Uśmiechnął się szyderczo, po czym wpił się zachłannie w jej usta. Zamarła w jego ramionach, sztywna jak drut, gdy całował ją coraz ostrzej. Niemal natychmiast zrobiło jej się niedobrze, czuła, że jeszcze chwila i zwymiotuje, jeśli on nie przestanie, ale nie mogła nic zrobić. Był zbyt silny, by go odepchnąć, zawalczyć o własną wolność. Pisnęła cichutko, gdy wsunął dłoń w jej majtki, bezbłędnie odnajdując palcami jej łechtaczkę. Jęknęła niepowstrzymanie, co on odczytał jako wyraz rozkoszy. Uśmiechnął się zadowolony.
- Przestań — poprosiła cicho, gdy przeniósł się pocałunkami na jej szyję. W jej oczach po raz kolejny zalśniły łzy.
- Nie, maleńka — chrypnął, mocniej dociskając palce do jej guziczka. Gdy na nią spojrzał, w jego oczach widniało pożądanie i chora satysfakcja. - Mówiłem ci, jesteście moi.
- Nie! - spojrzała na niego wściekła. Zamarł, patrząc na nią zaskoczony, by po chwili roześmiać się głośno. Jednak w jego głosie nie słychać było radości. Założył ramiona na piersi i górując nad nią, spojrzał na nią kpiąco.
- Oh, naprawdę, Anno? - zapytał spokojnie. - Masz zamiar mi się sprzeciwiać?
- Dokładnie tak, James — warknęła, patrząc na niego z pogardą. - Nigdy nie byłam i nie będę twoją własnością, jestem wolnym człowiekiem i nie mam zamiaru dłużej pozwalać ci na takie podłe traktowanie mnie!
- I niby co zrobisz, by to zmienić? - prychnął. - Nic nie jesteś w stanie i doskonale o tym wiesz, bo jesteś tylko małą, zapomnianą przez wszystkich, nikomu niepotrzebną dziwką.
Przygryzła wargę, łapiąc wcześniej gwałtownie powietrze. Jego słowa uderzyły w nią ze zdwojoną siłą.
- Zamknij się, Barnes! - wrzasnęła, gdy zapłonął w niej gniew. - Nie masz prawa, by tak o mnie mówić, skurwielu!
- Coś ty powiedziała? - syknął, marszcząc brwi i patrząc na nią ostro. - Jak mnie nazwałaś?
- Doskonale słyszałeś! A teraz mnie przepuść.
- Nie — pokręcił stanowczo głową, łapiąc ją za włosy. Krzyknęła z bólu, gdy szarpnięciem przyciągnął ją do siebie. - Gdy urodzisz, pozbędziesz się tego bachora, a potem grzecznie pójdziesz na zabieg. Dzięki temu będę mieć pewność, że będę mógł zalewać cię tak często i mocno, jak tylko będę chciał, rozumiesz?
Nie miała pojęcia, jak, ale znalazła w sobie potrzebną jej siłę na wyrwanie się z jego uścisku i kiedy tylko to zrobiła, zamachnęła się i uderzyła go w twarz z całej siły. Zanim rzuciła się pędem w stronę drzwi, zdążyła jeszcze dostrzec na jego twarzy wściekłość wymieszaną z niedowierzaniem.
Szarpnięciem otwarła drzwi i ruszyła schodami w dół, mając nadzieję, że uda jej się uciec. Przynajmniej choć trochę. Chociaż przed blok, może ktoś ich zauważy, wezwie pomoc. Zbiegając niczym na skrzydłach, za sobą słyszała ciężki odgłos kroków James'a, który zbiegał za nią. Gdyby nie ten cholerny brzuch, z ostatnich stopni pewnie by zeskakiwała, choć wiedziała, że nawet wtedy by ją dogonił. Poczułaby jego metalowe palce zaciskające się na jej szyi. Wkrótce też przystanęła gwałtownie w połowie schodów, gdy Zimowy niczym duch wylądował ciężko tuż przed nią. Musiał zeskoczyć z piętra wyżej i zagrodził jej drogę ucieczki.
- Chcesz odejść — powiedział ochryple. Jego głos wyjątkowo nie zdradzał zdenerwowania, raczej strach.
- Tak. Zostaw mnie w spokoju! - pisnęła, patrząc na niego niepewnie. - Daj mi normalnie żyć!
