Alchemik

Opisywane wydarzenia miały miejsce w Krakowie w roku 1972. Wywarły one na mnie wielki wpływ i mimo upływu czasu wciąż nie mogę się z nich otrząsnąć. Dlatego postanowiłem je spisać aby w końcu się z nimi zmierzyć i zachować pamięć dla potomnych. Czytających ostrzegam mogą się one okazać niepokojące i nieprzyjemne do lektury. Jeśli zatem chcecie opuścić to opowiadanie zróbcie to teraz, nie będę miał nic przeciwko temu

Przechodząc jednak do rzeczy wszystko to zaczęło się kiedy w końcu zrealizowałem swoje marzenie i dostałem się na studia prawnicze. Trzeba było na to wielkich poświęceń, zapamiętywania dzieł literackich, dat i formułek w stopniu które na pewno  niejednego by załamały jak i pracy za grosze w brudnych i przygnębiających zakładach skór i obróbki metali. Jednak w końcu się udało, mogłem się teraz zająć tym co naprawdę lubię. A przynajmniej tak mi się wydawało. Zamieszkałem w kamienicy na ulicy Solskiego. Był to duży, wysoki budynek fascynujący swoimi szerokimi klatkami schodowymi po których szerzył się odświeżający chłód. Właścicielką kamienicy była stara, twarda kobieta o potężnej budowie ciała. Nazywała się pani Sokołowska a zmarszczki i siwizna wyraźnie ukazywały ślady przeżycia wielu ciężkich chwil. Kiedy jednak rozmawiała z lokatorami zręcznie ukrywała je ciepłym uśmiechem. Jednym ze wspomnianych lokatorów był mój sąsiad  którego wszyscy przezywali ,, Duchem''. Przezwisko to wzięło się stąd że cudem było ujrzeć wychodzącego go z niewielkiej klitki w której mieszkał a z której dochodziły niepokojący chłód i trzaski a czasami płacz. Oczywiście byłem tym głęboko zaniepokojony i wielokrotnie prosiłem panią Sokołowską o możliwość spotkania a przynajmniej upomnienia go ta jednak zawsze odpierała że to wrażliwy chłopak potrzebujący dużo spokoju  i nie mam się co martwić - nie jest niebezpieczny dla innych. Cóż skoro tak, dałem na wstrzymanie. Jedyne co udało mi się o nim dowiedzieć to fakt, że ma na imię German i pochodzi z dawniej bogatej, zasłużonej rodziny która jednak od zakończenia wojny znacznie zbiedniała. Przyznam, że samo imię chłopaka wzbudziło we mnie negatywne skojarzenia i ciarki na plecach. Tymczasem czas upływał mi  na wysłuchiwaniu wykładów, wracaniu do domu i zakuwaniu do późnej nocy. Ciężka rutyna ale wytrzymywałem ją z nadziei ku lepszemu. Napięcia nie wytrzymywał jednak najwyraźniej mój szacowny sąsiad z którego pokoju teraz zaczęły dochodzić coraz głośniej trzaski butli i narzędzi a chłód stał się jeszcze bardziej doskwierający. Postanowiłem zatem wybrać się do jego pokoju i w końcu wytłumaczyć z nim nieprzyjemne sprawy. Kiedy zapukałem wpierw dobiegło mnie iście arktyczne zimno. Cofnąłem się od drzwi aby od niego uciec. Jak ten człowiek mógł żyć w takich warunkach?
     - Już idę - usłyszałem odpowiedź z wnętrza po chwili trwającej wieczność
Drzwi się uchyliły i zobaczyłem w nich kanciastą twarz z drobnym zarostem i burzą kruczoczarnych włosów na głowie. W twarzy były utkwione szerokie, zielonopiwne oczy które zdawały się przeszywać duszę dowolnego rozmówcy

     - Coś się stało - zapytał bardzo niepewnie
     
     - Tak - odpowiedziałem gniewnie
     
     - Słuchaj, próbuję się tutaj uczyć na studia i choć jakoś wyspać a te twoje trzaski mi w tym przeszkadzają
     
     - Och, naprawdę? - zapytał zawstydzony
     
     - Nie wiedziałem że sprawiam takie problemy. Mogłeś mi o tym wcześniej powiedzieć - spojrzał na mnie zielonopiwnymi oczami a przysięgam że pode mną ugięły się nogi.
     
     Postanowiłem nieco spuścić z tonu. Zrozumiałem że ten człowiek nie robił tego ze złości a bardziej -jak to stwierdziła wcześniej gospodyni - ze zwykłego roztargnienia.
     
