Alchemik cz.4

Wkroczenie do działania znacznie się jednak opóźniło. Wszystko przez ogarniające mnie macki zmęczenia i wyczerpania jak i obowiązki związane ze studiami, o które w tym semestrze wykładowcy i pracownicy uniwersyteccy naprawdę mnie postarali. Tym trybem czasem oznajmującym, czasem błagającym minęła wiosna a wkrótce przyszło lato. W mojej głowie narodził się chytry pomysł jak dotrzeć do prawdy. Wszystkie a właściwie jedyne ślady w sprawie wiodły do huty aluminium na Skawinie. Wiedziałem z zeznań Germana, że to z niej pobierał materiały swoich doświadczeń a pudła w których trzymał swoje mikstury miały właśnie jej inskrypcje. Zatrudnienie w hucie musiało jednak poczekać a to z powodu nadchodzącej sesji letniej. Nauka tym razem szła jak krew z nosa, musiałem czytać tekst po pięć razy aby wszedł mi do głowy a rozwiązywanie kazusów było torturą. Cud, że w sesji letniej musiałem powtarzać tylko dwa egzaminy. Oceny z innych tym razem ograniczały się do dobrych i dostatecznych.  

Spełnienie celu jakiego nie dała mi sesja zamierzałem sobie jednak odbić w hucie na Skawinie. Pracę udało mi się dostać właściwie od ręki, potrzebowali młodego studenciaka do pomocy przy rozładunku. Już wkrótce przekonałem się dlaczego. Zarobki były dobre ale poza tym w pracy trzeba było zostawać od 8:00 do 18:00 pomimo tego, że zazwyczaj większość dnia mijała na sprzątaniu hali i słuchaniu rozmów starszych pracowników przy obowiązkowym papierosku i wódce. Zainteresowało mnie zwłaszcza dwóch z nich, nadzorca na hali i jego pomagier. Nadzorca był mężczyzną wysokim i szczupłym a jego twarz przypominało tą jaką by miał skorumpowany prawnik któremu udało się zdobyć ciepłą posadkę na uniwersytecie i wylewał swoje frustracje na egzaminowanych studentach. Jego kolega, niski i gruby byłby natomiast idealnym modelem dla hitlerowców w ich katalogach rasowych pozując jako urodzony przykład przestępcy kryminalnego. Istniał między nimi wyraźny podział zadań ponieważ o ile pierwszemu nie można było znajomości jego zawodu m.in. poprawnego wyładunku, segregacji i przewozu przychodzących towarów, ten drugi miotał się po hali nie wiedząc na czym świat stoi  i gdyby nie pomoc swojego kumpla pewnie już by przebywał w okolicznym szpitalu z obrażeniami i oparzeniami, których nawet nie ma co wymieniać. Nadałem im przezwiska Krętacz i Tłumok, oczywiście ograniczając ich użycie tylko do swojej własnej głowy. Co kilka dni przychodziły transporty potrzebnych surowców. Skrzynie z rudą, beczki z wodą, kanistry z rozmaitymi chemikaliami w tym przeklętym fluorowodorem. Zawsze na koniec tygodnia odbywała się inwentaryzacja zmagazynowanych surowców. Przeprowadzał ją Krętacz, dość niedbale i ogólnie. Zacząłem podejrzewać, że wynika to bardziej z celowych uchybień niż lenistwa i chęci szybkiego powrotu do domu ponieważ liczba zmagazynowanych pojemników na koniec piątku jakoś nigdy nie zgadzała się z liczbą wyładowanych przez tydzień. Wiem, bo dokładnie to liczyłem i później notowałem. Nawet przygniotłem sobie przez to kolejny palec. Wszystko wskazywało  na to, że to ci mężczyźni dostarczali Alchemikowi surowce do wyrobu kryształu. Tylko jak można było wydobyć od nich prawdę, nie narażając się na uszkodzenia różnego rodzaju? Z zasłyszanych urywków rozmów o panienkach na weekend i zagranicznych walutach nie ulegało wątpliwości, że oboje są typami spod ciemnej gwiazdy. Trzeba było poczekać aż pojawi się właściwa okazja a wtedy uderzyć

