A rush of blood to the head cz. 4

Dochodziła 22:00. Timo był na służbie, a Hannu odmówił spotkania, gdyż wysiadywał z żoną w domu… W ten sposób znowu był tylko on i puste mieszkanie, chociaż zanosiło się na lepszy „scenariusz”... Ale, jak to się mawia, nie zawsze jest tak, jak byśmy chcieli. Za towarzystwo „służyło” mu więc jedynie radio, z jakiego płynęły „żałosne” wyznania mężczyzn, których porzuciły kobiety – w formie utworów, rzecz jasna. Dziwne, że aż tylu z nich potrafiło nagrać takie „wypociny”…  
    Wreszcie owo „marudzenie” zirytowało go na tyle, że zatrzasnął laptopa, przy którym siedział, a następnie odszukał pilota i wyłączył sprzęt. Jakby nie mieli innych tematów do roztrząsania…  
    Przy tej okazji mimowolnie wrócił do rozważań, jakie od wczoraj skutecznie zaprzątały jego głowę: a co, jeśli za kilka miesięcy i on będzie miał ochotę „wyć” takie „bzdury”? Co, jeśli Tanja uzna jednak, że powinni dać sobie spokój? Nie, zna ją na tyle, iż wie, że tego nie zrobi, ale prosić o czas… owszem. Wówczas to on będzie musiał odmówić…  
    Nie, to bez sensu, nie może w nią wątpić – powinien wierzyć, że do tej dziewczyny… nie, kobiety, dotrze wreszcie, iż ich znajomość zwyczajnie nie może mieć innego finału, jak tylko wspólne zamieszkanie, czy ślub.
    Gdybając nad tym, rozejrzał się wokół siebie: gotowa poprzestawiać mu meble, wykłócać się, że na fotelu leży sterta ubrań, których nie chciało mu się schować do szafy, naukładać tych swoich maskotek, bo trochę ich przecież miała w swoim pokoju… A jak Aleks zrobi dziurę w dywanie, albo pozrzuca kwiatki z parapetu? Nie, to nic takiego w porównaniu z ewentualnym narzekaniem Tanji, czy chęcią… oglądania „bzdurnych” filmów. No, ale wtedy przynajmniej coś by się tutaj działo (nawet, gdyby było okropnie frustrujące), a w tej chwili jest tak cicho…  
    Na samą myśl o tym, że jutrzejszego dnia czeka go ta sama „nuda”, aż odechciało mu się wszystkiego (o ile w ogóle miał ochotę na cokolwiek)… Mimo że na dworze panował kilkustopniowy mróz, wyszedł na balkon, po czym stanąwszy przy barierce spojrzał w dół: peugeot stał tam, gdzie odstawił go Hannu po tym, jak „zarobił kulkę”. Strasznie brakowało mu tej możliwości zajęcia fotela kierowcy i ruszenia gdzieś przed siebie! Dawniej, gdy miał jakiś kłopot, bądź był na urlopie, lubił robić sobie takie wycieczki – gdzieś poza miasto, gdzie roztaczały się lasy. Miło było zasiąść nad jednym z jezior i powdychać świeże powietrze… Zawsze było to jakieś zajęcie, a teraz? Ani „roboty”, ani przejażdżek…  
    Czuł się jak jakiś kaleka, gdyż wszystko było uzależnione od lekarza, który musiał mu udzielić pozwolenia na to, by mógł podjąć się któregoś z tych zajęć! Co za paranoja…! A może tak naprawdę to oni się mylą i jest już na to gotów?  
    Wtem przez uchylone drzwi balkonu dało się słyszeć dźwięk dzwonka, który wyrwał go z zamyślenia i tym samym przypomniał, jakie dziś panuje zimno. Nie musiał zgadywać, kto to: Tanja miała w zwyczaju codziennie przysyłać sms’a „na dobranoc”, bądź wymieniać się spostrzeżeniami na temat minionego dnia. Nie pracowała, więc co to było dla niej pójść spać nieco później? Tym jednak razem miała do przekazania, jak to sama określiła, „bardzo ważną wiadomość”:
- Powiedziałam już o nas rodzince i są jak najbardziej „za”, robisz furorę! – „zaszczebiotała” radośnie, na co jedynie blado się uśmiechnął, gdyż ponura wizja jutra skutecznie odsunęła od niego marzenia o przyszłości – a ty na to nic? Myślałam, że będziesz się cieszył, w końcu mama nareszcie cię zaakceptowała – zauważyła po chwili ciszy, udając przy tym zawiedziony ton.
- Chciałbym już wreszcie zasiąść za kółkiem, wóz się tylko marnuje – przyznał, siadając (czy raczej próbując usiąść, gdyż sterta ubrań znacznie to utrudniała) we wspomnianym już wcześniej fotelu.
- Rozumiem, ale o to powinieneś zapytać lekarza, pewnie przejść jakieś badania… akurat za kilka dni masz wizytę kontrolną, to może nareszcie zezwoli? – oczywiście, po drugiej stronie padła odpowiedź, jakiej słyszeć nie chciał. No, ale jak mogło być inaczej, skoro Tanja była strasznie zasadnicza, jeśli chodziło o jego zdrowie? Prychnął więc w duchu, nerwowo wywracając przy tym oczyma.
- Taa, jak znam swój durny łeb, to zapomnę o to zapytać i zaś będę czekał miesiąc – burknął nieprzyjemnie.
- To pójdę z tobą i sama spytam – odparła „promiennie”, w ogóle nie zrażając się jego szorstką odpowiedzią. Dobrze wiedział, skąd to: tak naprawdę nawet dobrze go nie słuchała, bo w tym momencie interesowało ją jedynie to, z czym dzwoniła, czyli jej własne sprawy… A i istotnie: - dobra, to teraz słuchaj, jak to było z moimi rodzicami…
    Zdenerwował się jeszcze bardziej. Gdy to ona miała jakiś problem, a on kierował rozmowę na inny tor, burzyła się, lecz, gdy sprawa przedstawiała się zupełnie odwrotnie, miał tylko grzecznie siedzieć i słuchać… ale powinien zacząć się do tego przyzwyczajać, bo jeśli chce ją mieć obok siebie przez cały czas… Oby tylko nie żartowała z tą wizytą u lekarza, bo rzeczywiście potrzebuje kogoś, kto przypomniałby mu o najważniejszych sprawach, o jakie powinien wypytać „doktorka”.

