Zagubiony |18+| rozdział 24

Zagubiony |18+| rozdział 24Uśmiechnęła się jeszcze ciut niepewnie, stając lekko na palcach i przymykając oczy. Po chwili dotknął wargami jej ust, a kiedy te się spotkały po tylu miesiącach rozłąki, ich pocałunek natychmiast wszedł na kolejny poziom. Nie bawili się w żadne czułości, od razu połączyli języki w szaleńczym tańcu. Objęła go za szyję, nie pozwalając mu się ruszyć, ale nawet o tym nie myślał. Liczyła się tylko Anna. Pachnąca i smakująca jak zawsze obłędnie, więc przyciągnął ją bliżej siebie ramieniem. Tak bardzo chciał się w niej głęboko zanurzyć, ale obiecał sobie, że nie zrobi niczego, jeśli ukochana nie da mu na to wyraźnego pozwolenia. Nie miał zamiaru stracić jej po raz kolejny przez swoją ignorancję...

Westchnęła drżąco, gdy wreszcie się od niej oderwał i oparł czoło o jej.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo za tym tęskniłem — powiedział ochryple, uśmiechając się do niej ciut niepewnie. Nie wiedział przecież, czy nie jest to przypadkiem, tylko chwilowa sytuacja i za moment nie zostanie przez nią odepchnięty. - Tęskniłem za tobą każdego dnia, tak cholernie żałując, że nie potrafiłem zawalczyć o własne szczęście, gdy mi je dawałaś.
Pogładziła go czule po policzku, patrząc mu poważnie w oczy.
- Wiem, James — wyszeptała. - Już o tym rozmawialiśmy. Postanowiłam dać ci szansę, bo bez ciebie to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Wiem, że nie jestem normalna, ale chcę z tobą być pomimo tego wszystkiego, co się między nami wydarzyło. Ale kto wie, może właśnie tak miało być?
- Jesteś taka mądra, księżniczko. Mądra i śliczna. Przysięgam ci, że już nigdy cię nie zostawię. Ani ciebie, ani naszej córki. Zbyt wiele dla mnie znaczycie. Wrócimy do Stanów, zbuduję nam dom i jeśli tylko się zgodzisz, to z największą ochotą dam ci kolejne dziecko.
- Spokojnie, ogierze — uśmiechnęła się lekko. - Z tym to dajmy sobie jeszcze trochę czasu, ok? Najpierw wychowajmy Beccę. Przynajmniej trochę, dobrze? Chciałabym się tobą nacieszyć. Tak naprawdę.
- Dla ciebie wszystko, moja cudna — odparł i schylił się po ręcznik.
- Nie przeszkadza mi to, że jesteś nagi — wyszeptała, rumieniąc się wściekle i przygryzając dolną wargę. Spojrzał na nią zaskoczony, by następnie uśmiechnąć się cwanie.
- Czyżbyś miała ochotę? - mruknął nisko. Kiwnęła głową, łapiąc go za rękę i pociągając lekko w stronę łóżka.
- Ale jestem kaleką... - zauważył.
- Tylko, jeśli faktycznie w to wierzysz — odparła, siadając na skraju łóżka.
- Ale...
- Buck, chcesz się ze mną kochać, czy nie? - fuknęła, patrząc na niego roziskrzonym wzrokiem.
- Czy chcę? - prychnął. - Anno, doprowadzę cię na taki szczyt, że ochrypniesz od krzyków, a na tyłku nie siądziesz przez tydzień — powiedział poważnie, ściągając z niej spodnie wraz z bielizną. Uśmiechnęła się do niego figlarnie, gdy już pozbyła się całego odzienia i legła na czystej pościeli, rozkładając delikatnie nogi. Opadł na kolana, po czym zaciągnął się głęboko i złożył na jej różowej cipce soczysty, namiętny pocałunek, który sprawił, że pisnęła cicho. - A nawet jeszcze porządnie nie zacząłem — zauważył, patrząc w jej roziskrzone oczy i dotykając końcówką języka jej sterczącej łechtaczki. Odrzuciła głowę do tyłu, jęcząc niepowstrzymanie na tę pieszczotę, bowiem wielomiesięczna posucha sprawiła, że teraz była bardzo wyposzczona. Ona najwyraźniej też, bo mruknąwszy jeszcze, że wspaniale pachnie, niemal się na nią rzucił i zaczął ją ssać łapczywie. Zamknął oczy zachwycony, czując, jak jego penis budzi się coraz bardziej do życia i drga podniecony. Anna natomiast zacisnęła dłonie na pościeli, drżąc na całym ciele za każdym razem, gdy dotykał jej wrażliwej łechtaczki.
Po chwili ostrożnie wsunął palec w jej nadal ciasną cipkę i zaczął min zataczać delikatne kółeczka, co sprawiło, że natychmiast zakryła sobie usta dłonią.
- Mocniej, James — poprosiła nieco stłumionym głosem.
- Kochanie, spokojnie — uśmiechnął się, oblizując usta. - Dojdziesz i to nie jeden raz, ale jeszcze nie teraz...