Trwał duszny, słoneczny Lipiec. Chodziłem po hali zamiatając kurze i zbierając folie. Kiedy to zrobiłem rozrzuciłem zebrane kurze po brzegu hali i zacząłem zamiatać ponownie. Trzeba było w końcu chociaż udawać, że się coś robi. W brzegu znajdował się stos wadliwie wyprodukowanej blachy pokrytej kurzem i pajęczynami. Uniosłem jej górną warstwę próbując ją przenieść, kiedy poczułem dziwne ukucie. Szybko wycofałem dłoń i omal nie tracąc równowagi, cofnąłem się do tyłu. W jednej ręce trzymając palec, popatrzyłem się na ukłuty palec. Na jego koniuszku pojawiło się rozcięcie a skóra wokół była zaczerwieniona. Ech, cholerna blacha. Taka ostra, że można by nią poderżnąć gardło a oni ją po prostu wrzucą na stos w kącie hali
     - Ej. Młody - usłyszałem głos Tłumoka
     Odwróciłem się i spojrzałem w stronę mężczyzny
     - Chodź, rozładunek nadchodzi - rzekł machając palcem w powietrzu
     Oparłem miotłę o ścianę i ruszyłem pomóc z rozładunkiem. Przyszedł transport beczek z trupimi czaszkami na ich ściankach
     - Fluorowodór - pomyślałem
     Ech, dlaczego jedna substancja chemiczna postawiła sobie za cel mnie prześladować. Razem z Tłumokiem przenieśliśmy ściśle zamknięte i zafoliowane srebrne kanistry i umieściliśmy je na widłach rozklekotanego wózka o iście prl-owskiej jakości. Krętacza nie było jednak ani widu, ani słychu. Tłumok oznajmił mi, że akurat udał się do kierownika zakładu. Kazał nam czekać dopóki nie wróci, jego niskiego kolegę brała jednak chęć do działania. Z tyłu mieliśmy jeszcze pojemniki z sodą i wapniem i chciał się uporać się z tym jak najszybciej. Wsiadł do wózka i go odpalił  
     - Odsuń się, szybko to przewiozę i będziemy mieli z głowy
     - No nie wiem może poczekajmy na twojego kolegę. To jakby on nami kieruje - odpowiedziałem zaniepokojony giętkością umysłu mężczyzny a konkretnie jego brakiem
     - Przestań pierdolić - odrzekł swoim tłumokowatym głosem Tłumok
     - Nic się nie stanie
     Rzeczywiście nic się nie stało. Tłumok ruszył przed siebie, trzymając nisko widły. Na środku hali leżała samotnie porzucona rura. Gość jej nie zauważył i mocno wyrżnął w nią widłami. Kanistry spadły i potoczyły się po powierzchni hali. Jeden nawet pękł na co wskazywała wypływająca z niego fioletowa substancja
     - Cholera, cholera jasna, no chodź tutaj, zabije mnie… - zaczął jęczeć Tłumok
     Zza stert blach wyszła wysoka sylwetka trzymająca w rękach papiery. Kiedy zobaczyła rozrzucone kanistry i fioletowe plamy na posadzce złapaa się za głowę i jęknął na cały zakład. Tłumok słysząc go podszedł do niego i odrzekł jąkając się:
     - Słuchaj to nie tak, dałem temu chłopakowi prowadzić wózek i on…
     - Tak, oczywiście, że mu dałeś - stwierdził Krętacz i zaczął tłuc swojego kolegę papierami po głowie
     - Ty debilu, ty tłuku porobiony, pies ci matkę …
     - A ty co się tak gapisz? - odwrócił się w moim kierunku
     - Już zbieraj to dziadostwo!
