Zagubiony |18+| rozdział 23

Zagubiony |18+| rozdział 23- I jak? - zapytała Shuri, gdy Anna wróciła jakiś czas później do pałacu. - Zostajesz tu z nami?
- Zostaję — odparła Anna cicho, siadając na krześle i patrząc z miłością na śpiącą w kołysce córeczkę.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę. James zasługuje na tą szansę, którą mu dajesz. Byłam raz świadkiem, jak mówił do zdjęcia, które trzyma w ramce. Nie mogłam uwierzyć, że to człowiek, który przez tyle lat był sowieckim zabójcą. I jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczach takiego bólu. On naprawdę cię kocha, tylko że zrozumiał to nieco za późno.
- Wiem... Ja też go kocham, choć może wydawać się to głupie, biorąc pod uwagę wszystko, przez co przeszłam, gdy z nim byłam. Z własnej woli czy też nie.
- Oboje nie powinniście już tego rozpamiętywać. Jesteście teraz zupełnie innymi ludźmi, a gdy uda mi się wreszcie usunąć z James'a kod aktywacyjny, będzie wolny od Hydry raz na zawsze.
- Jesteś pewna, że jest to proces wykonalny? - Anna spojrzała na księżniczkę poważnie.
- No pewnie, tylko że zajmie mi to nieco więcej czasu, niż pierwotnie sądziłam. Rosjanie znakomicie znali się na swojej robocie i kod aktywacyjny jest w nim głęboko utkwiony, ale skoro udało mi się wyjąć kulę z kręgosłupa agenta Rossa, który teraz normalnie funkcjonuje, to uda mi się też i z twoim mężczyzną. Wreszcie będziecie mogli stworzyć normalny dom. Biały wilk wreszcie zazna spokoju.
- Biały wilk?
- Tak mówimy tutaj na James'a. To przezwisko, które nadały mu dzieci z wioski — wyjaśniła Shuri, uśmiechając się do dziewczyny przyjaźnie. - Bardzo go polubiły i często się z nim bawią lub po prostu przyglądają, jak śpi — zachichotała. - Nie musisz się obawiać o swe dziecko, James by go nie skrzywdził.
- Muszę to wiedzieć na sto procent, rozumiesz? Kiedyś już chciał je zabić i...
- To było kiedyś — przerwała jej stanowczo. - Może i był wtedy zły, tego nie wiem, ale ty nie widziałaś jego cierpienia, gdy tu przyleciał. Przez kilka tygodni pozostawał w hibernacji, bo bał się, że komuś zaszkodzi. Gdy wyszedł, zajął się wypasaniem owiec i podobnie do nich jest łagodny...
Anna westchnęła cicho.
- Chciałabym wierzyć, że to prawda. Ale proszę, daj mi czas. Ja też muszę sobie to wszystko poukładać.

Miesiąc później.
- Poczekaj tutaj — powiedziała cicho Ayo, stanowczo kładąc dłoń na ramieniu Anny. - Może być różnie, choć ufam księżniczce, ale jestem przekonana, że ten dumny mężczyzna nie chciałby, byś widziała, co się z nim dzieje, jeśli kod zadziała. Bądź też nie... Dlatego proszę, trzymaj się z dala, póki nie będę mieć pewności, że wszystko jest z nim w porządku.
- Dobrze. - Anna przełknęła głośno ślinę, zestresowana całą sytuacją. Co prawda Shuri zapewniła ją, że kod nie zadziała, ale środki bezpieczeństwa, jakie mimo wszystko przy tym zastosowali, były nad wyraz wymowne. Patrzyła, jak Ayo rusza w ciemności ku płonącemu w oddali ognisku, przy którym siedział zgarbiony James. Wciąż odmawiał założenia swego nowego bionicznego ramienia. I teraz pomimo odległości, jaka ich dzieliła oraz ciemności, zdołała dostrzec, jak mężczyzna bardzo jest zestresowany.
