A rush of blood to the head cz. 25

Jyrki nie chciał dzisiaj słuchać, że Kaari ma dużo pracy, czy też musi pocieszać siostrę i dlatego wraca już do domu – zaciągnął ją (bowiem inaczej nie można tego było nazwać) do „siedziby” „Fairy Tales”, jaka znajdowała się na przedmieściach Helsinek, a w której to odbywały się próby. Starsza z panien Venerinen nie miała takich obaw, jak Tanja (co byłoby już raczej przesadą, wszak nie każdy mężczyzna miewa „bestialskie” skłonności), toteż przekroczyła próg owej, jakże ciasnej „kanciapy”, bez cienia strachu.  
    Od razu zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu: w kącie znajdowała się perkusja, jedną ze ścian podpierała gitara basowa, zaś na środku stał mikrofon. Na ścianach roiło się od plakatów rożnych zespołów rockowych, zaś na tablicy korkowej wisiały zapisy nutowe. Od owej „izby” wychodził wąski korytarz, którym szło się do łazienki, a także drugiego pomieszczenia – bardzo małego, zaznaczyć trzeba – na podłodze którego leżały materace i spoczywające na nich gitara klasyczna oraz elektryczna: na wypadek, gdyby prace nad utworem potrwały do samego rana.
- W ten sposób nie musimy targać instrumentów do domu, bo wszystko jest już na swoim miejscu i pod kluczem – tłumaczył rozentuzjazmowany muzyk, po czym zgarnął kartki oraz puszki po piwie i inne śmiecie z fotela, jaki stał naprzeciw perkusji, i nakazał koleżance siadać. Sam natomiast ruszył do gitary – zagrać ci coś? – spytał, podłączając sprzęt do prądu.
- Szczerze? Zawsze byłam ciekawa, czy gra na garach jest trudna – odparła, wpatrując się w perkusję.
- Bo ja wiem? Zależy, czy ktoś ma poczucie rytmu. Osobiście trochę pogrywałem, ale chyba już wyszedłem z wprawy… moją miłością jest basik – poklepał gitarę, ale mimo to ruszył ku „bębnom” i zasiadł za nimi. Zaraz potem po pomieszczeniu rozszedł się głośny dźwięk, wydobywany przez ów instrument, gdyż Jyrki oczywiście postanowił sobie przypomnieć, czy coś jeszcze potrafi zagrać. Kaari była pod wrażeniem, toteż ruszyła ku niemu, z zaciekawieniem przypatrując się talerzom i bębnom.  
    Był to celowy zabieg – jeśli stanie obok, „gapiąc się” w przedmiot pożądania, niczym dziecko w witrynę sklepową, być może kolega (o ile jest na tyle domyślny i, przede wszystkim, uczynny) zaproponuje jej, by sama spróbowała gry na owym instrumencie. Szczęściem dla niej, Jyrki prędko odkrył, iż może jej to zasugerować, toteż w kilka minut potem już zasiadała za perkusją, śmiejąc się przy tym, niczym uczniak, który dostał od rodziców skuter, ale „żebrał” o niego tak bardzo, że teraz aż wstyd było pokazać, iż szalenie się z niego cieszy – Wal, jak leci! Pokaż, co czujesz! – zachęcił muzyk, po czym oddał jej pałeczki. Podbudowana ową sugestią, uderzyła w pierwszy lepszy bęben – śmiało, nie rozlecą się! – podsycał, nawracając po gitarę. Kaari powtórzyła gest, ale tym razem tak mocno, że pomieszczenie wypełnił głośny hałas. Zaczęła bić po talerzach, to znów stukać w bok bębna, akompaniując sobie dodatkowymi uderzeniami z góry, dzięki czemu powstał niemiłosierny harmider, jakiego w żadnym wypadku nie można było nazwać muzyką… - czekaj, zobaczę, czy da się do tego dopasować coś na gitce! – zawołał pomysłodawca, mimo że wcale go nie słyszała, więc dalej bawiła się w najlepsze. Jyrki zrzucił z siebie czarną bluzę z kapturem, po czym przerzucił sobie bas przez plecy i… natychmiast nastała cisza – czemu nie grasz? – zdziwił się.
- Masz na sobie BIAŁĄ koszulkę?! – koleżanka wybuchła w głos.
- Co w tym dziwnego? Brudna chyba nie jest? – obejrzał się z każdej możliwej strony.
- No jak? Książę ciemności nie toleruje jasnych odcieni! – śmiała się dalej.
- Nie znasz tego? „Jestem metalem, ale gorąco mi w czarnym”. No dalej, mała! Pokaż na co cię stać! – „odpalił” gitarę, od razu wydając z niej głośny dźwięk. Kaari śmiała się jeszcze przez chwilę, po czym wznowiła „kocią muzykę”. Nie, do czegoś takiego (muzyką tego w żadnym wypadku nie można było nazwać) nie dało rady dopasować nawet najgorszego fałszu! Jyrki postanowił więc jej pomóc, ale wpierw jeszcze troszkę popisać się umiejętnościami gry na gitarze – posłuchaj tego: znasz „Beautiful Occupation” Travis’a? – w odpowiedzi pokręciła głową na boki – dziewczyno, to ty muzy nie znasz! Ale spoko, nadrobimy to! – puścił oczko, następnie grając refren owej piosenki oraz „partię solową”. Towarzyszka przyglądała się z prawdziwym podziwem, co przydało mu skrzydeł – i jak? Zachęciłem cię do tego utworu? – zagaił, zdejmując gitarę.
- Masz jakieś tatuaże? – spytała, uważnie przyglądając się jego ramionom.
- Ja? Nie. Janne ma jeden, a Perttu-niech ci ziemia miękką będzie, miał bodajże dwa… nie pamiętam już. A co, zrobić sobie?
- Twoja sprawa. Myślałam tylko, że jak muzyk rockowy, to po prostu musi mieć dziarę – wzruszyła ramionami.
- E tam, Eero od Rasmusów nie ma – machnął ręką, lecz ta tylko bezradnie uniosła brwi – no nie mów, że ich też nie kojarzysz?! Rany, gdzieś ty się uchowała? Jeszcze dzisiaj pożyczę ci ich album! Wstąpimy do mnie w drodze do ciebie.
- O nie, mój drogi! Jeśli myślisz, że wejdę do twojego domu, to jesteś w grubym błędzie! Już ja wiem, o co biega: klimat i te sprawy, nie ze mną te numery! – parsknęła ironicznie.
- Rany, laska, po co od razu te podejrzenia? Zaczekasz na dole, a ja skoczę po płytkę! Teraz dawaj mi tu ręce, pokażę ci, jak się gra na bębnach – stanął za nią, więc posłusznie pozwoliła ująć się za dłonie. Zaczął ją prowadzić w taki sposób, że wkrótce spod „jej” palców zaczęło wychodzić coś na wzór sensownej melodii. A przynajmniej chociaż troszkę.
- Ja gram! – roześmiała się na nowo.
- Teraz spróbujemy z talerzami! – nakierował ku jednemu z nich jej rękę – odważnie, bij!
- Odsuń się trochę, kłujesz tą brodą!
- Jaka znowu broda?! Zarost trzydniowy zaledwie.
- Też nie ma się czym chwalić! – tak się przekomarzali, „bawiąc” przy okazji muzyką, iż z powodu powstałego hałasu nie usłyszeli, że ktoś wchodzi do środka.  
    Zaraz potem w progu stanął Janne oraz towarzyszący mu Samu, i od razu osłupieli. Para śmiała się do rozpuku, aż wreszcie Kaari spojrzała w bok i trąciła Jyrkiego łokciem w brzuch. Z początku oburzony, poszedł za jej przykładem i oboje zastygli w bezruchu. Właściciel perkusji był czerwony ze złości.