     Spojrzałem na wylewającą się ze zbiornika maź. O nie, na powtórkę to ty mnie człowieku nie namówisz
     - Z tego kanistra wylewa się płyn. Nie mogę zbierać bez odzieży ochronnej. Nie ja to wymyśliłem, tak mówią przepisy BHP
     Krętacz mógł (najprawdopodobniej) wykradać materiały z huty ale przepisy BHP to była dla niego świętość. Rozkazał nam zatem wyruszyć po sprzęt ochronny. Odebraliśmy potrzebną odzież i udaliśmy się do szatni w celu przebrania. Myśli o możliwym zatruciu fluorowodorem nie dawały mi jednak spokoju
     - Zaraz…- pomyślałem
     Fluorowodór, kradzieże, mój kolega spod ciemnej gwiazdy o niskich zdolnościach intelektualnych. Wpadłem na pomysł jak ich na tym przyłapać, jak wydobyć od nich przyznanie się. Ryzykowny, ale to mogła być jedyna okazja
     
     Weszliśmy do szatni i zaczęliśmy się przebierać w rękawiczki, maski i kombinezony ochronne. Ja pochłonięty myślami o zasadzce, nerwowo, zakładając rękawiczki na drugą stronę. Mój kolega natomiast powoli, swoim rytmem. Ubrał maskę, kombinezon ochronny i właśnie brał się za rękawiczki, kiedy zacząłem przedstawienie
     - Co za robota, za przewóz fluorowodoru to powinni nam dać dodatkową premię- wycedziłem tonem doświadczonego w pracy i alkoholu pracownika zakładu
     - O tak, co za cholerstwa tutaj są, jakby mi dali to miałbym na więcej wizyt u dziewczyn
     - No, nie płacą wam tak jak powinni. Nie zdziwiłoby mnie gdyby niektórzy wynosili te zbiorniki i sprzedawali je na czarnym rynku. Przecież z tego idzie niezwykle dobry dochód!
     Tłumok zmienił swój nierozgarnięty wyraz twarzy na ten podejrzliwy.
     - A ty właściwie czemu o tym wspomniałeś? - zapytał
     - Po prostu słyszałem o wielu takich przypadkach. A ty co tak drążysz temat, chyba sam w tym nie siedzisz?
     - Nie, nie skąd. Po prostu pytam
     Pięknie. Haczyk został zastawiony, teraz wystarczyło pociągnąć wędką
     
     Wróciłem na halę spiesznym krokiem i zacząłem wrzucać kanistry na przygotowane paleciaki. Krętacz i Tłumok przyglądali mi się podejrzliwie cały czas, czekając pewnie na popełnienie błędu. Kiedy ten się nie pojawił, Krętacz wezwał mnie ręką do wózka przy którym stał
     - Widzę, że sprawnie nam poszło. Już uprzątnięte - zagadnąłem wesoło
     - Jeszcze jak - odwarknął nerwowo Krętacz
     Popatrzył się na mnie jakby gotując się do zadania ciosu. Nie dałem się sprowokować, stałem po prostu przed nim gapiąc się jak wół w namalowane wrota
     - Co cię bierze na takie wyznania w szatni? - zapytał groźnie
     - A te? Czytałem artykuły w gazecie i tak mnie wzięło
     - Tak cię wzięło? Słuchaj, nie mam teraz czasu ale zostań na chwilę przed bramą gdy zakończymy pracę. Musimy pogadać
     - Jasne, nie ma problemu - odrzekłem najbardziej obojętnym głosem jaki mogłem z siebie wydobyć i udałem się aby rozładować sodę i wapno
     Pięknie, haczyk został zastawiony, mężczyźni złapali się na wędkę jak karp w wannie, teraz…teraz.. Oby tylko mi szczęście sprzyjało

