Alchemik cz.3

Liście zaszeleściły na pobliskim dębie a przyjazny podmuch wiatru otoczył go zdrową bryzą. Obejrzałem się i popatrzyłem na rozłożyste drzewo a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Ostatnio tyle mnie spotkało - wspólne wędrówki i konwersacje na tajemne tematy niejakim Alchemikiem, jego  niezwykły wynalazek i wypadek który na jego skutek omal nie pozbawił mnie władzy w ręce. Szybka interwencja zapobiegła jednak nieprzyjaznym skutkom. Lekarze opatrzyli mi naruszoną dłoń i pilnie czuwali nad jej powrotem do zdrowia.  Ta ponownie nadawała się do użytku nadal jednak pokrywał ją fioletowy ślad a palce nie reagowały w pełni na impulsy nerwowe. Zacisnąłem dłoń i rozprostowałem ją starając się to zrobić jak najszybciej. Minęło 30 sekund. Ech przynajmniej lepiej niż wczoraj. Teraz przebywałem na swojej rodzinnej wsi gdzie wracałem do życia. Szczęście rodziców z mojego powrotu szybko zamieniło się w dociekliwe pytania kiedy ujawniłem im jego powód. Zbyłem ich wytłumaczeniami o nieszczęśliwym wypadku podczas bójki widać jednak było, że ci nie do końca mi uwierzyli. Troskliwa matka wpadła w płacz a zwykle nieobecny, jednak najwyraźniej w pewnych, niecodziennych sytuacjach gotowy zainteresować się moim losem ojciec ruszył z łańcuchem pytań i pouczeń. Co miałem im jednak powiedzieć? Prawdę o tym, że wdałem się w kontakt z tajemniczym nieznajomym prowadzącym niezwykłe eksperymenty a ten dopuścił się czynu który w prawniczej terminologii zaklasyfikowano by jako usiłowanie okaleczenia na skutek niedbalstwa? Pytania i pouczenia udało się zakończyć informacją o pomyślnym zdaniu sesji.  Z uwagi na odniesione obrażenia egzaminy pisemne zamieniono mi na ustne. Byłem tym nieco przerażony bo moją specjalnością była forma pisemna nie mówiona. Pięknie, nieszczęśliwy wypadek mógł mu zniszczyć nie tylko jeden dzień z życia ale i całe studia do których tak bardzo się przykładał. A jednak egzaminy ustne poszły śpiewająco. Na zadawane pytanie odpowiadałem płynnie i wyczerpująco, że wrócił do domu z kompletem dobrych i bardzo dobrych. Zresztą nie były one takie trudne prawdę mówiąc
     - Wojtek, chcesz szarlotkę? - zza drzwi domu wychyliła się twarz mojej matki
     - Pewnie już idę -wykrzyknąłem wesoło
Wstałem z krzesła i ruszyłem do domu po kawałek jabłecznego ciasta. Było dobrze, egzaminy zdane, ptaszki śpiewały, Słońce świeciło, nie było się czym martwić. Choć czy na pewno?

Luty się jednak skończył i nadszedł czas powrotu do zajęć i zakuwania. Stanąłem przed drzwiami mieszkania w którym znajdował się wynajmowany pokój i spojrzał na budynek. Wybudowany z czerwonej cegły, pulsował teraz dziwną grozą. Pamiętał wydarzenia które miały w nim miejsce to nie ulegało wątpliwości a każde z nich zostawiło tam swój ślad. Spuściłem głowę i zamyśliłem się. Czy na pewno było warte? Miałem jakieś dziwne przeczucie, że jeśli postawię tam stopę nie będzie już odwrotu. Że groza mnie opanuje i mnie wypuści ze swoich objęć dopóki nie poznam całej prawdy. Odwróciłem się oczekując wybawienia ze strony okolicznych przechodniów. Żaden z nich jednak nie okazał mną zainteresowania, byli zajęci swoimi sprawami i swoim życiem.
     - Trudno - pomyślałem
      Jakimś cudem wciągnąłem walizki zza drzwi ( trzymały taką ilość żywności i odzieży, że równie dobrze mogły służyć jako broń) a kiedy skierowałem się na schody zauważyłem na nich znajomą sylwetką. Wysoka, postawna, ale pełna kobiecych kształtów należała do właścicielki tego domu.
     - Dzień dobry, Pani Sokołowska. Jak się pani miewa? - zagadałem
     - Och proszę, a jaki przystojny kawaler tutaj wrócił? - dobiegł mnie odgłos ze schodów
Starsza kobieta zeszła ze schodów i wyściskała mnie jak syna. Choć nie wiem czy swojego syna też próbowała kiedyś zadusić
     - Jak ja długo cię nie widziałam, kochanieńki. Wszystko dobrze? Ręka wróciła do ładu? - zapytała spoglądając na moją prawą dłoń
     - Pewnie, jeszcze jak. Lekarz mówił, że minie trochę czasu zanim odzyskam pełną sprawność ale nie mam na co narzekać
Uniosłem pokrytą fioletem dłoń przed twarz kobiety, po czym wywołując na usta wyćwiczony uśmiech zacisnąłem i rozprostowałem ją. Niech stara kobieta, że naprawdę nie ma co się martwić.  
     - Cieszę się - powiedziała promieniście
     - Po tym co narobił ci ten łapserdak…
     - Witam Pana Prawnika! - dobiegł mnie kolejny głos ze schodów
     Ten należał do emerytowanego marynarza mieszkającego na drugim piętrze, który to odegrał ważną rolę w wydarzeniach pamiętnej nocy
     - Dzień dobry - wyjąkałem, po czym odsunąłem się do tyłu przerażony widokiem potężnej, męskiej sylwetki schodzącej ze schodów
     - Nie, błagam nie…
     Otoczyły mnie ramiona wielkie jak bochny powodując tym razem nie tylko utratę tchu ale groźbę złamania kręgosłupa. Kiedy marynarz zwolnił swój uścisk wycieńczony opadłem na walizki łapczywie pochłaniając każdy haust powietrza
     - Hmm, chyba przesadziłem - oświadczył Marynarz
     Sokołowska potwierdziła to skinieniem głową
     - Proszę tylko nie ściskaj mnie tak na weselu - dodała
     - Weselu? - to słowo sprawiło że wróciły mi zmysły
     - O tak, bierzemy ślub - odparł Marynarz i ucałował mocno Sokołowską w policzek
     - Och, bardzo się cieszę - odparłem trochę zmieszany
     - Choć nie spodziewałem się, prawdę mówiąc
     - Mogłeś bo stało się to już po twoim wyjeździe. Widzisz wydarzenia tamtej nocy wstrząsnęły nie tylko tobą. Ta oto kobita nie mogła dojść do siebie po tym co urządził ten gagatek. Zaczęliśmy wychodzić na spacery, pewnego dnia oświadczyła mi, że płacze martwiąc się o ciebie i  dobrze by było jakbym został ją pocieszyć…
     - Och, przestań - oświadczyła Sokołowska trącając go w ramię
     - I może lepiej pomóż mu z tymi walizkami
     - Już się robi! - wykrzyknął Marynarz

Mężczyzna wziął po dwa walizki na swoje ramiona i pomógł mi je przenieść na górę. Stanąłem przed drzwiami i zacząłem je otwierać. Nagle jednak uderzył we mnie podmuch powietrza z tyłu. Plecy ogarnęły mi dreszcze a uszy… Odwróciłem się gwałtownie tak że marynarz omal nie zwalił walizek na ziemię.

     - Co ty wyrabiasz, chłopak? - pół wykrzyknął pół się zdumiał
     - Przepraszam, po prostu wiatr tutaj za mocny
     - I za głośny - pomyślałem. Mogłem przysiąc, że usłyszałem szept. Co on mi chciał powiedzieć?
Przyjrzałem się bliżej dawnemu pokojowi Alchemika a za mną zrobił to Marynarz. Drzwi pokoju otworzyły się i wyszli z nich dziewczyna w ciasnym swetrze, szerokich spodniach i tłustym makijażu oraz chłopak w kolorowej koszuli i spodniach z dziurami. Pomachali nam a marynarz im odmachał z niechęcią
     - Ech chyba wolałem tego twojego koleżkę. Robił chlew tylko u siebie
     - A co u niego słychać? - zapytałem trochę się łamiąc
     - A bo ja wiem? Po tym jak zniknął nie było o nim żadnych wiadomości
     - Rozumiem - odpowiedziałem i zamyślony otworzyłem drzwi pokoju
     
     Nadszedł czas wykładów, nauki i studenckich zabaw. Cóż ten ostatni nadszedłby gdyby nie stan w jakimś się znalazłem. Kiedy wracałem do mieszkania po wykładach moim jedynym towarzyszem stawało się przytulne łóżko w kącie pokoju. Nie miałem sił ani chęci by wyprawiać się po mieście i zacieśniać kontakty z moimi znajomymi. Znalazłem się w marazmie - ciężkim i przygniatającym. Czyżby to ten fluorowodór tak na mnie podziałał? Przeklęty German - kradł, kłamał i co najgorsze nie dbał o standardy bezpieczeństwa. To była jego wina, gdyby nie on nigdy by mnie to spotkało. Choć z drugiej strony czy można go było za to winić? Na świecie istniało wielu marzycieli goniących za ideami i wynalazkami. Nie koncentrowali się na podrywaniu dziewczyn i pijanych bójkach w barze ani na gniciu w łóżku i wymyślaniu scenariuszy filmowych, których nigdy nie zrealizują. German był takim marzycielem, o którym mogłem powiedzieć, że spotkałem go osobiście, może nawet pochwalić się gdyby był nieco bardziej rozgarnięty i potrafił zapanować nad chaosem w swoim pokoju. Przerwało mi miauknięcie dochodzące prosto z korytarza. Przeklęty sierściuch, tamta para z obok go przygarnęła chyba po to aby głodzić i chwalić się jego posiadaniem. Podszedłem do drzwi aby go przegonić. Kiedy za nie wyjrzałem, kot już zniknął. Jego biały ogon pofrunął po schodach zostawiając na nich kępki sierści. Wcześniej jednak otworzył drzwi wiodące do pokoju jego właścicieli. Jak to, nie zamykali ich na klucz? Zdecydowałem się wejść do ich pokoju. No co nie szkodziło sprawdzić jak go przemeblowali. Pokój przywitał mnie wonią alkoholu i cuchnących skarpetek. W kącie gdzie German trzymał swoją chemiczną aparaturą znajdowała się składana sofa przykryta kocem zdradzającym podstawowe aktywności jego właścicieli Na przesiąkniętej alkoholem podłodze leżała kobieca bielizna. Podniosłem je z czystej ciekawości. Jak się okazało przykrywały one fioletową plamę. Plamę flurowodoru. W jednej chwili wróciły do mnie wspomnienia. Wspomnienia o tym jak siedziałem w tym właśnie miejscu i oglądałem powolne i metodyczne tworzenie kryształu przez Germana, o tym jak rozprawialiśmy o ruchach gwiazd i zaginionych cywilizacjach, o tym jak potykałem się o kable rozpostarte po podłodze niczym jadowite węże. Poczułem jak zaczyna mi pulsować głowa, jak nieznośny ból przedziera się przez czaszkę. Musiałem usiąść i chwilę odetchnąć. Nie zważając na woń przysiadłem na łóżku chwytając się za bolącą głowę i wtedy do pokoju wpadł posępny wicher z korytarza.
     - Gdzie jesteś? - usłyszałem pytanie
     Nerwowo poderwałem się i rozejrzałem się po niewielkiej klitce. Nikogo jednak nie było. Już całkiem podenerwowany otworzyłem drzwi i rozejrzałem się po korytarzu. Było cicho i pusto, jak makiem zasiał.
     - Gdzie jesteś? - ponownie usłyszałem szept,  tym razem z wnętrza pokoju
     - Tutaj, przecież jestem tutaj- odkrzyknąłem głucho

     Jeszcze raz sprawdziłem korytarz i pokój, byłem tam jednak jedyną osobą. Z mojej głowy zaczęły spływać kropelki potu. Czyżbym zaczynał tracić zmysły? Wyszedłem na korytarz i już miałem zamknąć drzwi, kiedy o moje nogi otarło się gęsto futro  
     - Miau - zagadał właściciel futra
     Cholerny futrzak. Przymierzyłem się aby dać mu kopniaka kiedy zza moich pleców dobiegł zaskoczony okrzyk  
     - Co Pan tam robił? - zapytała młoda właścicielka kota
     Jej twarz wyrażała szok i przestrach. Jeszcze lepiej, trzymała za rękę swojego chłopaka, który jednak wydawał się być dziwnie nieobecny  
     -O dzień dobry…znaczy dobry wieczór…umm…tak
     Rozdziawiła usta jeszcze szerzej
     - Widzicie wasz kot mi miauczał pod drzwiami a poza tym…
Westchnąłem i odwróciłem głowę w bok.
     Trudno lepiej było im się przyznać. Najwyraźniej też nie byłem mistrzem wymówek
     - Bardzo przepraszam ale nie mogłem się powstrzymać. Widzicie w waszym pokoju mieszkał kiedyś mój dobry przyjaciel. Został z niego wyrzucony wskutek doprawdy nieszczęśliwego i dojmującego wypadku a ja nie mogę o nim zapomnieć. Wasz kot miauczał pod drzwiami i wyszedłem aby się z nim…pobawić (to lepiej było zmienić) i kiedy zobaczyłem, że drzwi są otwarte… no po prostu wzięła mnie ochota. Popełniłem błąd, obiecuję, że się już nigdy nie powtórzy - dokończyłem już całkiem pewny siebie
     Dziewczyna zamknęła usta i wpatrzyła się we mnie zainteresowana
     - Och tak, a co się stało? - zapytała zaintrygowana
     Opowiedziałem jej całą historię. Z każdym kolejnym zdaniem z twarzy znikała jej odraza i strach a pojawiała się wyraźna fascynacja opowiadaną historią
     - Och nie wiedziałam…to naprawdę straszne. Jak myślisz, żałujesz tego co zrobił?
     - Mam nadzieję, że tak. I, że pewnego dnia go odnajdę, żebyśmy porozmawiali o tym twarzą w twarz
     - W twaarz… - bąknął cichy do tej pory chłopak
     - Jaaa….w…twaarz
     - Och daj spokój - wykrzyknęła kobieta i trzepnęła go dłonią po głowie
     Cholera dopiero teraz zauważyłem, że facet był pijany jak bela
Pomogłem kobiecie wnieść go do pokoju i ułożyć go na łóżku. Już miałem wracać do siebie kiedy dziewczyna wyciągnęła dłoń
     Zastygnąłem skonsternowany
     - Słuchaj, nic się nie stało. Rozumiem, ciężko ci i musisz coś z tym zrobić - odpowiedziała ściskając mi rękę
     Zakłopotany odwzajemniłem uścisk
     - A jakbyś próbował się pocieszyć to wiesz… mogę ci w tym pomóc.  
     - Zbliżyła usta do jego ucha  
     - Ten debil zna się na dobrze na dwóch rzeczach ale niestety poza tym…nic
     Prędko zerwałem się z uścisku
     - Umm…jasne…zastanowię - bąknąłem i pomknąłem jak torpeda do swojego pokoju
     Jasna cholera, co ten fluorowodór wyprawia z ludźmi! Kiedy trochę odetchnąłem usiadłem na łóżku i zacząłem się zastanawiać nad dziwną sytuację. To chyba były zwidy, nie miało sensu aby to się wydarzyło naprawdę. A jednak upewniło mnie to w przekonaniu, że muszę odnaleźć Alchemika. Choćby po to aby uspokoić swoją duszę. Jak już teraz działy się ze mną takie rzeczy, to co będzie później. Tylko jak? Myśląc o tym, nawet nie wiedząc kiedy udałem się do krainy snów.

Dodaj komentarz