***

    Aleksi miał już za sobą spotkanie w sądzie, a więc i papiery potwierdzające, że został oczyszczony z zarzutów, a nawet przeprosiny ze strony „żółtodzioba” i sędziego, który tak niemile go wtedy potraktował. Hannu nigdzie niestety nie było. Tak więc zdawało się, że wszystko wróciło do normy, bo mógł już nawet prowadzić… tyle, że on sam nie był już taki, jak kiedyś. Jego życie diametralnie się odmieniło.  
    Wpatrywał się w dokumenty, przemierzając chodnik wolnym krokiem, a przez myśli od czasu do czasu przewijała się Tanja i ten jej przerażony wyraz twarzy, gdy nareszcie „nazwał rzeczy po imieniu”. Jaka szkoda, że dopiero teraz zrozumiał, iż to od początku nie miało sensu. Ale wtedy zbyt zaślepiała go perspektywa odwzajemnionego uczucia, a więc i idąca za nią pewność, że po prostu MUSI się udać! Ale sam jest sobie winien, bo powinien był stłumić to wszystko w zarodku – przecież z kimś takim, jak ona zwyczajnie nie mogło wyjść. Ale one go ostrzegały: zarówno Tarja, jak i Hanna.  
    Wyciągając owe, jakże gorzkie wnioski, uniósł wzrok i od razu zatrzymał go na postaci, wychodzącej z jednego ze sklepów – akurat przechodził ulicą, jaka znana była z prosperującego tam handlu. Kobieta, którą obserwował, przystanęła na chodniku, przetrząsając torebkę. Wreszcie prychnęła coś do siebie i rozejrzała po przechodniach, aż napotkała jego wzrok. Od razu się zmieszała, bowiem nie był to nikt inny, jak tylko Leena Raikinen – znowu w tym swoim „krwiście” czerwonym płaszczu.  
    Stanął w miejscu, najwyraźniej mierząc ją tak groźnym spojrzeniem, że zaczęła wycofywać się do tyłu, aż wreszcie rzuciła do ucieczki. Prychnął z politowaniem. Jeszcze czego, by miał i na niej psuć sobie nerwy? Rozmowy z Tanją wystarczały w zupełności. Owo spotkanie uświadomiło mu jednak, że nie może tego dłużej przeciągać i dlatego powinien jutro, z samego rana, zgłosić się do jej męża. O ile w ogóle jeszcze są razem.