***

    Zarówno Kaari, jak i matka nie wierzyły zbytnio w dobre intencje Tanji: jak ją znają, pewnie prędko znudzi się jej nauka gotowania, czy sprzątania (o ile tego można się nauczyć, bo moim skromnym zdaniem po prostu „bierze się za robotę i już” – bez zbędnych tłumaczeń, co i jak). Mimo to przez następne dni tak wiele razy powtórzyła, iż zacznie się „kształcić”, że te (pomimo własnego „ale”) postanowiły ją w tym wspierać. Wszak, tak nawet będzie lepiej: póki co, nie uczy się, ani nie pracuje, więc może coś ugotować dla rodziny, czy poodkurzać w pokoju, nim ci wrócą „styrani” do domu.  
    Tak więc ileż to razy pani Krysia budziła córkę wczesnym rankiem, nim udała się do pracy, by w ten sposób zaproponować jej wspólną naukę gotowania. Ale odpowiedź prawie zawsze była taka sama: „Mamo, jest siódma rano!”. „Przecież wiesz, że zawsze gotuję przed robotą, więc daję ci okazję do tego, żebyś się przypatrzyła, jak to robię” – padała riposta. „A musi być tak rano?!” – miast ochoczo poderwać się z łóżka… zaciągała kołdrę po sam czubek głowy. Krystyna wywracała więc oczyma, w duchu prychając, iż Aleksi powinien się cieszyć, że potrafi gotować, bo przy niej umarłby z głodu, i, ot tak, wychodziła z pokoju.  
    Gdy Tanja wstawała, obiad był już gotowy, a śniadanie wystarczyło tylko podgrzać w mikrofalówce, bądź posmarować sobie pieczywo masłem, czy tam konfiturą, a to już przecież żadna sztuka. Jeśli zaś chodziło o „wielkie” sprzątanie, to zwykle jedyną czynnością, jaką robiła, było wciśnięcie guzika w zmywarce, bądź pralce – owe sprzęty bowiem były już po brzegi wypełnione przez zniecierpliwioną matkę, która lubiła mieć wszystko „zapięte na ostatni guzik”. No, ale żeby nie wychodzić na „samoluba”, pozwalała córce przynajmniej je włączyć…  
    Zupełnie pozbawiona obowiązków Tanja wychodziła więc do Enni, to na spotkanie z Aleksim, do parku, „szlajać się” po sklepach, załatwiać sprawy związane ze studiami i tym samym prozaiczne odkurzanie, ścieranie kurzy, czy mycie podłóg odwlekało się do dalekiej przyszłości… To energiczna matka przejmowała pałeczkę i w mig doprowadzała domostwo do „błysku”. No (tak dla usprawiedliwienia jej), po części też i dlatego, że nie wierzyła w zapewnienia córki.  
    Jedynie Kaari, chociaż było jej to w niesmak, postanowiła stanąć na wysokości zadania i tym samym przypomnieć siostrze, co też sama obiecała. Wszak, u Aleksego nie było czegoś takiego, jak zmywarka, a mieszkanie z pewnością było nieco zaniedbane, jeśli chodzi o czystość, bo „facet” już przecież nie dba o nią tak, jak kobieta (a przynajmniej ona była o tym święcie przekonana, zupełnie zapominając o „pedantach”). Tak więc muszlę klozetową na pewno pokrywał kamień (co prawda, nie widziała na własne oczy, ale mogła się domyślać), rolety wymagały czyszczenia, książki zalegała sterta kurzu, a ekran telewizora musiał się wprost lepić od odcisków palców. Och, jakie to wszystko straszne! Ale gdyby ona tam weszła, w mig zrobiłaby z tym porządek.  
    Gdy, w swych „niemożliwych do spełnienia planach”, zeszła już na ziemię, ustaliła, że sobota będzie dniem, w którym Tanja będzie sprzątać i uczyć się gotować – tak też się stało, mimo że młodsza siostra początkowo kręciła nosem. Ba, gdy zabierały się do porządków, a Kaari cierpliwie wszystko tłumaczyła, Tanja bezczelnie zasiadała w fotelu, nucąc sobie pod nosem co rusz, to nową piosenkę. Starsza panna Venerinen kipiała wówczas ze złości! Jeden tylko cel sprawiał, że się nie poddała: udowodni jej, iż ani trochę nie nadaje się na gospodynię (co z tego, że w dzisiejszym świecie panuje moda na „bizneswoman”? Dom, tak, czy inaczej, trzeba prowadzić, bo w przeciwnym razie zarósłby brudem, a z tego, co wiedziała, nie zatrudnią przecież służącej).  
    O tak, podświadomie pragnęła ukarać siostrę za to, że snuła plany, mimo że niczego nie umiała. To ona, Kaari, była jej zupełnym przeciwieństwem – nawet zarabiała na siebie, podczas, gdy ta tylko wysiadywała w domu i jeszcze się „leniła”. Tak więc, by dodatkowo dolać do ognia symbolicznej oliwy, „raczyła ją” opowieściami o tym, jak to jest, gdy na świecie pojawi się dziecko (wszystko to zasłyszała, rzecz jasna, u siebie w biurze od koleżanek). Była bezlitosna: „maltretowała ją” szczegółami, od brudnych pampersów począwszy, przez wymioty i biegunkę, po nieznośny wrzask w środku nocy. „I to zawsze matki muszą wstawać, bo tatkom się przecież nie chce” – dodawała przy tym, „odkrywczo” kiwając głową – „a jakby tego było mało, to faceci są zazdrośni o dziecko i nieraz dochodzi przez to do kłótni. Moja koleżanka prawie się rozwiodła przez własnego syna”.  
    W rezultacie Tanja, słysząc to wszystko, jeszcze bardziej zraziła się do maluchów, choć i tak nigdy za nimi nie przepadała… Gdzie tam, wręcz zaczęła zanosić modły o to, by Aleksi nie chciał mieć potomstwa! A raczej, by mu się odwidziało, bo faktem, fakt, że nieraz o tym wspominał… Pewnie, bo to nie on musiałby chodzić z wielkim brzuchem, znosić złego samopoczucia i wstawać w środku nocy do „rozwrzeszczanego bachora”!
    Kaari triumfowała widząc, jak ta chadza za rodzicami, zamęczając ich ciągłymi pytaniami o to, czy w istocie tak ciężko jest wychować dziecko i dogadać się z własnym mężem…? Ilekroć usłyszała, że „tak”, starsza siostra naśmiewała się w duchu z jej zawiedzionej miny. I taka chce zostać żoną, dobre sobie!  
    Była jednak jedna rzecz, co do której Tanji nie można było zarzucić niczego złego: otóż całkiem dobrze wychodziły jej „placki Kryśki” – przepis, jaki matka własnoręcznie wymyśliła. Tak więc w każdą sobotę właśnie owa potrawa była „daniem dnia”. Ponieważ ta wypadała akurat dzisiaj, Kaari wracała ze sklepu, raz po raz poprawiając sobie na ręku ciężkie torby, po brzegi wypełnione „prowiantem”, potrzebnym do przygotowania „placków Kryśki”. Wtem na horyzoncie pojawiła się znajoma postać – Jyrki…
- O nie… - wymruczała do siebie i już miała zawrócić, by wybrać inną drogę do domu, lecz ten zdążył ją zauważyć.
- Hej, cześć! – krzyknął, zmierzając ku niej prędkim krokiem. Jak zwykle warknęła w duchu.
- „Teraz pewnie będzie ‘Daj, to ci poniosę’… Nie, co ja gadam?! On by na coś takiego nie wpadł!” – prychała w duchu.
- Masz dziś wolne? – zagaił, gdy już stanął przed nią.
- Jak widać – odparła wymuszonym uśmiechem i już miała iść dalej, gdy nagle torba wysunęła się jej z ręki i upadła na chodnik… Szczęściem, nie było w niej jaj, bo byłaby niezła „jajecznica” – do diaska! – pisnęła do siebie, prędko schylając się po własność. Muzyk? Oczywiście zrobił to samo, choć było jej to nie w smak – dzięki, poradzę sobie – zaprotestowała natychmiast.