     -No dobra a skąd się biorą te trzaski? Może mi to pokażesz? - zapytałem chcąc się z nim choć trochę pojednać
     
     Na jego twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Ciepły choć na pewno nie wywołujący wyłącznie ciepłych wrażeń.. Otworzył mi drzwi i zaprosił gestem ręki do środka. Pokój zasługiwał na miano klitki. Był niski, wąski i zbudowany z desek pamiętający pewnie jeszcze czasy cesarza Franciszka Józefa. Być może dlatego Sokołowska wciąż wynajmowała mieszkanie chłopakowi. Nie chodziło tutaj wcale o współczucie. Klitka była trudna do przejścia ze względu na ciągnące się po niej kawałki rurek i płócien pokrytych fioletowymi i czerwonymi substancjami. Nowy znajomy wskazał mi ręką niezwykłe fiolki i aparatury znajdujące się na stołach. Kiedy zapytałem go po co jest mu potrzebne odpowiedział mi: - Aby odkryć tajemnice życia.- Widzisz nie jestem pierwszym z mojego rodu który się tym zajmuje - zaczął ciągnąć opowieść. W jej toku dowiedziałem się o tym że jego przodkowie byli Hugenotami z Francji. Stąd jego dziwne imię. Byli oni znawcami wiedzy tajemnej przekazywanej z ojca na syna. Przybyli do Polski po tym jak Ludwik XIV wydał edykt wyznający ich społeczność z Francji. Kiedy tutaj dotarli natychmiast nawiązali kontakt z królem Augustem Sasem twierdząc, że znają sekret zamiany dowolnego metalu w złoto. Król przyjął ich na swój żołd i nakazał prowadzenie eksperymentów. Pra-pra-pra-pradziadowi Germana w końcu udało się to zrobić. Kiedy jednak miał przekazać sekret królowi fiolka z siarką i saletrą wybuchła w jego ręku na trwale oślepiając i paraliżując mężczyznę. Biedny praszczur zmarł zaledwie kilka miesięcy później. Jego syn już nie próbował alchemii ale handlu. Przyniosło mu to bogactwo ale jednocześnie całkowicie zapomniał o  tradycjach swojej rodziny. Trwało to aż do wojny kiedy to doszło to wydarzeń o których German nie chciał opowiadać. Ich majątek został skonfiskowany przez nowe władze a by ratować rodzinę jego ojciec ponownie podjął próby odtworzenia tajemnej formuły. Odszukał rodzinne księgi, znalazł potrzebne składniki i eksperymentował po eksperymentowaniu.  
     
     -Niestety… tutaj przerwał  
     
     - Na nic! Umarł z rozpaczy tracąc wiarę w swoje dokonania. Znajomy spojrzał mi prosto w twarz i odrzekł pewnie - Teraz ja próbuję go zastąpić. Może jemu się nie udało, może przegrał … ale ja … w końcu odniosę sukces. Bo co innego mi zostało? - zakończył smutno zwieszając głowę. W mojej natomiast rozbrzmiewały ostatnie słowa jego przemowy. Był to człowiek złamany przez życie, żyjący dla snu który może nigdy nie nadejść. Podałem mu ręką i spojrzałem mu prosto w twarz
     
     -  Może chciałbyś aby ci pomóc?  
     
     Od tamtej pory często odwiedzałem mojego nowego znajomego w jego klitce. Jego zdrowie znacznie się poprawiło o czym świadczyło jego przybranie na masie i brązowiejąca, wracająca do życia skóra. Było to wynikiem naszych wspólnych eskapad po mieście. Wreszcie miałem kogoś z kim mogłem porozmawiać o tym co mnie naprawdę interesowało i zamierzałem korzystać z tej okazji. Toczyliśmy długie dyskusje o historii, archeologii i astronomii w których mój kompan wykazywał się wielką i zaskakującą znajomością tematu. Dowiedziałem się od niego o teoriach jakoby Piramida w Gizie miała być wybudowana już przed Biblijnym potopem przez tajemnicze bractwo budowniczych które miało w niej zawrzeć tajemne wskazówki dla potomnych. Dyskutowaliśmy o Atlantydzie i o Lemurianach, o ruchach ciał niebieskich odzwierciedlających zdarzenia na ziemi. Dowiedziałem się także wtedy co było prawdziwym celem mojego przyjaciela. Nie była to zamiana ołowiu w złoto jak u jego przodków ani eksperymenty z siarką i saletrą. Zależało mu na stworzeniu  kryształu który miał być niezależnym źródłem energii. Wyczytał o nim w pismach swoich przodków. Kryształ ten miał powstać na bazie rudy aluminium i samodzielnie zasilać całą dzielnicę mieszkaniową. Jego przodkowie traktowali go tylko jako ciekawą teorię i wystrzegali się przed wprawieniem jej w życie. Dla mojego przyjaciela jego stworzenie stało się jednak obsesją. Wielokrotnie przebywaliśmy w pracowni pracując nad jego powstaniem. Niestety substancje do jego budowy nie chciały z nami współpracować. Z fiolek i misek wychodziły drobne niebieskie kryształki, które szybko się rozpadały. W końcu German zaprzestał prób jego tworzenia i oświadczył mi że zamiast tego weźmie się za tworzenie przedmiotów chemii domowej. W tych ubogich czasach był na nią spory popyt a więc nic nie szkodziło wziąć się i za podaż. Przestałem odwiedzać pracownię, z niej jednak nadal dochodziły trzaski a chłód stał się jeszcze bardziej doskwierający. Pewnego dnia w styczniu wybraliśmy się na kolejną eskapadę po mieście. Sam nie pamiętam jak ale w końcu znaleźliśmy się w barze w wielce znanej dzielnicy Nowa Huta. Okolica nie napawała spokojem a ludzie wydawali się skłonni do popełniania wielu czynów karalnych. Mieliśmy jednak swoje towarzystwo i to nam wystarczało. Zasiedliśmy przy barze i zamówiliśmy po dwa kufle piwa. Zazwyczaj takie noce upływały nam na gorących dyskusjach tym razem jednak German był dziwnie cichy
     