***

    - Tolerowałem wszystko, ale Venerinen w NASZEJ kanciapie już nie! Ciebie już całkiem pogięło! – wyrzucał Janne, gdy wraz z Jyrkim „rozmawiali” pod owym budynkiem, zaś Samu „zabawiał” Kaari rozmową wewnątrz.
- No i co się takiego stało? To Perttu miał z nią na pieńku! – odpysknął urażony kumpel.
- Mam ci przypomnieć?! Przez jej stukniętą siostrzyczkę band się rozleciał, mało?! Co tam, jeszcze i ją i tego prokuratorka sprowadź! Najlepiej, to zmień sobie przyjaciół, bo ty już nie jesteś z nami! Spódniczka zupełnie odebrała ci rozum!
- No i co?! Zazdrościsz, bo sam żadnej nie masz?!
- Mieć taką laskę, to lepiej się powiesić! Zresztą, o czym tu mówić? Łazisz za nią, jak pies i liżesz po rękach, a ona cię tylko kopie w tyłek! – owym spostrzeżeniem Janne przebrał miarkę. Jyrki rzucił się na niego i zaczął szarpać za fraki. Rywal oczywiście zaczął odwzajemniać się tym samym. Z „kanciapy” wyskoczył zaalarmowany Samu, próbując rozdzielić walczących. Kaari stanęła w progu, bezradnie łapiąc się za usta, gdyż widok ludzi, bijących się na serio, zawsze przyprawiał ją o drżenie.  
    Samu nie mógł dać sobie z nimi rady, w rezultacie czego odepchnęli go tak mocno, że aż wpadł na ścianę. Janne powalił Jyrkiego na ziemię silnym ciosem w nos i „dzięki temu” wokalista nareszcie zadziałał, obezwładniając rozjuszonego przyjaciela. Jyrki już poderwał się na nogi, oczywiście żądny odwetu, na co Kaari zawołała:
- Krwawisz z nosa! Wystarczy!
- Po co w ogóle było zaczynać?! – zawtórował jej siłujący się z Jannem Samu.
- Won z zespołu! Nie ma tu już dla ciebie miejsca! – wrzeszczał obezwładniony.
- Jyrki, idź lepiej! – rozkazał wokalista, na co jedyna niewiasta w owym gronie gorąco przytaknęła. Muzyk, mimo że boleśnie ugodzony w dumę, ruszył do budynku po swoje rzeczy, po czym „wyparował” stamtąd, niczym nadciągające tornado. Kaari pobiegła za nim, bo wszak, to z nim tutaj przyszła, więc i powinna sobie pójść, lecz ciężko było jej go dogonić – nie wylatuje, musisz mieć zgodę większości, żeby go ot tak wywalić! – warknął tymczasem Samu, nareszcie mogąc się uwolnić od rwącego się Jannego.
- Gówno masz do gadania, ile jesteś w zespole?! – syknął nienawistnie.
- Dobra! – zaparł się rękoma – skoro tak, to ja też spadam. Wytrzymać z tobą nie idzie! – dodał z niesmakiem i również nawrócił po odzienie.
- A idźcie wszyscy do diabła! – warknął wzburzony perkusista, plując przy tym na ziemię.
    - Poczekaj, jestem w końcu w szpilkach! – wołała Kaari, potykając się na kamieniach oraz ślizgając na mokrej ziemi, gdyż zrobiło się cieplej i w rezultacie śnieg oczywiście stopniał, tworząc kleiste błoto. Jyrki gnał przed siebie, raz po raz wycierając spod nosa cieknącą krew, ale na apel towarzyszki wreszcie się zatrzymał – to przeze mnie, tak? Dlatego się pobiliście? – spytała pokornie, nieśmiało mu się przyglądając.
- Koleś ma problemy ze sobą! Drugi Perttu nam rośnie, dać mu kaszki! – wrzasnął, zwracając się w kierunku, w jakim zostawili „kanciapę”.
- Cicho już, bo jeszcze tutaj przylezie! – syknęła podenerwowana – pokaż to lepiej – rozkazała, uważnie przyglądając się krwawiącemu nosowi – strasznie spuchł, lepiej pojedź z tym do szpitala. Może złamany? – zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu chusteczki.
- Nie tam… bo to raz się oberwało w kinol? – mruknął wycierając się, w rezultacie czego miał już zupełnie zakrwawione ręce. Koleżanka znalazła już chusteczkę, toteż zasiedli na jakimś starym murku, a ta zaczęła go strofować:
- Nie odchylaj głowy do tyłu, tylko pochyl. Masz jeszcze drugą, wytrzyj dłonie, bo wyglądasz, jak seryjny morderca. Najlepiej śliną, bo wody to tu niestety nigdzie nie ma – rozejrzała się wokoło i natychmiast napełnił ją błogi spokój. Tuż za nimi rósł rząd drzew, naprzeciw rozciągały się połacie pola, zaś w oddali rozsiane były domki, które, im dalej, tym skupiały się w większe grupy, tworząc już prawdziwe miasto – ładnie tu jest… nigdy tutaj nie byłam – westchnęła zachwycona. Niebo zaczynało już przywdziewać ten swój uroczy, złotawy kolor, gdyż miało się ku zachodowi słońca.
- Ale straszne zadupie, kupę kasy trzeba tracić na sam dojazd tutaj – wymruczał spod chusteczki.
- I jak? Leci jeszcze? No pokaż, tobie nie ufam – posłusznie odchylił głowę do tyłu, zaś Kaari zabrała się za oględziny. Po chwili parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową w przeciwne strony.
- Ale śmieszne… gdyby bolało cię tak samo, jak mnie, inaczej byś śpiewała – burknął obrażony.
- Ja nie z ciebie! – trzepnęła go brudną chusteczką – przypomniało mi się, jak Tanja opowiadała, jak wyglądał jej pierwszy pocałunek z Aleksem. Był wtedy cały potłuczony, bo lał się wcześniej w knajpie ze świrem. Gadali o tych stłuczeniach i tak jakoś wyszło… - westchnęła, biorąc do ręki zeschnięty, mokry liść, jaki zawieruszył się pod jej stopami.
- Możemy zrobić powtórkę z rozrywki, akurat ja też jestem sprany – wyciągnął ku niej ramiona, ale od razu go po nich zbiła.
- Spadaj! Chciałoby się! – parsknęła cynicznie, na wszelki wypadek nieco się odsuwając.
- Pewnie, nawet nie wiesz, jak…
- Jyrki… - nabrała haust powietrza – tak nie może dalej być. Lubię cię, serio, i dlatego nie mogę dłużej pozwalać, żebyś sobie robił nadzieje. Wiem, że pewnie nie uznajesz tego słowa – wywróciła znacząco oczyma – ale będziesz potem tylko przeze mnie cierpiał. Ja naprawdę gustuję w innym typie mężczyzn.
- A co jest ze mną nie tak? Gdybym, nie wiem, ogolił się, ściął włosy – wtedy byś mnie chciała?
- Tu nie o to chodzi… Co fakt, to fakt, że wolę takich, co to wymieniłeś… no i nie z rozbitymi nosami – rzuciła żartem, lecz w mig spoważniała – w moim wieku ważna jest stabilizacja. To musi być ktoś, kto myśli poważnie o życiu. Kto chciałby zamieszkać w jakimś spokojnym miejscu, mieć dzieci i normalną pracę, a nie granie po knajpach… sorry, nie obraź się.
- Skąd wiesz, że tak ze mną nie jest? Przecież „Fairy Tales” to tylko pasja, moją właściwą robotą jest ta w bufecie. A i rockmani mają żony i te jakoś nie narzekają – zaprotestował urażony.
- A te wszystkie trasy koncertowe? Fanki? Nie zniosłabym myśli, że mój facet mógł mnie zdradzić z którąś z nich. Zresztą popatrz na siebie: niedługo skończysz 30 lat, a ubierasz się i zachowujesz, jak zbuntowany nastolatek.
- Są różne typy facetów, a moja babka zawsze mogłaby pojechać w trasę ze mną.
- Marzyciel z ciebie – uśmiechnęła się, kręcąc głową na boki – lepiej to skończmy – popatrzyła mu w oczy.
- Chodźmy, może złapiemy jakiś autobus? – zerwał się z miejsca.
- Jyrki, powiedziałam coś! – zawołała oburzona. Odwrócił się nagle i porwał ją w objęcia. Usiłowała się wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny.
- Czemu wy zawsze chcecie tylko spokojnego życia i domu wypełnionego bachorami? Dlaczego nie szczypta szaleństwa? Wyglądasz, jak wyglądasz, bo pracujesz w biurze, a rodzice wmówili ci, że musisz znaleźć sobie męża, który odpowiada rysopisowi twojego tatka, bez urazy dla niego. Ale może ty wcale taka nie jesteś? Może podświadomie marzysz o czymś szalonym, na przykład podróży dookoła świata, albo chociażby samej Suomi?  
- Puść mnie, nie będę tak rozmawiać! – pisnęła, rwąc się, niczym dzikie zwierzę.
- Spoko, nie zrobię nic wbrew twojej woli. Zmienię dla ciebie ten przeklęty image, jak ci tak nie leży – zapewnił gorąco.
- Daj spokój! Musisz być sobą, inaczej będziesz się z tym źle czuł, a charakteru i tak nie zmienisz, choćbyś się wystroił w garnitur i ulizał włosy.
- A co jest znów nie tak z charakterem? Dla ciebie jestem narwańcem, który ćpa i pije, tak? Mówię i ubieram się właśnie tak, bo w moim odczuciu jeszcze nie jestem jakimś starym grzybem, który musi wciskać się w garniak! Ten były prokurator tak robił i co z tego ma? – wyrzucił z nutką wyrzutu w głosie, po czym nareszcie ją puścił – dobrze, będzie, jak chcesz. Przestaniemy się spotykać: dziś jest ostatni raz. Tylko jeszcze pożyczę ci te płytki, bo twoje pojęcie o muzyce…
- Będziesz miał wtedy pretekst, żeby mnie zobaczyć – zauważyła sprytnie.
- I wtedy się przekonamy, czy TY na pewno chcesz zakończyć naszą znajomość – wycelował weń palec.
- Słucham?! – parsknęła kpiącym śmiechem.
- Jestem ciekaw, czy nie będzie ci brakować mojego towarzystwa.
- Jaki pewny siebie! Owszem, miło spędza się z tobą czas, ale koledzy i koleżanki są jak promy: przyjeżdżają, zostawiają turystów, ale ci potem odjeżdżają i tym samym ślad po nich znika!
- Zakład, że ja mam rację? – wystawił dłoń.
- To są poważne sprawy, nie można żartować sobie ze związku!
- Przecież nie jesteśmy parą, chcę ci tylko coś udowodnić. Nie będziemy się już spotykać po robocie, ani przed nią, nie zamienimy też słowa w bufecie. Zostawię ci tylko od czasu do czasu jakąś płytkę u barmana, zgłosisz się po nią po robocie. Ja się wtedy skryję, bo zakład obejmuje również całkowite nie widzenie się.
- Pewnie, mogę się założyć nawet i o to, że przez ten czas zapomnisz, jak wyglądam i wybijesz mnie sobie z głowy – posłała mu przebiegły uśmiech – ale co w razie przegranej lub wygranej?
- Jeśli wygrasz ty… - zamyślił się.
- Umówisz mnie z Samu, bo szczerze wątpię, że jest zajęty – zachichotała złośliwie.
- Ej, to poniżej pasa! – wzburzył się – on jakoś…!
- Przecież żartuję! Zostawię sobie twoje płyty na pamiątkę, pasuje?
- Teraz już lepiej – zmierzył ją wymownie – natomiast, jeśli to ja wygram… dasz mi całusa.
- Zgłupiałeś! Teraz to ty przeginasz!
- No co, przecież jesteś tak mocno przekonana, że wygrasz, iż nie powinnaś się nawet przejmować karą, czy jak to tam nazwać? Chyba, że jednak jest inaczej, niż się sama zarzekasz? – obdarzył ją wrednym uśmiechem.
- Zgoda! – natychmiast chwyciła go za dłoń i mocno ścisnęła, aż ta posiniała. Prędko ją wyrwał, wyrzucając przy tym, iż już ma rozbity nos, więc mogłaby przynajmniej oszczędzić rękę.  
    Tak, czy inaczej, zakład został przypieczętowany, toteż udali się w głąb miasta, po drodze wstąpiwszy do mieszkania muzyka, po czym rozstali się – póki co – na dobre.