- Spoko, żaden problem! – jak się mogła tego spodziewać, zignorował jej uwagę i zaczął zbierać towary – będzie wielkie żarcie, co? – spytał, sięgając po kolejne produkty.
- Uczę Tanję gotować, to musi mieć na czym ćwiczyć, bo pewnie dużo rzeczy popali – rzuciła od niechcenia, szybkimi ruchami zgarniając owoce do torby. Jeśli prędzej skończy, nie będzie się musiała „męczyć” ze znajomym, który w bezczelny sposób przyglądał się każdemu artykułowi, jaki tylko dostał się w jego ręce.
- A to do czego…? – przyjrzał się… nowej maszynce do depilacji. Była wyprodukowana specjalnie dla kobiet, więc „facet” nie musiał jej w ogóle dotykać!
- Daj to! – syknęła, wyrywając mu ją z ręki – swojej nie masz?! – prychnęła speszona.
- Na pewno nie takiej – wybuchł śmiechem.
- Widać, ogoliłbyś się wreszcie – burknęła, mierząc jego kilkudniowy zarost.
- Jak mi się będzie chciało, to może? – wzruszył ramionami.
- Rany… - jęknęła do siebie, podnosząc ciężki pakunek. Jak ona nie znosiła „niechlujów”!
- Jak chcesz, to ci poniosę na chatę, inaczej zaś ci upadnie – zaoferował się.  
    A jednak! No proszę, nie sądziła, że jest do tego zdolny… Mimo to, jej kobieca duma zabraniała takiego obrotu spraw!
- Dam sobie radę, nie jest aż tak strasznie – wysapała, choć w rzeczywistości ręka się jej „urywała”.
- Pewnie! Na jednym ramieniu torebka, w której pewnie nosisz 100 kilo, a na drugim dźwiga stos żarcia! Fiu, fiu, normalnie strong man – gwizdnął kpiąco.
- Wiesz, co? Lepiej wracaj tam, skądś przyszedł, bo mnie wkurzasz – odwzajemniła się cynicznym uśmiechem, po czym ruszyła przed siebie.
- Co jest z tobą? Z początku byłaś inna – mruknął, wywracając oczyma. Rzecz jasna, podążył za nią, choć sobie tego nie życzyła.
- Niby kiedy? – syknęła, poprawiając na sobie torbę.
- Jak cię poznałem! Teraz ciągle, co cię spotkam, warczysz.
- Tylko nie mów, że się z tego powodu rozpłaczesz? – zadrwiła, wznosząc pakunek tak wysoko, iż już nie widziała, po czym w ogóle stąpa. Jej zachowanie było chamskie, fakt, ale to było silniejsze od niej! Po prostu go nie znosiła i nie miała zamiaru się z tym kryć. Zwłaszcza, gdy porównywała go do Aleksego – eleganckiego i obytego, poważnie myślącego o przyszłości. Przy kimś takim Jyrki… wiadomo.
- Do licha, czy przez jakiegoś kumpla-świra teraz będą przede mną wiać wszystkie dziewczyny?! – prychnął zdegustowany.
- Spokojnie, jak rozwiniecie skrzydła z tym swoim zespołem, będziesz miał mnóstwo fanek i… - uszczypnęła kąśliwie i właśnie wtedy poczuła coś przy stopie, a ziemia zaczęła się bardzo szybko zbliżać, aż znalazła się przy samej niej. Innymi słowy, potknęła się i wywróciła. Żeby było śmieszniej, zakupy znowu „opuściły” torbę, lecz tym razem potoczyły się na jezdnię, gdyż to przed samą nią „wywinęła orła”.
- W porządku?! – Jyrki nachylił się zaniepokojony i czym prędzej porwał ją pod ramię.
- Aj, ostrożnie, boli! – pisnęła, z trudem wstając na nogi. Z pewnością rozbiła kolano, a z dłoni ciekła strużka krwi – no tak, zdarła naskórek.
- Mówiłem ci, żebyś mi to dała! – zawołał oburzony.
- Mam to teraz gdzieś, a zakupy?! – pisnęła, widząc je na środku ulicy. Prędko tam więc pobiegła, by je pozbierać.
- Zgłupiałaś?! A jak cię coś zajedzie?! – rozejrzał się na boki i rzucił za nią.  
    Póki co, było czerwone, a jezdnią nie mknęły żadne samochody… cóż, do czasu. Chwilę potem na światłach stanęło dwóch kierowców, którzy z zaciekawieniem obserwowali ich zabiegi. Artykułów było tak dużo, że zaś potrzeba było kilku minut, by je pozbierać. Choć dwoili się i troili, sygnalizacja się zmieniła, a właściciele aut zaczęli już trąbić, by ich nieco popędzić. Na końcu „wianuszka”, jaki się z tego wszystkiego utworzył, stanął i radiowóz. Prowadzący go policjant z zaciekawieniem spojrzał na światła, które wskazywały kierowcom zielone, a ci, mimo to, stali… dziwne!  
    Mrużąc oczy wypiął się z pasów i wysiadł ze środka, by sprawdzić, cóż to takiego? W oczy od razu rzuciła mu się para, która na środku przejścia zbierała owoce… Pokręcił głową na boki i prędko ku nim ruszył.
- Jyrki, szybciej! Zaczynają się wkurzać! – ponaglała bezradnie.
- Bo się trzeba było słuchać, a nie! „Ja sama!”, jasne! – prychał, biegnąc za bananem. Już miał po niego sięgać, gdy napotkał przed sobą czyjeś buty…
- Można wiedzieć, co się tu dzieje? – uniósłszy wzrok, ujrzał policjanta. Widząc to, towarzyszka porwała torbę w rękę i ruszyła ku niemu.
- Przepraszamy, zakupy mi się rozsypały i chciałam je pozbierać! – zawołała, stając przed „gliną”.
- Zakłócacie ruch, trzeba było poczekać, aż przejadą – skinął na oczekujących.
- Żeby mi wszystko rozjechali?! Zapłaciłam za to! – oburzyła się.
- Dobra, jest komplet! Spadamy stąd! – Jyrki wrzucił na wierzch „tobołka” „nieszczęsnego” banana i ponaglił ją pchnięciem w plecy.
- Ty! To, że byłeś koleżką Ranielli wcale nie znaczy, że możesz łamać prawo! – zaczepił „gliniarz”.
- Chwila! Jemu jakoś tego nie gadaliście, chociaż narobił takiej kaszany, że heja, więc wara ode mnie! Niczego nie zrobiłem! – obruszył się.
- Przestań! Idziemy, czy nie?! – syknęła podenerwowana Kaari.
- Z drogi, bo ruch blokujecie! – policjant wycelował w nich palec, a następnie nawrócił do auta.
- To ty się śpiesz, bo ci puszkę rozwalą! – prychnął za nim.
- Chcesz, żeby cię aresztowali?! – warknęła wściekle – chodź wreszcie, albo pięć metrów ode mnie i nie rób mi wstydu! – dodała znacząco i jeszcze bardziej przyśpieszyła kroku. Kompan mruknął coś pod nosem i spoglądając za „pingwinem” (jak to go określił w myślach) udał się za dziewczyną – no nie można tego łagodnie załatwić! Nie, bo trzeba się kłócić i wyzywać! – prychała zaraz potem.
- A co miałem zrobić?! Sama się wkurzyłaś o to, co powiedział! – zaprotestował urażony.
- Ale to nie znaczy, że miałam się z nim sprzeczać – przystanęła, wywracając oczami – dobra, rozumiem, że się wkurzasz o to porównywanie do wariata, ale musisz się z tym po prostu pogodzić! Ludzie zawsze będą cię z nim kojarzyć, a jak jeszcze będziesz grać w zespole pod tą samą, co z nim, nazwą?
- O, a tak apropo bandu… - uśmiechnął się niewinnie – to może byś jednak w końcu przyszła na nasz występ, co?
- Już ci coś mówiłam na ten temat – burknęła, od razu ruszając z miejsca.
- Weź…! – jęknął przeciągle i tu zaczęło się przekomarzanie, które trwało aż do samego bloku, w jakim mieszkała Kaari.