Praca skończyła się jak zwykle o 18:00. Trzeba było jeszcze posegregować wyprodukowaną dzisiaj blachę i ustawić ją w rządki na hali. Tuż po jej skończeniu udaliśmy się do szatni gdzie zamieniłem swoje robocze spodnie i buty na flanelową koszulę, materiałowe spodnie i zdarte, ojcowskie buty. Dwójka znajomych przypatrywała mi się spode łba, nie wymieniliśmy jednak słowa. I dobrze, na razie wolałem  ich trzymać w niepewności
     - Pospiesz się, nie mamy wiele czasu - rzucili do mnie wychodząc
     - Jasne dajcie mi tylko chwilę
     Drzwi zamknęły się z łoskotem a ja odetchnąłem i ukryłem twarz w dłoniach. Cholera, czy to na pewno było tego warte? Ci goście nie wyglądali na takich co stoją i marudzą, gdy spotyka ich zagrożenie. Musiałem być gotowy na każdą ewentualność a bezsenność i pulsujący ból raczej mi w tym nie pomogą. Trzeba było być zwartym i gotowym…i mieć jakąś broń. Wstałem z ławki, odetchnąłem jeszcze kilka razy i zacząłem ćwiczyć zaciskanie i rozwieranie uszkodzonej przez fluorowodór dłoni. 10 sekund, ech, tyle powinno wystarczyć. Miałem przynajmniej taką nadzieję. Wyszedłem i znalazłem się na hali, wielkiej i wypełnionej mdłymi zapachami metalu i chemicznych substancji. Rozejrzałem się po niej na wszystkie strony. Hala zbudowana ze stali i drewna przygniatała swoim ogromem. Była na swój sposób piękna uosabiając potęgę ludzkiego rozumu, który pozwolił ją zbudować ale też i groźna swoimi maszynami i blachami. Nie były żywe, to prawda ale promieniowała z nich chłód i obcość. Na razie służą człowiekowi ale w tamtej chwili nie mogłem uciec od wrażenia, że nie mają nic przeciwko temu aby pewnego dnia wyleźć i opętać ludzi zajmujących się ich obsługą i przygotowaniem. Podmuch powietrza z wylotów wentylacyjnych przebiegł halę, ogarniając sobą nieme kawałki metalu i plastiku. Na moich plecach pojawiły się dreszcze a ja jeszcze raz zacząłem się zastanawiać czy to wszystko na pewno jest tego warte. Wdech, wydech, wdech, wydech, wydech, jeszcze jeden cholerny wydech.  
     - Trudno -pomyślałem
     - Weź  się w garść i stań naprzeciwko wyzwaniu. Kolejna szansa może się już nie pojawić. Uspokojony mocnym postanowieniem udałem się w kąt hali, gdzie zamiatałem rano. Wciąż stała tam miotła, niemy świadek dzisiejszych wydarzeń. Ostrożnie wygrzebałem z środka niewielki kawałek blachy, który następnie poszarpałem pilnikiem i  zagiąłem na końcach, zmieniając go w kawałek broni. Tak przygotowany włożyłem blachę pod pazuchę i udałem się na spotkanie z dwójką moich drogich znajomych.  
     
     - No co tak się ociągasz, młody - warknął Krętacz gdy mnie zobaczył
     Wraz ze swoim kolegą stał przy bramie huty. Wypalali papierosy i nerwowo przemierzali teren obok niej
     - Tak sobie jeszcze chciałem obejrzeć hutę.  - odpowiedziałem bezbarwnym głosem
     - Obejrzeć. Obejrzeć, mówisz? A po co?
     - Zawsze lubię dobrze poznać moje miejsce pracy aby wiedzieć gdzie co jest.
     - Już wkrótce może przestać nim być jeśli dalej będziesz tak węszył
     - Jak węszył? Ja tylko staram się przykładać do roboty - rzekłem udając głupiego
     - Przestań zgrywać głupa bo nie mam czasu ani cierpliwości aby się z tobą zabawiać. Nie mam pojęcia co ty sobie ubzdurałeś ale albo będziesz siedzieć cicho albo pewnego dnia znajdą cię w rowie obitego na kwaśne jabłko
     - Za co? Za fluorowodór? I za te kawałki aluminium, które wynosiliście z fabryki?