    Rozdział 20

    Listopad zaczął się bardzo chłodno, znowu padał śnieg, potem znów się nieco ociepliło, w rezultacie czego opad zamienił się w deszcz ze śniegiem, bądź sam deszcz. Pomimo niesprzyjającej aury, Aleksi postanowił wrócić za kierownicę – wszak, do kancelarii Raikinena wcale nie było tak blisko. Mimo że obiecał sobie jak najszybciej załatwić ową sprawę, musiał upłynąć cały tydzień, by się wreszcie na to zdecydował.  
    Opuścił peugeota z gorącą nadzieją na to, że Leeny tam nie ma. Zapewne nie, w końcu przychodziła tutaj tak naprawdę dla niego. Raz żałował, że nie uległ – dla świętego spokoju – bo skończyło się, jak skończyło. Innym znów razem był z siebie dumny. I tak na przemian.
    Gdy tylko przekroczył próg kancelarii, Anja wbiła weń zaskoczony wzrok. Nie odpowiedział tym samym, gdyż nie miał ochoty zgadywać po jej minie, czy też mu wierzy, czy nie? Nie zależało mu na jej opinii. Sekretarka sama jednak wyszła do niego z pytaniem, do kogo przyszedł.
- Raikinen chyba jest wolny, zaraz sprawdzę – rzekła, dzwoniąc do szefa.  
    Wodził oczyma po całym korytarzu (urządzanym przecież przez prześladowczynię), czując jak serce zaczyna wyrywać się z piersi. Nie miał się czego obawiać ze strony tego człowieka, bo miał czarno na białym, iż to Leena zawiniła, ale i tak obawiał się konfrontacji z byłym szefem.
    Gdy wszedł do środka, Johannes zasiadał za biurkiem, bawiąc się długopisem. Przywitał się chłodnym „Witam, proszę usiąść”, po czym wskazał na fotel, przeznaczony dla petentów.
- Nie trzeba, przyszedłem tylko po… oficjalne wymówienie – wyjaśnił bez ogródek, sam nie wiedząc, jak nazwać ów dokument.  
    Raikinen bez słowa sięgnął do szuflady i wyjął zeń przygotowany uprzednio „świstek”, jakby od dawna czekał, kiedy się po niego zgłosi. Oczywiście, Aleksi nie miał zamiaru kontynuować z nim współpracy, lecz mimo to miał gdzieś w głębi siebie nadzieję na to, że mężczyzna przynajmniej spróbuje go do tego namówić. Wszak, bardzo go sobie cenił.  
    Nic z tych rzeczy – więc może przeprosiny w imieniu żony, która bynajmniej nie miała zamiaru okazywać więcej skruchy, poza tym jednym momentem, gdy przyznała się, że jej oskarżenia były fałszywe? Tych domagał się już zupełnie jawnie, uporczywie wpatrując się w byłego pracodawcę, który złożył jeszcze podpis na zerwanej umowie. Milczał przy tym zawzięcie, więc Aleksi rozejrzał się za fotografią Leeny, jaka jeszcze do niedawna stała za plecami Johannesa – nie było jej, ale czy to mógł być wystarczający dowód na to, że się rozstali?  
    Mężczyzna podał mu długopis, by teraz z kolei to on się podpisał, po czym życzył powodzenia i, ot tak, wrócił do swoich zajęć.  
    Osłupiał – i na tym koniec? Nie wyrazi żalu, iż z powodu zatrudnienia u niego stracił reputację i połowę zdrowia? O nie, w żadnym razie nie może zaliczać tego do ryzyka zawodowego, toż to byłoby śmiechu warte!
    Zamknął drzwi od toalety, na szczęście była pusta. Czym prędzej wbiegł do jednej z kabin i zwymiotował. Stres uczynił z niego niewolnika nieznanych sobie dotąd uczuć, zaś ból głowy utrudniał trzeźwe spoglądanie na otaczający go świat. W tym budynku było za dużo wspomnień, zbyt wiele wrogich mu osób, które wciąż niedowierzały w jego niewinność, bądź tak im kazano myśleć. Nikt tutaj nie żałował, nie usiłował wczuć się w jego sytuację.  
    Musiało upłynąć sporo czasu, nim doszedł do siebie na tyle, by móc ponownie zmierzyć się z tym długim korytarzem i spojrzeniem Anji. Gdy już się tam znalazł, przy kontuarze sekretarki akurat stała jakaś kobieta, więc jej uwaga była odwrócona od jego osoby – jakie szczęście. Po drodze napotkał jednak Ari-Pekkę, który rzucił tylko zdawkowe „Cześć” i, jak gdyby nigdy nic, zniknął w swoim gabinecie.  
    Opuścił budynek z prawdziwą ulgą i czym prędzej uciekł do samochodu, jakby Raikinen wciąż jeszcze na niego „polowała”.