***

    Jako, że sobota była dniem wolnym od pracy, wieczorem postanowili urządzić spotkanie towarzyskie. Pomysł na to, co też będą wówczas robić był wcale nie banalny – miast kina, gry w kręgle, czy wysiadywania w „knajpie”, udali się na… łyżwy. Chociaż była połowa kwietnia, lodowisko było otwarte niemal przez cały rok, bo przecież łyżwiarze figurowi muszą gdzieś trenować, a tegoż akurat dnia, z otwartymi ramionami przyjmowało mieszkańców Helsinek. Zapowiadała się więc wyśmienita zabawa, chociaż… ustalili zbyt szerokie grono, co wiązało się z ewentualnymi zgrzytami. Otóż: prócz Tanji i Aleksego, była tam też Kaari, Enni, Matti, oraz Tahti, której towarzyszył Kalle, bowiem (mimo że nie cierpiał brata, jak i większej części towarzystwa) chciał podokuczać byłej dziewczynie swoją obecnością, bo, wszak, to ona go rzuciła.  
    O ile więc w innych okolicznościach siedem osób byłoby bardzo pożądane, to na lodowisku robił się już tłum, bo przecież inni też chcieli pojeździć. W ten sposób niektórzy musieli iść na ustępstwa i tym samym poczekać na swoją „kolejkę”. Pierwszą, która się „poświęciła”, była Tanja, tyle, że wcale nie z dobroci serca… po prostu w ogóle nie umiała jeździć. Wymawiała się jednak tym pierwszym, gdyż uważała, iż to wstyd, że ona – mieszkanka Finlandii, czyli kraju, gdzie przez większą część roku panuje zima, a ich drużyna hokeja zdobywa tyle laurów – nie potrafi czegoś, co, jej zdaniem powinien każdy „obywatel” Skandynawii!  
    Stała więc za bandą, z zazdrością obserwując resztę, której jazda szła całkiem nieźle.
- To chyba był głupi pomysł… a jak zaryjesz baniakiem o lód? Pogorszy ci się wtedy… co ja gadam, jeszcze się zabijesz! – snuła „czarne scenariusze”, nie chcąc puścić Aleksego w głąb tafli. W odpowiedzi wyrwał dłoń i rozpędził się, niczym rasowy hokeista. Niemalże pisnęła z przerażenia, gdy zahamował przed bandą, rozsypując wokoło „pył”, powstały z odpryskującego lodu.
- Spokojnie, w bidulu dużo graliśmy w hokeja, także wyrobiło się nieco – puścił oczko, gdy już chwycił się „balustrady”.
- Chyba więcej, niż „nieco”… - bąknęła z nieukrywanym podziwem. Przy czymś takim tym bardziej nie powinna się przyznać, że nie umie jeździć! Ba, tylko odebrałaby mu radość z „harców”, bo musiałby przecież pilnować, czy aby to właśnie ona nie rozbija sobie głowy! Licho jednak nie śpi i oto usłyszała niechciane „Chodź” – nie, przecież jest nas za dużo, ktoś musi zostać – posłała mu krzywy uśmiech.
- Boisz się? Mało kto tu jest, a lodowisko jest przecież duże. No chodź, nie ma czego – upierał się przy swoim.  
    Naprędce rozważała, jaką by tu wymówkę wymyślić (koniecznie lepszą), gdy między nich dosłownie wpadła Enni (wszak, hamowanie na łyżwach nie jest takie proste).
- Aleks, pomóż nam! Kaari się wyrąbała i nie możemy jej podnieść!
- A Matti, to co? Siły nie ma? – wtrąciła Tanja, lecz nikt jej nie słuchał: Aleksi już „pobiegł” siostrze na ratunek. Wściekła się, gdyż jakoś tak nie lubiła, gdy Kaari była zbyt blisko niego! Dlaczego akurat on, jeśli…?!
    Właśnie w owym momencie obok niej stanął brat – dopiero wchodził na lód, gdyż musiał poczekać na swój rozmiar łyżew, a więc wszystko było jasne…
- Czemu tu stoisz? – zdziwił się na jej widok.
- Przecież nie umiem jeździć! Ale nikomu nie gadaj – warknęła przez zęby, uważnie obserwując, jak siostra „szczerzy się” do „wybawcy”.
- Coś taka wnerwiona? To się da załatwić, nauczymy cię – próbował wziąć ją pod ramię, ale natychmiast się wyszarpnęła, rzucając przy tym zimne „Na razie nie, może potem”. O nie, nie tylko nie chciała się kompromitować, ale i… strasznie się bała! Matti poddał się niemalże natychmiast, bowiem Tahti już wołała go do wspólnej zabawy, więc co się tam będzie „użerał” z siostrą? Uspokojona, na powrót utkwiła wzrok w narzeczonym i… zaś się zdenerwowała: oto Kaari „bezczelnie” jechała obok niego… trzymając się z nim za rękę!
- Zaraz będzie dobrze… dawno nie jeździłam i dlatego nie mogę się oswoić – tłumaczyła „ratownikowi”, obdarzając go przy okazji szerokim uśmiechem.
- Spokojnie, puszczę cię dopiero wtedy, jak będziesz gotowa – zapewniał Aleksi. Od razu wbiła weń pełen wdzięczności wzrok, bo – jak to ona – daleko jej było do nieśmiałości. Owa „obserwacja” doprowadziła ją jednak do tego, że niewiele brakowało, a zderzyłaby się z Enni.
- Ratunku, Aleks! Chyba zaraz upadnę! Też mnie poratujesz? – obdarzyła ją przedrzeźniającą miną, imitując przy tym „wywrotkę”.  
    Kaari wyraźnie się speszyła. Czyżby aż za bardzo było widać, iż pomoc ze strony „przyszłego szwagra” ogromnie ją cieszy?
- O, Tahti też zaliczyła glebę! – szczęściem, „Aleks” w ogóle nie zrozumiał aluzji ze strony Enni. I dobrze, bo jeszcze gotów puścić ją na środku lodowiska… Zaproponowała więc, by podjechali do dziewczyny (rzecz jasna, nadal trzymając się za ręce), na co ten oczywiście przystał. Enni ruszyła za nimi, lecz oto drogę przeciął jej Kalle.
- Co w nim takiego jest, że skaczecie wokół niego, jak rozochocone fanki? – uszczypnął z nutką zazdrości.
- To, czego nie ma w tobie – zadarła wysoko głowę i zupełnie go lekceważąc, udała się przed siebie.
- Z tego, co wiem, zajęty jest. Ale kto wie? Jak się trochę postaracie, to może zgodzi się i na czworokąt, bo „trójkąt” brzmi trochę nudno – zaraz pojawił się obok, i to w dodatku z niewybrednym dowcipem… Enni zdenerwowała się do tego stopnia, że pchnęła go, dzięki czemu stracił równowagę i upadł „siedzeniem” na zimny lód. Posłała mu triumfalny, acz wyrażający pobłażanie uśmiech, i wreszcie odjechała na dobre. Przeklął pod nosem. „Przeklęty znajda”! Myśli, że niby kim jest?! Ma się za nie wiadomo kogo, bo był prokuratorem, więc „laski” mają wokół niego skakać, niczym wierne pieski?!
    Tymczasem Tanja miała nie lepszy humor. Wprawdzie Aleksi puścił już dłoń Kaari, ale to wcale nie znaczyło, iż się rozstali: on pokazywał jej, jak to niegdyś jeździł podczas gry w hokeja, zaś ona niemalże klaskała w dłonie, próbując naśladować owe ruchy… Za każdym razem, gdy prawie lądowała na tafli, wybuchali tak gromkim śmiechem, że zazdrość niemalże dosłownie dotykała Tanję swymi „wrednymi paluchami”. Nie, tak nie mogło być! Ona musi tam być, nie może ot tak stać i patrzeć! Gdyby tylko umiała jeździć, to teraz ona byłaby na miejscu Kaari! Jak więc się tam dostać?! Co tam, skoro pomagał siostrze złapać pion, to na pewno… nie, TYM BARDZIEJ wesprze ją! Tyle, że ta potrafiła jeździć i w lot pojęła, co ma robić dalej, a ona nie umie zupełnie… Trudno! Musi zaryzykować, bo inaczej jeszcze gotów pomyśleć, że Kaari jest lepszą towarzyszką zabaw od niej!  
    Z bojowym nastrojem ruszyła więc na lód i… Na tym skończyła się jej „wojownicza” postawa, bowiem ledwie dotknęła tafli łyżwą, a już prawie się wywróciła. Jedynie cud sprawił, że w ostatniej chwili chwyciła się bandy. Niestety, lecz za nią też ktoś chciał wejść i tym samym nie było odwrotu: czy tego chciała, czy nie, musiała zostać na lodzie (i to dosłownie). Kurczowo trzymając się „balustrady” przesunęła się w bok, by owa osoba mogła przejść, po czym miała w zamiarze z powrotem wycofać się w „bezpieczne” miejsce, ale nic z tego – utknęła! Strach sparaliżował ją do tego stopnia, iż wydawało się jej niemożliwym przejść po lodzie chociaż kilka centymetrów!  
    Wtem jedna z nóg „pojechała” w bok i tym samym niemalże zrobiła szpagat. Gdzie ten „Aleks”?! Teraz to ją ma obowiązek ratować!  
    Niestety, ale ten nawet nie zauważył, że i narzeczona „zaliczyła glebę”, bo oto został „zaatakowany” przez przyrodniego brata – Co się tak popisujesz, jakbyś tylko ty umiał jeździć na łyżwach? Grywałem w drużynie hokejowej – uszczypnął kąśliwie.
- W takim razie możemy się umówić na mecz, ale koniecznie w przeciwnych drużynach – mruknął Aleksi.
- Czemu nie? Ale nim zwołam ekipę, lepiej się teraz pościgajmy!
- Co?! – skrzywił się z niesmakiem – nie tylko my tu jesteśmy, jeszcze kogoś zajedziemy.
- Co to, tchórzysz? Boisz się, że ja jestem lepszy od ciebie? – prowokował z zadziornym uśmieszkiem.
- Spokój ma być! Obiecałam mamie, że nie będziecie się kłócić – między nich wtrąciła się Tahti.
- Jak będzie nam się chciało, to i tak będziemy. Nic ci do tego – Kalle odwzajemnił się ironiczną ripostą, na co Aleksi zmierzył go gniewnym spojrzeniem. On wcale nie przyszedł tu po to, by się z nim „użerać”, gdzie tam? Przecież „ma go głęboko gdzieś”, więc jego docinki nie robią na nim najmniejszego wrażenia. Nie jego wina, że „pustak jest idiotą” (o czym wie już od bardzo dawna)… Dlatego też Tahti wcale nie musi prosić go, by zachował się „mądrzej od rozpieszczonego braciszka”. Ale „propozycja” ścigania się była taka kusząca… wszak, w tej materii nie atakował jego, jako niechcianego członka rodziny, ale nabyte umiejętności, a w takim wypadku chyba prawie każde ego pragnie się wykazać. W takim więc razie, pomimo protestów młodszej siostry, ruszył z nim na środek tafli – stąd do bandy i z powrotem! – zawołał zdeterminowany Kalle i tym samym puścili się przed siebie, niczym strzały. Z drogi natychmiast zbiegły im wszystkie „przeszkody” w postaci ludzi, zaś oburzeni rodzice prychali między sobą, iż niewiele brakowało, a przejechaliby im pociechy.  
    Tak więc Tanja musiała radzić sobie sama, bo reszta towarzystwa zaabsorbowana była kibicowaniem… Aleksemu (no, z wyjątkiem Tahti, bo ta zajęta była nawoływaniem, by natychmiast przestali, i przy okazji toczyła wewnętrzną walkę – wszakże, sama nie wiedziała, którego z nich darzy większą sympatią?). Młodszej pannie Venerinen nie szło najlepiej: co się trochę uniosła, padała z powrotem na lód, gdyż nie mogła sięgnąć do bandy, a jeśli już, nogi za bardzo się jej ślizgały. Z tego wszystkiego przykuła uwagę mężczyzny, który właśnie wszedł na lód. Był tak „litościwy”, że po chwili obserwacji, postanowił udzielić jej pomocy. Podjechał więc i bez uprzedzenia… obłapił ją w pasie. Po tafli od razu rozeszło się głośne „EJŻE?!” – Tanja bowiem prędko rozpoznała, iż to wcale nie ramiona „Aleksa”. Tyle, że jej przerażony krzyk nie dotarł do uszu tej właściwej osoby, gdyż został „wchłonięty” przez o wiele większy hałas, powodowany skandowaniem kibicujących „wyścigowi”.
- Sorry, chciałem pomóc! Ale dobra, moja wina, trzeba było wpierw spytać. To jak, pomóc ci wstać? – wczas… Z niechęcią spojrzała na „taktownego” „wybawcę”, a wówczas okazało się, że to ten sam „facet” spod uczelni! O nie, w takim wypadku nie mogła skorzystać z pomocy, chociaż bardzo jej potrzebowała – „koleś” jakoś tak od początku jej podpadł… Jednakże zapewnienia, iż „nie trzeba, dam sobie radę”, ani trochę do niego nie docierały: bezczelnie chwycił ją pod ramię i niemalże siłą uniósł w górę. Ledwie stanęła do pionu, a nogi znowu zaczęły się rozjeżdżać. Spanikowała tak bardzo, że… chwyciła się jego przedramienia – ty wcale nie umiesz jeździć! – parsknął „odkrywczo” – pierwszy raz na łyżwach? – miast odpowiedzieć w „cywilizowany” sposób, z jej ust wyrwało się rozpaczliwe „Zaraz się zabiję!” – spokojnie, trzymam cię! Jak chcesz, mogę cię trochę pouczyć – zaoferował się, jak gdyby nigdy nic.
- Nie! Chcę do bandy…! To znaczy za bandę! Chcę już zejść! – pisnęła, jeszcze mocniej wczepiając się w jego ramię. Z tego wszystkiego niemalże się już rozpłakała, gdyż nogi ani trochę nie chciały jej słuchać! Ów brak równowagi był strasznie nieznośny, wywoływał wręcz stan kompletnej niemocy.
- Źle stoisz, daj nogi bardziej do siebie, wtedy prędzej ustaniesz – polecił nieznajomy.
- Kiedy ja chcę zejść, nie chcę się uczyć! – warknęła desperackim tonem.
- Jeśli tak nie zrobisz, nie dojedziemy tam, bo będziesz mi się w kółko wywracać. Rób, co mówię! No, zegnij je trochę w kolanach, są sztywne, jak zapałki.  
    Wściekła się! Nie dość, że bez pozwolenia zwraca się do niej na „ty”, to jeszcze śmie rozkazywać! Musiała jednak przyznać, iż jego rady okazały się być bardzo trafne: przez moment nawet stała na lodzie, ale… no właśnie: moment. Zaraz potem nogi zaś się rozjechały i tym samym wylądowała na „siedzeniu”.
- Ja się boję! Nie chcę już, chcę do domu! – zawyła, niczym biedna, mała dziewczynka. Towarzysz wybuchł gromkim śmiechem, zapewniając przy tym, iż raczej nie słyszał o takim przypadku, by ktoś zabił się podczas jazdy na łyżwach. Nim zdążyła jakoś na to odpowiedzieć, począł dźwigać ją z powrotem.  
    Natomiast „ścigający się” niemalże równocześnie wpadli na bandę. Siła uderzenia dorównywała tej, podczas prawdziwej gry w hokeja, gdy to zawodnicy „ścierają się”, niczym dzikie zwierzęta, a to wszystko tylko z powodu małego, czarnego krążka… W tymże wypadku i obserwatorzy zachowywali się, niczym „dzikusy”, bowiem zaczęła się sprzeczka o to, który z nich był pierwszy. Enni wrzeszczała, iż „oczywiście Aleks”, Matti też stawiał na niego, Kaari milczała, z błogością obserwując zdyszanego „amanta” – w istocie mógłby zostać hokeistą, miał takie predyspozycje (a przynajmniej w jej mniemaniu). Z kolei rozdarta Tahti spierała się z resztą, iż dotarli do „mety” równocześnie.
- Tyle! O tyle palca byłem pierwszy! – wrzeszczał Kalle.
- Chyba ci tyle mózgu brakuje! Wpierw dotknąłem bandy! – i Aleksi był nie lepszy, wykłócając się, niczym „pięcioletni bachor”…
- Coś powiedział, znajdo?! – podenerwował się, jakby również co dopiero wyszedł z piaskownicy.  
    Ostatnie słowo podziałało na brata, niczym przysłowiowa płachta na byka: na zewnątrz ironicznie się uśmiechnął, lecz w środku aż zawrzał ze złości. W takim więc wypadku początkowy grymas rzekomego rozbawienia, prędko przemienił się w rękoczyny: chwycił „bracholka” za fraki, gotów porządnie mu „przyłożyć”! Dzięki temu (ironicznie mówiąc, rzecz jasna) zwykłe wyjście na łyżwy mogło tym bardziej przybliżyć reszcie grę w hokeja: wszak bójek tam również nie brakuje (a swoją drogą, to myślę, że zawodnicy czerpią największą przyjemność nie tyle z możliwości samego grania, co z owych bijatyk właśnie).
- Aleś mocny w gębie. Ciekawe tylko, czy chociaż umiesz się lać, bo jeśli o mnie chodzi, to w bidulu nie tylko się grało, trzeba też było walczyć o swoje… MAMINSYNKU – wysyczał mu w twarz z udawaną obojętnością.
    Kalle nie pozostał dłużny (co było chyba oczywiste) i również szarpnął go za ubranie. Tahti prędko zainterweniowała, ale jakie szanse ma drobna dziewczyna w starciu z dwoma silnymi „głupkami”? Na szczęście miała Mattiego, który do niej dołączył, ale jego pomoc okazała się zbędna: wystarczyło bowiem, by Enni krzyknęła „Tanja! Ej, patrzcie!”, a Aleksi od razu puścił „wroga” i udał się w tamtym kierunku.  
    Gdy „dojechał” na miejsce, okazało się, że narzeczona klęczy na lodzie, a jakiś obcy „facet” dźwiga ją w górę…
- Co tu się dzieje…? – wybąkał zaskoczony.
- No, zjawił się wreszcie! Ja się tu zabijam, a ty masz to gdzieś! On próbuje mnie stąd wyprowadzić, bo przecież nawet nie potrafię sama zejść! – wyjaśniła opryskliwym tonem.
- To czemu mi nie powiedziałaś, że nie umiesz jeździć?! I po co w ogóle sama wchodziłaś?! – jak to on: odwzajemnił się tym samym, lecz zaraz dotarło doń, że skoro jest tu z powrotem, to przecież powinien zastąpić nieznajomego – dziękuję za fatygę, teraz to ja się nią zajmę – ledwie jednak doń podjechał, a gdyby tylko mogła, zbiłaby go po rękach, miast się ucieszyć (dłonie zaciskała bowiem na przedramionach „ratownika”, więc stąd nie miała jak).
- Odwal się, teraz znalazł się dobry! Jak już zaczął, niech skończy! – prychnęła odpychająco.  
    Zgodnie z „życzeniem”, cofnął się do tyłu, wewnątrz aż kipiąc ze złości. Od kiedy to jest taka „śmiała” w stosunku do obcych „facetów”? Jeszcze do niedawna wołałaby o pomoc, bądź zbeształa „pomocnika”, a teraz…? Może go zna? „Superman” nie mógł jednak dać sobie rady sam, więc z pomocą przyszła Enni i wzięła ją pod drugie ramię, bo on, to znaczy Aleksi, w tej chwili nie miał doń „prawa przystępu”. Ów incydent sprawił, że „nadszarpnięty” już nastrój zepsuł się do końca. To, na co miał w tej chwili ogromną ochotę, to „sprać braciszka na kwaśne jabłko”. Wszak, sam się o to prosił – spełniłby więc tylko jego „życzenie”.  
    Kaari z uwagą przyglądała się ich kłótni, w duchu karcąc Tanję za takie zachowanie. To, czego nie lubią mężczyźni, to opryskliwe, lubiące się obrażać kobiety. W ten sposób tylko go od siebie odpycha… ale to jej problem, ona, na jej miejscu, postąpiłaby zupełnie inaczej…!  
    Gdy kończyła mówić w myślach owo zdanie, oto ktoś z impetem na nią wpadł. Siła uderzenia była tak duża, że aż przewróciła się na bok, zaś ów „nieudacznik” upadł na nią.
- Sorry, nie jeżdżę zbyt dobrze! Zrobiłaś sobie coś? – początkowe przerażenie przemieniło się we wściekłość, gdy tylko rozpoznała głos „napastnika”…
- Zaraz ja ci zrobię! Zdurniałeś?! Chcesz mnie zabić?! I co ty tu w ogóle robisz?! Nikt cię nie zapraszał! – zaatakowała Jyrkiego, który już zasiadł na lodzie, posyłając jej przy tym niewinny uśmiech.
- No sorry, straciłem równowagę. Już mówiłem, że jazda mi nie wychodzi – próbował wstać, ale i to nie szło mu najlepiej.
- To po coś tu przylazł, jak…?!
- Uważaj! – nim zdążyła dokończyć, bezczelnie pociągnął ją za rękę w swoją stronę. Zaraz potem obok nich przemknęło nieuważne dziecko. Kaari rozjuszyła się do czerwoności.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Żałosny sposób na podryw, wiesz?! Odczep się, bo… bo… bo ci obetnę te kudły! – migiem stanęła na nogi, ani myśląc, by udzielić pomocy niedoświadczonemu łyżwiarzowi.
- Uratowałem ci palce! Jakbym tego nie zrobił, przejechałby ci po ręce, a ty mi się tak odwdzięczasz?! – zaprotestował urażony. Dziewczyna była jednak tak podejrzliwa, bądź tak uparta, iż w odpowiedzi prychnęła „Taa, akurat!”, po czym, ot tak, odjechała. Jego ego zostało boleśnie ugodzone: „dzieciak seryjnie uciąłby jej paluchy, a ta…!” – ej, pomóż mi wstać – zwrócił się do Enni, na co ta, choć z oporami, pośpieszyła z pomocą. Chociaż był „kumplem czubka”, mimo wszystko doniósł na niego, a to już kwalifikowało go do dania mu drugiej szansy – znaczy się, w tym sensie, że nie będzie zgryźliwa i podźwignie go z lodu, bo polubić go? O nie, w życiu!  
    No dobrze… tak naprawdę, to pomogła mu, bo była szalenie ciekawa tego, skąd się tu wziął, skoro go nie zapraszali? A nuż zrobiła to Kaari…? Owa para od dawna rozpalała jej wyobraźnię: panna Venerinen wyraźnie go od siebie odpychała, a on chodził za nią, niczym cień. Jasnym więc było, że mu się podoba, ale jakie zdanie Kaari miała o nim? Tylko tak się z nim droczyła, udając „zimną” i „niedostępną”, czy też w istocie go nie znosiła…?  
    Żądza sensacji rozgorzała do granic możliwości po tym, jak Jyrki wyznał jej (bo oczywiście go „przy okazji” zapytała, jakim cudem się tu znalazł. Ba, właśnie w tym celu odpowiedziała na jego apel o pomoc), iż przyszedł tu, bo ich występ skończył się przed czasem, a ponieważ Kaari wspomniała mu (podczas kłótni, trzeba dodać, a więc w złości, kiedy to zawsze musimy powiedzieć za dużo), że idą dzisiaj na łyżwy, postanowił się dołączyć. Tak! Zrobiła to specjalnie! Być może odtrącała go przez wzgląd na Tanję, ale tak naprawdę chciała, by był blisko! A to ci dopiero, na jej oczach kroił się romans! To było takie „ekscytujące” i… „ohydne” zarazem! Przecież jego przyjacielem był wariat-gwałciciel, a jak on ma identyczne skłonności?! Ale co tam, to i tak nie jej sprawa, ważne, że dzięki ich znajomości będzie „interesująco”.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 7214 słów i 40675 znaków.

3 komentarze

 
  • nomatterwho333

    Mimo tego, że Tanja zaczyna mnie irytowac mam nadzieję, że wszystko jednak się ułoży :D  
    Czuję się jakbym miała 'kaca książkowego' czekając na kolejne częściej ;)  
    Oby tak dalej ;)

    11 lis 2016

  • nutty25

    @nomatterwho333 ojej, to bardzo mi miło ;) mam tylko nadzieję, że nie zawiodę...

    12 lis 2016

  • jaaa

    cudo <3 z tego co wychodzi czyzby Kari chciała zajac miejsce Tanji?

    11 lis 2016

  • nutty25

    @jaaa na ten moment by chciała ;)

    11 lis 2016

  • jaaa

    @nutty25 oo czyli zajmie? :OOOO

    12 lis 2016

  • nutty25

    @jaaa heh, to się okaże ;)

    12 lis 2016

  • jaaa

    @nutty25 wo kurwa, no to mnie zaskoczyłaś teraz  
    szczeka mi opadła ;;-;

    12 lis 2016

  • nutty25

    @jaaa nie no, nie chcę nic spojlerować :) wcale nie musi być tak, że coś uzyska ;)

    12 lis 2016

  • jaaa

    @nutty25 nie nowiem że nie chcesz spolerować, ale i tak wiem ze cos się zadzieje tam i nie chce by się zadziało aż tak :( Czekam na ciag dalszy!

    12 lis 2016

  • Beno1

    uśmiałam się przy tym rozdziale, a Tanja to taka sierota , że aż przykro  :danss:

    11 lis 2016

  • nutty25

    @Beno1 :)

    11 lis 2016