     - Co się stało? - zapytałem
     - Zacząłem znowu pracować nad kryształem - rzucił do mnie
     - Myślisz że to na pewno dobry pomysł? -odparłem
      - Umrę jeśli go nie stworzę - powiedział do mnie pewnego razu podczas kolejnej pijackiej eskapady. Popatrzyłem na niego zatrwożony ale on się tylko roześmiał i oświadczył :  
     
     - Przecież tylko żartowałem stary, nigdy bym ci tego nie zrobił.  
     
     Noc upłynęła spokojnie. Jak zwykle odprowadziłem go do drzwi, po czym serdecznie uściskałem.  
     - Śpij dobrze - powiedziałem.
     
      -Pewnie że będę, sam widziałeś jak się nawaliłem - odpowiedział mi pijackim głosem. Kiedy drzwi się zamknęły a ja udałem się w stronę swojego pokoju, usłyszałem inny głos, starszy i surowy.
     
      - Widzę że nieźle się bawicie - stwierdził. Kiedy się odwróciłem w jego kierunku przed sobą zobaczyłem starego marynarza który mieszkał w pokoju na górze.  
     
     - Dzień dob…znaczy dobry wieczór, panie Wesołowski. Coś się stało? - powiedziałem starając się brzmieć tak trzeźwo jak to tylko było możliwe.
     
      - Tak, bardzo że się tak wyrażę … śliska sprawa - odparł gniewnie marynarz.  
     
     - Słuchaj młody, wracam wieczorem z uczciwej, ciężkiej pracy - tutaj zakręciłem oczami, wchodzę na tą klatkę i prawie przewracam się na kupie śluzu który wychodzi prosto z izby tego twojego znajomka. Wskazał mi wtedy palcem na klatkę schodową. Rzeczywiście nie zauważyłem tego wcześniej ale wokół ciągnęły się ślady cuchnącej, niebieskiej brei.  
     
     - Powiedz mu aby coś zrobił z tym cholerstwem albo wyjaśnię mu to jak facet z facetem! - zakończył ciężkimi krokami kierując się w górę. Ech, trzeba było to wyjaśnić. Nie chciałem bliskiego spotkania mojego przyjaciela z 150-kilowym, zahartowanym marynarzem. Na razie jednak wszedłem do pokoju i ułożyłem się wygodnie do snu. Kątem oka zauważyłem stertę notatek i książek ze studiów. W głowie krążyło mi coś o kartkówkach na najbliższych zajęcia. Nie teraz jednak czas, nie teraz jednak pora. Zamknąłem oczy i zadowolony udałem się w świat sennych marzeń.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Koń trojański

    Intrygująca opowieść, ale zakończenie rozczarowuje, chyba że ma być ciąg dalszy. Niemniej, jako miniatura, broni się.

    Z dialogami jest już znacznie lepiej (w porównaniu do poprzednich opowiadań). Jednak nadal występuje ostry deficyt przecinków, utrudniający zrozumienie niektórych fragmentów. W tym może Ci pomóc sentencechecker com.
    Jest też kilka niezręczności.
    „W twarzy były utkwione szerokie, zielonopiwne oczy” – Oczy utkwione w twarzy? Coś tu nie gra.
    „znalazł potrzebne składniki i eksperymentował po eksperymentowaniu” – a nie „eksperymentował raz po raz”?
    „zdarzenia na ziemi” – „Ziemi” – jako planeta – dużą literą.
    „- Słuchaj młody, wracam wieczorem z uczciwej, ciężkiej pracy - tutaj zakręciłem oczami, wchodzę na tą klatkę” – Coś tu nie gra…

    Kropki na końcu zdań!!!

    Pisz dalej, bo masz wyobraźnię godną podziwu, tylko brakuje Ci jeszcze doświadczenia, ale jeśli się nie zniechęcisz, to doświadczenie przyjdzie samo do Ciebie… z czasem  ;)

    23 gru 2023

  • Użytkownik marzycielskafoka

    @Koń trojański Dziękuję, postaram się poprawić błędy z interpunkcją w następnych pracach. Co do opowiadania jest to pierwsza część, następne ukażą się wkrótce. Nie mogłem ich pisać w ostatnim czasie ze względu na problemy osobiste

    14 stycznia