***

    Pani Krystyna była szczerze zaniepokojona o swoje córki: Tanja szybko wracała do domu, po czym zasiadała przy laptopie, bezwiednie przeglądając Internet, bądź słuchając smutnej muzyki, którą „zajadała” słodyczami. Kaari leżała u siebie, również słuchając muzyki, a jeśli już spotkały się, by porozmawiać, zwykle dyskusja toczyła się na przygnębiające tematy. O ile w przypadku tej pierwszej matka znała przyczynę depresji (czyli Aleksego, w rzeczy samej), to starsza z nich była dla niej prawdziwą zagadką…  
    Kaari właściwie sama nie wiedziała, czemu tak się czuje. Z jednej strony mogłaby to zrzucić na karb wciąż jeszcze świeżej rany po znajomości z Jarim, ale ta zdawała się już przecież nieco zagoić dzięki… towarzystwu Jyrkiego. Może to w tym była rzecz? Nie było już przecież nikogo, kto mógłby odwrócić jej uwagę od doznanego zawodu.
    Tak, jak sobie obiecali, w ogóle się nie widywali, przy czym do bufetu zachodziła tylko po wspomniane płyty, jakich to namiętnie teraz słuchała, rozmyślając nad swoim życiem. Musiała przyznać, iż zespoły, oraz muzyka, które podsuwał jej Jyrki, były całkiem niezłe. W rezultacie zaczęła nawet zalewać Tanję informacjami na temat tego, co słucha, polecała utwory, aż w końcu wspólnie zaczęły je dopasowywać do wydarzeń ze swego życia.  
    Któregoś wieczora pani Krysia zastała młodszą córkę łkającą nad jedną z piosenek, gdyż oczywiście wspominała przy niej minione czasy i, rzecz jasna, wytoczyła karczemną awanturę, że miast patrzeć ciągle w przeszłość, powinna wreszcie zapomnieć o prokuratorze. Kaari, którą w owym momencie strasznie korciło, by napisać do Jyrkiego sms’a na temat piosenek, jakie bardzo się jej spodobały, dobiegły odgłosy sprzeczki, toteż prędko pobiegła na ratunek siostrze.
- Mamo, zostaw ją w spokoju! Niech się wypłacze, każdy chyba boleje po stracie, tak?! – zasłoniła Tanję własnym ciałem.
- Po co się tak zadręczać?! Myślisz, że ona go w ogóle obchodzi?! Ojciec widział go dzisiaj, jak z jakimś facetem wchodził sobie do baru. Tyle o niej myśli! A najlepsze, że on wyglądał, jak kolega tego świra! Proszę: oto, jakie ma towarzystwo! Już choćby w ten sposób cię zdradza! – ciągnęła poruszona matka.
- Z Jyrkim? – spytała Kaari.
- Guzik mnie obchodzi, jak się tam nazywa! Pewnie się nachlali i panienki podrywali!
- Mamo, przestań już! Proszę cię! – Tanja zatkała rękoma uszy.
- Zostaw nas lepiej, ja z nią pogadam – zawtórowała jej uspokajająco starsza siostra.
- Wy obydwie jesteście nie do życia! Co się z wami porobiło? Ja się po prostu martwię, a wy jeszcze na mnie najeżdżacie! – jęknęła zatroskana rodzicielka, ale mimo to opuściła pokój, potrząsając na pożegnanie głową.
- Nie słuchaj jej, może poszli tylko… zagrać w bilard? – próbowała pocieszyć Kaari.
- Taa, jasne! Skoro koleguje się z Jyrkim, to na pewno jest tak, jak mówi mama! Ale co za różnica? Jest wolny, może robić, co chce. Pewnie z przyjemnością odbije sobie teraz te wszystkie miesiące, podczas których musiał się ze mną męczyć! – zawyła rozpaczliwie Tanja.
- Daj spokój, nie rób z niego jakiegoś zboka! Może i gra w zespole, ale to nie znaczy, że prowadzi rockandroll’owe życie! Sam mi mówił, że nie! – zaoponowała urażona siostra.
- I ty mu wierzysz? – prychnęła z niesmakiem.
- Więcej zaufania do facetów – mruknęła, zbita z tropu, gdyż wobec tak silnych argumentów z obydwóch stron sama już nie wiedziała, co myśleć. Nie uśmiechało się jej jednak, by mężczyzna, który zarzekał się, iż jest dla niego odpowiednią kobietą, ot tak zabawiał się z innymi… Ale i on był wolny, w dodatku zawiedziony, więc, kto wie? Zresztą po co się nad tym rozwadniała?! Nie powinno ją to w ogóle obchodzić! Niech sobie poszuka kogoś na swoim poziomie, najlepiej jakąś nastoletnią „metalówę”!
    Wśród „niezadowolonych” był również Eino, któremu Tanja oczywiście zwierzyła się ze zerwania z Aleksim, więc Kuokkanen tym mocniej nabrał nadziei, iż może teraz koleżanka zwróci uwagę na niego? Póki co, było to bardzo trudne zadanie do wykonania, bowiem ta znajdowała się w fazie „opłakiwania związku”, dzięki czemu odmawiała wspólnych wypadów, a podczas przerw pomiędzy zajęciami była małomówna i rzadko się uśmiechała, mimo że z całych sił starała się udawać, iż wszystko jest w porządku. Studia przestały też sprawiać jej taką satysfakcję, jak na początku roku, toteż często opuszczała wykłady i niechętnie na nie przychodziła. Nie pomagało tłumaczenie, iż „Al to dziad” – wręcz stawała po jego stronie, przekonując, że to przecież ona zawiniła.  
    On sam nie widział go jeszcze od owego, „pamiętnego” spotkania w parku, gdy dostał od niego w twarz. I jakoś nie pieklił się z ujrzeniem go.
    Sama Tanja czerpała informacje ze źródła o nazwie Enni, która to (szczęściara), jako jedyna miała jaki taki kontakt z Aleksim – a przynamniej przez sms’y, w których pytała, co u niego słychać. On, co prawda, był bardzo oszczędny w zwierzaniu się, za to jego matka – przyjaciółka mogła czerpać odeń informacje pełnymi garściami, gdyż Hanna zdawała sobie sprawę, iż ta powtórzy wszystko Tanji.  
    Tak więc była dziewczyna syna dowiedziała się już, że jego stan wciąż ulega pogorszeniu – aż dotąd nie zrobił nic ze swoim życiem, jak choćby wystaranie się o zasiłek, jeśli, póki co, nie miał siły wracać do pracy. Jedyne, czym się zajmował, to upijanie się, długie spacery, czy sen w środku dnia przy akompaniamencie cicho grającego radia. Jednym słowem: zatracił sens życia, nie miał już niczego, o co mógłby się starać, zabiegać.  
    Tanja tym bardziej więc nie rozumiała, dlaczego ją rzucił, skoro nie radził sobie w pojedynkę? A może tak naprawdę tutaj chodziło tylko o taką „powięzienną traumę”? A może Hanna przesadzała? Jeśli jednak nie, dlaczego aż dotąd nie udał się do Tarji? Bardzo chciałaby mu pomóc, zachęcić go do tego, lecz to, co sam jej powiedział – by dała mu spokój – skutecznie ją odstręczało. Zarówno to, jak i poczucie winy. Do tego Aleksi nie lubił czerpać od nikogo ochłapów, powstałych w wyniku owego uczucia. A tak właśnie odczytałby jej próby niesienia pomocy: jako poczucie winy. Znała go na tyle (jeśli w ogóle), iż dobrze o tym wiedziała.
    Jeśli o Hannę chodziło, to kultywowała zwyczaj codziennego zachodzenia do mieszkania syna. Najczęściej zastawała go leżącego na kanapie, w zaciemnionym pokoju, z zasłoniętym przez ramię czołem – stanowiło to znak, iż jak zwykle dokucza mu „migrena”.  
    Całe mieszkanie tonęło w brudzie: aż dotąd nie starł kurzy, nie robił prania, obok sofy leżały puste listki po zużytych tabletkach przeciwbólowych i zakrwawione chusteczki, w kuchni zalegała sterta brudnych naczyń, zaś w pokojach walały się puste butelki po rozmaitych trunkach. Z początku Hanna usiłowała coś z tym wszystkim zrobić, lecz kategorycznie jej tego zabronił – Lehtinen nie była przecież służącą na jego usługach.
- Jak długo jeszcze masz zamiar tak żyć? – rzuciła któregoś dnia, stając w progu pogrążonego w mroku pokoju.
- Bo ja wiem? Chyba, aż zdechnę – mruknął od niechcenia.
- Już tak dawno chciałam cię zapisać do lekarza! Zgódź się wreszcie, to…
- Nawet, jak coś mi tam jest, po co mam się leczyć?! Życie mi się znudziło, czekam na śmierć, proste.
