Zagubiony |18+| rozdział 27

Zagubiony |18+| rozdział 27- Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę... Czy usłyszę — powiedział Buck ochrypłym od emocji głosem, gdy nagranie się skończyło. - A tymczasem Steve zrobił dla mnie naprawdę wiele... I będę mu za to wdzięczny do końca życia.
- Naprawdę nie rozumiem tylko, dlaczego to nie ty otrzymałeś jego tarczę, tylko Sam. Znaczy, ja do niego nic nie mam, ale to ty jesteś najlepszym przyjacielem Steve'a... - zauważyła, delikatnie masując mu spięte ramiona. Poruszył głową na boki, chcąc rozluźnić szyję i kark, w który otrzymał od niej czuły pocałunek. Ta kobieta była niebywała. Pomimo krzywd, jakie jej wyrządził na początku ich "znajomości", wciąż go kochała i to było dla niego najbardziej zaskakujące.
- Wiesz... Kiedyś Steve opowiedział mi, jak wyglądał ten cały zabieg, któremu go poddano, a także o nocy przed nim samym. Podobno lekarz, który zgodził się na to całe szaleństwo, który dopuścił Steve'a do wojska, powiedział mu, że do eksperymentu potrzebuje dobrego człowieka, a nie idealnego żołnierza... Więc wybór Steve'a był oczywisty. Poza tym teraz, gdy was wreszcie odzyskałem, nie chcę brać na siebie dodatkowych obowiązków, które mogłyby mnie od was oderwać na dłuższy czas. Poza tym wciąż jeszcze nie jest ze mną do końca w porządku. Wciąż mam w pamięci zbyt wiele białych plam... A ludzie łatwiej zaufają Samowi, niż człowiekowi, przez którego kiedyś cierpieli.
- Przecież nie jesteś już Zimowym Żołnierzem — zauważyła przytomnie, całując go w skroń. Przyciągnął ją sobie na kolana i objął w pasie.
- To nie ma znaczenia — pokręcił głową. - Ludzie pamiętają i wolę nie ryzykować. Naprawdę, tak będzie lepiej. Chcę spędzać czas z tobą i córką. Jestem pewny, że wasza obecność przy mnie zdecydowanie mi pomoże.
- Jesteś uroczy — uśmiechnęła się promiennie, zarzucając mu ramiona na szyję i całując go czule. Mruknął jej w usta w odpowiedzi, błądząc dłońmi po jej plecach.
- Jeszcze nikt tak o mnie nigdy nie mówił — przyznał, gdy w końcu oderwał się od niej z wyraźną niechęcią, że muszą przestać.
- Doprawdy? Nawet inne kobiety? - zdumiała się.
- Jakie inne? Anno, przecież jesteś tylko ty, kochanie. Poza tym, gdzie miałbym jakieś spotkać i kiedy? Dopiero wróciłem...
- Hej, Bucky, spokojnie — pogładziła go po policzku, uśmiechając się do niego lekko. - Chodzi mi o czasy przed twoim zaginięciem, o lata czterdzieste.
- Nie pamiętam ich zbyt dobrze — wymamrotał. - To odległe, mgliste wspomnienia, do których niezbyt chętnie wracam.
- Dlaczego?
- Mój ojciec był pijakiem i to go w końcu zgubiło. Zachlał się na śmierć. Poza tym był uwielbiającym przemoc skurwielem, który nas lał, gdy za dużo wypił. Lub za mało.
- Was? - szepnęła.
- Mnie i matkę.
- Jaka ona była? - usiadła wygodniej na jego kolanach.
- Moja matka?... Nie pamiętam jej zbyt dobrze, ale... - zamilkł na chwilę, myśląc intensywnie. - Była... ładna. Ale smutna i często płakała. Przez niego. Nie było jej łatwo, przez ojca wciąż brakowało nam pieniędzy, mieszkaliśmy w biednej dzielnicy... - westchnął ciężko. - Odetchnęła z ulgą, gdy go pochowaliśmy, ale nie cieszyła się długo smakiem wolności. Zmarła pół roku po nim. Nie miałem pojęcia, że była aż tak zniszczona przez tego gnoja.
- I co było potem?
- Zostaliśmy sami. Ja i Becca, ona wtedy miała pięć lat, ja piętnaście. Musiałem szybko dorosnąć. Zaopiekowała się nami mama Steve'a. A potem poszedłem do wojska.
- Dlaczego akurat tam?
Uśmiechnął się niewesoło.
- Miałem dwa wyjścia, iść do wojska i zarabiać uczciwe pieniądze, albo skończyć w pierdlu.
- Nie rozumiem...
- By zapewnić jakiś tam byt siostrze, kradłem. I niestety pomimo mojego sprytu, w końcu mnie złapali. Dali mi szansę tylko dlatego, że ojciec też kiedyś służył. Wybrałem tę drogę. Inaczej Becca nic nie dostałaby, gdybym umarł — westchnął i przetarł twarz dłońmi.
- Byłeś wspaniałym bratem — powiedziała cicho, wtulając się w niego.
- Byłem dupkiem, Anno. Cholernym egoistą. Po powrocie z niewoli Becca wiele razy pytała mnie, dlaczego krzyczę po nocach, a ja za każdym razem wrzeszczałem na nią przerażony, że to nie jest jej interes. Tak samo było tamtego dnia, gdy ruszałem na akcję w Alpach. Pokłóciliśmy się. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. I złamałem przysięgę, którą jej składałem za każdym razem. Złamałem ją drugi raz.
- Jaką przysięgę, James? O czym ty mówisz?
- Za każdym razem obiecywałem jej, że wrócę cały i zdrowy. Nie wróciłem z Europy dwa razy. Gdyby nie Steve i wyjące komando za pierwszym razem, stałbym się Zimowym Żołnierzem o kilka miesięcy wcześniej. Już wtedy Zola na mnie eksperymentował. Dlatego przetrwałem tamten upadek — wyjaśnił.
- James, musisz przestać się winić, słyszysz? Pokłóciłeś się z nią, ale dzięki Steve’owi, Becca wiedziała, że przetrwałeś, że żyjesz.
- To prawda... Powiedziała mi, że mi wybacza — westchnął. - Powiedziała, że swojego najstarszego syna nazwała moim imieniem — szepnął.
- A więc... Masz siostrzeńca...
- Najwyraźniej... O ile jeszcze w ogóle żyje — mruknął, pocierając skronie. - W końcu minęło już całkiem sporo czasu od mojego zaginięcia...
- Chciałbyś go odnaleźć?
- Nie wiem — pokręcił głową. - Nie myślałem o tym. To poważna decyzja. Najpierw powinienem poradzić sobie sam ze sobą. Zrozumieć otaczający mnie świat. Pobyt w Wakandzie był naprawdę interesujący, ale to nie był mój świat. Ten jest tutaj, w Nowym Jorku. Chcę zobaczyć, jak zmieniło się miasto. Chcę nauczyć się obsługi tych nowych telefonów, komputerów, tak?... No właśnie. Dla mnie to wszystko nowość, chociaż mam już ponad sto lat...
- Z największą przyjemnością cię nauczę, kochanie — powiedziała, całując go czule. - Niczego nie musisz się obawiać.