Po kilku pchnięciach, do palca dołączył drugi, a jego język rozpoczął wprost szaleńczy taniec. Wyrwała spod siebie niewielką poduszkę i zacisnęła na niej zęby, jęcząc piskliwie. Mimo skrajnego uniesienia nie chciała obudzić córeczki. Jej jęki rozbrzmiewały coraz częściej i były coraz bardziej urywane, a jej cipka, tak spragniona bliskości mężczyzny, tego właśnie mężczyzny, zaczęła się zaciskać miarowo na jego palcach, naznaczając je coraz większą ilością soczków, które wkrótce pokryły niemal całą jego rękę. Gdy poczuł, że dziewczyna jest już naprawdę blisko spełnienia, maksymalnie przyspieszył ruch dłoni, czując, jak wzbiera w niej ogromna fala, której nie będzie mogła już długo powstrzymywać. Sam również to czuła, wraz ze wzrostem przyjemnie pulsującego bólu w dole podbrzusza. Wkrótce też niezdolna już do hamowania swych reakcji, wygięła się ostro w łuk i doszła, tryskając długo i obficie, swoje wrzaski tłumiąc poduszką przyciśniętą do twarzy. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, a tymczasem James wyprostował się lekko i oblizał usta, z rozkoszą smakując jej słodko-gorzki nektar.
- Odwróć się na brzuch, kochanie — powiedział stanowczo, lecz z uczuciem. Spojrzała na niego, niewiele widząc przez zamglone ekstazą oczy, mruknęła coś niewyraźnie i z niemałym trudem przekręciła się na brzuch, jak poprosił. - Nieziemsko smakujesz — chrypnął jej do ucha. Wzdrygnęła się lekko. Nawet nie poczuła, kiedy znalazł się nad nią. Czasami naprawdę zachowywał się jak kot.
- Weź mnie — poprosiła cicho, klękając. Ręce i nogi wciąż jej drżały po intensywnych doznaniach, ale była już gotowa na kolejną dawkę przyjemności. Wręcz nie mogła się jej doczekać. Pisnęła cicho, gdy dał jej lekkiego klapsa w wypięty pośladek, po czym naparł na jej mokrą cipeczkę swoją sztywną pałą. Mruknęła zadowolona, gdy wsunął się w nią tuż za żołądź i zaczął zataczać w niej niewielkie kółka. Przygryzła wargę i zadrżała, a w oczach zalśniły jej łzy. Właśnie tego potrzebowała. Ale nie tak płytko, jak teraz. Chciała go całego. Głęboko i mocno.
- James — jęknęła błagalnie.
Na to właśnie czekał. Słysząc ją, wbił się w nią płynnym ruchem po same jądra, który sprawił, że kwiknęła z rozkoszy, zaciskając dłonie na pościeli, po czym wysunął się z niej niemal do samego końca i ponownie rozpoczął kółeczka. Gdy poruszyła niecierpliwie biodrami, wymierzył jej kolejnego klapsa, sycząc, by się uspokoiła, a potem wszedł w nią ostro i od razu rozpoczął w niej szaleńczy pęd. Jego nabrzmiałe oczekiwaniem jądra obijały się o jej pośladki z głośnymi plaśnięciami, a te z kolei mieszały się z ich jękami, których już oboje nie potrafili powstrzymać.
- Mocniej, Buck — poprosiła, gdy fala znów zaczęła wzbierać w jej podbrzuszu. Warknął, gryząc ją w szyję i ścisnął jej pośladek, po czym przyspieszył maksymalnie, czując, że za chwilę najpewniej dojdzie. Gdy trysnęła po raz drugi, mocząc niemal całe prześcieradło, wbił się w nią po raz ostatni i doszedł głęboko w niej, jęcząc ochryple jej imię. Czując, jak zalewa ją obficie strumieniem gorącej spermy, ostatni raz wygięła się w łuk, po czym opadła bez sił na poduszkę, dysząc ciężko.
- Jesteś wspaniały — wyszeptała, ledwo potrafiąc złożyć sensowne zdanie, gdy opadł obok niej, uśmiechając się szeroko i nad wyraz głupkowato.
- A ty jeszcze lepsza, mała — pochylił się i złożył na jej szyi namiętny pocałunek, ssąc i przygryzając jej skórę w taki sposób, że wkrótce powstała porządna malinka. - Oznaczona — zaśmiał się, z dumą podziwiając swój efekt.
- Nawet podwójnie — przyznała, przekręcając się na bok i przytulając do niego. Pogładził ją po boku, wyczuwając, że Anna nadal drży. Zarzuciła nogę na jego, uśmiechając się do niego figlarnie. - Mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec?...
- Ani trochę — zaśmiał się, całując ją słodko. - Po prostu daję ci nieco odpocząć, skarbie. Jeśli masz ochotę, prześpij się trochę, bo potem zamierzam odnieść Beccę do Shuri albo Ayo i zająć się bardzo porządnie moją ukochaną. Musisz wiedzieć, że był to dopiero przedsmak tego, co cię czeka.
- Cudownie. Wprost nie mogę się doczekać — zawiadomiła go z szerokim uśmiechem. - Ale teraz pozwól, że ci się odwdzięczę...

