Człowiek Witruwiański (I)

Człowiek Witruwiański (I)Część 1.  
Kusiciel

---

Pasażer Piotr Uznański jest proszony o zgłoszenie się do bramki numer sześć, powtarzam, pasażer Piotr Uznański…

Reszta komunikatu utonęła w lotniskowym harmidrze.

– O kurwa, mam pięć minut! – Zakląłem, spojrzałem na zegarek i zacząłem biec. Czekało mnie manewrowanie między dzikim tłumem turystów, zmierzających w bliżej nieokreślonym kierunku i oczywiście stojących mi na drodze. Dokąd ci wszyscy ludzie lecą? Wygląda na to, że akurat dzisiaj na Okęciu zebrała się cała pieprzona Warszawa.

Minąłem bramkę numer trzy, czwórka zbliżała się w szybkim tempie, a mnie powoli zaczynało brakować tchu. Szczęśliwie trafiłem na strefę z mniejszą liczbą pasażerów i zamierzałem to wykorzystać, dodatkowo przyspieszając. Trzymana w dłoni zwinięta gazeta oraz bilet powodowały, że z boku wyglądałem jak sprinter sztafety olimpijskiej.

Jeszcze trzy minuty, szybciej! – Ponagliłem się w myślach i puściłem możliwie największą prędkością, pustoszejącym korytarzem. Za zakrętem w lewo wyłoniła się bramka numer sześć.

– Pan Piotr. – Wysoka, niemal dorównującą mi wzrostem blondynka powitała mnie zniewalającym uśmiechem. Kiwnąłem głową, nie mając siły na odpowiedź, z trudem łapiąc oddech i ocierając spocone czoło. – Trochę kazał pan na siebie czekać. Zapraszam korytarzem za mną. – Po sprawdzeniu biletu otworzyła bramkę, przepuszczając mnie do kołnierza, prowadzącego na płytę lotniska.

– Dziękuję. – Uśmiechnąłem się z wysiłkiem i ponownie zacząłem biec.



Autobus z włączonym silnikiem czekał już tylko na mnie. Wpadłem jak kula armatnia do środka. Kolejna stewardesa zamknęła za mną drzwi i bus ruszył w kierunku samolotu.

– Dzięki. – Ciężko dysząc, skinąłem dziewczynie, w odpowiedzi uśmiechnęła się do mnie uroczo, pokazując rząd bielutkich zębów, okraszony śliczną buzią. Skąd oni biorą takie dupcie? Przecież to nieprawdopodobne, jak piękne kobiety tu pracują.

Dwie godziny wieczornego lotu do Londynu, wspomagane kilkoma mocnymi drinkami, upłynęły szybko i bezboleśnie. Na miejscu czekała na mnie praca, otwarcie zespołu sprzedażowego polskiej firmy, zajmującej się produkcją i dystrybucją okien oraz części do nich. Praca dobrze płatna, oferująca spore możliwości rozwoju zawodowego, a poza doszlifowaniem języka, miałem zarządzać kilkuosobowym zespołem sprzedażowym i raportować bezpośrednio do centrali w Polsce.

Nie wyglądało to trudne zadanie, zakładałem, że z językiem poradzę sobie bez problemu, a zarządzać potrafię, to samo robiłem u nas w kraju. W wieku trzydziestu trzech lat to całkiem niezłe perspektywy rozwoju i zarobku.

W Warszawie pozostała za mną spalona ziemia. Zgliszcza, pożoga i ruina. Dwa tygodnie przed wylotem rozstałem się z dziewczyną, Kamilą, z którą spotykałem się pięć lat i wiązałem dość poważne plany. Na tyle poważne, że w wakacje planowałem oświadczyny w jakimś romantycznym, egzotycznym miejscu, jak Madagaskar czy Zanzibar. Marzył mi się wyjazd we dwoje.

Jak zakomunikowała mi w trakcie „poważnej rozmowy”, od dłuższego czasu czuła, że nasz związek wypalił się. Nie czuła się z tym komfortowo, próbowała wzbudzić w sobie ogień, który buzował w niej na początku, ale nie udało się, biedaczce. Na próby mojej rozmowy z nią, naprawienia tego, co się popsuło, zachowywała się jak betonowa ściana.

„Nie, nie, nic z tego nie będzie.”.

„Przykro mi Piotr, naprawdę.”

„Musimy się rozstać.”.

„Nie nagabuj mnie, bądź mężczyzną.”.

„Daj spokój, jeszcze może się rozpłaczesz?”.


Jak na koniec okazało się, miała kogoś na boku i po kilku godzinach wiercenia dziury w brzuchu, powiedziała mi to z wielką łaską.

Od ponad pół roku pieprzyła się z kimś, sypiając jednocześnie ze mną.

I diabli wszystko wzięli. Fałszywa dziwka. Jeszcze noc wcześniej rozłożyła przede mną nogi, wyznając mi miłość i szepcząc do ucha, jak niby jest jej dobrze.

Jak kurwa można być tak obłudnym?!



Po tym, jak kopnęła mnie w tyłek i wyprowadziła się do gacha, wziąłem tydzień urlopu i praktycznie nie wychodząc z domu, chlałem na umór i non–stop chodziłem ujarany marihuaną. Mieszkanie zamieniło się w melinę, a ja miałem wszystko i wszystkich gdzieś. Po siedmiu dniach zarośniętego i brudnego, przebijając się przez zawalony pustymi butelkami i opakowaniami po zamawianym żarciu pokój, wiszącego nad zarzyganym kiblem, znalazła mnie Magda, młodsza siostra, zaniepokojona brakiem odzewu na połączenia, SMS–y i wiadomości na Facebooku. Przerażona moim wyglądem i stanem, wpakowała mnie siłą do wanny i zaaplikowała kurację odwykową w postaci kroplówki z glukozy, którą przywiózł jej kumpel, pielęgniarz pracujący w Szpitalu Praskim. Siedziała ze mną przez kolejny dzień, ugotowała rosół i chodziła, jak za chorym. Z jednej strony byłem wściekły, bo ktoś wkroczył w moją strefę (anty)komfortu, w której umartwiałem się i rozpaczałem, z drugiej w duchu dziękowałem jej, bo mój organizm z trudem wytrzymywał takie ilości alkoholu, jakie w siebie wlałem i zaczynałem mieć omamy.

Dobrze, że przyjechała i wyciągnęła mnie z tego gówna.



Przez dwa kolejne dni walczyłem z delirium kacowym, połączonym z halucynacjami. Wspomagałem się pozostałościami marychy, której na szczęście nie wypaliłem w pijackiej malignie do końca, w przeciwnym razie chyba bym oszalał. Czułem się jednak fatalnie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie – zbity jak pies po jej zdradzie, bolały mnie wszystkie mięśnie, dłonie drżały, a żołądek zachowywał się jak szalona ćma, zamknięta w pomieszczeniu z halogenami, świecącymi ze wszystkich stron.

Wreszcie moja kochana siostra (dziękuję ci, Madziu!) siłą zawiozła mnie do pracy. Przez fatalny stan nie nadawałem się do siedzenia w biurze, ale z drugiej strony przebywanie w domu było jeszcze gorsze, bo znowu zacząłbym chlać. Z dwojga złego lepsza była praca, przynajmniej ktoś na mnie uważał i pilnował, żebym czegoś nie odpieprzył.



Jacek, prawie pięć dych na karku. Współwłaściciel firmy, w której pracowałem, świadomy tego, co ze mną się działo, wpadł na genialny w jego mniemaniu pomysł. Siedziałem przy biurku, słuchając tyrady i modląc się o jak najszybszy koniec.

– Piotrek, mam dla ciebie robotę. Miałem tam wysłać Zenka, ale ty znasz lepiej język, a poza tym chyba przyda ci się wyjazd z Warszawy, prawda? – Patrzył na mnie badawczo. – Jesteś blady jak gówno w przeręblu. Ile czasu chlałeś?

– A czy to kurwa ważne? – Mój głos dochodził z oddali, czułem się, jakbym był nie w swoim ciele, trzęsły mi się ręce, miałem ochotę zwymiotować, a łeb bolał, jakbym wypalił paczkę papierosów dzień wcześniej. – Wszystko się zesrało. – Ukryłem twarz w dłoniach, mając nadzieję, że sobie pójdzie.

Jacek to naprawdę w porządku facet. Twardy, ale sprawiedliwy szef. Widziałem po jego minie, że nie jest zachwycony moim wyglądem (ja również nie byłem), ale jego domeną było działanie, a nie narzekanie i użalanie się nad sobą.

– Masz zarezerwowany na jutro na czternastą bilet na lot do Londynu. Otwieramy tam filię firmy. Chcę, żebyś był liderem zespołu sprzedażowego.

– Kurwa, jakiego Londynu?! Człowieku, przecież ja ledwo stoję na nogach!

– To weź się za siebie, do kurwy nędzy i przestań jęczeć, jak stara baba! Masz nieco ponad trzydzieści lat na karku, a zachowujesz się, jakbyś był pierdolonym emerytem, zapierdalającym z balkonikiem po chodniku.

Mój szef to bezpośredni człowiek, umiejący zmusić człowieka do działania.

– Posłuchaj. – Pochylił się i poczułem wydobywający się z jego ust odór zjedzonego wcześniej kebaba z sosem czosnkowym. Żołądek podjechał mi do gardła. – Jesteś jednym z moich najlepszych pracowników. Nie wyślę tam Zenka, w Anglii zjedzą go żywcem. Potrzebuję gościa, który ma dynamit w głowie i potrafi myśleć, lubi pracę z ludźmi. To ty po powiedzeniu „spierdalajcie” potrafisz sprawić, że czują podniecenie przed zbliżającą się podróżą. Zenek to człowiek-procedura. On dobrze sprawdza się na zapleczu, jako szara eminencja działająca na tylnym froncie. To ciebie chcę wykreować na gwiazdę firmy. Anglia to furtka do kariery, doszlifujesz język, poznasz inną kulturę, może znajdziesz sobie jakąś fajną dupcię, hę? – Uśmiechnął się. – W Anglii tego towaru jest jak lodu na pieprzonej Grenlandii. A trakcie każdego mojego wyjazdu tam mogłem ruchać tak, że kutas by mi odpadł.

Sondował mnie przez chwilę wzrokiem, sprawdzając, czy słucham. Nie dziwię się, że chciał się upewnić, najprawdopodobniej wyglądałem, jakbym wpadł w katatonię, patrząc się pustym wzrokiem w ścianę i nie reagując na bodźce.

– Poza tym. – Wznowił wypowiedź, a mój żołądek znowu zaczął kręcić esy-floresy. – Przyda ci się wyjazd z Polski, prawda? Magda mówiła mi, co się stało, chyba nie masz zamiaru siedzieć tu i użalać się nad sobą jak pierdolony Werter? Kamila to przeszłość, opłakałeś ją, zachlałeś pałę grubo, a teraz czas na nowy etap. Potrzebny ci reset, a Londyn to idealne miejsce.

Zero reakcji z mojej strony. Idź już, kurwa, sobie!

– Jutro o czternastej masz wylot z Okęcia. Na maila dostaniesz dane pracownika, który odbierze cię z lotniska. Reszta zespołu jest już na miejscu i czeka na twój przylot. Zaczynacie pracę od poniedziałku, a weekend macie na zapoznanie się, jakaś imprezka, zresztą na miejscu wszystkiego się dowiesz. – Rzucił bilet na biurko i wyszedł z pokoju.

---

Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie. Samolot wpadł w lekką turbulencję, na szczęście po chwili pilot wyrównał lot i wszystko wróciło do normy. Zerknąłem na leżącą na kolanach gazetę, którą zabrałem ze sobą z Warszawy, w oczy rzucił mi się artykuł z pierwszej strony.

– MORDERCA Z KABAT PONOWNIE ATAKUJE! – Krzykliwy nagłówek nie pozostawiał wątpliwości, co było obecnie tematem numer jeden w mediach. – SZALENIEC GRASUJĄCY W WARSZAWIE I OKOLICACH ZABIŁ PO RAZ KOLEJNY!

W dalszej części artykułu można było przeczytać, iż zwłoki poszukiwanej od kilku miesięcy zaginionej kobiety odnaleziono w Lesie Kabackim. To kolejna ofiara Mordercy z Kabat, jak określiły go media. W okresie kilkunastu miesięcy zaginęło w Warszawie i okolicach osiem kobiet, z czego znaleziono ciała trzech, a reszta wciąż nie dawała znaku życia.

Artykuł uzupełniał wywiad z prowadzącym śledztwo oficerem policji, Markiem Konarskim. Oczywiście mamy już trop, ale dla dobra śledztwa nie możemy niczego ujawnić. Prosimy o wsparcie, każda informacja może okazać się cenna w kontekście prowadzonego śledztwa.

Blablabla.

Jasne. Gówno wiecie, a gość morduje wam młode dziewczyny pod nosem i śmieje się prosto w twarz.

Sygnał nakazujący zapięcie pasów przerwał jakże fascynującą lekturę, a kilka minut później samolot zaczął kołować i wylądował. Na szczęście kac przeszedł przed startem, a wlany w trakcie lotu alkohol spowodował, że nie chciało mi się rzygać, w przeciwnym wypadku lądowanie mogłoby się nieprzyjemną awarią w wykonaniu mojego żołądka.



Zgodnie z informacją w mailu, na Gatwick miał na mnie czekać Rosjanin, Jurij Czernienko.

Paskudna morda. – Obejrzałem w samolocie dokładnie fotkę, załączoną do maila. Wyglądał na pospolitego bandziora z ulicy. Długi, haczykowaty nos, płowy kolor włosów, pociągła, wredna gęba, wąskie usta i skóra nosząca ślady trądziku młodzieńczego. Nie wzbudzał zbytniego zaufania.

Po przejściu przez bramki i odebraniu bagażu rozglądałem się, szukając wysokiej, tyczkowatej postaci ze zdjęcia, przypominającej Sowieta.

Gdzie ten cholerny Rusek się włóczy? – Ogarniała mnie rosnąca wściekłość. Zmęczony po podróży miałem ochotę pojechać do hotelu. Większość pasażerów zdążyła już opuścić terminal po odbiorze bagaży, a ja stałem jak kołek, szukając kontaktu.

– Piotr Uznański? – Usłyszałem za sobą melodyjny, niski, damski głos ze wschodnim akcentem. Odwróciłem się na pięcie i zamarłem.

Za mną stała niższa o kilkanaście centymetrów piękna szatynka o orientalnej urodzie. Długie rzęsy, mały, lekko zadarty nosek i ciemne usta w kolorze dojrzałych malin. Czarne jak smoła, proste włosy do ramion. Kremowa karnacja skóry. I oczy! Duże, brązowe, hipnotyzujące, nieco skośne. Momentalnie w nich utonąłem.

– Piotr Uznański? – powtórzyła.

– Tak – wydukałem oszołomiony. Mój angielski osiągnął naprawdę niezły poziom. Co prawda ciężko przychodziło mi pozbycie się wschodnioeuropejskiego akcentu, ale słownictwo i gramatykę miałem w jednym palcu.

– Jestem Nadia Dumitrescu. –  Błysnęła pięknym uśmiechem z białymi ząbkami i wyciągnęła rękę. Uścisk był ciepły i przyjemny. – Jurij przeprasza, ale miał drobny wypadek w pracy i nie mógł po ciebie wyjechać.

Nadia. Rumunka? Wygląda trochę na Japonkę…

– Miło mi cię poznać, Nadio. – Oddałem delikatnie uścisk i uśmiechnąłem się ciepło.

– Jak minął lot, wszystko w porządku? – Ruszyliśmy w kierunku wyjścia z terminala. Cały czas zerkałem na nią kątem oka, czego chyba była świadoma.

– Tak, dziękuję. Spałem prawie cały czas. – Nie wspomniałem o raczeniu się drinkami.

– Czekaliśmy na ciebie z resztą zespołu. Jesteśmy w komplecie, pięć osób włącznie ze mną plus ty, jako nasz supervisor.

Będzie w moim zespole? Dobra wiadomość na początek. – Uśmiechnąłem się w duchu. Perspektywa pracy z Ruskiem, wyglądającym jak cyngiel mafii, nie jawiła się zbyt zachęcająco. Słowo supervisor wymówiła z twardym „R”, podobał mi się sposób, w jaki akcentowała spółgłoski.

– Jesteś zmęczony? Jeśli tak, to możesz od razu jechać do hotelu, masz rezerwację na dzisiaj, a jutro pokażę ci apartament, który firma dla ciebie wynajęła.

– Nie jestem aż tak zmęczony, żeby iść od razu spać – odparłem. – Zwłaszcza że mamy piątek i jutro nie pracujemy. Co z resztą zespołu? Możemy ich ściągnąć na małą imprezę zapoznawczą?

– Są chyba w domach, ale nie powinno być problemu z ich złapaniem. Daj mi chwilę.

Odeszła na bok i zaczęła dzwonić. Obserwowałem skrycie, jak chodzi wzdłuż krawężnika w tę i z powrotem. Granatowa marynarka rozchylała się w rytm jej kroków, ukazując białą koszulę, miała na sobie również granatowe spodnie uprasowane w kant i czerwone szpilki na wysokim obcasie, wyglądającym spokojnie na siedem, osiem centymetrów. Elegancka i seksowna businesswoman w pełnej krasie.

Ma klasę. – Pełen podziwu nie przerywałem obserwacji. Nadia dzwoniła, rozmawiała, żartowała i śmiała się do słuchawki, co rusz podłapując moje spojrzenie. Wreszcie po kilku minutach zakończyła konsultacje i wróciła do mnie.

– Tak się szczęśliwie składa, że wszyscy są w domach i nie mają na dzisiaj planów.

– Super. – Ucieszyłem się szczerze. Naprawdę miałem ochotę poznać ich wszystkich, a nieoficjalnie będzie łatwiej, niż w biurze, gdzie wszyscy od razu się usztywniają. – Jedźmy w takim razie do hotelu, odświeżę się nieco i możemy ruszać w miasto.

Zamierzałem machnąć na taksówkę, ale Nadia złapała mnie za dłoń. Ciepły dotyk jej palców był bardzo, bardzo przyjemny.

– Przyjechałam po ciebie samochodem, chodźmy. – Przytrzymała chwilę, po czym zabrała rękę. Z pewnym żalem stwierdziłem, że mogłaby to jeszcze powtórzyć.

No nic, może później. – Obiecałem sobie w duchu.

Srebrna, nowiutka Kia Ceed czekała na nas na lotniskowym parkingu. Chciałem poprowadzić, ale po raz kolejny powstrzymała samcze zapędy w dowodzeniu.

– Pamiętasz, że tutaj obowiązuje ruch lewostronny?

Kompletnie wyleciało mi to z głowy!

– Pozwolisz, że dzisiaj ja będę szoferem? Są spore korki, a chciałabym zawieźć cię szybko do hotelu. Zanim się spotkamy w klubie, muszę jeszcze na chwilę pojechać do siebie.

– No dobrze, dzisiaj ty prowadzisz, ale następnym razem to ja siadam za kierownicą. W końcu będę musiał przejść przez ten koszmar jazdy lewostronnej. – Uśmiechnąłem się mimowolnie. Błysnęła ząbkami, rzucając „pewnie, ale wolałabym wtedy być daleko”  i ruszyła z piskiem opon w kierunku wyjazdu.

Złośliwa bestyjka.

Poza tym już w samochodzie uświadomiłem sobie, że przecież piłem alkohol podczas lotu. Średnio miałem ochotę na aresztowanie z powodu jazdy po pijanemu pierwszego dnia w nowym miejscu pracy…



– W trakcie twojego lotu wysłałam ci maila z CV i referencjami naszej piątki oraz z kartami stanowisk i skróconą listą obowiązków. Czeka nas przynajmniej kilkanaście minut jazdy, więc jeśli masz ochotę, możesz się teraz z nimi zapoznać. Plik jest zaszyfrowany przez Jacka, hasło dostałeś SMS–em na swój numer telefonu.



Plik, plikiem, z rosnącym przerażeniem obserwowałem, co Nadia wyprawia za kierownicą, zastanawiając się, czy dotrę cały do hotelu. Agresywny styl jazdy z dodatkiem lewostronnego ruchu powodował u mnie skoki ciśnienia i gwałtowne podjeżdżanie zawartości żołądka do góry. Dziewczyna kurs na prawo jazdy zdawała chyba u byłego kierowcy Formuły 1, Nigela Mansella.

No nic, może uda się dojechać w jednym kawałku, a jeśli nie, to przynajmniej rozwalę się z seksowną laską za kierownicą.



Zagłębiłem się w lekturze, coraz bardziej zafascynowany zespołem, przygotowanym przez Jacka i im więcej miałem przeczytane, tym coraz mniej mi w tym wszystkim się kleiło.



Pierwsze CV – Jurij Andriej Czernienko. A więc Rusek będzie w moim zespole, hmm. Trzydzieści jeden lat, były biegacz długodystansowy, członek olimpijskiej reprezentacji Rosji, później pracownik rosyjskiego oddziału firmy. Na dole widniała adnotacja Jacka „trzy razy z rzędu pracownik roku w oddziale w Rosji, dbaj o niego”.

W dalszym ciągu jego gęba nie budziła we mnie zaufania, ale jak brzmi przysłowie, nie należy oceniać ludzi po wyglądzie (czy jakoś tak).

No i ta przeszłość, były sportowiec. Przecież mógł zostać ekspertem telewizyjnym albo trenerem.

CV numer dwa – Eleonore Dominique Cloutier. Francuzka. Trzydzieści cztery lata, przez pięć lat pracowała w Kanadzie jako agent nieruchomości, później przeniosła się do Anglii i znalazła na krótko posadę jako asystentka w ambasadzie francuskiej. Dlaczego zmieniła ciepłą posadkę w ambasadzie na orkę, jaką będzie sprzedaż okien i osprzętu do nich? Kasa za prowizje co prawda jest świetna, liczyłem, że jeśli zrealizujemy cele sprzedażowe, to po roku będę mógł bez problemu kupić czteropokojowe mieszkanie w Warszawie w stanie surowym w Centrum lub na Mokotowie, ale ona? Z takimi referencjami znalazłaby dużo lepszą posadę. Może nie specjalnie lepiej płatną, ale bardziej prestiżową.

Zdjęcie przedstawiało uśmiechniętą blondynkę z naturalnie kręconymi włosami do ramion. Niebieskie oczy, dość wąskie usta, okulary ze złotymi oprawkami. Ładna.

CV numer trzy – Nadia Sachiko Dumitrescu. Zerknąłem kątem oka na moją towarzyszkę, wkurzony ton głosu i pomrukiwanie pod nosem wskazywały na niezadowolenie z korków i chyba bluzgi, kierowane do innych kierowców w języku ojczystym. Nawet przeklinając, wyglądała seksownie i kobieco.

Wróciłem do pliku i zamarłem, z niedowierzaniem czytając kolejne linijki.

Rumunka, lat dwadzieścia osiem. Urodzona w Tokio (!), pracowała między innymi jako rzecznik prasowy i doradca zarządu firmy dystrybuującej paliwa płynne na terenie Unii Europejskiej oraz w Chinach i na Bliskim Wschodzie. Znajomość języków: rumuński, angielski, francuski, japoński (!), chiński (!!), perski (!!!), mandaryński (!!!!).

Wow!

Już w przypadku Eleonory byłem zdziwiony, jakim cudem pracownik z takim doświadczeniem oraz umiejętnościami trafił do polskiego przedsiębiorstwa, sprzedającego okna. Co prawda to firma mająca oddziały rozsiane po całym świecie i jedna z najprężniej rozwijających się w naszym kraju, ale naprawdę? Eks rzecznik prasowy i doradca zarządu giganta paliwowego ląduje tu jako zwykły sprzedawca?

Musiałem ją o to zapytać w wolnej chwili.

Poza tym, gdyby nie pełniła funkcji rzecznika, śmiało mogłaby być modelką.

CV numer cztery – Alice Schwartz. Amerykanka, lat trzydzieści. Wcześniej makler giełdowy, dopisane ręcznie na dole zeskanowanego dokumentu „zwolniona za romans z przełożoną”. Następnie praca w kilku firmach zajmujących się sprzedażą produktów z branży FMCG. Adnotacja Jacka „Może jej CV nie robi wrażenia, ale to cenny element zespołu. Świetny organizator i osoba działająca na tyłach. Coś jak Zenek u nas. Jest naprawdę dobra, nie zaniedbuj jej”.

Na zdjęciu widniała poważna twarz ciemnowłosej kobiety w okularach. Dość duży nos, wąskie usta i szare oczy. Kompletnie nie w moim typie – dodałem w myślach. No cóż, używając terminologii piłkarskiej, w zespole są ludzie od grania na fortepianie i noszenia fortepianu. Alice kwalifikowała się do drugiej grupy.

Ostatnie CV.

Malik Ahmed Abdennour. Senegalczyk, lat dwadzieścia dziewięć. Syn emigrantów, urodzony w Afryce, od drugiego roku życia mieszkający we Francji, wychowany w paryskim getcie. Ukończył Uniwersytet Marsylski w Provence z wynikiem celującym. Kierunek – ekonomia. Znajomość francuskiego, angielskiego, hiszpańskiego, arabskiego i kilku dialektów afrykańskich. Pierwsza praca.

Zdjęcie – czarny jak smoła Murzyn, szczerzący zęby do obiektywu. Duże oczy, szczery uśmiech, krótkie, kręcone włosy.

Jakim cudem Jackowi udało się zgromadzić taką ekipę? Ci ludzie mają wiedzę, umiejętności i doświadczenie, predestynujące do pracy na zupełnie innych stanowiskach. Lepiej płatnych. Przede wszystkim znają języki i nawet jeśli to ich pierwsza praca, jak w przypadku Malika, potencjał mają na coś dużo, dużo lepszego.



Nadia wykonała gwałtowny skręt w lewo, złapałem kurczowo uchwyt nad głową, a mój żołądek ponownie wykonał salto.

– Przepraszam, ale naprawdę się spieszę. – Uśmiechnęła się zniewalająco. Gdyby nie fakt, że czułem się, jak w bolidzie Formuły 1, pewnie oddałbym uśmiech i rzucił czerstwy tekst w stylu „z piękną kobietą szybka jazda to przyjemność”. Lewa strona jezdni, korek plus prędkość spowodowały, że bardziej niż o podrywie, myślałem o bezpieczeństwie własnego tyłka.

– Nie ma sprawy. Widzę, że naprawdę nieźle prowadzisz – wydukałem, uśmiechając się niepewnie. – Zmieniając temat, mogę ci zadać pytanie?

– Strzelaj. – Zerknęła na mnie.

– Miejsce urodzenia – Tokio, znajomość języków – perski, japoński, chiński i mandaryński. Dość niezwykła kombinacja jak na szeregowego pracownika firmy sprzedającej okna. Miałaś posadę, od której był tylko krok do stanowiska dyrektora lub członka zarządu.

– I dlaczego odeszłam? –  Weszła mi w słowo. – Wiesz, czasem trzeba podejmować decyzje, wydające się irracjonalnymi dla osób z zewnątrz. – Zatrzymała się na światłach. – Chciałam zwolnić tempo życia, pieniędzy mi nie brakuje. Firmę polecił mi znajomy, z Jackiem dogadałam się z pięć minut i jestem.

– Ale będziesz miała nad sobą kierownika, ktoś z twoim doświadczeniem powinien być raczej na moim miejscu.

– Nie mam ochoty zarządzać ludźmi, być odpowiedzialna za innych. Chcę mieć zwykłą pracę, która będzie sprawiała mi przyjemność i po ośmiu godzinach z czystym sumieniem zajmę się innymi sprawami, niż klienci. Swoim życiem.

Milczeliśmy oboje przez dłuższą chwilę. Ona, skupiając się na drodze, ja, analizując jej słowa.

– Jesteśmy na miejscu. – Zahamowała gwałtownie i zatrzymała się pod hotelem. – Jeśli będziesz miał ochotę, pogadamy później. Na wizytówce masz adres klubu. Numery telefonów taxi znajdziesz w mailu, do zobaczenia za godzinę.

Wyjąłem walizkę z bagażnika i zamknąłem drzwi. Nadia pomachała mi przez szybę i z piskiem opon ruszyła przed siebie.

Hotel otwierał przede mną podwoje.

---

Godzinę później taksówka ze mną w środku podjechała pod klub, na którego namiary pozostawiła Rumunka. Wysiadłem po zapłaceniu i stanąłem w kolejce do wejścia.

Budynek z zewnątrz nie prezentował się zachęcająco, wręcz odwrotnie – mieszkańcy Warszawy znają zapewne lokalizację w dzielnicy Kamionek, z istniejącym niegdyś przystankiem o nazwie Rawar i pobliskim budynkiem. Skojarzyłem momentalnie ruderę, do której stałem w kolejce z tym miejscem.

Oby w środku było lepiej, bo z zewnątrz wygląda mi to na lokalną sztachetownię. – Oceniłem i zbliżyłem się do napakowanego, dwumetrowego gościa na bramce. Ochroniarz wyglądający na zapaśnika lub wrestlera świdrował mnie wzrokiem.

– Jestem zaproszony przez przyjaciółkę.

– Nazwisko przyjaciółki?

– Nadia Dumitrescu.

– Pani Nadia? Trzeba było podejść bez kolejki. – Nastawienie lokalnej wersji Pudziana zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. – Po lewej stronie schodami w dół, później do końca prosto i na górę do loży po prawej stronie. – Podziękowałem i grzecznie ruszyłem w głąb klubu.

Przed wyjściem z hotelu miałem problem z dobraniem ciuchów. Niby to wizyta w towarzyska, ale nie mogłem przecież pojawić się stroju plażowym czy w t–shircie, a z Polski nie zabrałem zbyt wiele, licząc, że zdążę zrobić zakupy na miejscu. Obejrzałem się w lustrze przed wyjściem z hotelu. Koszula w kolorze bordo, czarne dżinsy, czarne laczki, okulary lustrzanki. Nieźle.



Droga do loży ciągnęła się w nieskończoność. Wreszcie dotarłem na szczyt, czując się, jakbym pokonał schody w Alpach Berneńskich, liczące, bagatela, jedenaście tysięcy kroków. Przy stole siedziała czwórka osób, bawiąc się doskonale. Pierwsza zauważyła mnie Nadia.

– Piotr! – krzyknęła radośnie. – Chodź do nas, przedstawię cię pozostałym.

Wiedziałem już, po co pojechała do domu. Strój bizneswoman z lotniska zamieniła na czerwoną, obcisłą sukienkę ze sporym dekoltem, sięgającą kolan, na stopy założyła czarne, błyszczące szpilki, w uszach zawiesiła małe kolczyki z chińskimi lub japońskimi znakami z alfabetu.

Nie tylko mnie oszołomił jej wygląd, kiedy wstała do mnie, sporo męskich głów, siedzących przy barze, obejrzało się, taksując ją z góry na dół wiadomymi spojrzeniami.

Malik podniósł się i przywitał się jako pierwszy.

– Witamy w Londynie. – Mówił z francuskim akcentem, a jego uścisk miał moc imadła. Nie jestem ułomkiem, ale gość prezentował się, jakby pretendował do gry w NBA.

– Cześć, Malik. – Z trudem powstrzymałem się od grymasu. – Cieszę się, że mogę cię poznać. – Następnym razem przybiję ci piątkę, świrze.

– Eleonora. – Blondynka uśmiechając się przyjaźnie, wyciągnęła dłoń na powitanie. Poczułem ulgę, kopia Malika mogłaby zmiażdżyć mi dłoń.

– Poznaj Alice. – Nadia wczuła się w rolę gospodarza. Biorąc pod uwagę fakt, że prezentowała się niczym gospodarz „Tańca z Gwiazdami” i swoją prezencją przyćmiłaby samego Krzysztofa Ibisza, miało to sens.

– Cześć – rzuciła Amerykanka i zaciągnęła się papierosem.– Pijesz wódę?

– Jasne – odparłem. Po ubiegłotygodniowym maratonie mało kto mógłby dotrzymać mi kroku.

– To dobrze, bo Jura narzekał, że nie ma kompana do chlania. – Zaśmiała się, uniosłem brwi.

Jura? Jurij Czernienko?

– Cześć, szefie! – Poczułem mocne klepnięcie w plecy. Za mną stał chudy jak patyk, wysoki Rosjanin, uśmiechając się krzywo. Z oczu biła ciekawość i… chęć rywalizacji? – Słyszałem, że masz ochotę spróbować się z Ruskiem w piciu wódki?

– Cześć, Jurij. – Wyciągnąłem dłoń i uścisnąłem rękę Czernienki. – Chętnie się z tobą napiję, ale najpierw coś zjem. Chyba że chcesz, żebym zaliczył szybki zgon.

– Szefie, to nie wchodzi w grę. Mamy szwedzki stół. Jest polska kiełbasa, specjalnie dla ciebie, ogórki, chleb, a nawet smalec… Jeśli masz życzenie, kucharz przygotował żurek, Nadia wymusiła to na nim.

Cholera, ale się postarali, – Uśmiechnąłem się w duchu.

– Ok, poproszę w takim razie solidny talerz żurku, a kiełbasę i ogórki weźmiemy na zagrychę do wódki. Aha i Jurij, nie mów do mnie szefie, dobra? Wystarczy Piotr albo Piotrek.

– Spoko sz… to znaczy Piotrek – wypalił Rosjanin.

Po raz kolejny potwierdziło się, że ocenianie ludzi po wyglądzie to duży błąd. Rusek okazał się w porządku gościem, takim dobrym duchem zespołu.



W szybkim tempie pochłonąłem dwa talerze żurku i dziesięć minut później na stół wjechała taca z pięćdziesiątkami wódki.

– O, kurwa. – Rzuciłem po polsku. – Ile jest tych lufek? – Spojrzałem na Jurija, który z radości zatarł dłonie.

– Pięćdziesiąt – odparł z niewinną miną. – Pomyślałem, że lepiej zamówić więcej, żeby później nie chodzić do baru po pijaku po schodach.

Pięćdziesiąt. Dobrze, że jutro jest sobota.

– Srebrnaja Góra. – Najwyraźniej był bardzo dumny z marki rodzimej gorzały. – Napijmy się za początek znajomości i dobrej współpracy.

– Wszyscy? – Zerknąłem na pozostałych.

– Niee, to znaczy my tylko symbolicznie, po jednym kieliszku. Dla nas są przeznaczone inne trunki – zaśmiali się chóralnie z mojego pytania. – Nikt z nas nie jest w stanie wytrzymać tempa Jury. – Dodała Nadia. – Ale ty, z racji pochodzenia i sławy Polaków w piciu wódki na pewno dotrzymasz mu kroku.

– To jak? Mecz międzypaństwowy na szczycie? O lokalny tytuł największego pijaka w firmie, Rassija i Polsza. – Jurij wstał i uniósł kieliszek. – Twoje zdarowie, Piotr.

Zaczęło się.

Wódka była dobrze schłodzona i markowa, żadna podróba, widywana czasem w polskich sklepach. Wchodziła jak złoto, kojarzyłem tę nazwę i tania to ona nie była. Produkt klasy premium.

– Ok, no to jedziemy. – Wstałem i spojrzałem na Jurę. – Po dwie?

– Oho, chyba w końcu mam twardego przeciwnika. – Uśmiechnął się i wychylił po kolei dwie pięćdziesiątki, a ja za nim. Alkohol rozgrzał przewód pokarmowy, docierając do żołądka. Poczułem ciepło, przypominając sobie jednocześnie zeszłotygodniowy maraton. Tym razem piłem jednak w zdecydowanie przyjemniejszym towarzystwie.

Siedziałem między Nadią i Alice, po drugiej stronie miejsca zajęli Eleonora, Malik i Jura.

– Masz ochotę zapalić? – Nadia podała mi skręta.

– Pewnie. – Wziąłem od niej jointa i solidnie pociągnąłem. W Polsce zdarzało mi się często popalać, jaranie jest lepsze, niż alkohol, bo przynajmniej nie ma po nim kaca, a jak się pomiesza z wódą, to zgon następnego dnia jest mniejszy. – Niezły.

– Amsterdamski. – Zaciągnęła się mocno i podała skręta Malikowi.

Boże, co za dziewczyna. Coraz bardziej mnie zadziwiała, przeszła mi ochota na jej bzyknięcie, już samo patrzenie sprawiało mi prawie ekstatyczną przyjemność.

– Nie będziemy mieli problemów z powodu tego? – Pokazałem głową na skręty. – W końcu to nie jest legalne.

– Niee, znam właściciela klubu jeszcze z czasów poprzedniej pracy. – Tłumaczyła mi, po oczach widziałem, że trochę ją trzepnęło, mnie zresztą też. – Nie przejmuj się tym zbytnio. Baw się dobrze i jeśli czegoś potrzebujesz, po prostu mi to powiedz.

Czy czegoś potrzebuję? No cóż, początkowo miałem ochotę po prostu cię przelecieć, ale po kilku spędzonych wspólnie godzinach? Najchętniej wyszedłbym z tobą stąd, zaszył się w knajpce i przegadał cały wieczór oraz noc.



Po kilku kolejkach i dwóch skrętach nieco sztywna atmosfera uległa znacznemu rozluźnieniu. Wyglądało na to, że towarzystwo dobrze się ze sobą czuło. A mnie coraz bardziej się to podobało i naprawdę dobrze się z nimi bawiłem.

– Znaliście się wcześniej? – zapytałem Malika, kopcącego kolejnego jointa. Na tle czarnej skóry przekrwione od zielska białka wyglądały nieco przerażająco, jak u wampira.

– Z resztą zespołu? Oddział londyński powstał miesiąc temu, początkowo nie mieliśmy supervisora i zarządzano nami z Polski. Ktoś wpadł na pomysł, żeby jednak zrobić z nas pełnoprawną jednostkę i przysłał ciebie.

– Nie ktoś, tylko Jacek, to była jego koncepcja. Co nie znaczy, że jestem jego przydupasem. – Tłumaczyłem z nieco plączącym się językiem. – Powody wysłania mnie tutaj były hmm, powiedzmy, że częściowo związane z kwestiami osobistymi.

We wzroku Nadii czułem ciekawość. Brązowe tęczówki przewiercały mnie na wylot.

– A masz dziewczynę albo żonę? – wypaliła Alice, patrząc na mnie prowokująco. Chyba wiem, kto tu jest najbardziej bezpośrednią osobą.

– Nie mam – odparłem zgodnie z prawdą.

– Jesteś gejem? – Otworzyła szeroko oczy.

– Haha, nieee. – Zaśmiałem się, czerwieniejąc lekko. –  Rozstałem się dwa tygodnie temu z dziewczyną. To jeden z powodów przyjazdu tutaj. Czemu pytasz, szukasz kogoś? – Odbiłem piłeczkę, nie bardzo mając ochotę na rozmowę na swój temat.

– Nie, dzięki, ale nie gustuję w mężczyznach. – Ach, więc to jest powód romansu z przełożoną, Amerykanka jest fallusosceptykiem.

Bardziej jednak niż Alice interesowała mnie Nadia, ale na razie nie miałem okazji, żeby dyskretnie ją podejść. Siedziała obok mnie, jednak w towarzystwie głupio było mi ją zagadywać, tym bardziej że wszyscy skupili uwagę na mnie.



Dwie godziny później niemal połowa tacy była opróżniona. Siedzieliśmy z Jurijem solidnie wstawieni przy stole. Nadia tańczyła z Malikiem, a Eleonora z Alice wyszły do toalety.

– Niezła jest, co? – Trącił mnie w ramię Rusek.

– Niezła? To mało powiedziane. – Obserwowałem młodą Rumunkę, jak wywija na parkiecie. Malik był od niej o prawie dwie głowy wyższy, naprawdę potężny gość, ale traktował ją bardzo delikatnie, jak laleczkę z porcelany.

Piękna kobieta.

– Jeśli myślisz o tym, żeby ją poderwać, to możesz dać sobie spokój. Na wstępie oznajmiła mnie i Malikowi, że nie mamy co do niej startować.

Nadia jakby wyczuwając, że o niej rozmawiamy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, a po chwili zeszła z parkietu i skierowała w naszą stronę.

Może wam tak powiedziała, mnie nie. – Odbiłem w myślach piłeczkę, wychyliłem kolejną lufę i ruszyłem w jej kierunku.

---

„Rossija – swiaszczennaja nasza dierżawa,

Rossija – lubimaja nasza strana.

Moguczaja wola, wielikaja sława –

Twojo dostojanje na wsie wriemiena!”




Co jest, kurwa? Kto włączył ruski hymn?

Zakryłem głowę poduszką, mając nadzieję, że koszmarny dźwięk, świdrujący mózg niczym wiertło dentystyczne za chwilę zniknie.

Niestety. Po kilku sekundach ciszy wycie wróciło, a ja nieśmiało i nieudanie próbowałem otworzyć oczy.

A może ktoś zapomniał wyłączyć radio? – Zastanowiłem się i stwierdzając, że mam to gdzieś, zignorowałem brzęczenie, które za moment ponownie umilkło.

Kurwa, ja pierdolę! – Zdenerwowałem się nie na żarty, kiedy hymn ponownie zaczął grać. Otworzyłem prawe oko, później z trudem lewe i spojrzałem w dół.

Łóżko hotelowe, w którym leżałem, a w zasadzie walały się po nim moje zwłoki, przedstawiało widok jak po potężnej awanturze. Rozrzucona pościel leżała częściowo na podłodze, a ja spałem w opakowaniu bez przykrycia. Upierdliwy hymn w dalszym ciągu wiercił mi dziury w głowie.

Sięgnąłem ręką w kierunku źródła. Telefon? Jakim cudem mam ustawiony ruski hymn na dzwonku?

Odebrałem instynktownie, nie patrząc, kto dzwoni.

– Halo? – Dźwięk wydawany przez otwór gębowy przypominał odgłos papieru ściernego, trącego o chropowatą powierzchnię.

– Piotr, otwórz. Jestem pod drzwiami.

Nadia?

Walcząc z mdłościami, zwlokłem się z łóżka i poczłapałem do wyjścia. Przekręciłem zamek i pociągnąłem za klamkę. Zwinnym ruchem wskoczyła do środka.

– Boże, ale wyglądasz. Jak trup. – Patrzyła na mnie z przerażeniem. Pomarańczowa, luźna bluzka, ze sporym dekoltem, granatowe szorty szare sandałki. Na zewnątrz musiało być gorąco. Mnie również zrobiło się ciepło, kiedy się na nią gapiłem.

– Co się wczoraj stało? – wychrypiałem, szukając w pokoju wzrokiem płynów, niebędących alkoholem. Dzięki Bogu, obok łóżka na podłodze stała butelka wody, pozostawiona przez kogoś, chyba przez tego czarnowłosego anioła. Wypiłem za jednym zamachem prawie połowę.

– Nie pamiętasz? – Zachichotała. – Nie jestem zdziwiona. No cóż, w dużym skrócie. Wypiliście z Jurą razem dwa litry wódki, obaj byliście tak pijani, że nie potrafiliśmy wpakować was do taksówek, bo nie mogliście trafić w drzwi i kilkukrotnie przewracaliście się na jezdnię. W końcu jakoś się udało, pojechałam z tobą do hotelu, modląc się, żebyś nie zaczął wymiotować podczas jazdy, a do pokoju wtoczyć cię pomógł ochroniarz. Nie miałam siły zaprowadzić cię do wanny, bo jesteś za ciężki, zresztą bałam się, żebyś się nie utopił, więc położyłam cię w ubraniu do łóżka. End of story.

Ja pierdolę, ale wstyd.

– O cholera, przepraszam! – Naprawdę było mi głupio. Nie dość, że schlałem się jak świnia przed całym zespołem, to jeszcze ona musiała holować mnie do domu, nawalonego jak prosię.

– Daj spokój, Piotr. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, a wy nie umówiliście się na randkę, tylko na wódkę. Nie masz za co przepraszać – odparła, patrząc mi prosto w oczy. – Mieliśmy poznać się i dobrze bawić. Moim zdaniem było świetnie. Pamiętasz, jak we dwójkę tańczyliśmy na parkiecie? – Zaśmiała się, a mnie zrobiło się gorąco w środku. Miałem przeczucie, że odwaliłem jakieś potężne gówno.

Taniec we dwójkę?

Gdybym coś naprawdę grubego odpieprzył, raczej nie rozmawiałaby ze mną tak spokojnie.

– Nie bardzo. – Zawiesiłem głos. Kurwa, czułem się jak na torturach. A jeszcze ten kac. Chociaż nie, to jeszcze nie kac, byłem po prostu pijany.

– No cóż, miałeś problem, żeby utrzymać równowagę, ale twoja szarmanckość bardzo mnie wzruszyła. – Cały czas śmiała się, a ja czerwieniłem, jak dorodny burak. – Oświadczyłeś mi, że jeśli ktokolwiek będzie się do mnie przystawiał, to wybijesz mu zęby i nasikasz do gardła.

Zamilkłem, nie próbując nawet wyobrazić sobie, jak kretyński wyraz twarzy musiała widzieć przed sobą Nadia.

I jak było mi wstyd.

Jezu, ale się popisałem. Pierwszy dzień i od razu narobiłem sobie tyłów.

– Nadio, bardzo cię przepraszam. – Usiadłem naprzeciw niej i ująłem jej dłoń. O dziwo, nie zabrała ręki, chyba czekając na ciąg dalszy, mimo naruszenia jej strefy komfortu. – Byłem pijany i pieprzyłem głupoty. Jeśli cię uraziłem albo walnąłem coś jeszcze, niestosownego, powiedz mi to od razu, proszę.

– Daj spokój, nic się nie stało, świetnie się z tobą bawiłam. Już dawno nikt tak ze mną nie tańczył. Nawet Malik nie potrafi tak wywijać. – Zabrała dłoń i wstała.  – A pamiętasz, jak przytulałeś się z Jurą i śpiewaliście na zmianę hymn rosyjski i polski i przysięgaliście sobie dozgonną przyjaźń braci Słowian?

– Co? – Parsknąłem.

– A jak myślisz, dlaczego w telefonie gra ci hymn rosyjski? Jura ma ustawiony polski.

– Jezu, za chwilę dowiem się, że tańczyłem nago na stole.

– No nie, aż takich popisów nie było, chociaż to mogłaby być całkiem interesująca perspektywa – wypaliła, a ja spojrzałem na nią, próbując domyślić się, czy żartowała.

Po tonie głosu wydawało się, że nie, ale byłem pijany, więc mogłem się mylić.

Nastała niezręczna cisza. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, po czym Nadia opuściła wzrok.

– Trzeba tu trochę posprzątać.– Zaczęła zbierać pościel z podłogi. Kiedy nachyliła się po poduszkę, jej bluzka rozchyliła się nieco i ujrzałem ciemne sutki jej drobnych piersi. Nie miała na sobie stanika.

O, kurwa, byłem nawalony, ale też mimo stanu upojenia, pozostałem facetem. Spodnie zaczęły szybko powiększać objętość w przedniej części, a ja zastanawiałem się, jak wybrnąć z sytuacji, nie powodując kolejnego faux paux.

– Ok, to ja idę się wykąpać. – Zerwałem się z łóżka w obawie, że zobaczy erekcję i uciekłem do łazienki.



Dziesięć minut później wyszedłem w nieco lepszym stanie. Przynajmniej nie chciało mi się już rzygać, za to ból głowy męczył okrutnie.

– Oprócz deklaracji pobicia wszystkich twoich adoratorów mówiłem coś jeszcze? – Drążyłem temat, jak się pogrążać, to do końca.

– Tak. – Najwyraźniej dobijanie mnie sprawiało jej sadystyczną przyjemność. – Cały czas pytałeś mnie, czy mam kogoś.

No tak, mogłem się tego spodziewać. – Zgromiłem się w myślach.

– A masz?

– Nie mam – odparła, patrząc mi prosto w oczy i badając reakcję. – Powinniśmy już iść, za pół godziny kończy się doba hotelowa. Zbieraj się, pojedziemy do twojego apartamentu. Aha, jeśli cię to pocieszy, Jura jest w jeszcze gorszym stanie niż ty, więc chyba wygrałeś wasz „pojedynek”. – W ostatnim słowie wybrzmiewała pogarda.

Nabija się ze mnie? Ta kobieta nie ma litości. Dla faceta w tak ciężkim stanie.

Zabrałem walizkę i grzecznie poczłapałem za nią do windy. Piętnaście minut jazdy samochodem, tym razem Nadia oszczędziła mnie, mój żołądek, przy okazji tapicerkę Kii i byliśmy na miejscu. W trakcie jazdy prawie nie rozmawialiśmy. Najwyraźniej zastanawiała się nad czymś intensywnie, a ja skupiałem się na tym, żeby dojechać do celu bez awarii.

– No dobrze, muszę lecieć, Piotr. Uważaj na siebie, jeśli będziesz czegoś potrzebował, dzwoń. Do poniedziałku. – Pożegnała się w drzwiach, uśmiechając i po chwili jej nie było.

Zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Potwornie zmęczony, nie mając siły nawet na rozejrzenie się i rozpakowanie, zwaliłem się w ubraniu na łóżko i chwilę później spałem snem sprawiedliwego.

W łóżku spędziłem całą sobotę i pół niedzieli.

---

W poniedziałkowy poranek, odświeżony i pełen energii, zjawiłem się w pracy. Przywitałem się ze wszystkimi, szczególnie wylewnie z Jurą, który chyba mnie polubił.

No to znalazłem sobie kumpla Rosjanina.

W sumie, czemu nie, nie jestem rusofobem, a moje obawy w stosunku do niego były raczej natury wizualnej, a nie narodowościowej.

Nadia jeszcze nie dotarła, biuro znajdowało się w ścisłym centrum miasta, więc trzeba było uważać na korki. Miałem zamiar zrobić krótkie zebranie robocze na początek współpracy i zabrać się do roboty. Z kopyta.



Pięć minut po dziewiątej młoda Rumunka w kasku i stroju do jazdy rowerem wpadła jak huragan do biura.

– Złapałam gumę w kole, przepraszam za spóźnienie. Idę się przebrać i możemy zaczynać – wyrzuciła z siebie na wydechu i biegiem wpadła do ubikacji.

Pomieszczenie, w którym pracowaliśmy, miało powierzchnię około stu metrów kwadratowych. Pod ścianami stały biurka całej piątki, a mój gabinet był odgrodzony szklanymi szybami. Po prawej stronie od gabinetu znajdowała się łazienka, do której pobiegła Nadia.

Po dłuższej chwili zerknąłem w tamtym kierunku, chcąc sprawdzić, za ile wyjdzie i rozpocząć spotkanie. Drzwi były nieco uchylone, a między nimi ujrzałem… nagą, czarnowłosą piękność, stojąca do mnie tyłem przed lustrem. Krew wzburzyła się gwałtownie, nie mogłem przestać gapić się na nią, mimo że głos w głowie powtarzał coraz głośniej „przestań”. Łapczywie pochłaniałem jej kształtne, drobne pośladki i opalone, perfekcyjne uda, seksownie umięśnione, jak na drobną kobietę, ciało. Między łopatkami  widniał tatuaż motyla, a na kości ogonowej – kolejny, pionowy napis w języku dalekowschodnim.

Wyczuła mój wzrok i bez słowa patrząc na mnie, trzasnęła drzwiami.

Kurwa. – Zakląłem w myślach. – Znowu to zrobiłem. Już drugi raz. Nie dość, że jestem prostakiem, który się schlał przed nią pierwszego wieczoru, to jeszcze teraz okazałem się zboczeńcem, podglądając ją w trakcie przebierania się.

Lepiej zacząć się nie mogło, co będzie dalej, oskarżenie o molestowanie?

Podoba ci się, co? Chcesz z nią czegoś więcej niż stosunków szef – podwładna w pracy? To zacznij zachowywać się jak mężczyzna, a nie gówniarz.

Trzeba będzie ją przeprosić.



O dziewiątej trzydzieści cała piątka siedziała przy stole w kuchni, czekając na mnie. Postanowiłem pierwsze spotkanie zorganizować w nieco mniej sztywnych warunkach niż sale konferencyjne do tego przeznaczone.

– Moi drodzy. – Zacząłem. – W związku z faktem, że jest to nasze pierwsze spotkanie robocze, chciałbym pokrótce przedstawić się od strony służbowej, bo od prywatnej już się znamy (lekki śmiech wszystkich) i opowiedzieć o sobie, później pogadamy na temat organizacji pracy i naszych celów. Na koniec, jeśli pojawia się pytania, będzie czas na ich zadawanie.

– Coś na początek? – Zapytałem Jurę, który najwyraźniej miał ochotę zabrać głos.

– Tak mam postulat, żeby postawić baniak z wodą pod ścianą, woda z kranu niezbyt nadaje się do picia.

– Suszy cię jeszcze po piątku? – Zażartowałem. Cała czwórka oprócz Nadii zaśmiała się spontanicznie, a Rumunka pozostała poważna.

– Nie powinno być z tym problemu, zostawmy tego typu tematy na koniec, ok?

Kiwnęli głowami.

– No dobrze, ponieważ ja widziałem Wasze CV, a wy mojego nie opowiem Wam nieco o sobie na początek. Nazywam się Piotr Uznański, mam trzydzieści trzy lata. Urodziłem się w Warszawie, jestem kawalerem. Ukończyłem Szkołę Główną Handlową w Warszawie o kierunku zarządzania, to najlepsza uczelnia ekonomiczna w moim kraju. Mam też drugi fakultet z psychologii. Z języków obcych jak się pewnie zdążyliście zorientować, znam angielski, całkiem nieźle radzę sobie z hiszpańskim i włoskim. W firmie pracuję od siedmiu lat, od czterech lat jestem kierownikiem lub supervisorem…

Pół godziny później spotkanie dobiegło końca. Specyfika naszej pracy wymaga przede wszystkim dobrej koordynacji i odpowiedniego delegowania obowiązków oraz umiejętnego podziału ról w zespole. Nie musimy jeździć po świecie z wyjątkiem najważniejszych klientów, z którymi spotykamy się osobiście. Większość tematów załatwialiśmy na maila, telefonicznie lub zdalnie. Większość z nich to doświadczeni w innych formach specjaliści, nie musiałem więc tłumaczyć im podstaw, a wyklarowałem jedynie cele do osiągnięcia.



Chwilę po siedemnastej skupiony na pracy, rozejrzałem się po pokoju. Biurka wszystkich były już puste, jedynie Nadia kończyła pisanie, generując klawiaturą laptopa dźwięki podobne do strzałów z pistoletu z tłumikiem.

– Nadio?

Spojrzała na mnie badawczo, kiedy stanąłem obok jej biurka. Przez cały dzień nie odezwała się do mnie słowem. Wiedziałem, co było tego powodem i byłem więcej niż przekonany, że muszę coś zrobić, inaczej na zawsze stracę u niej jakiekolwiek szanse.

– Nadio, przepraszam cię za rano. Nie mam usprawiedliwienia na to, co zrobiłem. Nie powinienem na ciebie patrzeć, mimo że jak pewnie się domyślasz, bardzo mi się podobasz. To było nieakceptowalne, tym bardziej że byliśmy w pracy, a ja jestem twoim przełożonym.

Milczała, wpatrując się we mnie. Badała, co stoi za słowami, które przed chwilą padły.

– Przeprosiny przyjęte – odpowiedziała po chwili ciszy. – Nie rób tego więcej, dobrze? Jesteś inny, niż wszyscy mężczyźni, którzy wiem, jak na mnie patrzą. Jak na obiekt i przedmiot do użycia. Nie zepsuj tego wrażenia, Piotr.

Inny niż wszyscy mężczyźni? Nie brzmiało to, jak słowa, dyskwalifikujące moją „kandydaturę”, wręcz odwrotnie, otwierały wrota do tego, co za chwilę zamierzałem powiedzieć.

– Wiem, że spieprzyłem, ale każdy zasługuje na drugą szansę. – No, prawie każdy, dodałem w myślach i zaczerpnąłem głęboko powietrze. – W ramach przeprosin chciałbym zaprosić cię do tajskiej knajpki niedaleko, może dzisiaj na dziewiętnastą? – Podałem adres, oczekując w niepokoju na odpowiedź.

Nadia, ta pogodna i uśmiechnięta dziewczyna była tego dnia nadzwyczaj poważna. Nie miałem pojęcia, czy spowodowałem to porannym faux paux, czy może stało się coś, o czym nie wiedziałem i dowiedzieć się nie miałem.

Dostanę kosza, Jura miał rację. – Wystraszyłem się i skuliłem, czekając na wyrok. Początkowo nie zareagowała na wypowiedziane słowa, patrząc się w monitor i kiedy zamierzałem się odwrócić, przełykając gorycz porażki, usłyszałem.

– Zgoda, Piotr. Jesteśmy umówieni. Wiem, gdzie to jest, mam stamtąd blisko do domu. Dziewiętnasta, tak?

– Tak. – Uśmiech, jakim ją obdarzyłem, okazywał lekką radość, szczyptę triumfu, a przede wszystkim zaskoczenie. Wróciłem do biurka, opadłem ciężko na krzesło i spojrzałem ponownie na Nadię. Uśmiechnęła się lekko, rzuciła „to do zobaczenia później”, zabrała swoje rzeczy i wyszła.

Zaciśnięta pięść powędrowała w górę. Nie mogłem doczekać się wieczora.

---

Londyn nawiedziły nieprawdopodobne jak na to miasto i porę roku (końcówka kwietnia) upały. Temperatura sięgała trzydziestu kilku stopni Celsjusza w cieniu w trakcie dnia, a wieczór, mimo że ziemia nie zdążyła jeszcze nagrzać się wieloma dniami słonecznymi, był ciepły i przyjemny. Założyłem cienki, jasny t–shirt z krótkim rękawem, granatowe rurki i białe, sportowe buty. W knajpce pojawiłem się kwadrans przed dziewiętnastą, lepiej być chwilę wcześniej i zadbać o wszystko, niż później robić z siebie idiotę przy kobiecie. Zawsze wychodziłem z takiego założenia i nigdy się nie zawiodłem.

Nadia przyszła równo o dziewiętnastej. Punktualna dziewczyna. Uwielbiam, kiedy kobiety, mając do tego predyspozycje, zakładają sukienki. Nie rozpustne kiecki, pokazujące prawie wszystko, a kreacje opinające się w odpowiednich miejscach, tak by pośladki, biodra czy uda były widoczne, ale niezbyt wulgarnie i prostacko, a mężczyzna potrzebował zastanawiać się, co jest pod spodem i miał ochotę na więcej. Nutka niepewności i niewiedzy potęguje ciekawość i powoduje, że facet goni króliczka. Uwielbiałem to, a Nadia…

No cóż, kiedy pojawiła się, po prostu zaniemówiłem. Miała idealną figurę, skrojoną na potrzeby takich strojów, przylegająca sukienka na ramiączkach z koronki w kolorze ecru zawierała podwójną warstwę materiału na piersiach i w pasie dookoła bioder. Strój uzupełniły czarne sandałki, drobne, złote kolczyki i mały, nierzucający się w oczy, złoty zegarek.

Po prostu wow.

– Wyglądasz rewelacyjnie. – Wstałem, pomogłem jej usiąść i opadłem na krzesło naprzeciw.

Knajpka znajdowała się w jednej z bocznych uliczek, więc bez problemu mogliśmy usiąść w ogródku, nie mając wrażenia, że przechodnie zaglądają nam w talerze.

– Dzięki. –  Jej uśmiech potrafił roztopić lód, moje usta bezwiednie powędrowały w górę.– Nie wiem, jak ty, ale ja jestem koszmarnie głodna. Nie zdążyłam nic zjeść przed wyjściem z domu. Co tu mają dobrego?

– Wziąłem pikantne pho z warzywami. Nie po jedzenie tu przyszliśmy.

– Tak, a po co? – W jej oczach błyskały wesołe ogniki.

– Hmm, żeby się lepiej poznać?

– Poznaliśmy się już dość blisko, zwłaszcza dzisiaj rano.

– No weź, nie tyraj mną już. Przeprosiłem.

– Trochę muszę. – Błysnęła ząbkami. – Należało ci się. No dobrze, wystarczy. – Zamknęła głośno menu. – Ja już wiem, co zjem, a ty? Bierzesz coś oprócz pho?

– Ja też wiem, zanim przyszłaś, zdążyłem wkuć jadłospis na pamięć, na razie zupa wystarczy.

W tej samej chwili przy stoliku pojawił się dyskretnie kelner.

– No dobrze. – Wróciłem do rozmowy po złożeniu zamówienia. – Powiedz o sobie coś więcej. Wiem już, gdzie pracowałaś, ale nic ponadto. Urodziłaś się w Japonii?

– Tak. – Zapaliła cienkiego papierosa, wydmuchując dym na bok. – Mój ojciec był ambasadorem Rumunii w Japonii, a później w Chinach, stąd moja znajomość języków z regionu Dalekiego Wschodu. Tata przeszedł sporo szczebli jako pracownik ambasady, początkowo będąc zatrudniony jako asystent, a później awansował coraz wyżej. W międzyczasie poznał w Tokio mamę, Ioshiko, po roku wzięli ślub, a po kolejnym urodziłam się ja. – Upiła słomką nieco napoju, przyniesionego w międzyczasie przez kelnera. – Później trafił jeszcze do Pekinu, oczywiście my przeniosłyśmy się z mamą razem z nim. Wolałam jednak Tokio i Japonię. – Zapaliła papierosa, trzymając go w cienkich, długich palcach. –  Jestem więc w połowie Japonką od strony mamy, a od strony taty dziadek był Persem, a babcia Rumunką, czyli w jednej czwartej mam korzenie perskie, w jednej czwartej rumuńskie i w połowie japońskie. Babcia uciekła w trakcie Drugiej Wojny Światowej do Persji przed Niemcami. Tam poznała dziadka, po zakończeniu wojny wróciła, ale już razem z dziadkiem do Rumunii i tam osiedlili się na stałe.

– Skomplikowane. – Uśmiechnąłem się. Pogubiłem się w analizie genealogicznej niemal od razu, skupiając się na niej, gestach, głosie, ubiorze i aurze, jaką roztaczała. Mimo wszystko fascynujące było słuchanie, kiedy z energią i błyskiem w oku opowiadała mi historię swojej familii.

– Tak. – Oddała uśmiech. – Moja rodzina jest rozrzucona po całym świecie. Można powiedzieć, że jestem dzieckiem kilku krajów.

– I przy okazji jesteś też nieprawdopodobnie piękna. – Wtrąciłem. Spłonęła lekko pod wpływem komplementu.

– Dziękuję ci, to bardzo miłe. Wracając do twojego pytania, przez pół życia podróżowałam po świecie z rodzicami, zwiedzając różne kraje, głównie dalekiego wschodu, po ukończeniu szkoły zaczęłam żyć na własny rachunek. Znalezienie pracy ułatwiała mi znajomość japońskiego i chińskiego. Po zwolnieniu z ostatniej nie miałam ochoty wracać do bagna, jakim była wielka korporacja, więc znalazłam sobie spokojną pracę w Londynie i jak na razie jestem więcej niż zadowolona. – Zakończyła.– A ty?

– Urodziłem się w Warszawie. – Zacząłem. – Właściwie przez całe życie, poza kilkumiesięcznym wyjazdem do Madrytu w nagrodę za dobre wyniki na studiach, spędziłem w Polsce. Nie podróżowałem tyle, co ty, tata jest dziennikarzem, mama również miała związki z mediami, nie było nas po prostu stać na jakieś super wyjazdy, najczęściej polskie morze. A odnośnie rodziny, mam młodszą o cztery lata siostrę Magdę, mama zmarła na raka kilka lat temu. Tata mieszka sam w Warszawie, Magda też w Warszawie, jest ornitologiem.

– Mam starszego brata, jest wojskowym, rodzice po przejściu przez tatę na emeryturę wrócili do Bukaresztu i kupili tam dom. Często ich odwiedzam, jeśli tylko mam okazję.

– I na pewno są dumni z tego, że mają taką córkę. – W oczach Nadii rozbłysło podziękowanie? Zrozumienie? Sam nie wiem, jak mógłbym to określić, jednak wydawało mi się, że zdobyłem kolejną bazę.

– Chyba są, zawsze tak myślałam. – Upiła niego napoju, wyglądającego jak tajska wersja kompotu, dostarczonego razem z daniem. – Myślę, że są szczęśliwi moim szczęściem. Z ciebie również tata i siostra powinni być dumni. Świetnie posługujesz się angielskim, mnie nie udało się wyeliminować z akcentu dźwięków świadczących o tym, że jestem obcokrajowcem, u ciebie język brzmi niemal idealnie.

– Poważnie? – Zdziwiłem się i ucieszyłem z komplementu.

– No pewnie, po co miałabym kłamać? A, Piotr? – Pytająco uniosłem wzrok znad talerza, w międzyczasie na stół wjechały dania. – Wiesz, nie powiedziałam ci wszystkiego. Z moim odejściem z poprzedniej firmy. – Wahała się przez chwilę. – Wdałam się w romans z członkiem zarządu, później rozstaliśmy się i zaczął robić mi problemy. Uznałam, że czas odejść i pożegnałam się z nimi. To jest właściwa prawda.

– W porządku, dziękuję, że mi o tym mówisz. Wiesz, mnie rzuciła dziewczyna, po pięciu latach, odeszła do innego, bo uznała, że nasz związek się wypalił.

– Nadal zależy ci dalej na niej? – W głosie Nadii słyszałem współczucie. Zdziwiło mnie to nieco. – Przepraszam, głupie pytanie. Nie powinnam go zadawać.

– Nic się nie stało, to już przeszłość, zostawiona z tylu. Hm, gdybyś zapytała mnie o to dwa tygodnie temu, odpowiedziałbym z całą pewnością „tak”, bo rozstanie bolało i byłem na nią wściekły. Dzisiaj jednak – zastanowiłem się – nie. Wiem, że minęło mało czasu, ale może faktycznie miała rację i powinniśmy się rozejść? Owszem, zabolało mnie, że odeszła, ale z każdą godziną przekonuję się, że to była dobra decyzja.

Poza tym nie spotkałbym ciebie. – Dodałem w myślach.



Czas zleciał bardzo szybko. Rozmawialiśmy na różne tematy, mniej lub bardziej poważne. Cały czas jednak koncentrowałem się na niej, uśmiechu, gestach, mowie ciała, seksapilu czy głosie, który podobał mi się coraz bardziej. Z początku trochę nie mogłem się przyzwyczaić, bo nie spodziewałem się po tak drobnej osobie niskiej tonacji głosu, jednak przekonałem się szybko, że brzmi seksownie i lubię jej słuchać. W drugą stronę chyba zadziałało to podobnie – kiedy mówiłem, ona koncentrowała wzrok na twarzy, oczach i ustach, uśmiechając się i słuchając całą sobą. Wyraz twarzy wskazywał, że dobrze się ze mną czuje i chyba nie chce uciec z randki.

Po trzech godzinach zdaliśmy sobie sprawę, że trzeba wracać do domu. Kolejny dzień był przecież pracujący.

Pomogłem jej odsunąć krzesło i po zapłaceniu rachunku, wyszliśmy na ulicę. Złapała mnie za palce, a nasze dłonie nieśmiało złączyły się, splatając w pierwszym uścisku. To było naprawdę miłe, romantyczne spotkanie, a ja dziwiłem się, że nie myślę o tym, jak ją przelecieć, w końcu miałem obok siebie bardzo atrakcyjną kobietę, która przyciągała na ulicy wzrok wszystkich, również osoby tej samej płci. Oczywiście, gdyby rzuciła się na mnie, pewnie bym nie odmówił, jednak brak seksu i perspektywy na uprawiania z nią miłości wcale mnie nie martwił. Przekonałem się, że zwykłe randkowanie to świetny pomysł, bo oprócz walorów wizualnych, ta dziewczyna była po prostu inteligentna, zabawna i dobrze się z nią czułem.



Spacer trwał około kwadransa. Narzuciłem jej na plecy sweter, zabrany ze sobą w pośpiechu, mimo że w dzień panował upał, wieczorami temperatura spadała znacząco. Podziękowała mi wzrokiem i uśmiechem. Przez większość przechadzki milczeliśmy, chłonąc wzajemnie swoją obecność i zastanawiając się (przynajmniej ja to robiłem, ale ona chyba również) nad przyszłością.

Co dalej?

Czy wyniknie z tego coś poważniejszego?

Czy będzie następny raz?



– To tu. – Zatrzymała się przed małym, parterowym domkiem, otoczonym pięknym ogrodem i żywopłotem. – Dziękuję za bardzo miły wieczór. Chętnie go powtórzę – szepnęła mi do ucha, wspięła się na palce, pocałowała w policzek i po chwili zniknęła.

Nie zdążyłem zareagować, spoglądałem jeszcze moment za nią, chłonąc zapach perfum, ciepła, pozytywnej energii i kiełkującego do niej uczucia, które pozostawiła za sobą, po czym odwracając się z zadowoleniem na twarzy, ruszyłem w kierunku apartamentu.

Odurzony, jej uśmiechem, humorem, osobowością i seksapilem.

Tej nocy nie mogłem zasnąć, przed moimi oczami wizualizowały się obrazy.

Nadii uśmiechniętej.

Nadii poważnej.

Nadii rozzłoszczonej, kiedy trzasnęła drzwiami w pracy, wściekła na mnie.

Nadii jedzącej obiad.

Nadii trzymającej papierosa między długimi, cienkimi palcami.

Nadii patrzącej mi prosto w oczy.

---

Przez kolejne kilkanaście dni tonąłem, systematycznie, zanurzając się po czubek głowy. W niej. W oczach, głosie, zapachu, dotyku. Opanowała me zmysły, śniłem o Nadii, budząc się, pierwszą reakcją było wpadające do głowy „zobaczę Nadię”, zasypiając, myślałem o Nadii, a w pracy, mimo że kryliśmy się jak profesjonalni konspiratorzy, co rusz łapałem jej spojrzenia, uśmiechy, jedliśmy razem posiłki czy wymienialiśmy się klientami.

Spotykaliśmy się w różnych miejscach, na spacerach, w parku, w kinie czy w restauracjach. O dziwo, nie spaliśmy ze sobą i nie chodziliśmy do siebie, jednak żadne z nas nie przymuszało się do zmiany tego stanu. Nie czułem potrzeby, żeby cokolwiek przyspieszać, a Nadia wydawała się zadowolona i szczęśliwa. Poza tym po porażce z Kamilą chciałem, aby ten związek rozwijał się harmonijnie i powoli, bez pośpiechu, czemu ona niewerbalnie przyklasnęła.



W pewien czwartek wysłałem jej wiadomość komunikatorem w pracy:

P: Mam dla ciebie niespodziankę.

N: Niespodziankę? Nie mogę się doczekać! (emotikon uśmiech).

P: Chciałabyś pójść ze mną do wesołego miasteczka? Wiem, że jest gdzieś jedno niedaleko nas.

N: Uwielbiam wesołe miasteczka i lunaparki! Tak, bardzo chętnie pójdę.


Przeniosłem spojrzenie na obiekt moich westchnień. Wbijała we mnie wzrok i uśmiechała się ciepło. Nogi zrobiły się miękkie jak z waty, bezwiednie oddałem uśmiech.

N: Dzisiaj po pracy?

P: Tak!


Robota kompletnie mi nie szła, przed oczami cały czas widniał wizerunek uśmiechającej się Nadii, w głowie słyszałem jej ciepły, niski głos, a na skórze czułem dotyk drobnych palców.



Kwadrans po siedemnastej jechaliśmy zatłoczonym metrem. Nasze ciała dotykały się co chwila, przy hamowaniu i przyspieszaniu, czułem delikatny zapach jaśminowych kosmetyków, których używała, a jej dłoń co rusz szukała mojej, wsuwając palce i masując opuszkami skórę.



Po mniej więcej dwóch godzinach byłem pewien, że wesołe miasteczko to świetny pomysł! Bawiliśmy się jak małe dzieci, które zostały bez opieki rodziców.

– Chcę jeszcze iść na Diabelski Młyn. –  Zachwycona złapała mnie za rękę. – Proszę Piotrusiu, pójdziemy?

Piotrusiu?

Po angielsku „Pete”, z „i” na końcu w jej ustach zabrzmiało tak miękko, czule, kobieco i seksownie, że miałem ochotę rozpłynąć się i wtopić w chodnik. Nie mogłem się nie zgodzić. Zakochałem się w niej po uszy, zrobiłbym wszystko, żeby uszczęśliwić ją i wywołać ten piękny uśmiech.

Przed północą zorientowaliśmy się, że chyba czas wracać.

– Szkoda, że już koniec. – Posmutniała. – Dobrze się z tobą czuję, wiesz? – Siedzieliśmy na ławeczce przed lunaparkiem, wsunęła dłoń w moją, zacisnęła lekko i uśmiechnęła się, opierając głowę o moje ramię.

Zamówiona wcześniej taksówka podjechała niemal natychmiast, w samochodzie trzymaliśmy się za dłonie, Nadia tuliła się do mnie, rozczesywałem jej długie włosy palcami i głaskałem skórę głowy.

Kilkanaście minut później taksówka z piskiem opon zatrzymała się pod jej domem.

– Dziękuję za miły wieczór. – Zatrzymała się przed drzwiami i odwróciła z moim kierunku. – Wiesz, może nie powinnam tego mówić, ale twoja eks musi być strasznie głupią kobietą.

– Ona mnie nie obchodzi. – Wzruszyłem ramionami. – Ty jesteś dla mnie najważniejsza i tylko to się liczy.

Wahała się chwilę, patrząc na mnie i ważąc wypowiedziane słowa.

– Wejdziesz?

Uśmiechnąłem się, muskając ustami jej wargi. Chyba nadeszła pora na kolejny krok.

– Tak, wejdę Nadio.

W ciebie, już niedługo. – Dodałem w myślach.

Puściłem ją przodem i zamknąłem drzwi. Stała tyłem do wejścia, nie ruszając się i czekając. Objąłem ją od tyłu i pocałowałem w szyję.

Odwróciła się z roziskrzonym wzrokiem. Niewiele myśląc, wkleiłem się w miękkie, mokre usta, wysunęła język i splotła go z moim z cichym jękiem.

– Już myślałam, że nigdy się nie zdecydujesz – wyszeptała, oddychając ciężko i opierając czoło o moją brodę.

– Chciałem, żebyśmy oboje na to czekali i zrobili to bez pośpiechu. – Gładziłem jej policzki i pocałowałem ponownie.  – Nadia?

– Cii. – Poczułem palec na ustach. – Kochaj się ze mną, Piotrusiu.

Nasze usta ponownie złączyły się w szalonym, nieskoordynowanym tańcu, a dłonie nerwowo ściągały ubrania. Zostaliśmy oboje w bieliźnie, delektując się widokiem. Wreszcie wziąłem ją na ręce i po pytaniu, gdzie jest sypialnia, przeniosłem chichoczącą na łóżko.

– Kocham cię. – Ostrożnie położyłem drobne ciało na pościeli. – Pokochałem cię za to, jaka jesteś i jak dobrze mi z tobą.

– Och, Piotrusiu. – Oczy Nadii zaszkliły się, a po policzku spłynęła pojedyncza łza. – Czekałam na to, długo. Ja ciebie też kocham.



Ciąg dalszy zapamiętałem niczym wyselekcjonowane zdjęcia z kliszy, wywołanej u fotografa.

Naga Nadia, leżącą z rozchylonymi udami, czekająca na moje usta w sobie.

Twarz mojej ukochanej, wyrażająca po szczytowaniu więcej, niż miłość.

Dłonie wplecione w moje włosy podczas kolejnego orgazmu, ze wbitymi w skórę paznokciami.

Zakochane, brązowe oczy w trakcie ujeżdżania mnie.

Krągła, odbijająca się od moich bioder pupa, kiedy wsuwałem się w nią od tyłu, opierając dłonie na jej plecach.

Zachwycona buzia, po doprowadzeniu mnie do wybuchowego orgazmu, zakończonego efektownym strzałem na piersi i brzuch.

---

– Mhmm, ktoś tu się obudził. – Mruczenie do ucha i drapanie po ciele spowodowało, że otworzyłem oczy. Leżała na brzuchu, opierając głowę o mój tors i kreśląc esy-floresy na skórze.

– Ranny ptaszek z ciebie, kochanie. – Ziewnąłem, rozwierając paszczę niczym krokodyl. – Która godzina?

– Za dwadzieścia dziesiąta.

– O, kurwa, przecież od dwóch godzin powinniśmy być w pracy! – Zerwałem się, próbując wstać i o mało nie wypieprzyłem gębą w podłogę, w ostatniej chwili ratując się przed upadkiem.

– Spokojnie, zadzwoniłam do Eleonory i wzięłam nam obojgu dzień wolny.

– Eee, nam? To znaczy, że…

– No Piotrek, przecież oni się domyślają, od kilku tygodni chodzimy razem na obiady, uśmiechamy się do siebie, żartujemy, wychodzimy razem z pracy i często razem się w niej pojawiamy. Średnio uzdolniony dzieciak zorientowałby się, że coś jest grane.

– Eh, no i dupa z konspiracji – westchnąłem.

– Jesteś zły? – Zmartwiła się wyraźnie.

– No coś ty, przecież prędzej czy później musielibyśmy im powiedzieć. A jak wiedzą już teraz, to tez jest okej. – Zacząłem bawić się, przesuwając palcami po jej plecach i pupie. Wciąż leżała na brzuchu, z głową zwróconą w moją stronę i lekko rozchylonymi udami. – Nie ruszaj się. – Spoważniałem.

– Coś się stało? – Uśmiech spełzł z jej buzi.

– Cśś, nie. – Klęknąłem nad nią i przejechałem językiem od kości ogonowej, przez całą długość, do szyi. Zadrżała, dostając gęsiej skórki i zamykając oczy. Z ust wydostało się ciche westchnienie, rozszerzyła lekko uda. Całowałem plecy, ugniatając pośladki i rosłem coraz bardziej, a kiedy byłem gotowy, naparłem, czując, jak gotowa, miękka i śliska wpuszcza mnie do wewnątrz.

– Mhmm, przyjemnie – szepnęła, uśmiechając się z zamkniętymi oczami. Wciąż leżała na brzuchu, z głową na boku i rękoma rozrzuconymi do góry. Wsunąłem się powoli, do samego końca, zaparłem dłońmi o pościel, chwytając jej palce, które natychmiast zacisnęła, jakby nie chciała mnie puścić, bojąc się, że ucieknę i zacząłem leniwe ruchy. Z boku wyglądało to, jakbym całkowicie ją pokrył. Biodra pracowały miękko i czule, wysuwając go dość mocno, a następnie powoli dopychając, bez jakiejkolwiek ostrości, brutalności czy pośpiechu. Gdyby nie ślizg, odgłos powolnego tarcia w jej wnętrzu oraz przyspieszone oddechy, postronna osoba pomyślałaby, że ktoś tu po prostu śpi.

– Kochaj mnie, tak mi dobrze – wyszeptała urywanym głosem. Rozsunęła jeszcze nieco nogi, unosząc jednocześnie delikatnie biodra i niepostrzeżenie wsuwając pod nie od spodu małą poduszkę w kształcie jajka. Całkowicie moja i tylko moja, zaoferowała mi całą siebie, a ja wziąłem wszystko, jak konkwistador, zdobywca i dominator. Jęknęła, gdy zwiększyłem nieco tempo, oddech stawał się coraz szybszy, aż wyczułem, że to ten moment i zacząłem wbijać się mocno, wysuwając się niemal do samego końca, a następnie nadziewając się niezbyt szybko na nią z głośnym plaskiem zderzających się o siebie ciał. W głowie dudniło mi jak w hucie w środku dnia roboczego. Zacisnęła palce na pościeli, a przy okazji dość boleśnie na moich dłoniach i zaczęła szczytować z otwartymi szeroko ustami i zamkniętymi oczami. W międzyczasie doszedłem i ja, oddając jej wszystko, co w sobie nosiłem, oprócz fizyczności, siły, materiału genetycznego, również miłość, podziw, fascynację nią, zauroczenie i coraz większe przywiązanie.

Uspokajaliśmy oboje oddechy, wciąż tkwiłem w jej wnętrzu.

– Ale byłeś gorący, poczułam, jak rozlałeś się we mnie – szepnęła, uśmiechając się i otwierając oczy.

– Cicho. – Pocałowałem ją w czubek czoła. – Chodź tu do mnie. – Walnąłem się na wznak obok i przeciągnąłem ją na siebie tak, aby leżała na moim ramieniu. Zachichotała, szczebiocząc coś w stylu „ostrożnie, brutalu”, na co po lekkim klapsie ode mnie i odpowiedzi, że brutalny to ja dopiero mogę być, spłonęła na twarzy i przytuliła się mocno, całując mnie w tors i szepcząc „kocham cię, Piotrusiu”.

Skoro mieliśmy urlop, to trzeba było go odpowiednio wykorzystać.

Spędziliśmy cały dzień w łóżku, z przerwami na posiłki i drzemki.

---

Spotkanie o dziewiątej trzydzieści, zatytułowane „Tematy organizacyjne” – takie zaproszenie zastałem w poczcie dzień później, po powrocie do pracy. Po spojrzeniach reszty zespołu, ukradkowych uśmiechach wiedziałem, że oni wiedzą i… czułem się z tym dobrze, a nawet rewelacyjnie. Dlaczego mielibyśmy się ukrywać? W firmie nie obowiązywał zakaz związków między pracownikami (w przeciwieństwie na przykład do policji), poza tym staraliśmy się być dyskretni i nie epatować publicznie uczuciami – w poprzedniej, w której miałem okazję pracować, zjawiła się na krótko para, która publicznie przelizała się w kuchni tak, że zastanawiałem się, czy on nie zbadał jej językiem migdałków.

Żenada.

– No dobrze, to niech organizator – spojrzałem w kierunku Eleonory – przejmuje pałeczkę. Co to za spotkanie znienacka, hm?

– Przede wszystkim, gratulacje. – Spojrzała na Nadię i na mnie. – Nie patrzcie się tak, przecież to było widać od dawna, mimo że próbowaliście konspiracji, niczym wytrawni szpiedzy. – Uśmiechnęła się, a pozostali za nią. Spojrzałem na ukochaną, uśmiechała się do mnie, trzymając mnie za dłoń pod stołem.

– To może? – Malik odezwał się nagle, spoglądając w górę na Francuzkę. – Może powiesz? – Zawiesił pytająco głos.

– Co powie? – Przemykałem wzrokiem pomiędzy obojgiem. Nagle podłapałem spojrzenie, jakim wielki murzyn obdarzył blondynkę i wszystko stało się jasne. – Wy też…? – Nadia zakryła usta z wyrazem twarzy, jakby nagle odkryła, że wygrała szóstkę w totka.

– No, tak. – Eleonora złapała ogromną, czarną dłoń i ścisnęła lekko. – Niepotrzebne nam wszystkim udawanie, mamy mały zespół i chcę pracować do dobrej, przyjemnej atmosferze. Tak jak i wy, prawda?

– Czasem zastanawiam się, czy potrzebny jest wam kierownik. – Spojrzałem na nich po kolei.

– Pewnie, że jest potrzebny, szefie – odezwał się niespodziewanie Jurij, a za tego „szefa” złożyłem palce w kształt pistoletu i „strzeliłem” do niego, na co zareagował śmiechem. – Przecież ktoś musi dbać o to, żebyśmy nie musieli użerać się z centralą, poza tym – przebiegł wzrokiem po naszej czwórce – będzie okazją do napicia się wódeczki. Tym razem ja stawiam.

– O nie, nie będziemy was znowu holować pijaków do domów. – Nadia w udawanej złości założyła ręce na piersi i wstała, wychodząc na papierosa.

– Kochanie, przecież to się tylko raz zdarzyło… – Zerwałem się za nią, a za plecami słyszałem komentarze Malika i tego cholernego Ruska o „pantoflarzu” i siedzeniu pod butem baby…

---

– Ale mnie zaskoczyli. – Wracaliśmy na piechotę do domu przez pobliski park. Początek czerwca przywitał wszystkich burzową, duszną i parną pogodą. Nadia maszerowała obok mnie, w białych szortach, sandałkach, niebieskiej bluzce na ramiączkach i żółtych okularach przeciwsłonecznych.

– Mnie trochę też – odparłem. Zastanawiałem się po spotkaniu, czy to ma wpływ na pracę zespołu i doszedłem do wniosku, że chyba nie. Problem pojawiłby się, gdyby rozstali się, bo rozejście się z Nadią nawet nie przeszło mi przez głowę. Patrzyłem na nią chwilę, aż podłapała spojrzenie.

– No co?

– Nic. – Chwyciłem za drobną dłoń. – Trzy miesiące temu nigdy nie przypuszczałbym, że znajdę się w miejscu, w którym jestem, a tym bardziej że zwiążę się z tak wyjątkową osobą, jak ty. – Zatrzymałem się i pocałowałem ją, z początku lekko, a później coraz silniej. Wkleiliśmy się w siebie tak mocno, że na pewno wyczuła mnie na udzie, pęczniejącego.

– Och. – Zerknęła w dół. – Widzę, że stan gotowości w pełni. – Uśmiechnęła się, zagryzając delikatnie dolną wargę. – Mam ochotę wziąć go do buzi.

– Tutaj? – Otworzyłem szeroko oczy. Park był co prawda pusty, ale a każdej chwili mogli przejść tędy ludzie. – Trochę za bardzo na widoku jesteśmy. Poza tym potrzebuję wziąć prysznic… – dodałem.

– A niech cię, Uznański. – Udała obrażoną. – Ja chcę zrobić ci loda życia, a ty o myciu wacka mi rozprawiasz.

Konwersację przerwał nam grzmot w oddali i zrywający się nagle mocny wiatr.

– Za chwilę nie będę potrzebował prysznica. – Spojrzałem w górę i w  myślach oszacowałem, że do jej domu mamy jakieś dwa kilometry. Przy szybkim biegu może zdążymy, chociaż wiatr i nagły napływ chmur zwiastował, że za chwilę rozkręci się tu mały armageddon.

Pierwsze krople spadły na nasze głowy.

– Niedaleko jest budynek starej przepompowni wody, możemy się w nim skryć, dopóki nie przestanie padać. Powinien być otwarty. – Nadia czekała na decyzję.

– No to biegniemy. – Wyciągnąłem dłoń i ruszyliśmy. Sprint był nieco utrudniony, o ile moje sportowe obuwie nie przeszkadzało, o tyle ona szybko przekonała się, że sandałki nie nadają się do szybkiego przemieszczania się pieszo, a ich zdjęcie z powodu ostrej, żwirowo–piaskowej nawierzchni nie wchodziło w grę. Ostatni odcinek pokonałem z nią na rękach, w rzęsistym deszczu. Wpadliśmy do budynku i ledwo mogłem złapać oddech.

– Mój bohater. Dziękuję. – Pocałowała mnie. – Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Zmęczyłeś się, biedaku.

– Tak, jest okej. Co prawda nie uprawiałem sportu typu bieg z kobietą na rękach, ale nic mi nie jest. – Uspokajając się, przeleciałem wzrokiem najpierw po otoczeniu, a później po niej. O ile wnętrze przedstawiało sobą niewiele ciekawego, zwykła klitka, z małym oknem, drobinkami kurzu, fruwającymi dookoła nas i mroczną poświatą, o tyle jej widok podniósł mi mocno ciśnienie. Z powodu deszczu i wiatru temperatura obniżyła się znacząco, Nadia dostała gęsiej skórki, napięte sutki niezbyt dużych piersi sterczały mocno, próbując przebić się przez materiał bluzki, a całkowicie mokre szorty przykleiły się do pupy i – co uderzyło mnie tak, że aż zabrakło mi tchu – do cipki, tworząc „camel toe”.

– Piotrek, coś się stało? Źle się czujesz? – W jej głosie pobrzmiewało zaniepokojenie. Bez słowa wpiłem się w miękkie, ciepłe usta gwałtownym, głębokim pocałunkiem, który zaskoczona szybko oddała. Na brzuchu poczuła, jak jestem twardy i jęknęła. Złapałem ją za biodra, obróciłem dość ostro, zsunąłem jednym ruchem szorty i bieliznę do kolan, po czym wjechałem do wewnątrz.

– O mój pierdolony Boże! – Pierwszy raz usłyszałem przekleństwo w jej ustach, nie licząc bluzgów, słanych po rumuńsku na kierowców w korkach. – Pieprz mnie! Chcę mocno!

Brudny, mokry, szybki dźwięk zderzających się ciał kontrastował ze ślizgiem w jej wnętrzu. Pracowałem dłuższą chwilę, obserwując pośladki falujące pod wpływem wbić. Prawą ręką chwyciłem przez materiał za pierś i mocno ścisnąłem, a lewą za szyję, podduszając ją lekko, po czym przesunąłem dłoń na usta.

– Mhmmmmm!!! – Poczułem, jak drży i wije się przede mną. Doszła błyskawicznie, a ja po kilku ruchach wypaliłem z działa do jej wnętrza, wypełniając ją płynnym ołowiem.

Oddychaliśmy ciężko, próbując uspokoić oddechy.

– Bardzo mocno doszłam.– szepnęła z zamkniętymi oczami. – Musimy częściej wracać z pracy do domu przez park.

– Może powinniśmy przy okazji sprawdzać, kiedy będzie burza i wychodzić tuż przed? – Zażartowałem, wysuwając się z niej powoli, na co zareagowała chichotem i cichym jęknięciem. Odwróciła się, pocałowała i wodziła wzrokiem po twarzy, zastanawiając się nad czymś intensywnie.

Wiedziałem już, że to nie jest zwykle zakochanie się, to była głęboka miłość, z perspektywą związku nawet na całe życie. Niczego nie można z góry zakładać, ale takie rzeczy po prostu się czuje.

– Wprowadzisz się do mnie? – Zadała pytanie, które zawisło w powietrzu.

Nie wahałem się nawet chwili, sam miałem to zaproponować, żebyśmy zamieszkali razem. Oboje wynajmowaliśmy lokale, ale jej był nieco większy, poza tym miał mały ogród, a mój to zwykły loft, jakich w Londynie znajdowało się mnóstwo.

– Tak, skarbie. – Pocałowałem ją lekko. – Dzisiaj przyniosę szczoteczkę i różne pierdoły pierwszej potrzeby, a w weekend resztę rzeczy. Dobrze?

– Mhmmm. – Wtuliła się we mnie i westchnęła cicho. – Tak mi z tobą dobrze, że to jest aż nieprawdopodobne. Boję się w głębi duszy, żeby czegoś nie popsuć albo żebyśmy nie zaczęli się kłócić.

– A dlaczego mielibyśmy coś popsuć? – Spojrzałem na nią. – Nie rysuj czarnych scenariuszy. Poza tym kłócić się będziemy, bo związek bez kłótni, to nie związek. Ważne, żebyśmy potrafili ze sobą rozmawiać i rozwiązywać problemy. – Wyjrzałem przez małe okienko. – Przestało padać i wyszło słońce. Wracamy do domu, wyschniemy po drodze.

– W środku tak szybko nie wyschnę. – Przejechała paznokciami po moim kroczu i spojrzała namiętnie w oczy. – Cały czas mi się ciebie chce, wiesz? I czuję, jak wypływasz z wnętrza.

– Za jakiś kwadrans będziesz mogła brać, co ci się podoba. – Otworzyłem przed nią drzwi, nie reagując na kolejną zaczepkę, mimo że podnieciła mnie po raz kolejny, tym razem wspomnieniem o wyciekającej z niej spermie. – Zapraszam damę przodem.

Dygnęła w podziękowaniu. Ruszyliśmy w drogę powrotną.

---

– I co myślisz, tato?

– Co myślę? –  Jakiś czas później polecieliśmy do Polski. Ojciec zakochał się w Nadii od pierwszego poznania. – Wiesz, że od początku nie przepadałem za Kamilą, ale Nadia? Nie spotkałem tak ciepłej, pozytywnej osoby, roztaczającej tak dobrą aurę. – Spojrzał na mnie. – Ty też się zmieniłeś, pod jej wpływem. Jesteś mniej nerwowy, bardziej empatyczny i ludzki. Kiedy byłeś z Kamilą, czasem miałem ochotę powiedzieć ci kilka słów, do wiwatu albo dać po głowie. Nie zepsuj tego, synu. Nie chcę układać ci życia, ale ja bym na twoim miejscu zakładał jej obrączkę na rękę i płodził hordę dzieci. Lat ci nie ubędzie, na brak pieniędzy oboje nie narzekacie, a ona też jest w tobie zakochana po uszy. Nie ma na co czekać.

– Magda też ją lubi – dodałem, bardziej do siebie, niż do niego.

– Magda Magdą, ale to wy jesteście najważniejsi. Kochasz ją? – Pokiwałem głową na zgodę. – To wiesz, co robić. – Klepnął mnie w ramię i wyszedł do kuchni.

Spojrzałem przez prześwit w drzwiach na śmiejącą się Nadię, pochwyciła mój wzrok i uśmiechnęła się ciepło.

No właśnie.

Wiem, co robić.

---

Marek Konarski, najmłodszy w historii polskiej policji po tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku komisarz w Terrorze Kryminalnym siedzi w piątkowy wieczór przy obdrapanym, zakurzonym biurku, przecierając zmęczone oczy.  Trzydzieści dwa lata na karku, ale wygląda na kilka, jeśli nie kilkanaście więcej.

Za dużo kawy, fajek i nerwów. Ta cholerna praca mnie wykończy. – Myśl wielokrotnie pojawiała się w głowie w ciągu ostatnich miesięcy.

– Znaleźliśmy kolejną. – Głos partnerki, Anny Zakrzewskiej wyrywa go z letargu.

– To któraś z zaginionych czy nowa? – Błyskawicznie wraca do rzeczywistości.

– Chyba nowa, wskazuje na to kolor włosów oraz fryzura, nie mieliśmy zarejestrowanej w bazie tak wyglądającej zaginionej. Może nie jest Polką. Wygląda, że leży tam dość długo i patolog będzie miał problem, żeby ocenić przybliżoną datę oraz powód zgonu. Ciało w zaawansowanym stanie rozkładu. Krótkie, ciemne blond włosy, brak znaków szczególnych, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

– Coś jeszcze?

– Jak zwykle obcięta głowa, złożona w dłoniach.

Kolejna ofiara „Mordercy z Kabat”, jak określiła go prasa. Konarski zebrał już solidny opieprz od szefostwa za brak postępów w sprawie.

W poniedziałek szykuje się kolejny. – Po raz kolejny ponure myśli opanowują głowę komisarza.