- Jak możesz tak mówić?! Masz dopiero 32 lata! Życie nie kończy się na zawodzie miłosnym, jest wiele innych rzeczy do zrobienia, które…
- Co ma do tego Tanja?! – zerwał się wzburzony – ona, czy inna… zawsze jest tak samo! Nie umiem znaleźć sobie baby, roboty… wszystkiego! Czego się nie dotknę, wali się! Nie wkurzyłoby cię, gdybyś też tak miała? Załóżmy, że układasz kostki domino, którą są twoją pasją…
- Ty się nawet nie starasz niczego ratować – wtrąciła, bezsilnie potrząsając głową.
- …No więc układasz je, ale za każdym razem te france cię nie słuchają i przewracają się. Nie straciłabyś w końcu cierpliwości i nie kopnęłabyś tego dziadostwa w diabły? Ja właśnie tak, a skoro do tego jestem pewien, że łeb nie boli mnie bez powodu, czekam, aż to dziadostwo, które na pewno gdzieś tam sobie rośnie w móżdżku, nareszcie go zje i the end! – klasnął w ręce z prawdziwą satysfakcją.
- Przerażasz mnie… - bąknęła cicho.
- Trzeba jednak było usunąć tą ciążę – posłał jej pełne wyrzutów spojrzenie.
- Właśnie: jestem twoją matką i nie mogę patrzeć na to, jak się wykańczasz na własne życzenie! Gdybyś sam miał dzieci, rozumiałbyś, o co mi chodzi!
- No niestety, ale nawet to mi się nie udało – parsknął gorzko.
- Jeszcze możesz je mieć, do diaska! Na Tanji nie kończy się świat!
- Już coś powiedziałem na ten temat! Mam dosyć tego ciągłego kręcenia się obok babki i proszenia jej, żeby, z łaski swojej, ze mną była! Rzygać się chce! Mam dość robienia z siebie pajaca, starania się! Zmęczyłem się! Także dosyć tej rozmowy!
- Czy chcesz, czy nie, jutro zabieram cię do lekarza. Skończyło się! – wycelowała weń palcem.
- Chyba będziesz musiała mnie stąd wynieść na plecach! – na powrót ułożył się na sofie.
- Nie muszę. Wystarczy, że zamówię wizytę domową.
- Nie wpuszczę go.
- To ja z nim wejdę – upierała się przy swoim.
- To mnie nie będzie w domu. O, tak, jak teraz – wstał ponownie, wdziewając płaszcz, który wisiał na oparciu sofy.
- Dokąd idziesz? – jęknęła zmęczona. Nie odpowiedział jej jednak, niczym zbuntowany nastolatek, i po prostu sobie wyszedł. Kobieta została stać na środku brudnego pokoju, targana przez złość na upartego syna, ale i bezradność. Nie potrafiła mu bowiem pomóc. Nie, gdy ktoś był tak bardzo zawzięty, i to w dodatku na co? Własną śmierć.
    Nie odszedł daleko. Kręcił się w okolicach domu, dopóki Hanna go nie opuści. Jedyne, o czym marzył, to położyć się i zasnąć. Potem może wyjdzie na miasto? Owszem, z jednej strony było tak, jak mówił, i chętnie „odszedłby z tego świata”, ale z drugiej obawiał się, iż diagnoza lekarska oznaczałaby miesiące cierpień. Nie, już wolał odejść w spokoju… o ile w ogóle miał umrzeć.
    Gdy wrócił do domu zorientował się, że pod jego nieobecność matka uprzątnęła śmieci spod sofy i zostawiła mu kilka kanapek z dołączonym doń liścikiem, w którym pisała, że bardzo go kocha (czego nie potrafiła wymówić osobiście) i dlatego nie może pozwolić, by się ot tak niszczył. Na koniec raz jeszcze błagała, by rozważył kwestię wizyty u lekarza.  
    Odłożył karteczkę i wrócił do pokoju, gdzie zgodnie z planami, położył się na wygodnej sofie. Uczucia zmieniały się jednak, jak w kalejdoskopie i po jakiejś godzinie nie miał już ochoty bezczynnie wpatrywać się w sufit. Dotknął policzka – na twarzy zaczął się już pojawiać zarost. Pobyt w sierocińcu nauczył go dbać o wygląd, wszak te codzienne „rytuały”, polegające na myciu twarzy, rąk, zębów itd… Później była posada prokuratora, a więc i wymóg należytego wyglądania. Oba te przypadki, razem wzięte, weszły mu tak bardzo w krew, iż mechanicznie zabiegał o wizerunek (a przynajmniej, gdy był trzeźwy). Tak więc, jeśli miał gdzieś wyjść, musiał coś z tym wpierw zrobić.  
    Gdy już stał przed lustrem, po głowie wciąż tłukły mu się słowa Hanny, która powiedziała kiedyś, że musi chodzić dumnie na wypadek, gdyby spotkał gdzieś Tanję – w ten sposób dać jej do zrozumienia, iż jej zachowanie nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Ale on wcale nie chce jej widzieć… nie chce po raz kolejny przypominać sobie, co przez nią stracił.  
    Prokuratura, Hannu, śledztwa, Celli, kodeks karny, wyrok w zawieszeniu, Vantaa, areszt śledczy… Wszystkie te słowa zawirowały nagle w głowie. Przeszłość: gdyby wróciła. Gdyby nie było Tanji… Czy była warta zostawienia tego wszystkiego za sobą? Co mu po tych dwóch latach, jeśli został z niczym?!  
    Z radia popłynęły dźwięki, zwiastujące utwór The Rasmus „Yesterday you threw away tomorrow” – ich rodzimego zespołu, właśnie stąd, z Helsinek. Zaraz potem jego uszu doszły słowa: „You've always been apart of me. And now your a stranger. You promised you were meant to be mine till the end. We both signed our names in a circle and kissed by the sea. You have trouble with the truth. Your lost beyond control, 'cause yesterday you threw away tomorrow. You, you double-crossed my heart. You crucified my soul, 'cause yesterday you threw away tomorrow”. (Zawsze byłaś częścią mnie, a teraz jesteś obca. Obiecałaś, że pozostaniesz moją aż do końca. Wpisaliśmy nasze imiona w krąg i całowaliśmy się przez morze. Masz problem z prawdą, straciłaś nad tym kontrolę. Bo wczoraj marnowałaś jutro. Ty, ty wystawiłaś moje serce do wiatru. Ukrzyżowałaś moją duszę, bo wczoraj marnowałaś jutro)
    Opanowała go niewypowiedziana złość. Popatrzył na swoje odbicie i uderzył pięścią w gładką powierzchnię lustra, po czym wybiegł z łazienki i dopadł do regału, w którym aż dotąd przechowywał książki związane z prawem. Na co mu to wszystko? Na własne życzenie pozbawił się tego, i to dlaczego? Bo chciał jej pomóc, uwolnić od wariata! Tak, to był jedyny sens życia: praca. Sama w sobie, nigdy go nie zawiodła. To tam spędzał całe dnie, poświęcając się sprawom innych, miast myśleć o sobie. A teraz?!  
    Złość sięgnęła zenitu. Ciskał publikacjami za siebie, w rezultacie czego powstał nowy bałagan. Na podłodze wylądowały rozmaite dyplomy, kartki ze szkicami mów końcowych, jakie miał wygłosić w sądzie – znalazł się tam nawet ten, dotyczący sprawy Perttu. Kodeksy, pytania, jakie mógł zadać przesłuchiwanym, spis świadków, stare kalendarze… wszystko, co kojarzyło się z przeszłością, podczas, gdy wokalista kontynuował: „You know that I could never be someone who'd hurt you. Maybe that's a flaw in me, I've been too kind. Now I hear your new love makes you suffer. You must live for the pain”. (Ty wiesz, że ja nigdy nie będę kimś, kto cię zrani. Może to jest moja wada, byłem za dobry. Teraz słyszę, że cierpisz przez swoją nową miłość. Musisz żyć dla bólu)
- Nie! Nie będę! – krzyknął na ostatnie słowa – nie będę, dość już! Nie! – powtórzył, wrzeszcząc w kierunku wieży, po czym kopnął zebrane pod stopami śmieci i pochwycił w rękę płaszcz.  
    Wybiegł, nawet się nie zapinając, choć zapadał już wieczór i od czasu do czasu padało, w rezultacie czego na dworze było dosyć zimno. Jakże mógłby się jednak przejmować tak błahą sprawą?