- Nie potrafię, Anno. Dzięki tobie jestem lepszym człowiekiem — odparł, na co tylko prychnęła wściekle.
- Człowiekiem? Jakim niby człowiekiem? Ty nawet nie jesteś zwierzęciem, bo nawet one potrafią okazać miłosierdzie, ty po prostu jesteś bezwartościowym potworem. Jakimś popieprzonym tworem nieudanego eksperymentu! Bydlęciem, które nie ma prawa żyć!
- Nie mów tak, Anno - jęknął. - Nie mów tak, proszę.
- Będę mówić tak, jak mi się żywnie podoba! - syknęła. - Nic już dla mnie nie znaczysz! Jak głupia łudziłam się, że być może się zmienisz, wierzyłam w te twoje chuja warte zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że się mną zaopiekujesz. Chciałam dać ci uczucie, dzięki któremu zaczniesz w siebie znów wierzyć, ale ty na to nie zasługujesz. Jedynie na kulkę w łeb! Sprawiłeś, że najpiękniejszy dar, jakim jest nowe życie, jest jednocześnie najgorszym. Rzygać mi się chce na samą myśl o tym, że mam urodzić twoje dziecko. Nie usunę ciąży, ale gdy urodzę, oddam je. Próbowałam sobie wmówić, że pokocham je, bo tamto straciłam, ale dzięki tobie wiem, że tak nigdy się nie stanie. Nie chcę niczego, co będzie mi cię przypominać! - jęknęła, a po jej policzkach spłynęły obficie łzy. - Zniszczyłeś wszystko, co kiedykolwiek miało dla mnie jakąkolwiek wartość.
- Nie chciałem, by tak się stało — powiedział cicho, gdy zamilkła, by złapać oddech.
- Oh, ależ oczywiście, że chciałeś... Przecież po to mnie zniewoliłeś, po to mnie gwałciłeś... Bym przestała okazywać jakiekolwiek oznaki myślenia. Bym była ci uległa. Jesteś popieprzonym psycholem, który czerpie radość z krzywdy innych ludzi. Mam nadzieję, że zdechniesz gdzieś w jakimś rynsztoku i nikt za tobą nie zapłacze!
Bez słowa stanął pod ścianą, dając jej możliwość przejścia. Wzięła głęboki oddech i ruszyła dalej w dół. Gdy go wymijała, usłyszała cichutkie "Przepraszam", po czym zgięła się w pół, łapiąc kurczowo za brzuch. Byłaby niechybnie upadła, gdyby nie James, który wykazując się błyskawicznym refleksem, przytrzymał ją i unieruchomił.
- Co jest?
- Boli... Brzuch... - jęknęła. Nie czekając na dalsze wyjaśnienia, ostrożnie wziął ją na ręce i ruszył z nią do samochodu. Gdy ostrożnie już usadził ją na fotelu pasażera, odkrył, że jego dłonie pokryte są jej krwią.
- Trzymaj się — mruknął, wsiadając za kierownicę.
- Hej — wyszeptał, siadając kilka godzin później przy jej łóżku. Była blada i roztrzęsiona, przypięta do różnych urządzeń monitorujących stan jej zdrowia.
- Po co, żeś tu przylazł? - zapytała słabo, nie patrząc na niego.
- Chcę wiedzieć, jak się czujesz...
- Powinieneś się cieszyć... Dziecko co prawda przeżyło, ale nie wiadomo, czy urodzi się zdrowe lub, czy go nie stracę w dalszej fazie ciąży — wyszeptała, z trudem powstrzymując łkanie. Nie chciała, by widział, jak to przeżywa.
- Ale się nie cieszę. Ty również nie...
- Nic o mnie nie wiesz!
- Anno — westchnął, spuszczając głowę. - Wiem, że kochasz to dziecko. Wiem to, bo co noc słucham, jak mówisz do brzucha. Mówisz, jak bardzo cieszysz się, że je urodzisz. I płaczesz, bo nie potrafię dać ci tego, na czym ci zależy. Dlatego wiem, że kłamałaś w sprawie oddania go do domu dziecka. Nie zrobisz tego...
- Przestań — jęknęła.
- Masz rację, wszystko, na co zasługuję, to śmierć i powitam ją z prawdziwą rozkoszą. Gdy stąd wyjdziesz, zapewnię ci bezpieczny lot do Stanów i nigdy więcej mnie nie zobaczysz, obiecuję ci to.