- Jesteś pewna, Ayo? - dotarło do niej jego pytanie. Zauważyła, że głos mu drży.
- Nie pozwolę ci nikogo więcej skrzywdzić — odparła zastępczyni dowódcy Dora Milage, powoli okrążając Barnesa i recytując tych dziewięć kluczowych słów, które sprawiały, że James przestawał być sobą, a stawał się zimnokrwistym mordercą, który nie pamiętał, kim naprawdę jest. Lecz, gdy doszła do czwartego słowa, Bucky powiedział ochryple:
- To nie działa.
Serce Anny dosłownie zamarło. Czyżby jednak się udało? Zakryła usta dłonią, oczekując na to, co się następnie stanie, ale kiedy Ayo dotarła do ostatniego słowa, James wciąż siedział na swoim miejscu, najwyraźniej zbyt odrętwiały, by zrobić cokolwiek. A potem Dora Milaje powiedziała spokojnie:
- Jesteś wolny...

- Udało się — powiedział James jakiś czas później, uśmiechając się do Anny nieco niepewnie. Jego oczy wciąż były zaczerwienione. Kiwnęła głową, bojąc się odezwać. Wiedziała doskonale, że drżący głos zdradzi niechybnie jej silne emocje. Tak bardzo się przecież cieszyła, że mężczyzna przestał wreszcie cierpieć. Że już nigdy nikt go nie aktywuje, nie wykorzysta do swoich celów... - W porządku? - zapytał, zauważając, że nie odpowiedziała.
- Tak — wyszeptała w końcu, ze wszystkich sił starając się opanować. - W porządku. A ciebie? - wzięła głębszy oddech i spojrzała wreszcie na niego. Uniósł dłoń i delikatnie pogładził ją po policzku. Zadrżała nieco, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego.
- Jestem wolny — powiedział powoli, delektując się dotykiem jej aksamitnej skóry. - Shuri zrobiła znakomitą robotę.
- To prawda — uśmiechnęła się przez łzy, które gwałtownie napłynęły jej do oczu.
- Błagam, nie płacz, Anno — jęknął, ścierając kciukiem łzy, które spłynęły jej po policzkach.
- Tak bardzo się cieszę — przyznała, łkając cicho. Przez chwilę trwał w bezruchu, całkowicie zaskoczony jej słowami i reakcją, a potem przytulił ją mocno ramieniem, chowając twarz w jej pachnących włosach.
- Zostaniesz ze mną? - zapytał ochrypłym od emocji głosem. Aniu, błagam cię. Przecież ja cię kocham. Wiem, że jestem durniem i osłem totalnym, bo pozwoliłem ci odejść, ale...
Nie dokończył. Przyłożyła mu drżącą dłoń do usta i uśmiechnęła się leciutko.
- Ja też cię kocham - wyszeptała, delikatnie sunąc kciukiem po jego dolnej wardze. - Zawsze cię kochałam, James...
- Wiesz, że na to nie zasługuję...
- Mylisz się, kretynie - ofuknęła go, kładąc mu dłoń na policzku. - Każdy jest wart szczęścia i miłości w życiu. Oboje tego nie mieliśmy, więc wreszcie na to zapracujmy, ok? A teraz chodź do naszej córki.
Uśmiechnął się nieznacznie, niepewny, czy dziewczyna żartuje czy też nie, po czym skinął głową, łapiąc ją mocno za rękę.
- Obiecuję, że już nigdy was nie zostawię. Będę przy was i zrobię wszystko, byście byli przy mnie bezpieczni - powiedział, patrząc jej poważnie w oczy.
- Wiem to. Widzę przecież, jak bardzo się zmieniłeś. Chodź, czas byście się wreszcie poznali...


Westchnął ciężko, ale z ulgą, patrząc na drobną dziewuszeczkę leżącą w kołysce.
- Jest piękna — wyszeptał, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od maleńkiej. - I tak bardzo podobna do ciebie...
- Ma twoje oczy — odparła Anna, ukradkiem ścierając kilka łez. Widok, jaki przedstawiał sobą klęczący przy dziecku James, ściskał bowiem za serce. Pierwszy raz widziała go tak wzruszonego, jeśli nie brać pod uwagę sytuacji sprzed kilkunastu godzin, kiedy to wreszcie został uwolniony spod ciążącego na nim niechcianego brzemienia. Co prawda doskonale wiedziała, że droga, do całkowitego wyzwolenia od tragicznej przeszłości usiana będzie licznymi cierniami i długa, ale bynajmniej nie odstraszało jej to. Czuła się tak, jakby i jej ktoś zdjął z ramion olbrzymi ciężar. Widziała ulgę w jego zaczerwienionych od płaczu oczach i widziała zmianę, jaka w nim zaszła. Choć nie znała z czasów przed wypadkiem w Alpach, miała wrażenie, że wrócił ten dawny James. Wreszcie się uśmiechał.
Odwrócił głowę, spoglądając na nią z szerokim uśmiechem.
- Jest idealna i nigdy nie myślałem, że będę mieć tak wspaniałą córkę. Nie marzyłem o tym, bo zdaje się, że niespecjalnie mi na tym kiedyś zależało, ale teraz wiem, że bardzo wiele bym stracił, gdybym... Gdybym nie pozwolił ci w końcu odejść — westchnął. - Choć w sumie i tak niewiele brakowało, a nigdy byśmy się nie spotkali ponownie. Chyba będę musiał podziękować Steve’owi...
- Ucieszy się, wiedząc, że już z tobą dobrze — odparła, gładząc go po policzku.
- Jeszcze nie wszystko, ale jest lepiej — przyznał. - Teraz przynajmniej już nigdy nikt mnie nie aktywuje. Nie będę stanowił zagrożenia dla ciebie i naszej córki.
Kiwnęła głową.

Obudziła się gwałtownie, słysząc jego głośny, pełen boleści jęk. Westchnęła, wstając i ruszyła do drugiego pomieszczenia, zaadoptowanego na sypialnię dla James'a. Jak zwykle od tygodnia, spał na podłodze, pomimo że wstawione tam było wygodne łóżko. Gdy rozbłysło światło, dostrzegła, jak rzuca się po posłaniu, mamrocząc coś niezrozumiale.
- James — powiedziała cicho, potrząsając nim stanowczo za ramię. - Obudź się!
Usiadł gwałtownie na posłaniu, zaciskając dłoń w pięść i spojrzał na nią mało przytomnie. Przygryzła wargę, widząc w jego oczach strach. Pomimo najszczerszych chęci i działań wakandyjskich medyków i niesamowitych zdolności Shuri, nikt nie potrafił wyleczyć James'a z nocnych koszmarów. To, co przeżył w swojej kilkudziesięcioletniej przymusowej służbie u Rosjan i Niemców, odcisnęło na jego psychice zbyt bolesne ślady, by zmęczony i wielokrotnie złamany umysł, poradził sobie z nimi w czasie krótszym, niż kilka lat.
- Anno... Zrobiłem ci coś? - zapytał cicho, ocierając pot z twarzy. Pokręciła przecząco głową.
- Nie, jedynie jęczałeś przez sen. Co ci się śniło? - usiadła obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Naprawdę będzie lepiej, jeśli nie będę opowiadać ci moich koszmarów ze szczegółami — mruknął, sięgając po szklankę wody, stojącą nieopodal. Opróżnił ją jednym haustem.
- No dobrze, ale połóż się przynajmniej na łóżku. Przecież tutaj musi ci być strasznie niewygodnie i zimno...
- W Wakandzie nawet noce są ciepłe, nie zauważyłaś? - uśmiechnął się lekko.
- Zauważyłam. Nie o to mi chodzi... Dlaczego śpisz na podłodze, skoro masz własne łóżko?
- Tak jest lepiej. Poza tym często tak sypiałem w Rosji — odparł.
- A wtedy na Ukrainie i wszędzie indziej, gdzie byliśmy razem, spałeś w łóżku. Co więc się teraz nagle stało?
Westchnął, czochrając sobie włosy niemiłosiernie.
- Tam było inaczej — powiedział w końcu.
- No właśnie, teraz jest lepiej. Więc nie jęcz z łaski swojej, tylko kładź się jak człowiek...
- Anno — jęknął. - Dobrze wiesz, że koszmary mnie męczą i już kilka razy spadłem... Nie jest to najmilszy ze sposobów na wybudzenie się z koszmaru — niby żartował, ale jego oczy pozostały smutne.
- Kretyn z ciebie, James... Właź do łóżka albo sama cię tam zaciągnę! - zagroziła, patrząc na niego ostro.
- Ty nigdy nie odpuszczasz, co? - skrzywił się, wstając z cienkiego materaca rozłożonego na podłodze.
- Jeszcze tego nie zauważyłeś? Cóż, najwyraźniej taki staruszek jak ty, musi mieć już coś nie tak z oczami... - mruknęła, wracając do swojego łóżka i zostawiając James'a oszołomionego jej słowami.
- Staruszek? - syknął, wchodząc za nią do pokoju. - Staruszek? - powtórzył nieco głośniej. - Przypominam ci, że mam...
- Nieco ponad sto lat — uśmiechnęła się lekko. - I mów ciszej, bo obudzisz małą.
- Wybacz...
- Tak, mam sto lat i co z tego, skoro wcale tak nie wyglądam? - przysiadł na jej łóżku.
- Nic — wzruszyła ramionami. - Wiesz przecież, że mnie to wcale nie przeszkadza... I ty chyba również na aż tyle się nie czujesz, co?
Pokręcił przecząco głową.
- Więcej, niż połowę życia spędziłem zahibernowany, więc nie, nie czuję się tak — przyznał. - Czasami wciąż mam wrażenie, że jest co najwyżej czterdziesty piąty i tę przepaść uświadamiam sobie, gdy spojrzę tylko na tę całą technologię, która mnie tu otacza. Nie powiem, bywa użyteczna, ale jednocześnie mocno przerażająca.
- Powinieneś wreszcie zacząć się uczyć nowinek. Shuri mówi, że to pozwoli ci wdrożyć się w nowe życie. Jestem tego samego zdania — ziewnęła dyskretnie. Był przecież środek nocy.
- Połóż się i śpij — pocałował ją w dłoń, widząc, że dziewczyna jest zmęczona. Przecież jeszcze nie tak dawno wstawała nakarmić małą.
- Ty też — mruknęła, okrywając się cienką kołdrą.
- Posiedzę jeszcze. Całkiem się rozbudziłem i przepraszam, że przy okazji również ciebie.
- Naprawdę nic się nie stało. Dobranoc, James.
- Słodkich snów, gwiazdeczko...

Następnego dnia zaskoczona zauważyła, że wbrew jej namowom James nie skorzystał z łóżka. A przynajmniej nie ze swojego, bowiem gdy tylko się obudziła, wyczuła go za swoimi plecami. Z pierwszym odruchu chciała na niego wrzasnąć, by się wynosił, przecież mimo poprawy jego zdrowia psychicznego, nie pozwoliła mu, by z nią spał, ale już w sekundę potem jej serce najpierw struchlało, by następnie całkiem się rozpłynąć. Okazało się bowiem, że James spał spokojnie, trzymając na swojej klacie śpiącą córeczkę, którą ostrożnie obejmował zdrowym ramieniem.
- James — wyszeptała. - Obudź się. Co ty wyprawiasz?
- Mała marudziła po tym, jak zasnęłaś — odparł całkiem przytomnie, nie otwierając jednak oczu. - Nie chciałem cię budzić, spałaś tak spokojnie, że zdecydowałem wziąć Beccę na kolana, by się uspokoiła. Ale gdy chciałem włożyć ją z powrotem do kołyski, znów zaczynała marudzić, więc najpierw pomyślałem, żeby położyć ją koło ciebie, ale kiedy zacisnęła piąstkę na mojej koszulce, nie miałem serca, żeby ją od siebie odrywać.