    Tanja wyszła do Enni, gdyż ta ją do siebie zaprosiła, zaś Kaari kręciła się niespokojnie po swoim pokoju. Szukała czegoś do ubrania, a wiadomo, że jeśli chodzi o kobiety, sprawia im to wiele problemów… tak też i ona raz po raz stawała do lustra, w coraz to nowszej kreacji. Pomimo nerwów, wywołanych przez fakt, iż „nie miała się w co ubrać”, była bardzo podekscytowana, gdyż szykowała się do wyjścia na koncert. Jeszcze przed udaniem się do pracy Jyrki wysłał jej wiadomość, iż tego wieczora Hurts, których płytę jej udostępnił, grają w Helsinkach, toteż zaprasza ją na ów koncert. O bilet martwić się nie musi, gdyż ten go posiada – jedyne, co musiała zrobić, to zjawić się w umówionym miejscu po 18-stej. Było już po piątej, więc napięcie rosło!  
    Musiała przyznać, iż muzyk mile ją tym zaskoczył: nie tylko wyszedł z inicjatywą, ale też wykosztował się. Co prawda, jej zdaniem było jeszcze za wcześnie, by rozstrzygać zakład, ale jakoś tak… podświadomie cieszyła się, że znowu go zobaczy. Chyba oszalała?! A może tak naprawdę to ta radość z okazji koncertu? Wszak, piosenki owego zespołu przypadły jej do gustu, więc z chęcią posłucha ich na żywo.  
    Śmiejąc się do samej siebie, nuciła pod nosem, przebierając przy tym w ciuchach, co pani Krystyna obserwowała z nieukrywanym pobłażaniem.
- A ty co? Zakochałaś się? – uszczypnęła w końcu. Córka od razu podskoczyła w miejscu, gdyż nie zdawała sobie sprawy z tego, iż ta ją podgląda.
- Szykuję się na koncert – odparła, przytykając do siebie długi bezrękawnik w kolorze intensywnego fioletu. Nie… pogrubi ją!
- Zamiast się bawić, trzeba było iść z Tanją. Sama potem będzie wracać po ciemku, a to mi się nie podoba! – marudziła matka.
- Oj tam, przecież nie będzie szła pieszo! Poza tym, Enni zaprosiła tylko ją – wzruszyła ramionami.
- Jasne… tobie to tylko ostatnio muzyka w głowie! Jak będziesz wychodzić, nie zapomnij kluczy. Nas z ojcem też nie będzie. Mówiłam ci, jak przyszłaś z pracy.
- Tak, pamiętam: idziecie na rocznicę – przewróciła oczyma.
- Pewnie wrócimy wcześniej od ciebie, ale nie otworzę ci, bo na pewno będę zmęczona – Krystyna „poględziła” jeszcze trochę i w końcu sobie poszła.  
- Zupełnie, jakby była małym dzieckiem… co to, ja nie mogę się rozerwać, bo mam pilnować Tanji?! – prychnęła do siebie, przerzucając „hałdę” ubrań, aż w oczy rzucił się jej idealny zestaw…
    Enni zaprosiła przyjaciółkę nie bez powodu: była już oficjalnie parą z Laurim, toteż postanowiła go wreszcie przedstawić Tanji. „Wybrankiem” okazał się być 30-stoletni brunet o piwnych oczach i okrągłej (jak to u wielu Finów bywa) twarzy, z nieco zadartym nosem. Był jednak wysoki i smukły, co rekompensowało niedostatki, jeśli chodziło o twarz. Po bliższym poznaniu okazał się być zupełnym przeciwieństwem Kalle – co prawda, był nieśmiały, ale za to uprzejmy, wyciszony i dowcipny. Owszem, całkowite przeciwieństwo Enni, ale te się przecież podobno przyciągają.  
    Tanja szybko go polubiła – za charakter właśnie, gdyż za bardzo przywiązana była do oceniania mężczyzn na podstawie gabarytów Aleksego (który nie był przecież Finem czystej krwi), przez co nie mogła uznać go za przystojnego. Nie musiał się jej jednak podobać (i nawet nie powinien) – ważne, że przyjaciółka uważała go za „ideał faceta” i darzyła odwzajemnionym uczuciem, na co przecież gorąco zasługiwała.  
    Ponieważ mieszkała z matką, ta przygotowała dla nich przekąski w postaci pysznych kanapek oraz po filiżance kawy. Rozmawiało im się swobodnie i wesoło, co było dla Tanji miłą odmianą po tych wszystkich smutnych dniach, spędzonych sam na sam z własnym rozczarowaniem. Lauri roztaczał wokół siebie przyjemną aurę, która sprawiała, że wcale nie czuła się spięta i z miłą chęcią zostałaby dłużej, gdyby nie fakt, że robiło się późno, a „adorator” „kumpeli” nie posiadał samochodu, którym mógłby przy okazji podrzucić ją do domu.
- Nie idź jeszcze, odprowadzimy cię potem – prosiła Enni.
- Co ty, nie psuj sobie wieczoru! Idźcie na jakiś romantyczny spacer, albo do knajpy na tańce – puściła oczko – ja też się przejdę, mam ochotę porozmyślać w samotności.
- Nie za dużo tego ostatnio robisz? – popatrzyła wymownie.
- Spoko, wasz widok bardzo poprawił mi humor – wzięła ją za dłonie i mocno ścisnęła.
- Jak myślisz: będzie coś z tego? – spojrzała jej w oczy z nadzieją.
- Jeszcze się pytasz? Facet oczu od ciebie nie odrywa! Widać, że mu zależy, a nie, jak ten durny samolub Kalle, phe! Aleks nazywa go „debilem”, także wiesz… - zakończyła westchnięciem, wbijając przy tym wzrok w podłogę.  
- Nie trać nadziei. Może jak mu trochę ta deprecha przejdzie, wróci do ciebie? – próbowała pocieszyć przyjaciółka.
- Wątpię… ale nieważne! To ja spadam, udanego wieczoru – uściskały się na pożegnanie, po czym Tanja wyszła.  
    Ledwie znalazła się na klatce schodowej, a znowu odetchnęła, mimo wszystko czując nieprzyjemne uczucie zazdrości, iż teraz to Enni wiodło się lepiej, jeśli chodziło o sprawy sercowe. Bynajmniej nie powodowało nią pragnienie, by też kogoś mieć, bo dobrze wiedziała, kim miałaby być ta osoba. Lecz, niestety, musiała uszanować fakt, iż on myślał inaczej. Zresztą, tak naprawdę miał rację: nie zasługiwała na kolejną szansę. Zbyt wiele zła mu wyrządziła.
    W tej okolicy przechadzało się niewielu przechodniów. Gdy wyszła na ulicę, dostrzegła jedynie jakiegoś mężczyznę, który spacerował z psem. Zaraz jednak zaroiło się od samochodów, jakie mknęły jeden za drugim, niczym połączone niewidzialnym łańcuchem. Ów fakt dodał jej pewności siebie, mimo iż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie musi się niczego obawiać.  
    Im dalej zmierzała, tym mocniej dokuczało jej poczucie, iż chciałaby, by on jej towarzyszył. Mogliby jak zwykle iść za rękę i rozmawiać o wszystkim i o niczym…  
    Sięgnęła do kieszeni i wyjęła zeń pęk kluczy, do których przyczepiony był miś-breloczek, jaki podarował jej jeszcze przed trafieniem do aresztu. Wpatrywała się weń przez chwilę, głaszcząc opuszkami palców, aż na twarz wystąpił uśmiech. Tak, zapamięta tylko te dobre chwile, bo w końcu takie liczą się najbardziej, choć tak często robimy na odwrót i wracamy tylko do tych złych… W zamyśleniu wsunęła klucze do kieszeni, po czym przyśpieszyła kroku, aż wtem pomiędzy drzewami mignęła jej jakby znajoma postać… Zwiększyła jeszcze tempo, prawie już biegnąc, aż znalazła się przy jednym z owych drzew, chwytając pnia.  
    Tak, to był on – Aleksi. Ciekawe, dokąd idzie? Na pewno nie na spotkanie z Jyrkim, bo Kaari coś tam jej mówiła, że ten zaprosił ją na koncert… A może jego też? Och, jakże by chciała pójść tam z nim! Ale nie, pewnie znowu zmierza do jakiegoś baru… zaś się upije i jak zwykle nie będzie pamiętał, co robi…  
    Rozmyślała, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że idzie za nim, tym samym zbaczając z właściwej drogi. Miała wszak, to szczęście, iż mieszkały z Enni nie tak daleko od siebie, więc nie było zbyt wielkiej konieczności, by posiłkować się jakimś środkiem transportu. No, ale pod warunkiem, że trzyma się wyznaczonego szlaku.  
    Tanja, zapominając, że jest ciemno, a ona raczej do tej pory bała się chadzać sama, śledziła Aleksego, zapędzając się przy tym w te rejony miasta, których nawet dobrze nie znała, bowiem była tu zaledwie z kilka razy. Coś pchało ją jednak do przodu, aż wreszcie zauważyła, że weszli na most, biegnący nad ruchliwą drogą.  
    Most…