Trzy miesiące później.
Z niepokojem przyglądała się zmierzającej w ich stronę grupie ludzi, której przewodniczył sam T'Challa. James, który z upodobaniem wciąż oddawał się wypasaniu kóz i owiec, przystanął teraz, patrząc na nich chmurnie. Kiedyś zapewne przestraszyłaby się tego spojrzenia. Teraz nie działało już ono na nią, ale i tak wiedziała, że dzieje się coś poważnego. Coś, co zapewne się jej nie spodoba. Nie myliła się za bardzo, bowiem już w chwilę później dwie strażniczki z grupy Dora Milaje pomogły Buckiemu zainstalować jego nowe bioniczne ramię, które w porównaniu do poprzedniego wyglądało jeszcze bardziej złowrogo. Było czarne i ozdobione złotymi pasmami, które dodawały mu swoistego uroku i drapieżności.
Po krótkiej wymianie zdań, która wyraźnie ożywiła Buck'a, cała grupa odeszła w stronę pałacu, a James podszedł do Anny karmiącej dotąd spokojnie Beccę.
- Co się dzieje? - zapytała go natychmiast. Zauważyła jego ściągnięte brwi i mocno zaciśnięte szczęki.
- Nie mam bladego pojęcia — przyznał szczerze. - Szykuje się coś poważnego, jakaś walka. Steve, chce tu kogoś ochronić i z tego, co zrozumiałem, potrzebny mu jest do tego każdy człowiek. W tym również ja — westchnął, obejmując ją nowym ramieniem. - Dlatego T'CHalla zdecydował, że czas mojej rekonwalescencji dobiegł już końca — skrzywił się nieco i pogładził córeczkę po łebku. - Chodźmy do środka. Muszę się przyszykować...

- Masz być ostrożny, rozumiesz? - powiedziała poważnie, gdy czysty szykował się do wyjścia. Złapała go mocno za przód jego kamizelki i spojrzała mu w oczy z mieszaniną złości, strachu i błagania. - Nie mogę cię stracić — chrypnęła, po czym wtuliła się w niego gwałtownie.
- Wrócę — powiedział cicho, całując ją czule we włosy. - Dora Milaje zabiorą was do podziemnego schronu. Będziecie tam bezpieczne. Po wszystkim przyjdę po was.
- Zostanę tutaj — zdecydowała. - Dobrze wiesz, że Becca nie lubi tłumu, a ten dom jest oddalony o tyle, że wątpię, by go ktokolwiek znalazł.
- Nie lubię, gdy jesteś aż tak uparta. Powiem im, by ustawiły tutaj straż — zdecydował, po czym pocałował ją namiętnie, lecz krótko, chwycił swoją broń i ruszył do wyjścia. Gdy zniknął jej z oczu, poczuła w sercu dziwny uścisk. Naprawdę się bała i miała złe przeczucia.

- Steve? - jęknął, czując, że dzieje się z nim coś naprawdę dziwnego. Coś jakby... Się rozpływał. Spojrzał na swoją dłoń, niknącą na wietrze i nim upadł na trawę, kompletnie wyparowując, jego ostatnią myślą było "Dziewczyny...".

- "Anno?" To był głos zaniepokojonej Ayo, która wkrótce ukazała się w otworze służącym za drzwi. Wyraźnie odetchnęła z ulgą, widząc Annę wraz z Beccą. - Jesteś tu — powiedziała cicho Dora Milaje, opierając się ciężko na swojej włóczni z wibranium.
- A niby gdzie miałabym być? - zapytała cicho brunetka, wstając i przyglądając się kobiecie intensywnie. - Gdzie jest James? Obiecał, że po nas wróci...
- Anno, tak mi przykro... Ale... Jego już nie ma.
- Co? - spróbowała się uśmiechnąć, ale jej serce niemal przestało bić. - O czym ty mówisz?!
- Thanos... Wymazał ich — wyszeptała Ayo, patrząc na nią z bólem, jakiego Anna jeszcze nigdy u niej nie widziała. - Wymazał pół świata...