Usiadł gwałtownie na łóżku, dysząc ciężko, niczym po przebiegnięciu maratonu. Jego twarz pokryta była kropelkami potu, gdy kolejny raz ze snu wyrwał go koszmar. Wspomnienia wszystkich zabitych przez niego osób.
- Nie możesz spać? - szepnęła Anna, delikatnie gładząc go po chłodnym, metalowym ramieniu.
- Wciąż męczą mnie koszmary — mruknął i sięgnął po szklankę z wodą stojącą przy łóżku.
- Dzisiaj masz pierwszą wizytę u tej pani psycholog, pamiętasz? - odparła, zapalając lampkę.
- Pamiętam — westchnął i wstał. - Śpij, zajrzę do Becci...
- Dobrze...


- I jak poszło? - zapytała go, gdy pod wieczór wrócił do domu i padł na kanapę. Wyglądał na bardziej zmęczonego niż wcześniej. Wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem. Dość intensywnie. Zadawała mnóstwo idiotycznych pytań. Na większość z nich nie potrafiłem jej odpowiedzieć. I kazała mi pisać jakiś idiotyczny dzienniczek. I przeczytać książkę — mruknął, otwierając sobie piwo.
- I to wszystko ma ci pomóc? Czytanie książki i pisanie pamiętnika? - Anna była sceptyczna.
- Podobno... Zobaczymy. Niewykluczone, że z tobą też będzie chciała porozmawiać.
- Ze mną? A po co? To ciebie dotyczy terapia, nie mnie...
- Wiem... No i jestem pod nadzorem policji — skrzywił się, pijąc. - Sesje mam dwa razy w tygodniu.
- To jakaś idiotka? Przecież nie jesteś niebezpieczny...
- Ale mogę być. Ona, zdaje się, jest o tym przekonana.
- Mówię, że idiotka...