Droga do domu w podwarszawskim Piasecznie upływa mu na rozmyślaniach. Pracuje w policji od siedmiu lat, po dwóch latach przeniósł się do Terroru Kryminalnego. Początkowo zachwycony pracą, spisywał się na tyle dobrze, że w nagrodę za wyniki dostał szybki awans rok wcześniej, a kiedy pojawiła się sprawa „Mordercy z Kabat”, Konarskiemu jako wschodzącej gwieździe przydzielono ją z automatu.

I poległ. Sromotnie.

W zasadzie to jeszcze nie poległem, ale jestem w ciemnej dupie. – Spogląda na korkową tablicę z zawieszonymi notatkami oraz zdjęciami, dotyczącymi śledztwa. Morderca nie zostawia żadnych śladów, ciała są znajdowane po dość długim czasie od zabójstwa, między zamordowanymi poza wiekiem i płcią nie ma powiązań.

Przejebane.

Dostaje mu się również od żony, która twierdzi, że zmienił się pod wpływem obowiązków. Marek zdaje sobie z tego sprawę, zawsze był mało wylewny i skryty w sobie, Edyta, zanim związali się, nazywała go człowiekiem bez układu nerwowego. Teraz jednak jest jeszcze gorzej. Często wraca do domu i nie odzywa się przez pół wieczoru, rozmyślając o pracy.

Daję sobie połowę roku, jeśli nie uda się rozwiązać sprawy, odejdę z policji. – Postanawia w duchu. – Nie poświęcę rodziny i dziecka kosztem pracy.


---

– Co to? – Biała koperta wylądowała na biurku Nadii. – Wypowiedzenie?

– Nie. – Parsknąłem, a ona za mną. – Otwórz, sprawdź.

Podekscytowany czekałem, aż dorwie się do zawartości.

– Mauritius?! Ale się cieszę! – Rzuciła mi się w ramiona. – I to za dwa dni?! Przecież z niczym nie zdążę! – W jej głosie słyszałem lekką nutkę paniki. – Nie jestem gotowa!

– Gotowa? Na co gotowa? – Zdziwiłem się.

– No na wyjazd! Przydałby się nowy strój kąpielowy, jakieś nowe ciuchy, pasujące do tamtego miejsca, nie mam kremu do opalania, muszę uzupełnić kosmetyk…

– Dobra, już wystarczy. – Przerwałem ze śmiechem, podnosząc rękę. – Dużo masz dzisiaj pracy?

– Mam za godzinę videocalla z klientem z Singapuru i dwie umowy.

– Daj mi hosta na spotkaniu, zastąpię cię, a umowy ogarnę. Jedź na zakupy i zadbaj o siebie.

– Naprawdę? – Zapiszczała z radości. – Kocham cię, Piotrusiu. Nie mogłam spotkać lepszego mężczyzny od ciebie. – Dostałem buziaka, owiał mnie lekki zapach jej ciała oraz kosmetyków, zgarnęła torebkę, puściła do mnie buziaka w powietrzu i zniknęła, nucąc coś pod nosem.

Odwróciłem się w kierunku zespołu. Wszyscy oprócz Jurija rozmawiali, spojrzenia moje i Rosjanina spotykały się.

– Ale wpadłeś, kolego. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nie dziwię ci się, bo jest wyjątkowa, nasza perełka. Wybrała cię, w sumie nie wiem, dlaczego, przecież jestem bardziej przystojny. – Wypalił i zaczął się śmiać, a ja za nim. – Dbaj o nią, okej? – Wrócił do patrzenia się w monitor, a ja usiadłem do biurka, zaśmiałem się cicho z zadowoleniem i zająłem się obowiązkami mojej perełki.

---

Dwa dni później wylegiwaliśmy się na leżakach, sącząc drinki i zażywając relaksu. Cały wyjazd  kosztował mnie prawie pięćdziesiąt tysięcy złotych, ale było warto. Hotel pięć gwiazdek, rajskie otoczenie i super obsługa – czego mogliśmy chcieć więcej?

Nadia przez ostatnie tygodnie zapuściła długie włosy za łopatki, a przy jej ciemniejszej karnacji od mojej wyglądała trochę jak wcielenie Pocahontas z dalekowschodnimi korzeniami przy bladoskórym kowboju. Urodą przyciągała spojrzenia wszystkich mężczyzn w okolicy, co napawało mnie dumą – oni mogli sobie co najwyżej popatrzeć i pozgrzytać z zazdrości zębami…

– Ale cudownie. – Leniwie przeciągnęła się na leżaku, gapiłem się bez skrępowania, chłonąc jej kształty.

– Ja to widzę. – Opuściła okulary, wpatrując się we mnie znacząco.

– Ja też. – Wyszczerzyłem zęby.

– Przestań się gapić.

– Jest na co popatrzeć, to się gapię. Jak nie chcesz, żeby się za tobą oglądali, to załóż habit czy te muzułmańskie chałaty.

– Dziadek dałby ci za to po głowie, ty nietolerancyjny, polski chamie. – Zaśmiała się.

– Dziadek byłby już dawno przekabacony na moją stronę, jakby zobaczył zachwyconą minę wnuczki – odparowałem. Wystawiła język, założyła okulary i zamknęła oczy.



Wieczorem usiedliśmy do kolacji, stoliki restauracji hotelowej znajdowały się na specjalnych podestach, postawionych na wodzie. Można było dostać się do nich pieszo, drewnianą kładką, a kelnerzy, dostarczając posiłki, przywozili je z restauracji, mieszczącej się na plaży maleńkimi łódeczkami.

Oglądałem podobne widoki w filmach i na zdjęciach, nie marząc nawet, że kiedyś tego doświadczę. W dodatku z najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałem, będącą moją…

Jeszcze dziewczyną.

Nadia założyła na głowę wianek z kwiatów, a na siebie narzuciła lekką, zwiewną, białą sukienkę oraz sandałki w tym samym kolorze. Standardowy strój, sto procent w jej stylu. Opalenizna i uśmiech powodowały, że nie mogłem oderwać od niej wzroku. Pałaszowała kolację za nas dwoje, przełknąłem może ze dwa kęsy, obserwując ją i chłonąc energię oraz piękno.

– A ty nie jesz? – Przerwała na chwilę, popijając.

– Zaraz będę jadł – odparłem rozmarzonym głosem i wróciłem do gapienia się.

– No co, jestem głodna. –  Zaśmiała się z pełnymi ustami. – Nie smakuje ci? – Pokazała w mój talerz.

– Nie. – Parsknąłem, a ona zwinnie zgarnęła jakiś owoc morza do siebie i wsunęła kawałek do ust. – Nieźle ci idzie.

– No weź, jeszcze pomyślę, że mi żałujesz.

– Jedyne, o czym pomyślałem, to gdzie to się wszystko mieści. Skończysz jedzenie i od razu włączysz tryb węża.

– Tryb węża? – Spojrzała z zaciekawieniem. – Jednookiego? – Poczułem stopę, przesuwającą się pod stolikiem po wewnętrznej części łydki.

– Ty niegrzeczna dziewczynko. – Z udawaną przyganą pogroziłem jej w żartach palcem, na co zachichotała . – Tryb węża, czyli po wchłonięciu takiej fury żarcia, wszystkie procesy życiowe zostaną przełączone na trawienie, jak u anakondy, a ty zapadniesz w śpiączkę cukrzycową.

– Jesteś durny. – Zaczęła się śmiać tak głośno, że obsługa obejrzała się w naszą stronę.

– Owszem, durny, ale twój durny.

– Mhmm, mój. – Położyła dłoń na mojej ręce i uśmiechnęła się ciepło.

Oddałem uśmiech, czekając cierpliwie, aż skończy.

Kilka minut później, napchana jak worek Świętego Mikołaja, rozparła się wygodnie na krześle.

– No, w końcu czuję, że wystarczy. – Pogładziła się zadowolona po brzuchu i zapaliła papierosa.

Ponownie zacząłem zastanawiać się, gdzie to się wszystko mieści? Przecież zjadła posiłek, jaki sam z trudem dałbym radę pochłonąć.

 A może jest w ciąży? Niby bierze tabsy, ale one nie zawsze działają, a gumek nie używamy…

No nic, nawet jak jest… to jest. Może to właściwy czas? Bo fakt, że to ona jest tą „jedyną”, jak śpiewał Jim Morrison, nie podlega wątpliwościom.

To dla mnie aksjomat i Święty Graal.

– Czemu nic nie mówisz, Piotrusiu? – Spojrzała na mnie pytająco. Rozejrzałem się dookoła, starając się zapamiętać tę piękną chwilę. Zachodzące słońce, bajkowy kolor wody, palmy, restauracja na wodzie, spokój, delikatny szum oceanu i ona. Wyjątkowa kobieta, byłem przekonany, że nie spotkam więcej równie niesamowitej osoby.

Mojej przyszłej żony.

Bez słowa klęknąłem przed nią i wyciągnąłem rękę przed siebie. W dłoni znajdowało się małe, czerwone pudełeczko, na razie zamknięte. Na widok mnie, klęczącego przed nią, otworzyła usta i uśmiechnęła się lekko. Brązowe oczy zeszkliły się, a dłonie z błękitnymi paznokciami drżały.

– Nie przypuszczałem, że spotkam kiedykolwiek kogoś tak wyjątkowego, jak ty. Jesteś dla mnie najważniejsza i chciałbym, żebyś taką osobą pozostała. Na zawsze. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę dumny z tytułowania się twoim mężem. Bo fakt odczuwania wielkiej dumy z powodu wybrania mnie, jako twojego mężczyzny jest niezaprzeczalny. Klęczę u stóp najpiękniejszej, najbardziej zabawnej, romantycznej, seksownej, ciepłej i dobrej kobiety na ziemi. – Przerwałem na chwilę. Pojedyncza łza popłynęła po jej policzku. – Wyjdziesz za mnie, Nadio?

Objęła oboma dłońmi moją twarz, pocałowała mocno i wyszeptała, płacząc i śmiejąc się jednocześnie.

– Tak, Piotrusiu. Zostanę twoją żoną.

Otworzyła pudełko.

– Jest śliczny, najpiękniejszy! I mój, od ciebie! – Zachwycona wyciągnęła palec, wsunąłem pierścionek na jej dłoń i porwałem w górę.

Za naszymi plecami rozległy się ciche brawa, to obsługa w imieniu hotelu wręczyła nam kwiaty i pogratulowała.

Nie wyobrażałem sobie lepszego miejsca na zaręczyny. Moja przyszła żona chyba też.

– Chodźmy się kochać. – Przerwała pocałunki. – Chcę cię, mój przyszły mężu. Teraz.

Zaniosłem ją na rękach do apartamentu, co chwila, całując i ciesząc się, jak dziecko. Nie wyobrażałem sobie i nie przypuszczałem, że jestem w stanie tak mocno kochać i odczuwać tak intensywnie miłość.

Ona zmieniła wszystko.

Minutę później, tuż po zamknięciu drzwi, sukienka Nadii spadła na ziemię.

– Piotr? – Ton głosu miała poważny, spojrzałem na nią, czekając na ciąg dalszy.

– Chciałbyś mieć ze mną dziecko? – Usłyszałem niepewność, ale też ufność, miłość w jej głosie, a w oczach ujrzałem przywiązanie i oczekiwanie.

Mój oddech zamarł.

Dziecko?!

Zastanawiałem się nad tym jakiś czas temu, ale doszedłem do wniosku, że chyba to jeszcze nie pora, że nie jesteśmy na tym etapie, że trochę się razem pobawimy, zanim zmontujemy gromadkę potomstwa. Paradoksalnie przy jedzeniu kilkanaście minut wcześniej też o tym pomyślałem i konkluzja była inna.

Byliśmy jeszcze względnie młodzi, znaliśmy się kilka miesięcy, a bez dziecka świat stał przed nami otworem. Z maluchem u boku zabawy nie będzie. To znaczy, będzie, ale zupełnie innego rodzaju.

Z drugiej strony jednak, na co tu czekać? Miałem trzydzieści trzy lata, ona pięć mniej, spłodzilibyśmy gromadkę pięknych szkrabów, polsko–rumuńsko–japońsko–persko…

Cholera, zapomniałem, czy miała jeszcze inne korzenie. Grunt, że dzieci będą piękne i inteligentne. Tak jak ona. I ja.

Korekta, w kontekście mojej osoby, to bez tego piękna.

– No może chciałbym. – Zacząłem ostrożnie. – Myślałem ostatnio o tym. I nawet dzisiaj.

– I co wymyśliłeś? – Spojrzenie miała niepewne.

– Że ciekawi mnie, jakie będą polsko–rumuńsko–japońsko–perskie dzieci.

– Zapamiętałeś. – Uśmiechnęła się coraz bardziej zadowolona.

– Pewnie, że zapamiętałem. Zaraz, zaraz. – Przypomniałem sobie pewien istotny, w zasadzie kluczowy szczegół. – Przecież bierzesz pigułki.

– Jeśli się zgodzisz – odparła nieśmiało, nie będąc jeszcze pewną mojej reakcji – od dzisiaj przestanę brać. Wystarczy niewzięcie jednej i reszta nie zadziała, a wtedy…

Nie musiała kończyć. Patrzyłem na nią, uśmiechając się. Nieśmiało oddała uśmiech, czując, jaka będzie moja odpowiedź.

– Dobrze, zróbmy to. Jak się uda, to będzie dziecko. – Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem lekko, czując narastające pożądanie.

– Czuję, że dzisiaj jest ten dzień. Dzień, w którym to się ma szansę się wydarzyć. Kochaj mnie, Piotrusiu.

---

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

XXXLord

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użył 16516 słów i 94830 znaków. Tag: #człowiek_witruwiański

Dodaj komentarz