- Nie sądzę, by twój powrót do Stanów był rozważnym krokiem, Anno — powiedziała Okoye, patrząc smutno na pakującą się dziewczynę. - Przecież masz tutaj dom, a my cię stąd nie wyrzucimy. Teraz, bardziej, niż kiedykolwiek musimy trzymać się razem.
- Wiem, to, ale naprawdę nie mogę tu zostać. Nie zniosłabym tu widoku jego rzeczy, które zostawił tuż przed bitwą. Przepraszam, ale naprawdę muszę odejść — odparła Anna cicho, po raz chyba setny sprawdzając, czy niczego nie zapomniała.
- On wróci, Anno — zapewniła ją Okoye z nikłym uśmiechem. - Wróci. Wszyscy wrócą, zobaczysz...
- Ani ja, ani ty tego nie wiemy...

Dwa lata później.
- Powinnaś się przespać — powiedział Steve, patrząc poważnie na Annę, ale ta tylko pokręciła przecząco głową. - Odpocznij, ja posiedzę przy Becce...
- Wybacz, ale nie jestem zmęczona — padła szybka odpowiedź.
- Padasz z nóg, Anno. Wiem, że nigdy nie zastąpię James'a, ale pozwól mi ci pomóc. Przecież nie musisz robić wszystkiego sama, wciąż masz rodzinę.
- Dziękuję, Steve, ale dam radę.
- Czasami jesteś jeszcze bardziej uparta, niż James, a to jego nazywałem osłem — mruknął niezadowolony, siadając przy niej. - Zobaczysz, Becca wyzdrowieje, a James do was wróci.
- Jak się ma Nat? - zapytała, zmieniając temat.
- Niewiele lepiej — odparł.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz jej, żeby do mnie wpadła któregoś dnia.
- Tak zrobię — kiwnął głową.