Tydzień później.
Zamarła w drzwiach, słysząc pisk Becci. Co się działo, gdzie podziewał się James? Miał się nią opiekować, podczas gdy ona była w pracy, a tymczasem... Wolała nie myśleć, co się stało. Zatrzasnęła drzwi i ruszyła niemal biegiem do salonu i dopiero tam doznała szoku. James trzymał córkę na rękach poziomo nad podłogą, mała miała szeroko rozłożone ręce i najwyraźniej bawili się w samolot. Pisk dziewczynki wyrażał jedynie jej radość. A kiedy obrócili się do niej bokiem, odkryła z ogromnym zdumieniem, że całe metalowe ramię Jamesa pokryte jest magnesami, a tam, gdzie nie było na nie miejsca, pokolorowane kredą.
- James? - jęknęła, opierając się o futrynę i nie mogąc dojść do tego, co dokładnie właśnie widzi.
- No co tam, kochanie? - uśmiechnął się do niej szeroko i dopiero wtedy zarejestrowała jeszcze jedną, bardzo ważną zmianę w wyglądzie ukochanego.
- Ściąłeś włosy? - poziom jej niedowierzania właśnie osiągnął maksymalny poziom.
- Koniec z Zimowym Żołnierzem i wszystkim, co się z nim wiąże, a tym samym z długimi włosami. To był ich wymysł, ja nie miałem w tej kwestii nic do powiedzenia, więc teraz gdy jestem wreszcie prawdziwie wolny, czas na zmiany i podejmowanie własnych decyzji.
- Brawo, to była naprawdę świetna decyzja — powiedziała, podchodząc wreszcie do niego i całując go czule. Becca pisnęła i zakryła buzię łapkami.
- Podobnie wyglądałem w latach czterdziestych — mruknął, ostrożnie łaskocząc córeczkę.
- I świetnie. W takiej wersji podobasz mi się nawet bardziej.

Dwa tygodnie później.
Zamknął notes, który obecnie poza rodziną był dla niego największą ze świętości i ruszył do drzwi.
- Wychodzisz?
- Muszę coś załatwić, skarbie. Nie będzie mnie pewnie kilka godzin — odparł, zakładając kurtkę.
- Uważaj na siebie — mruknęła, patrząc na niego niespokojnie.
- Zawsze uważam, mała. Nie bój się, nic mi nie będzie...

- James, gdzie ty ciągle znikasz? - westchnęła po jego piątej eskapadzie.
- Szukam ludzi powiązanych z HYDRĄ — odparł, z apetytem, którego nigdy mu nie brakowało, pałaszując kolację.
- Przepraszam, co? - syknęła, odkładając sztućce. - James, zwariowałeś? Narażasz się!
- Skądże. Kochanie, sądzisz, że ja nie myślę? Jestem ostrożny...
- Po co to w ogóle robisz? - jęknęła. - To nie twoje zadanie. Zostaw to policji.
- Zanim wezmą się do jakiejkolwiek roboty, wszyscy ci ludzie znikną i ich nie złapią. A ja mam tę możliwość i chcę pomóc — odparł. - Poza tym żaden z nich nie spodziewa się ataku z mojej strony.
- Ataku? James...
- Spokojnie, nic im nie robię. Wystawiam ich tylko policji i to w sytuacjach, z których nie mogą się wykpić... - delikatnie ścisnął jej dłoń.
- Dlaczego więc nie pójdziesz z tym na policję?
- Bo po pierwsze, wolę działać w tajemnicy, sam. To ułatwia sprawę. Po drugie, policja mi nie zaufa...
- Jezu... Jaki ty jesteś uparty, Buck.
- Jak osioł — wyszczerzył się w radosnym uśmiechu. - Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze...

Podniósł się gwałtownie, widząc w telewizji, jak Sam przekazuje tarczę na ręce dyrektora Muzeum Narodowego. Napis na pasku u dołu ekranu głosił, że Sam Wilson zdecydował oddać tarczę Kapitana jako najważniejszy eksponat.
- Kurwa! - warknął i uderzył pięścią w podłokietnik sofy, na której dotąd wygodnie wypoczywał. Becca pisnęła, widząc złość ojca i uciekła do kuchni. Po chwili wyjrzała z niej Anna.
- James, co się dzieje? Straszysz Beccę...
- Ten palant oddał tarczę Steve'a do muzeum! Czy on kompletnie zwariował? Steve wybrał go na swego następcę, a ten tak po prostu ją oddał!
- Proszę cię, uspokój się...
- Jak mam się uspokoić, kiedy ten kretyn zdradził Steve'a?!
- Zadzwoń do niego i zapytaj o powód takiej decyzji. Nie wiemy, co tak naprawdę nim kierowało. I przestań się wreszcie drzeć, ok? Powtarzam, straszysz Beccę.
Spojrzał krótko na Annę i odetchnął głęboko. Miała rację, wściekłością nic nie zdziała. Musiał się opanować. Dla dobra małej. Ale dzwonić do Sama...
- O nie! - zaprotestował. - Nie będę rozmawiać z tym zdrajcą. Dla mnie on już nie istnieje — syknął, podnosząc się z sofy i ruszył do kuchni, w której schroniła się dziewczynka. Musiał wytłumaczyć jej, że nie powinna się go bać.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i erotyczne, użyła 2209 słów i 12054 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.