić ukaranie tylko tego „złego” Urbańskiego. Nie spotkałem się z większą niesprawiedliwością w życiu, niż śmierć ich obojga. Wiesz, że on nadal sobie imię? Cyryl.
– Przeraża mnie to, co mówisz, Marek.
– Mnie przerażało nie mniej, zwłaszcza kiedy siedziałem naprzeciw podczas przesłuchania. Wierz mi, że najstraszniejszy był moment, kiedy obaj walczyli w ciele, próbując dojść do władzy. A podwójnie koszmarne było w tym wszystkim to, że narzeczona Uznańskiego była w ciąży. Ten bydlak zgwałcił i zabił jego siostrę, a później też ciężarną narzeczoną. To było… – głos łamie mu się, a w oczach stają łzy. – Nie chcę tego więcej przeżywać.
Edyta płacze.
– Tyle cierpienia, bólu i śmierci. Nie potrafiłabym sobie z tym poradzić na twoim miejscu.
– Mnie też było ciężko, ale to już koniec. Nie wrócę do pracy. – Zauważa, że żona w dalszym ciągu ociera łzy. – Co się stało, kochanie? – Chwyta ją za ręce i przytula.
– Muszę ci coś wyznać.– Ona ociera łzy dłonią. – Jestem w ciąży.
Marek jest w szoku, przecież ostatnio w ogóle się nie kochali.
O zdradę jej nie podejrzewa. Nawet by o tym nie pomyślał.
– Wiesz, kiedy to się stało? – W trakcie wypowiadania pytania, zdaje sobie sprawę, że zna odpowiedź.
– Tak – Edyta pochlipuje pod nosem. – Wtedy, kiedy późno wróciłeś…
Wiadomość uderza go, niczym grom z jasnego nieba. W sercu rośnie jednak radość i szczęście. Klęka przed nią, kładzie jej głowę bokiem na udach i zaczyna mówić.
– I wiedząc, że będziemy mieli dziecko, chciałaś mnie zostawić? – Oczy zachodzą mu łzami. – Edytko. – Głos ma miękki i ciepły, jak praktycznie nigdy. – Wtedy zachowałem się jak skończony bydlak i pewnie przypomniał ci się Adam. – Ona kiwa głową, wycierając łzy. – Ale to dziecko to mały cud, spoiwo naszego małżeństwa, które pozwoli nam wrócić do siebie. Zrezygnuję z pracy, będę częściej w domu, staniemy się znowu pełnoprawną rodziną. Tęsknię za wami. Dzisiaj, kiedy już wiem, że to całe zło jest za mną, czuję się, jakby ktoś wyrwał mnie z pajęczego kokonu, zaczynam zauważać barwy, widzieć znowu twoje piękno i uśmiech. Jakbym przestał brać narkotyki i przeszedł detoks. – Oddycha głęboko, z ulgą. – Wszystko będzie dobrze. – Całuje ją w czoło.
– Obiecujesz? – Nieśmiały uśmiech zaczyna przebijać się przez łzy jego żony.
– Tak, kochanie, obiecuję. A teraz pozwól, że udowodnię ci, że mimo braku praktyki, nie straciłem nic z umiejętności w sypialni i pokażę, jak cię kocham.
---
KONIEC
1 komentarz
Yrek
Jedno z ciekawszych opowiadan. Świetnie się czyta. Brawo
XXXLord
@Yrek dzięki za przeczytanie i komentarz! Mam nadzieję, że przeczytałeś obie części, a nie tylko drugą 😉 Pierwsza jest słabo widoczna w linku tuż pod tytułem "dwójki".