- I tak ci nie wierzę.
- Przykro mi, Anno — wstał, patrząc na nią ponuro. W jego oczach był żal i ból. - Wiem, że źle zrobiłem. Chciałem mieć tylko wreszcie kogoś bliskiego.
- W takim razie spieprzyłeś to koncertowo. A teraz stąd wyjdź, Barnes — powiedziała słabo. - Wynoś się, nie chcę cię więcej znać!
Otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł z sali.
Dwa miesiące później.
Przystanął na skraju chodnika, obserwując idącą po drugiej stronie ulicy Annę. Jej brzuch urósł, a to oznaczało, że nadal była w ciąży. Odetchnął głęboko, przerabiając w myślach wszystkie możliwe scenariusze. Czy podejść do niej? Zagadać? Ale o czym? Przecież powiedziała mu wyraźnie, że nie chce go znać. Czy miał w ogóle prawo pytać jej, jak się czuje? Czy miał prawo wiedzieć, co z dzieckiem? Dlaczego w ogóle tak nagle zaczął się nim interesować? Przecież nigdy go nie chciał. Nie było mu potrzebne do szczęścia. A mimo to, wtedy, gdy wylądowała w szpitalu, gdy czekał, by dowiedzieć się, co z nimi, czuł przejmujący ból. I strach. Bał się, że jeśli Anna straci kolejne dziecko, nic już nie będzie trzymać jej przy życiu. A tego nie chciał. Pragnął, by przeżyła, by była szczęśliwa, nawet jeśli to miało oznaczać, że będzie musiał z niej zrezygnować. Ale przecież był w stanie to zrobić. Dla niej. Tylko dlaczego? Czyżby coś do niej czuł? Niemożliwe. Przecież HYDRA oduczyła go kochać, współczuć...
Usiadł na jednej z ławek w parku, częściowo skryty za gazetą, przyglądając się jej z pewnej odległości. Czytała książkę i wyglądała na szczęśliwą. Co jakiś czas głaskała się po brzuchu, a na jej ustach majaczył delikatny uśmiech. Co prawda nie wiedział i nie rozumiał, dlaczego została w Rumunii, ale cieszył się z tego. Miał możliwość ją pilnować. Nie miał wątpliwości, że HYDRA wciąż go szuka. Wolał więc mieć ją na oku. Co prawda jej dwumiesięczny pobyt w szpitalu nieco mu to uniemożliwił.
Naraz podniosła głowę znad czytanego tekstu i spojrzała wprost na niego. Zauważył, jak jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły. Nie uciekła jednak, wzięła tylko głęboki wdech i odwróciła wzrok. Zdecydował. Ruszył i po chwili przysiadł na brzegu ławki.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho, mając nadzieję, że zechce mu odpowiedzieć.
- Dobrze, ale ciąża nadal jest zagrożona — powiedziała oschle.
- Jak to? - zmarszczył brwi. - Dlaczego?
- Nie wiem. Wiem tylko, że muszę się oszczędzać i uważać na wszystko i co za tym idzie, lot do Stanów jest niemożliwy. Nie, dopóki nie urodzę.
- Przykro mi.
- Nie bądź śmieszny... Czego właściwie chcesz? Znów mnie porwać?
- Po co miałbym to robić? Przecież dałem ci spokój...
- Więc dlaczego tu teraz jesteś?
- Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna, Anno — spojrzała na niego niepewnie. W jej spojrzeniu dostrzegł strach. - Spokojnie... Nikt nas nie śledzi, ale wolę się upewniać.
- Po co? Przecież dla ciebie byłoby lepiej, gdyby to dziecko nie żyło...
- Anno, proszę cię, przestań — powiedział stanowczo. - Nie, nie byłoby lepiej. To dziecko jest z mojej krwi. Jedyny członek mojej rodziny, który jeszcze żyje, który być może będzie mnie pamiętać. Moje dziedzictwo, choć nie mam nic do zaoferowania.
Przekrzywiła głowę, nie bardzo wiedząc, czy wierzyć w jego słowa.
- James, jeśli sądzisz, że tymi ładnymi słówkami zatrzesz wspomnienia tego wszystkiego, co mi zrobiłeś, to grubo się mylisz. Co noc mam koszmary związane z tobą, budzę się z krzykiem i potem trudno mi zasnąć. Naprawdę nie chcę o tym pamiętać, a tym bardziej przez to wszystko ponownie przechodzić. To dla mnie zbyt trudne. Muszę brać leki, by móc w ogóle normalnie funkcjonować, rozumiesz? Wpędziłeś mnie w depresję, chciałam się zabić. Kolejny raz...
Zwiesił głowę, gdy dotarło do niego znaczenie wypowiedzianych przez nią słów.
- Nie wiem, jak mógłbym cię przepraszać, Anno. Miałaś rację, nie zasługuję ani na ciebie, ani tym bardziej na dziecko, które nosisz. Zawsze miałaś rację... Jestem tylko żałosną imitacją człowieka i powinienem zniknąć z powierzchni ziemi.
- Wiem — odparła sucho. Westchnął, wstając, a w piersi czuł gwałtowne ukłucie nieznanego mu dotąd bólu.
- Gdzie mieszkasz? - zapytał jeszcze.
- W ośrodku psychiatrycznym dla osób po próbach samobójczych.
- Przykro mi, naprawdę...
- Tak, mnie również... Idź już, proszę. Chcę być sama, James. Chcę wreszcie żyć normalnym życiem, bez ciągłego strachu i oglądania się za siebie w obawie, że kiedyś nas dopadną. Chcę zasypiać wieczorami z pewnością, że obudzę się następnego ranka. Przy tobie nie mam tej gwarancji. Jesteś niebezpiecznym człowiekiem. Ile razy przerabialiśmy ten sam scenariusz? Przepraszasz, obiecujesz poprawę, przez kilka dni jest ok, a potem znów krzywdzisz. Nie, James. To definitywny koniec, nie pozwolę ci się więcej skrzywdzić. Nie pozwolę ci skrzywdzić mojego dziecka. Walczę o nie każdego dnia i cały czas mam nadzieję, że będzie mi dane wziąć je na ręce, przytulić... Zaczęłam żyć normalniej, bez ciebie, James. W moim świecie nie ma już miejsca dla ciebie. Odejdź, proszę...
- Rozumiem — chrypnął. - Mam nadzieję, że znajdziesz miłość i szczęście po powrocie do Stanów. Tego właśnie ci życzę. Tobie i naszemu dziecku. Żegnaj, Anno. Byłaś światełkiem w moim mroku. Przepraszam, że je zgasiłem.
Odwrócił się i ruszył przed siebie, czując się tak, jakby ktoś wykrawał mu właśnie wnętrzności tępą łyżką. Przystanął gwałtownie, gdy do jego uszu dobiegło jej żałosne łkanie. Zerknął na nią przez ramię. Trzęsła się od szlochu. W pierwszym odruchu zrobił nawet krok, by do niej podbiec i utulić ją w ramionach, obiecać jej, że wszystko będzie dobrze, ale cofnął się w końcu, czując, że to nie skończyłoby się zbyt dobrze. A teraz naprawdę nie chciał jej już krzywdzić. Miała rację, udało jej się go zmienić. Szkoda tylko, że stało się to takim kosztem. Każdego dnia żałował, że nie wypchnął jej wtedy z samochodu, gdy powiedziała, że zostaje. Że nie zmusił jej, by wsiadła do tego pieprzonego samolotu. Teraz jego dziecko mogło umrzeć. Rozwijało się, kochała je, a mogła je stracić. Tylko dlatego, że był skurwielem i ją skrzywdził.
Z głośnym westchnieniem położył się na podłodze, zamykając oczy. Po policzkach spłynęły mu gorzkie łzy. Chciał ją odzyskać, miał nadzieję, że być może jakimś cudem mu wybaczy i wróci do niego, pomoże mu być szczęśliwym człowiekiem. Przeliczył się. Nienawidziła go i nie mógł jej za to winić. To on wszystko zepsuł. Choć czy to takie trudne zrozumieć, że on chciał tylko zaznać nieco szczęścia? Przecież po tym wszystkim, co spotkało go w HYDRZE, chyba miał do tego prawo, czyż nie? Najwyraźniej jednak nie...
- "Zawiodłeś mnie, James" - usłyszał cichy głos pełen bólu. Otworzył oczy i spojrzał w bok. N podłodze nieopodal niego siedziała jego siostra.
- Becca — chrypnął, podnosząc się do siadu. - Co tu robisz?
- Użalam się nad tobą — westchnęła. - Mówiłam ci, że nie możesz się zabić, bo masz tu do wykonania ważną misję. A ty ją schrzaniłeś, braciszku.
- Chodziło ci o dziecko? - zmarszczył brwi. Kiwnęła głową, patrząc na niego poważnie. - Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Bo nigdy byś mi nie uwierzył. Odsunąłbyś się od Anny lub skrzywdził ją mocniej niż do tej pory. A chciałam, byś wreszcie był szczęśliwy.
- Jak widać, twój plan się nie powiódł.
- Tak, udało ci się go świetnie spieprzyć, James — westchnęła, kręcąc głową z politowaniem. - Gdybyś tak bardzo nie podlegał swoi instynktom, gdybyś tylko więcej pracy włożył w kontrolowanie siebie, to wszystko pewnie wyglądałoby zupełnie inaczej. Anna wciąż byłaby z tobą, być może szczęśliwa. No i nie musiałabym tak wiele energii wkładać w utrzymywanie twojego nienarodzonego dziecka przy życiu.
- Co?! Becca, o czym ty mówisz?!
- O tym, że nieomal ich wtedy zabiłeś... Lekarzom cudem udało się uratować to maleństwo i Annę. Gdyby tylko usłyszała, że je straciła, odeszłaby. Nie miałaby po co żyć.
- To nie jest prawda! - warknął.
Westchnęła, skubiąc w palcach rąbek swej sukienki.
- Co mam ci powiedzieć? - spojrzała na niego smutno. - Nie wiem, czy dziecko przeżyje podczas porodu, to już nie zależy ode mnie. Będę jej pilnować aż do rozwiązania, ale to wszystko.
Zwiesił głowę, ukrywając twarz w dłoniach.
- Czy jest coś, co mogę zrobić? - zapytał w końcu.
- Nie bezpośrednio.
- A pośrednio? - spojrzał na nią błagalnie.
- Módl się, James. To zawsze pomaga.
- Nie umiem! Nie wiem jak!
- Co czujesz, gdy myślisz o Annie i dziecku? Bo wiem, że nie jest już to złość. Przynajmniej nie złość na nich, prawda?
- Tak — przytaknął cicho. - Chciałbym, by urodziła i była szczęśliwa.
- Boisz się o nich. Widzę to w twoim sercu.
- A mam je jeszcze? - uśmiechnął się ponuro.
- Oczywiście, że masz, braciszku, tylko zapomniałeś, jak się go używa. Ale strach o ich zdrowie, żal do siebie samego o to, co im zrobiłeś, to już dobry zaczątek tego, by błagać o przebaczenie i pełnię zdrowia dla twego dziecka.
- Ale czy to pomoże? Przecież ja w to wszystko nie wierzę.
Pochyliła się i trzasnęła go w twarz. I choć była duchem, uderzenie odczuł, jakby spotkał się z rozpędzonym walcem drogowym.
- Becca, co ty? - jęknął, łapiąc się za obolały policzek.
- Jeśli mówię ci, że modlitwa pomoże, to tak będzie — syknęła, a jej cała postać rozświetliła się nagle oślepiającym blaskiem, od którego musiał przymknąć oczy, by nie stracić wzroku. W powietrzu poniósł się cichy świst, a do jego nosa doleciał zapach świeżo ściętej trawy i wanilii. Upadł na plecy, patrząc z przerażeniem, na byt, który kiedyś był jego ukochaną siostrzyczką. Wkrótce blask zniknął. Becca miała na sobie teraz jasną sukienkę, zupełnie inną od tej, w której dwukrotnie mu się ukazała.
- Kim... kim jesteś?
- Nie domyślasz się? - uśmiechnęła się łagodnie. - Zastanów się, dlaczego sprawuję opiekę nad Anną i twoim dzieckiem...
- Jesteś...aniołem, tak?
- Brawo, geniuszu — uśmiechnęła się, wyciągając do niego rękę, by pomóc mu wstać. Gdy ich dłonie się złączyły, poczuł przechodzący go prąd. - Nie mogę uleczyć cię z tego, co zrobili ci Rosjanie, ale przynajmniej sprawię, że w twym sercu nie będzie już więcej nienawiści.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
elenawest
Dziękuję za tę łapkę w dół 🤣