***

    Kaari znajdowała się już wśród licznej grupy fanów Hurts, jacy czekali na otwarcie hali, w której miał się odbyć koncert, i rozglądała przy tym za kolegą, lecz nigdzie go nie dostrzegała. „Wspaniale, a jak mu się nagle odwidziało, albo zwyczajnie ją wkręcił”?! W takim wypadku już ona da mu „koncert”, i to bez względu na ten „głupi” zakład!  
    Prychała tak, zanurzając ręce w kieszeniach eleganckiej, bordowej kurtki, ozdobionej dwoma rzędami guzików. Postawiła ponadto na ciemne „rurki” i gustowny, szary sweterek, pod który włożyła równie elegancką, białą bluzkę z kołnierzem. Sama nie wiedziała, po co te starania, skoro na koncercie (o ile w ogóle się na niego dostanie) podepczą ją i „sponiewierają”?  
    Wtem ktoś zaszedł ją od tyłu i zatkał rękoma oczy, rzucając przy tym „Guess, who?”. Zaśmiała się i natychmiast zwróciła ku Jyrkiemu, bo któż to mógłby być inny? Jednak wtedy spotkał ją niemały szok: oto miała przed sobą krótko ściętego, ogolonego mężczyznę w tak samo eleganckiej, co jej, szarej kurtce. Potrzebowała dobrej chwili, by doszukać się w nim kolegi-muzyka.
- I jak? – obrócił się z rozłożonymi rękoma dookoła własnej osi.
- Dlaczego… po co? – wybąkała zaskoczona. Jyrki był teraz… przystojny! A przynajmniej w jej odczuciu.
- Wiesz, że to nawet świetny pomysł? Ludzie mnie teraz nie poznają i przestali się krzywo gapić! – ciągnął wesoło – gdybym wiedział, już dawno zmieniłbym image.
    Towarzyszka próbowała coś odpowiedzieć, ale kończyło się na tym, że jedynie bezradnie rozwierała usta i z niedowierzania kręciła głową. W żadnym wypadku nie wymagała od niego takiej „ofiary”, tak się nie godziło! Ale jednocześnie… efekt był zachwycający – Twój bilet. Chodź, bo zaraz zaczną wpuszczać, a dzicz na pewno będzie się pchała do przodu! – pociągnął ją za rękę ku ciasnemu kręgowi, skupionemu pod wciąż zamkniętą bramą. Nie odrywała od niego wzroku, wciąż podziwiając efekty metamorfozy, co bardzo mu schlebiało. Widać, nareszcie dostrzegła w nim mężczyznę, miast „rozwydrzonego nastolatka”, za jakiego go dotąd miała.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 8761 słów i 48885 znaków.

4 komentarze

 
  • xxxy

    zaczyna się pomału wyjaśniać ?

    14 gru 2016

  • nutty25

    @xxxy można powiedzieć, że powoli tak ;)

    14 gru 2016

  • Beno1

    :hi:

    13 gru 2016

  • Toffic

    "Na ścianach roiło się od plakatów rożnych* zespołów rockowych,"
    "Kobieta została stać* na środku brudnego pokoju,"
    Bardzo muzyczny jest ten odcinek miłosnej epopei. Potrafisz zgrabnie posługiwać się specyficznym środowiskowym językiem. ;)

    13 gru 2016

  • nutty25

    @Toffic heh tak wyszło, po prostu kocham muzykę ;)

    14 gru 2016

  • nutty25

    @Toffic poza tym dzięki za, że tak powiem "gramatyczne uwagi" ;)

    14 gru 2016

  • Lil

    Lubię Yrkiego

    13 gru 2016