     Papieros wypadł z ust krętacza. Jego prawa dłoń skierowała się w stronę kieszeni w spodniach, w której katem oka zauważyłem dobrze ukryty scyzoryk. Byłem jednak szybszy. Oparzoną dłonią sięgnąłem w głąb płaszcza i wyciągnąłem z niej kawał blachy, której zaostrzone końce były skierowane prosto w stronę gardła mężczyzny. Ten zatoczył się do tyłu a scyzoryk wypadł mu z kieszeni i potoczył się prosto w betonie
     - Co ty …  - wyszeptał zaskoczony
     - Nic wielkiego od was nie chcę - powiedziałem tak stanowczo jak tylko mogłem
     - Chcę tylko abyście mnie zaprowadzili do swojego zleceniodawcy
     Mężczyźni skierowali na siebie oczy w niemym wyrazie przerażenia. Skierowałem oparzoną dłoń pod światło ulicznej latarni i im ją pokazałem
     - Widzicie te plamy? To przez fluorowodór, który mu dostarczaliście. Byłem jego przyjacielem, zdaje się nawet najlepszym ale w jego pracowni zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, przez który omal jej nie straciłem. Potrzebuję się z nim rozmówić i myślę, że możecie mi w tym pomóc
     Krętacz zdał się odzyskać rezon
     - Pomóc? My? - roześmiał się na cały głos pokazując swoje pożółkłe zęby
     - Niby czemu mielibyśmy ci pomóc? Co my z tego…
     - Zacznijmy od tego, że nie traficie do ciupy. Myślę, że to wystarczający powód
     Mężczyzna zmrużył swoje oczy i spojrzał jak na zaprzysięgłego wroga
     - Chłopcze, my mamy takie kontakty..
     - Macie takie kontakty, że omal nie wpadliście już przy moim wypadku - przerwałem mu gniewnie. Podczas samoobrony ból oszczędził moją dłoń, ale teraz opanował ją swoimi mackami, gniewny i pulsujący. Charcząc kontynuowałem
     - Nakryli nas wtedy właścicielka mieszkania i jeden z lokatorów, potężny i zasłużony marynarz. Także z wieloma koneksjami. Pudła w których przynosiliście swoje materiały miały inskrypcje właśnie waszej huty. Oni o wszystkim wiedzą a nie powiedzieli tylko dlatego, że było im go żal i kolega szybko zakończył sprawę, wynosząc się z mieszkania jeszcze tej samej nocy. Ale gdyby coś mi się stało to wiecie… - zakończyłem omal nie krzycząc na cały głos
Opuściłem blachę. Przeszedł mnie palący ból i tylko w ostatniej chwili powstrzymałem się od chwycenia za dłoń. Nie mogli wiedzieć, że jestem słaby, nie w tej chwili. Krętacz, któremu najwyraźniej skończyły się argumenty gapił się na swojego kolegę, próbując uzyskać od niego jakiekolwiek poparcie. Ten jednak odwrócił się do niego plecami, zasłonił rękami uszy i mamrotał coś pod nosem
     - Jak mówiłem nie chcę nic wielkiego - przeszedłem do akcji
     - Zaprowadźcie mnie do swojego kolegi, dajcie mi z nim porozmawiać, i to by było na tyle. No to jak? Pomożecie?
     - Pomożemy - westchnął Krętacz
     - Ale jutro. Dzisiaj to już za wiele jak na jeden dzień. Weź na jutro ciepły płaszcz i mocne buty bo będą potrzebne i jak skończymy czekaj na nas pod bramą
     Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową
     
Następnego dnia płaszcz rzeczywiście się przydał. Od rana padał deszcz, który jeszcze się wzmógł gdy wyruszyliśmy do docelowego miejsca pieszo i tramwajem. Wysiedliśmy w środku Nowej Huty gdzie otoczyły nas posępne betonowe bloki, rozrabiające dzieci i próbujące nad nimi zapanować (z mizernymi skutkami) matki.