- "Mamusiu, a gdzie tatuś?" - to pytanie odbijało się w głowie i sercu Anny jeszcze wiele godzin po zadaniu go przez rezolutną Beccę. Odparła wtedy szybko, że go teraz nie ma, co mała przyjęła do wiadomości trzylatka i niemal natychmiast o sprawie zapomniała. Kosztowało to jednak Annę masę samozaparcia, by nie wybuchnąć przed córką histerycznym płaczem. Ona w przeciwieństwie do córeczki, nie potrafiła tak szybko zapomnieć. Za każdym razem, gdy ktoś pukał do drzwi, biegła do nich z nadzieją, że być może James'owi jakimś sposobem udało się wrócić do żywych, a potem ta tragiczna prawda waliła ją w tył głowy, gdy okazywało się, że to ktoś kompletnie inny. Najczęściej Steve, który robił, co mógł, by ją wesprzeć, ale jednak utrata James'a w momencie, gdy wszystko było na dobrej drodze do szczęścia, wciąż tkwiła w jej sercu bolesną zadrą i nikt, ani nic nie potrafiło zaleczyć tej rany. W dzień starała się być przykładną matką, opiekuńczą, wesołą i kochającą i jedynie noce, spędzane samotnie w pustym, zimnym łóżku, były świadkami jej wylanych łez.
Steve, który przecież doskonale widział, co dzieje się z młodą kobietą, wiele razy próbował namówić ją na zajęcia w grupie wsparcia, które cyklicznie organizował dla ocalałych, ale za każdym razem zbywała go pogardliwym prychnięciem. Również sporadyczne spotkania z Nat nie przynosiły potrzebnego ukojenia. Rosjanka również cierpiała. Anna poznała jej przeszłość związaną z Zimowym Żołnierzem, i choć Natasza zapewniła ją, że już od wielu lat nic nie czuje do Barnes'a, szybko zrozumiała, że była agentka KGB wciąż tęskni za tym mrocznym mężczyzną. I świadomość tego bolała, im więcej o tym rozmyślała. A sprzyjały temu nieprzespane noce, których robiło się coraz więcej. Dzięki wydatnemu wsparciu finansowemu ze strony Starka nie musiała pracować, więc w gruncie rzeczy jej życie wydawało się dosyć spokojne.
Tyle że ono nigdy takie nie było. Głupie serce wciąż nie potrafiło zapomnieć o łajdaku, którego tak nieopatrznie pokochała. Który wbrew sobie obdarzył ją najwspanialszym darem. Córeczką, która coraz bardziej go przypominała. Z charakteru i wyglądu. Gwiazdeczkę, która rozjaśniała jej każdy dzień swoją osobą, ale która też zaczęła w końcu coraz częściej dopytywać o wciąż nieobecnego ojca. Wśród, cudem ocalałych mieszkańców osiedla, znajdowało się kilka pełnych rodzin, więc mała widziała, jak powinny wyglądać i cierpiała, widząc, że koło niej nie ma ojca.
W czasie bezsennych nocy czasami spędzanych na podłodze pokoju Becci, Anna raz po raz odczytywała pamiętniki James'a, chcąc wyryć sobie w pamięci obraz ukochanego mężczyzny. Tak bardzo go kochała, a jednak jakaś siła postanowiła jej go odebrać i kompletnie nie rozumiała, dlaczego padło akurat na nich.
Gdy Becca skończyła cztery latka, zbiegło się to z jej dociekliwymi pytaniami o ojca, więc Steve pełen dobrych chęci, który niejednokrotnie był świadkiem ów pytań, zaproponował w końcu któregoś dnia, by Anna wreszcie sobie kogoś znalazła.
- Jak śmiesz?! - syknęła rozzłoszczona, słysząc jego propozycję i popchnęła go mocno w stronę drzwi. W normalnych warunkach pewnie nawet by się nie zachwiał, ale teraz był tak zaskoczony jej reakcją, że posłusznie zaczął się wycofywać. - Ty wciąż wspominasz Peggy, a mnie każesz zapomnieć o Buckim?!
- Nie każę ci o nim zapominać — zaprotestował łagodnie, zatrzymując się już na klatce schodowej. - Nigdy tego nie powiedziałem. Po prostu chodzi mi o twoje dobro. Twoje i Becci. Chcę, byś była szczęśliwa... A przecież Becca potrzebuje ojca. Sama to widzisz, Anno.
- Becca ma już ojca! - warknęła, zatrzaskując mu gwałtownie drzwi przed nosem.
- Hej... Otwórz, proszę! Wiem, głupio się zachowałem...
- Tak, masz rację. A teraz idź już sobie!
- Będę tu stał — mruknął. - Anno, chcę tylko pogadać, nic więcej...
Przez kilka minut biła się z myślami, aż w końcu niechętnie wpuściła go znów do środka.
- Ja o nim nigdy nie zapomnę, rozumiesz? - powiedziała stanowczo, gdy zamknął za sobą drzwi. Kiwnął głową. - Wiem, że mnie krzywdził, że nie jestem normalna, wybaczając mu, ale ja go naprawdę kocham, Steve. I nic tego nie zmieni — spojrzała na niego wyzywająco. - Być może James nigdy nie wróci, tego nie wiem, ale już na zawsze pozostanie w moim sercu i nikt go nie zastąpi. Nigdy!
- Jesteś w pełni normalna — powiedział cicho, przytulając ją. - Rozumiem cię, Anno. Wiem, jaki jest Buck, znam go doskonale i wcale ci się nie dziwię, że się w nim zakochałaś. Rozumiem, że zawsze będziesz go kochać, bo ja nigdy nie zapomnę o Peggy. Wybacz, że kiedykolwiek pomyślałem inaczej. Chodzi mi po prostu o to, byś nie była samotna. Wiem przecież, że udajesz, a to nie jest fair... Dlatego mam pewną propozycję. Przeprowadźcie się do mnie...
- Steve, zwariowałeś? - spojrzała na niego zaskoczona. - Czy ty zdajesz sobie sprawę z obowiązków, jakie byś na siebie wziął?
- Anno, jestem Kapitanem Ameryką, sądzisz, że boję się pobytu małej dziewczynki u mnie w mieszkaniu? Nie ma takiej możliwości... - zaśmiał się krótko. - Poza tym, gdybyś chciała, mogłabyś podjąć jakąś pracę. Wiesz, coś dla siebie, żeby trochę się wyrwać. Oczywiście nie chodzi mi tutaj o żadne płacenie mi czegokolwiek, ale myślę, że oderwanie się od tego wszystkiego, chociaż na kilka godzin, będzie miało zbawienny skutek... No to jak? Zgadzasz się na ten cokolwiek szalony plan?
Przez chwilę milczała, myśląc intensywnie, a potem spojrzała w jego niebieskie oczy, wpatrujące się w nią z taką intensywnością i powoli skinęła głową.
- Zgadzam — powiedziała cicho.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i fantasy, użyła 3579 słów i 19689 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto