Krzyknęła przestraszona, gdy gwałtownie ściął ją z nóg i łapiąc w silne objęcia, przeturlał się z nią po ulicy, powodując niemałe zamieszanie wśród kierujących pojazdami. Słyszała ostrzegawcze krzyki przechodniów, trąbienie klaksonów i piski opon przy hamowaniu, ale nie miało to dla niej większego znaczenia, bowiem liczył się tylko fakt, że był tu teraz przy niej, obejmował ją kurczowo i właśnie pomagał jej wstać. Wczepiła się kurczowo palcami w jego kurtkę, łapiąc chaotycznie oddech. W głowie jej dudniło, gdy prowadził ją na chodnik. Oczywiście wokół nich natychmiast zrobiło się małe zbiegowisko, każdy chciał wiedzieć, czy nic im nie jest, chciał jakoś pomóc. Sam z tego, co zauważyła, uspokajał zdenerwowanych kierowców, powoli przywracając na ulicy normalny ruch, ale dla niej liczyły się tylko niebieskie oczy James'a, którymi wpatrywał się w nią z taką intensywnością. I zdaje się coraz bardziej rosnącym zirytowaniem.
- Czy ty chcesz stracić życie? - zapytał w końcu cicho w taki sposób, że mimowolnie zadrżała, zdając sobie sprawę, jak bardzo mężczyzna był na nią wściekły. I przerażony jednocześnie. On też drżał, czuła to wyraźnie.
- Nie - pokręciła głową, odpowiadając równie cicho. - Po prostu... Tak bardzo się ucieszyłam, gdy wyszedłeś z tego baru, że kompletnie zapomniałam o tym, by sprawdzić, czy nic nie jedzie.
- Wariatka — warknął, kręcąc głową z dezaprobatą. Kiwnęła głową, zgadzając się z nim i klapnęła sobie ciężko na ławkę dokładnie w momencie, który wybrał sobie Sam, by do nich podejść. Sprawnie przegonił całe zebrane wokół nich, choć taktownie trzymające pewien dystans towarzystwo i zaproponował im, by z rozmową przenieśli się gdzieś, gdzie nikt postronny ich nie podsłucha. - Nie wracam do domu — powiedział natychmiast Barnes. Anna spojrzała na niego smutno.
- Ale ja chcę, żebyś wrócił, Buck — odparła cicho, delikatnie chwytając go za dłoń. - Tęsknimy za tobą, ja i Becca. Mała nie rozumie, dlaczego cię tam nie ma.
- Ty zdecydowałaś, by tak było — przypomniał jej, choć stwierdzenie to nie było do końca prawdą, przecież sam się izolował ostatnimi czasy. To on się poddał. Ale zdaje się, że w obecnej sytuacji nie myślał całkowicie trzeźwo. Za co natychmiast otrzymał od Sama solidnego plaskacza w tył głowy.
- Wiem, że to moja wina, James — powiedziała cicho, nie zwracając uwagi na działanie Falcona. - Nie zaufałam ci i teraz za to płacę, James. A przecież cię kocham jak nikogo innego. Przy tobie jestem szczęśliwa...
- To mrzonki, Anno — przerwał jej i się cofnął. - Nigdy nie byłaś ze mną szczęśliwa i nie będziesz, bo ja nie potrafię ci tego dać. Nie jestem mężczyzną, którego się kocha, tylko takim, którego się likwiduje. Raz na zawsze, by nikogo już nigdy nie skrzywdził. A ja to robiłem. Dzień w dzień i cieszyłem się, gdy płakałaś. Miałaś rację, mówiąc, że jestem psycholem. Tego nie da się ot tak wyleczyć, to siedzi w sercu i nigdy nie wyjdzie, jak niezwykle bolesna drzazga. Co noc odkąd Shuri mnie uwolniła, zastanawiam się, dlaczego zostałaś. Dlaczego obdarzyłaś mnie dzieckiem. Co noc budzę się z koszmarów, które ci fundowałem, Anno. Ja o tym nie zapomnę i wiem, że ty też nie. To kiedyś wróci. Może nie jutro czy za tydzień, może nawet nie za rok, ale wróci i wtedy będziesz cierpieć jeszcze bardziej, niż teraz. A ja tego nie chcę, dlatego naprawdę lepiej będzie, jeśli teraz odejdę. Ty ułożysz sobie życie na nowo, z jakimś zajebistym facetem, który pokocha Beccę jak własną córkę i będziecie tworzyć prawdziwą, szczęśliwą rodzinę.
- Chcę tej rodziny z tobą, ty kretynie! - wrzasnęła, robiąc kilka szybkich kroków w jego stronę. Złapała go za przód kurtki i przyciągnęła do siebie z niewyobrażalną siłą. Nawet się nie opierał, po prostu patrzył na nią w niemym szoku, gdy bez przeszkód nim szarpała, dając upust swoim nerwom. - Jesteś idiotą, James, jeśli uważasz, że nie będę o ciebie walczyć. Popełniłam błąd i chcę go naprawić. Chcę, byś wrócił do domu, przytulił Beccę i zapewnił ją, że wszystko będzie dobrze, jełopie! A wiesz dlaczego? Bo cię kocham. Nie uroiłam sobie tego. Tak, krzywdziłeś mnie. Bardziej, niż niejedna kobieta byłaby w stanie to znieść. Mnie też nie było łatwo, ale zostawiłam to za sobą, gdy przeszłam przez bramki na lotnisku — to akurat nie była prawda, ale przecież nie musiał o tym wiedzieć. Ona też miała prawo do własnych tajemnic. - Dlatego teraz nie zrezygnuje. Przepraszam, że nie zaczekałam na twoje wyjaśnienia, zachowałam się wtedy jak ostatnia kretynka, wierząc w niesprawdzone słowa jakiegoś gościa. Przecież wiedziałam, jak dobrą technologią posługują się w Wakandzie. Widziałam, że słowa aktywacyjne nie mają już na ciebie żadnego wpływu, a jednak jakiś irracjonalny strach pozwolił sobie wziąć nade mną górę. Przysięgam, że więcej to się już nie powtórzy, tylko błagam, wróć do nas.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w jej oczy. Błagały go niemo, widział w nich wzbierające łzy, gdy zagryzła wargę, walcząc heroicznie ze szlochem. Gdy opuściła głowę, chcąc ukryć przed nim swoją porażkę, przyciągnął ją do siebie i oparł brodę o jej głowę.
- Oboje raczej nie jesteśmy normalni — wyszeptał, gładząc ją po włosach. - Ale ja też cię kocham... Wrócę, ja również tęskniłem.
- Kretyn — mruknął Sam, kręcąc głową z wyraźnym politowaniem. - Chodźcie, bo zaczynamy wzbudzać coraz większą sensację...
Wziął Beccę na kolana, siedząc na podłodze oparty plecami o kanapę i przytulił dziewczynkę, która coraz bardziej śpiąca ułożyła główkę na jego szerokiej piersi. Spojrzał na stojącą w drzwiach Annę i uśmiechnął się do niej nieco niepewnie.
- Zasnęła? - zapytała szeptem, podchodząc do nich. Kiwnął głową, patrząc na pogrążoną w śnie dziewczynkę. - Pogadamy w takim razie?
- Jasne — zgodził się. - O czym konkretnie.
- O moim ostatni zachowaniu.
- O tym już rozmawialiśmy — przypomniał jej.
- Wiem, ale... Chcę ci to wszystko raz jeszcze wytłumaczyć na spokojnie, bez emocji.
- Nie musisz, wszystko rozumiem — przerwał jej i znów się uśmiechnął. - Ja też popełniłem kilka błędów, mogłem dać ci znać po wszystkim, byś nie wierzyła w artykuły w internecie. Ale szczerze powiedziawszy, zapomniałem, więc ponoszę taką samą odpowiedzialność za twoją reakcję, jeśli nie większą. Dlatego proszę, nie rozmawiajmy już o tym. Naprawdę, powinniśmy zacząć żyć tym życiem, które mamy tutaj, bez roztrząsania przeszłości. Powiem ci coś, co powiedziałem Samowi. Mam dość ciągłej walki. Gdy skończy się sprawa Flagsmashers, zajmę się czymś zgoła zupełnie innym. Jeszcze nie wiem czym dokładnie, ale mam już dość. Zwłaszcza w moim wieku.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc te ostatnie słowa i przytuliła do jego ramienia.
- Masz rację, twoja walka skończyła się już jakiś czas temu. Czas przypomnieć o tym ludziom — odparła i pocałowała go w policzek. - A wracając do Flagsmashers... Wiecie, gdzie się obecnie znajdują.
- Wiele ich obiektów jest opuszczonych bądź zrujnowanych, zapewne w większości przez nich samych. Oni doskonale zdają sobie sprawę, że ich działalność nie jest do końca legalna, więc starają się zacierać za sobą wszelkie ślady, by nikt ich nie wytropił, ale mamy mocne podstawy sądzić, że obecnie znajdują się na Łotwie.
- Polecicie tam?
- Ta organizacja zagraża bezpieczeństwu całego świata, nie tylko Stanów, dlatego musimy zrobić wszystko, by ich zlikwidować.
- James, ale dlaczego akurat wy? Nie możecie oddać tej sprawy komuś innemu?
- Niby komu? Żołnierze tej dziewczyny nafaszerowani są serum, nikt inny nie da im rady, Anno.
- Po prostu za każdym razem, gdy wyjeżdżasz, umieram tu ze strachu o ciebie, zwłaszcza gdy zbyt długo nie dajesz znaku życia.
- Wiem, przepraszam... To już się więcej nie powtórzy.
- Mam taką nadzieję. Kiedy ruszacie?
- Pojutrze rano mamy samolot...
- Uważaj na siebie — powiedziała cicho, przytulając go mocno, gdy żegnali się niecałe dwa dni później na płycie wojskowego lotniska.
- Zawsze uważam, mała. Możesz być spokojna, nic mi nie będzie — odparł i pocałował ją w czoło. - Bądź rozważna.
Kiwnęła głową bez słowa i wzięła Beccę na ręce. James uśmiechnął się do niej łobuzersko, wziął swój plecak i ruszył w stronę czekającego na nich samolotu. Przełknęła ciężko ślinę, czując, jak wszystko podchodzi jej do gardła, gdy wchodził po rampie na pokład samolotu. Odwróciła się powoli.
- To co? Jedziemy do mnie? Nie sądzę, by kolejne samotne dni były dla was odpowiednie — zagadnęła ją Sarah, która już jakiś czas wcześniej pożegnała się z bratem.
- Chętnie skorzystam...
- Zrobimy sobie babski wieczór przy winie i świecach, gdy dzieciaki pójdą już spać.
- Z przyjemnością pogadam.
- I co? Jestem nienormalna, prawda? - Anna uśmiechnęła się do Sarah ponuro, gdy skończyła opowiadać swoją historię. Głos wielokrotnie się jej załamywał, łzy ciekły ciurkiem po policzkach, ale musiała wyrzucić z siebie cały żal i ból, jaki nagromadził się w niej przez te wszystkie lata. Ból, który ciągle spychała gdzieś w głąb siebie, by nikt nie dostrzegł, jak bardzo złamana jest. Ona również cierpiała z powodu koszmarów, budziła się w nocy zlana potem, nierzadko w mokrej pościeli, czując się coraz bardziej upokorzona. Nigdy nikomu nie powiedziała o swoich problemach, choć podejrzewała, że Steve mógł o nich wiedzieć, bo kilka razy zaproponował jej pomoc, którą zawsze odrzucała. Nie chciała nikomu się spowiadać, zwłaszcza na jakichś idiotycznych spotkaniach, gdzie głównym ich celem było wypowiadanie przez uczestników tych samych oklepanych zdań "Bądź silna", "Jesteśmy z tobą" itd. Ohyda, na samą myśl, zbierało jej się na wymioty. Ale do Sarah poczuła tak wielką sympatię, że po prostu musiała się jej ze wszystkiego wyżalić.
- Nie, nie uważam tak — odparła spokojnie czarnoskóra kobieta. - Kochasz mężczyznę, który przeszedł wiele złego i na początku nie potrafił okazać ci żadnych ciepłych uczuć. Ale dzięki tobie się zmienił. To naprawdę godne podziwu. Ale jak sama zauważyłaś, musisz mu wierzyć, inaczej w końcu wszystkie posypie się tak, że nie będzie już czego sklejać. Może i facet jest porywczy, nie znam go aż tak dobrze, ale sądzę, że cię nie skrzywdzi. Sama powiedziałaś, że chciał odejść, byś nie cierpiała. Wtedy darował ci życie, pozwolił zachować dziecko i pomógł ci wrócić do Stanów. Gdyby nie było w nim dobra, nigdy nie zdecydowałby się na takie czyny. A on to wszystko zrobił, pomimo że jacyś źli ludzie postanowili zamienić go w posłuszną maszynę do zabijania, starając się przy okazji wyplenić z niego całe dobro. Jak widać, nie udało im się to i akurat chwała im za to, bo dzięki temu James znów może mieć kochającą rodzinę i być szczęśliwy. Tylko, jak mówię, oboje musicie sobie w pełni zaufać. Rozumiem, że po przeszłości, która was połączyła, może to być nieco utrudnione, ale nie jest to niemożliwe. Tylko daj mu szansę. I powiedz mu wszystko to, co mnie. On na to zasługuje.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.