     - Lepiej się nas trzymaj. Nie będziemy przechodzić przez miłe okolice - zachichotał krętacz
     Gdy weszliśmy w głąb dzielnicy dzieci zastąpiły grupy moich rówieśników popijające alkohol i patrzące na nas chudymi twarzami.  Twarze te wyrażały czasem posępność, czasem niechęć, innym razem niezdrowe zainteresowanie. Wielu szczególnie interesował mój płaszcz będącym zapewne cennym nabytkiem w tychże okolicach. Były także i bardziej niezwykłe przypadki. Skręcając w wąską uliczkę znaleźliśmy się obok murku gdzie siedziała grupa składająca się z trzech chłopaków i dwóch dziewczyn. Siedzieli oparci o murek z otwartymi oczami, zdając się nas nie zauważać
     - Opili się ruską wódką czy co? - zapytałem Krętacza mimowolnie
     - O nie to nie wódka, mój drogi - powiedział Krętacz z uśmiechem na twarzy
     - Widzisz te strzykawki ?  
     Rzeczywiście na betonie leżał stos plastikowych strzykawek, niektóre puste, niektóre wypełnione tajemniczą, brudnoczerwoną substancją. Przy jednej z dziewczyn stało pudełko a w nim miska z czerwonymi fusami na dnie. Przypatrzyłem się dokładniej nowym znajomym. Mieli szeroko wyszczerzone oczy i usta układające się w szeroki uśmiech. Siedzieli tak i gapili się w dal jakby reszta świata przestała dla ich istnieć
     - To dzieło twojego kolegi - powiedział Krętacz
     Omal nie straciłem równowagi
     - Co? Ale jak to? Co to za w ogóle za dziadostwo?
     - Kompocik, tak to się nazywa bratku. Do tej pory amatorzy mocnych doznań musieli się ograniczać do leków i past do butów. Ale twój kolega to łebski gość i wynalazł formułę na tworzenie narkotyków z niedojrzałych główek maku. Nawet swojego ojca prześcignął - zaśmiał się surowo
     - I tak to działa? Że siedzisz i się śmiejesz? - zapytałem wstrząśnięty
     - No, najpierw to cię kopie tak że nie czujesz świata pod nogami. Możesz porzucić tą szarą, betonową rzeczywistość i przenieść się do tej lepszej, kolorowej
     Leżąca przy murku dziewczyna wypuściła z siebie cichy śmiech a z języka spadła jej kropla śliny
     - O widzisz pewnie śni o zielonych pastwiskach, gdzie pasie owce i oddaje się jakiemuś pastuchowi. No ale chodźmy, sznela, sznela,  bratku - zaśmiał się Krętacz i poklepał mnie po ramieniu
     Przyznam to wydarzenie wzbudziło we mnie wszechogarniający niepokój. German- szalony naukowiec nie był dla mnie nikim niezwykłym ale German-przestępca? Nie byłem w stanie wyobrazić sobie u niego tak niepokojącej przemiany. Spojrzałem na Krętacza i Tłumoka, którymi byłem otoczony z obu stron. Chyba nie jest ich bossem, nie każe mnie torturować jeśli się poirytuje moją wizytą. Prawda?
Wysłano
Celem naszej podróży okazał się rozległy plac budowy wypełniony grubymi warstwami błota. Gumiaki jakie wziąłem rzeczywiście się przydały, ulewa stworzyła w tym miejscu bagno i trzeba było się przez nie przedzierać chodząc gęsiego i na bociana. Po przejściu kilkunastu metrów stanęliśmy przed kępą trawy. Krętacz kopnął ją nogą a kępka wyleciała w powietrze. Następnie schylił się aby otrzepać ziemię a moim oczom ukazała się wielka żelazna klapa.
     - To tutaj, panicz przodem- Krętacz otworzył klapę i zaprosił mnie gestem do środka. Z klapy wyfrunęła garść osadów a kiedy nad nią stanąłem omiotło mnie dziwnie uspokajające ciepło. Uważnie, patrząc po nogi wszedłem do podziemnego królestwa w którym miałem spotkać swojego dawnego przyjaciela.

Dodaj komentarz