- Ale dlaczego położyłeś się z nią właśnie tutaj, a nie u siebie? - zmarszczyła lekko brwi, choć w gruncie rzeczy nie była na niego zła. Może jedynie nieco przestraszona sytuacją, że mała mogła spaść.
- Pomyślałem, że dobrze by było, gdyby jednak czuła obok twoją obecność — w końcu spojrzał na nią. - Źle zrobiłem?
- Nie, wręcz idealnie. Przyznam, że nie sądziłam, iż tak szybko wczujesz się w rolę ojca...
- Cóż, zawsze szybko dostosowywałem się do panujących warunków. Takie życie żołnierza...
- Teraz już nim nie jesteś. Ani Zimowym, ani żadnym innym.
- Wiem, ale stare nawyki ciężko wykorzenić — stwierdził, podnosząc się ostrożnie. Becca wciąż spała jak zabita, przy okazji nieco obśliniając mu przód koszulki.
- Będziesz musiał się umyć — uśmiechnęła się lekko, obserwując, jak mężczyzna zanosi dziecko do łóżeczka. Widok, który sobą przedstawiali, był niemal sielankowy.
- Przecież nic się nie stało — stwierdził. - Ale i tak pójdę pod prysznic.
Przytaknęła, odprowadzając go wzrokiem, a kiedy wyszedł, wyskoczyła z łóżka jak oparzona i zajrzała do kołyski. Maleńka jakby wręcz uśmiechała się delikatnie przez sen, więc Anna odetchnęła z ulgą. Może i James przestał już być Zimowym Żołnierzem, ale jeśli chodziło o zdrowie i życie jej córki, mimo wszystko nie ufała mu jeszcze w pełni.
- Anno, przepraszam, że proszę o to akurat ciebie, ale czy mogłabyś mi pomóc z tym cholerstwem? - zapytał kilkanaście minut później, wchodząc ponownie do jej pokoju. Miał mokre włosy i był jedynie w bokserkach. Do resztek lewego ramienia przyciskał ręcznik, w dłoni trzymając dodatkowo czarny ochraniacz. - Nie zapnę tego sam — przyznał cicho. Spojrzała na niego i lekko zamarła, widząc, jak w czasie ich nieobecności jeszcze mocniej wyrobił sobie mięśnie. Poczuła się nieco dziwnie.
- Tak, oczywiście — szepnęła, podchodząc do niego. Opuścił ręcznik, co ukazało jego ranę w pełnej krasie. Widząc to, zagryzła wargę i chwyciła ochraniacz drżącymi palcami.
- Nie musisz tego robić, jeśli cię to obrzydza — powiedział cicho, widząc, że zbladła.
- Nie obrzydza, po prostu jestem zaskoczona rozmiarem zniszczeń — odparła, zapinając mu ochraniacz. - Wcześniej nie było widać, ile blizn masz...
- Nie zwracam na nie uwagi. Teraz już nie bolą — przyznał, patrząc na nią poważnie, gdy wciąż trzymała nieco drżące dłonie na jego ramieniu. - Anno, wszystko w porządku?
Podniosła na niego wzrok, w jednej sekundzie tonąc w błękicie jego tęczówek. Zapomniała już, jak przeszywający potrafił być jego wzrok i jakie dreszcze nim u niej wywoływał.
- James... - szepnęła, niemal zapominając, jak się oddycha. Jeszcze nigdy nie działał na nią w taki sposób jak teraz.
- Tak, Aniu? - również wyciszył głos, jednocześnie go obniżając. Poczuła, że dostała gęsiej skórki.
- Mogę ci zaufać? - zapytała, teraz już niemal widocznie drżąc. Jej ciało rwało się do jego.
- Zawsze, maleńka — odparł, nachylając się do niej lekko. Ręcznik wylądował na podłodze...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i fantasy, użyła 3088 słów i 16847 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto